Pierwszy połów
Iruka spał nic nie śniąc. Po prostu unosił się w kojącej, bezpiecznej ciemności. Nic z przeszłości nie pamiętał, a to, co pamiętał nie powodowało żadnych snów, ani przyjemnych ani przykrych.
Z tego błogiego stanu wyrwało go uporczywe szarpanie za rękaw. Odetchnął głęboko i otworzył oczy. Nad nim pochylał się starszy brat.
- No, wreszcie się księżniczka raczyła obudzić.
- Coś się stało? Jest jeszcze ciemno.- zapytał przecierając sennie oczy.
- Zabieram cię na pierwszy połów. Ojciec sądzi, że jesteś już gotowy.
- Naprawdę? Super!- zakrzyknął zrywając się z łóżka.
Pospiesznie się ogarnął i stanął przed bratem z radosnym wyczekiwaniem.
- W tym momencie przypomina mi małego, uroczego szczeniaczka łaknącego jakiejkolwiek uwagi.- pomyślał Kanji.
- To, co? Idziemy, idziemy? A jak się to robi? Też mi dasz spróbować?
- Ta.- mruknął w ostatnim momencie powstrzymując się żeby go pogłaskać po głowie. Jeszcze zacznie sapać i merdać ogonem to już w ogóle będzie miał przekichane.
Wyszli z pokoju. Po izbie już się krzątała matka szykując śniadanie na łódź.
- Matko zabieram małego na połów.
- Dobrze. Uważajcie obaj. Spakowałam wam trochę jedzenia, gdyście zgłodnieli na morzu.
- Dziękuję, matko. Zawsze jestem ostrożny. Dziś pogoda jest idealna na połów.
- Ja też dziękuję, mamo. Na pewno będzie super!
Kanji trochę zwątpił w powodzenie tego planu. Jak będzie trajkotał na łodzi, to nawet jednej ryby nie złowią, albo jak zacznie nią kołysać, albo bogowie wiedzą jeszcze co.
Wyszli i podążyli do łodzi. Kanji zepchnął ją z bezpiecznego piasku plaży na płytką wodę. Iruka stanął z koszem na brzegu i nieco pobladł. Bał się nie tyle samej wody, co pozostania samemu na morzu. Czuł, że starszy żywi z nieznanego mu powodu niechęć, ale nie miał pojęcia za co. Drżał na samą myśl, że ten specjalnie wyrzuci go z łódki do lodowatej wody i powie potem, że mieli wypadek na morzu....
- Idziesz, czy będziesz tak stał? Ryby same się nie złowią.
- Jesteś pewien, że łódka wytrzyma ciężar nas obu?
- Łowię w niej ryby z ojcem, to takiego zagłodzonego wróbla jak ty też uniesie. No wsiadaj, bo dużo roboty przed nami. Nic złego ci nie zrobię. Shiparu by mi nie darowała gdyby coś ci się ze mną stało.
Iruka pokiwał tylko głową i nieco trwożliwie wsiadł na łódkę. Kanji zepchnął ją całkiem do wody i wskoczył do środka. Wziął wiosło, a drugie podał jemu.
- Wiosłuj. Musimy wypłynąć na głębię.
Kiwnął mu tylko głową w odpowiedzi i odstawiając koszyk z jedzeniem chwycił wiosło i dzielnie zaczął mu pomagać w wiosłowaniu. Wypłynęli tak na pełne morze. Poranna bryza była delikatna i orzeźwiająca. Zatrzymali się, a Kanji pokazał mu jak się łowi ryby oraz to jakie ich będą interesować, okraszając to obszernym wykładem. Iruka słuchał uważnie i zadawał konkretne pytania, kiedy nie do końca coś rozumiał. Zarzucili wędki, każdy ze swojej strony i w milczeniu, by nie spłoszyć ryb.
Mijało południe w ciszy mąconej jedynie szumem wiatru, pluskaniem fal i odgłosami wyciąganej wędki z lub bez trofeum.
- Zróbmy przerwę na jedzenie.- odezwał się Kanji.
- Dobrze.- odpowiedział mu i schował swoją wędkę, na którą jeszcze nic nie zdążyło się złapać.
Iruka wyjął chleb i pieczone rybki z cebulą oraz kubki i termos. Rozlał napój i podał mu.
- Lubię kawę, a ty?
- To nie jest prawdziwa kawa, głupi.
- Pachnie jak kawa, smakuje jak kawa, to może być kawą.
- Może być. Nie idzie ci tak źle jak się zapowiadało.
Iruka tylko uśmiechnął się do niego szeroko i zajął swoim przydziałem. Kanji obserwował go w milczeniu i rozmyślał nad tym wszystkim. Widział, że ten się uśmiecha, ale w oczach miał wciąż jakiś.... strach. Zupełnie jakby się obawiał czegoś lu kogoś.
- Dalej się boisz, że łódka zatonie?- zagadnął, skoro i tak są sami, a jeśli nie zmierzy się z tym teraz, to ciągle będzie na niego patrzył w ten sposób.
- Nie.- powiedział cicho spuszczając wzrok
- To o co chodzi? Mów śmiało. Tu nikt nas nie podsłucha i obiecuję nie krzyczeć.
- Nie lubisz mnie odkąd się obudziłem, a ja nie wiem dlaczego?
- I to cię tak męczy?- zapytał z niedowierzaniem
Iruka pokiwał mu głową na potwierdzenie i mimowolnie się zarumienił ze wstydu. Kanji przyglądał mu się chwilę milcząc i zbierając słowa, ale te słodkie rumieńce na jego policzkach nie ułatwiały mu zadania.
- Shiparu ma rację. Jesteś słodziutki. To nie tak, że cię nie lubię. Po prostu.... nie jestem zbyt wylewny i nie lubię okazywać empatii, ale wiedz, że nikomu nie dałbym skrzywdzić ani jej ani ciebie, mimo, że jesteś małym głupolem.
- Nie jestem słodki.- nadął policzki w wyrazie foszka.
- Och... teraz jeszcze bardziej.- zaśmiał się, co było zjawiskiem na skalę światową
- To znaczy, ze mnie lubisz i nie gniewasz się na mnie?
- Tak, a teraz wracajmy do pracy. Jeszcze dwie godzinki i wracamy do domu, zgoda?
- Tak, onii-chan.- westchnął i zabrał się za ponowne zarzucenie wędki.
Kanji przyjrzał się jego sylwetce, twarzy i niesprawiedliwie pięknym oczom, z których zniknął ten skrywany dotąd strach. Uśmiechnął się leciutko pod nosem i również zabrał do pracy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro