Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

Jonah

Otwieram oczy. Jest rano. Patrzę tępo w sufit. Od razu czuję tę ciężkość w klatce piersiowej.

Kolejne rano bez niej.

Leżę bez ruchu. Nic mi się nie chce. Najchętniej zostałbym w łóżku. Na dole znów czeka na mnie ojciec i jego bardziej uszczypliwe niż zawsze uwagi. On już wie, że zrobiłem coś głupiego. Nie wiem, skąd to zawsze wie, ale potrafi wyczytać to ze mnie, jak z otwartej księgi. Zawsze mnie to denerwowało, ale tym razem przyjmuję to z pokorą. Należy mi się. Zasłużyłem.

Dee nie odzywa się do mnie od tygodnia. Wybiegła wściekła z urodzin i od tamtej chwili jej nie widziałem. W jej domu nikogo nie ma, a jej telefon jest wyłączony. Nie wiem dlaczego? Nie wiem, co się stało? Nie wspominała nic, że wyjeżdża.

Leżę i nasłuchuję czy drzwi się zatrzasną jak każdego ranka. Żadnego jednak ten dźwięk do mnie nie dobiegł. Trochę się go boję, bo gdybym go usłyszał, oznaczałoby, że wróciła, a ja chyba nie miałbym tyle odwagi, żeby pójść i się jej wytłumaczyć. Najchętniej schowałbym się i nikomu nie pokazywał. Nie tylko jej, ale całemu światu. Poza tym nie ma czego tłumaczyć. Wszystko, co usłyszała to przecież prawda, nie ma na to wytłumaczenia, a mi jest strasznie za siebie wstyd i to dlatego mam ochotę się schować. Nigdy nie przypuściłbym, że to tak ważne. To jaki byłem kiedyś. Wydawało mi się, że to, co było, dziś się nie liczy i nikt nigdy nie wystawi mi za to rachunku, bo przecież przy niej byłem prawdziwy. Strasznie to naiwne. Dziś to wiem, ale mi naprawdę na niej zależy. Nie miałem żadnych złych zamiarów. Chciałem być uczciwy. Przez myśl mi nie przeszło, żeby ją skrzywdzić, ale to, że ja to wiem, nie ma znaczenia, bo ona tego nie wie. Nie wierzy w to, nie jest tego pewna, nie ufa mi, bo odkryła nieprzyjemną prawdę o mnie, a ja nie jestem w stanie obronić przed nią swoich czystych intencji. Pewnie dlatego, że nigdy nie miałem dziewczyny i nie wiem jak z nią postępować. Wszystkie, z którymi się zadawałem, nigdy nie szukały we mnie chłopaka na stałe. A ja przecież nie chciałem nim być. Lawirowałem między nimi, skakałem z kwiatka na kwiatek, nigdy nie szukając czegoś trwałego. Szukałem u nich chwilowej przyjemności i zabawy, bez zobowiązań, nawet jeśli któraś podobała mi się bardziej niż zwykle. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mógłbym być do kogoś przywiązany. Bałem się odtrącenia i tego, że później wszyscy będą ze mnie drwić. Wolałem się bawić i nie zwracać uwagi na konsekwencje, póki nikt się ze mnie nie śmiał, a przez to, jaki byłem, podobałem się nie tylko dziewczynom. Chłopaki poklepywały mnie po plecach i pochwalały, a powiedzmy sobie szczerze, gdybym był dziewczyną, pewnie ktoś powiedziałby wprost, że się puszczam, ale ponieważ jestem chłopakiem, to jedyne co można o mnie powiedzieć, to to, że jestem kozakiem. Tylko, dlaczego czuję się jak ostatni idiota? Wiem dlaczego.

Nie oszukujmy się, nikt nie chce być z kimś takim bez względu na płeć. Dee zwłaszcza. Niby czemu miałaby mi uwierzyć, że teraz nagle chcę być wierny i szukam czegoś trwałego. Pewnie tak teraz o mnie myśli, że kłamałem, spotykając się z nią. Nie wiem, jak mam spojrzeć jej w oczy. Czuję się jak łotr. Zawsze czułem, że do niej nie pasuję, a to nie o to chodziło, że nie pasuję, tylko o to, że na nią nie zasługuję.

Mimo to, że zdaje sobie z tego sprawę, czekam na nią, martwię się, każdego dnia, chcę, żeby wróciła, choć nie mam pojęcia jak zacząć rozmowę, gdy się już pojawi. Przecież kiedyś musi wrócić. Prawda? Znoszę każdy dzień coraz gorzej. Widać to po mnie gołym okiem. Nie mogę ani jeść, ani spać. Cała ta sytuacja dręczy mnie uporczywie do nieprzytomności. Wciąż widzę jej minę, gdy krzyczała na mnie pod Hurley's.

Nasłuchała się tych wszystkich obleśnych rzeczy o mnie, a ja, choć bardzo chciałem, to nie mogłem temu zaprzeczyć. Po prostu nie mogłem jej okłamać. Przede wszystkim nie chciałem i nie potrafiłem. Nie ją. Nie przeszłoby mi to przez gardło.

Nie myślałem o swoim wcześniejszym zachowaniu, od kiedy ją spotkałem. To nic dla mnie wcześniej nie znaczyło, ale wiem, że znaczy teraz dla niej i dlatego wiem, że nie jestem jej wart. Każda dziewczyna chce mieć porządnego chłopaka. Takiego, który nie ma takiej przeszłości jak ja, bo za każdym razem, gdy spotka się z jakimś moim występkiem z przeszłości, będzie się wstydzić, że zadaje się z kimś takim. Ludzie będą ją wytykać palcami za mnie. Wiem o tym. Bardzo chciałbym spełniać te oczekiwania, być porządnym i do niej pasować. Chciałbym zmienić przeszłość, ale nie mogę. Jedyne co mogę zrobić to zmienić się teraz. Stać się kimś lepszym. Takim, jakim ona by chciała, żebym był. Od stóp do głów wpasować w jej kształt i przylgnąć do niej już na zawsze. Gdyby mi tylko na to pozwoliła, ukształtowałbym siebie na nowo. Byłbym lepszy. Dla niej. Powiedziała, że chce być moją dziewczyną. Dostałem szansę, chciałem ją naprawdę dobrze spożytkować, ale moja przeszłość wszystko spieprzyła. Ja to spieprzyłem. Pracowałem długie trzy lata, żeby teraz się to na mnie odegrało. Bez opamiętania rwałem laski i brałem od nich, co chciałem, sądząc, że jestem spoko. Nawet nie mogłem poddać w wątpliwość tych wszystkich rzeczy, które usłyszała. Nie mogłem, bo to wszystko prawda. Wszystko, czego się dowiedziała, poza kilkoma szczegółami. To mnie tak zaskoczyło, gdy mi to wykrzyczała, że nie potrafiłem wypowiedzieć słowa. Rzuciła mi tym w twarz i po prostu mnie zatkało. Zobaczyła we mnie gnojka, którym się w momencie poczułem i od razu uzmysłowiłem sobie jakim palantem byłem. Poczułem taki żal i taką gorycz, że ledwo potrafiłem poskładać myśli w najprostszą logiczną całość.

Nie rozumiałem, jak to się mogło stać. Jakim cudem byłem aż tak głupi. Zawsze sądziłem, że dziewczyny chcą mieć takiego chłopaka, jakim byłem. Badboya, zaślepionego fałszywym poczuciem pewności siebie i niedostępnego. Tyle się teraz przecież pisarze o tym rozpisują w najróżniejszych książkach dla dziewczyn. Przecież moja mama pisze podobne. Sądziłem, że taki właśnie się dziewczynom podobam. Pewny siebie, niedostępny i ... GŁUPI! Jak żałośnie to brzmi, dopiero teraz sobie uzmysławiam. Te książki to tylko bzdury, które nijak mają się do prawdziwego życia. W prawdziwym życiu dziewczyny szukają stabilności, wierności, oparcia. Kogoś, kto wie jak się zachować, jak do niej podejść, jak zagadać i stać się kimś wyjątkowym, oryginalnym, a nie kolejnym wyprodukowanym masowo idiotą z niewyparzoną gębą i debilnym zachowaniem. Szukają kogoś czułego, miękkiego, rozumiejącego zasady i dbającego o nie. To dlatego Dee zrozumiała, gdy powiedziałem jej, że muszę jechać z ojcem do pracy. Uszanowała to, bo sądziła, że i ja to szanuję. Widziała we mnie właśnie kogoś takiego, szanującego zasady. Nie debila, któremu się wydaje, że wszystko może i za nic ma wszelkie granice.

Śmiałem się zawsze z Daniela, że on na pewno byłby taki dla dziewczyny. Miękki, czuły i to dlatego jest sam, bo dziewczyny nie takich facetów szukają, ale teraz widzę, że każda dziewczyna, z którą on chciałby się umówić, nie wie, jak wiele traci. Jak wiele on ma jej do zaoferowania. Ile ma w sobie odwagi, chcąc to dziewczynie dać. Zazdroszczę mu. Chyba zawsze mu zazdrościłem, bo nie miałem tej odwagi, żeby być taki jak on. Pokazać prawdziwego siebie. Bałem się, że nikt nie będzie się chciał ze mną kumplować, jak będę taki miękki. Boże, jaki ja byłem głupi. Zrozumiałem to wszystko w jedną sekundę, gdy Dee wykrzyczała mi pod Hurley's, że nie chce mnie znać.

Poczułem złość. Zalewającą mnie jak gorąca fala. Byłem zły na siebie i na dziewczyny. Dlaczego to zrobiły? Co im tak strasznie przeszkadzało w tym, że chciałbym mieć po raz pierwszy kogoś bliskiego? Dlaczego były tak podłe? Nie dały mi szansy.

Nie rozumiałem, dlaczego Lily i Laura jej to wszystko powiedziały. Wyparły się, gdy im to zarzuciłem. Wrzeszczałem wtedy na nie jak lew. Wszyscy się zbiegli w momencie i zaczęło się przesłuchanie, ale one wciąż twierdziły, że nic takiego jej nie powiedziały. Potem przyznały, gdy Daniel na nie naciskał, jakby od niechcenia, że rozmawiały o tym w toalecie, a obok ktoś był. To pewnie była Dee, bo przecież spotkaliśmy ją z Danielem, jak z niego wybiegła. Kazałem sobie powtórzyć wszystko, o czym mówiły, a one opowiedziały mi całą rozmowę. Słowo w słowo. Lily i Laura to nie są dziewczyny, którym byłoby głupio, za cokolwiek, więc bez zażenowania opowiedziały mi wszystko, a ja tylko opadłem na sofę i trzymałem się za głowę. Nie mogłem uwierzyć, że Dee usłyszała cały ten szit na mój temat, dokładnie takimi słowami, jakimi opowiedziała mi to Laura. Wulgarnie i bez jakiegokolwiek zażenowania. Miałem pretensje, że o tym gadały, ale nie to było najgorsze, tylko to, że nie miałem prawa mieć pretensji, bo bez względu na to, jakimi słowami usłyszała to Dee, to wszystko PRAWDA i wiedziałem, że jeśli mam być na kogoś o to zły, to tylko na siebie samego!

Potem zapadła chwila ciszy, a kiedy podniosłem wzrok, jedyne co zobaczyłem to szeroko otwarte oczy Daniela. W jedną sekundę wiedziałem, że posypało się nie tylko to, co miałem z Dee, ale pod znakiem zapytania stanęła też moja przyjaźń właśnie z nim. Uwierzył w sugestię Laury i zadał mi tylko jedno pytanie.

— Czy to prawda?

Jego głos brzmiał, jakby tonął i tylko ja wiedziałem, o co pyta. O Nadię. Nie zdążyłem zaprzeczyć, bo machnął na mnie ręką i wyszedł z Hurley's, poczerwieniały na twarzy. Uwierzył, że przespałem się z Nadią, z dziewczyną, która mu się podoba, za jego plecami. Poczułem, jak zapadam się w sobie i jak nagle wszystko, co zrobiłem kiedyś, się na mnie odgrywa. Nikt nie uwierzy takiemu komuś jak ja. Daniel też by mi nie uwierzył, nawet gdybym zdążył zaprzeczyć.

Nie spałem z Nadią. W życiu tego nie zrobiłem, ale robiłem wiele innych głupich rzeczy i fakt, że łączył mnie z dziewczynami tylko seks, sprawił, że Daniel pomyślał, że się z nią przespałem. Po kimś takim jak ja nikt, nawet przyjaciel, nie spodziewa się lojalności. To okropne uczucie, zawieść na całej linii. Nigdy też nie dotknąłem Lilly. Po prostu nie chciałem. Jest od nas młodsza. Nigdy mnie nie pociągała. Nie w taki sposób. Podobała mi się, owszem, ale traktowałem ją jak młodszą siostrę. Cóż z tego? Nikt by przecież nie uwierzył, że jej wiek ma dla mnie znaczenie. Przecież ja nie liczę się z niczym, a przynajmniej takiego grałem całe te trzy lata, więc nie było sensu niczemu zaprzeczać.

Wszyscy mają mnie dokładnie za kogoś takiego, na jakiego wizerunek sobie zapracowałem.

Daniel wie swoje, a Dee swoje.

Oboje poniekąd mają rację, pomimo że moje intencje wobec nich były i są zupełnie inne. Nie mam im jednak tego, jak wyjaśnić.

Dylan się nie wypowiedział. On jeden się do mnie teraz odzywa, ale Ninę trzyma ode mnie z daleka. Nie wychodzimy nigdzie razem. Spotyka się z nią sam na sam, a w szkole nie przyprowadza jej na ławkę. Jakbym był co najmniej jakimś mordercą, ale nie mam mu za złe. To pewnie ona nie chce się ze mną zadawać. Polubiła Dee i pewnie trzyma jej stronę. Ma rację. Chłopaki z drużyny, pokręciły tylko głowami. Jordan poklepał mnie po plecach, jakby chciał mnie wesprzeć, ale nie powiedział nic i wyszedł. Kerry skrzywił się, jakby było mu mnie żal. Travis zapytał, czy serio mi na tej dziewczynie tak zależy. Odpowiedziałem, że tak, a on, że w takim razie muszę być odważny i starać się, żeby mi wybaczyła. On jeden chyba mnie zrozumiał. Laura się obraziła, że przeleciałem jej siostrę, a wybrałem Dee. Ona naprawdę ma coś z głową. Lilly, niczemu nie zaprzeczyła. Zaśmiała się tylko pod nosem, wiedząc, że kopie pode mną jeszcze większy dołek. Sprzedała swoją godność, w zamian za to, żeby wszyscy myśleli, że ją przeleciałem, jakby jej na tym zależało i jakby sądziła, że to mnie do niej zbliży. Ona też jest jakaś dziwna, nie na darmo są siostrami z Laurą. Pisała później do mnie dwuznaczne rzeczy, ale ją pogoniłem. To ja nie chcę gadać z nią. W przypływie złości, napisała, że jestem popieprzony.

Owszem jestem.

A dodatkowo jestem nic niewart. Niewart dziewczyny, na której mi zależy i niewart przyjaźni z kumplem, na którego zawsze mogłem liczyć. Na reszcie mi nie zależy. Boli mnie, że Daniel i Dee mi nie wierzą, ale ja bym sobie też nie uwierzył, gdybym miał takiego kumpla lub chłopaka jak ja i dowiedziałbym się o nim takich rzeczy.

Dlaczego?

Bo siedząc jeszcze na sofie w Hurley's, zastanowiłem się nad tym, co ja bym sobie pomyślał i co bym zrobił, gdybym usłyszał, że na przykład Daniel przespał się z Dee, bo ona zawsze szukała z chłopakami tylko jednego. W momencie miałem wrażenie, że oszaleję ze złości. Nie znałem wcześniej Dee. Nie wiedziałem, jaka jest. Uwierzyłem jej, że jest przy mnie prawdziwa, a przecież nie musiała być. Jak bym się czuł? DOKŁADNIE TAK JAK ONA SIĘ POCZUŁA.

Oszukana.

Upokorzona.

Poniekąd zdradzona.

Zawstydzona, przed tyloma osobami, które ledwo poznała. Pewnie sądzi, że wszyscy się z niej teraz śmieją, podczas gdy tak naprawdę śmieją się ze mnie, ale prawdą jest, że tak właśnie bym pomyślał, na jej miejscu.

Czułbym się zdradzony i oszukany, zarówno przez kumpla, jak i przez nią.

Daniel wie. Zna mnie dobrze. Dlatego uwierzył Laurze. Widział zawsze, jak rwałem laski, tylko po to, żeby się z nimi przespać, nie licząc się z niczym. Nawet, z tym że niektóre miały chłopaka. Zadawał mi często pytanie, po co to robię, co mi to daje i co mnie w tym tak bawi. Wzruszałem ramionami i śmiałem się jak głupek, nie wiedząc, że to się na mnie odegra i że on zadawał mi to pytanie, bo chciał, żebym się zmienił. Wiedział, że jeśli nie przestanę taki być to się prędzej czy później na mnie odegra, ale nie chciałem go słuchać, a on chciał dla mnie dobrze, ale mi wydawało się, że wiem lepiej, a przecież nie wiedziałem. Do dziś nie wiem, co mi dawało takie zachowanie. Chyba robiłem tak, bo zwyczajnie mogłem. Potrafiłem. Lubiłem to w sobie. Tę pewność siebie. Chciałem się popisać, bo Dylan mi zazdrościł, a chłopaki z drużyny zawsze mnie za to podziwiały. Dziś wiem, że to było strasznie głupie. Nikt z nich tak naprawdę mnie nie podziwiał, tylko się dziwił, że niszczę sobie reputację. Żaden z nich się tak nie zachowywał. Nigdy. Owszem, miewali dziewczyny, ale zawsze na jakiś czas. Na dłużej niż jedną noc. Czasem był to tylko miesiąc, a czasem dłużej. Pół roku, rok. Spotykali się z nimi. Dzwonili. Pisali wiadomości. Chodzili do kina, na imprezę, na randki. Mnie wydawało się to głupie. Śmieszne. Oni wydawali mi się głupi. Tymczasem to ja wyszedłem na głupka. Oni budowali relacje, zbierali uczciwe doświadczenie, a ja mając dziewiętnaście lat, nie mam pojęcia, co to jest relacja z dziewczyną. Nie mam żadnego doświadczenia, prócz tego, które zebrałem przy Dee i nic nie mogę jej zaoferować w zamian. Nie byłem nigdy ani stabilny, ani godny zaufania. Unikałem jakiejkolwiek relacji, nie chciałem być do nikogo przywiązany. Nie liczyłem się z niczyim uczuciem ani nie zależało mi, żeby dziewczyna czuła się przy mnie dobrze. Jak niby teraz mam jej udowodnić, że z nią jest inaczej? Tego też nie wiem.

Przestała przysyłać dni. Wiedziałem o tym, że przestanie. Słyszała jak Laura się z tego śmiała i pewnie sądziła, że ja też się śmieję. Nawet nie mam pretensji do Daniela, że powiedział Laurze o dniach. Nie zdziwiłbym się, gdyby wydźwięk był zupełnie inny, niż Laura założyła. Daniel pewnie zobaczył we mnie iskierkę nadziei, że się zmienię. Dostrzegł pewnie, że dzięki tym dniom się zmieniam. Widział, że mi na tym zależało. Cóż z tego?

Przepadło tych kilkadziesiąt, które razem z Dee uzbieraliśmy. Nawet nie zdążyłem ich zatrzymać. Wszystko przepadło. Jestem idiotą, bo to przeze mnie. Nigdy nie będę zasługiwał na dziewczynę taką jak ona. Zaraz następnego rana, wiedziałem, że nie przyśle dnia. Wiedziałem, że to ja muszę jej go wysłać i że to moja jedyna szansa, żeby cokolwiek starać się naprawić. Nie odbierała moich telefonów. Napisałem więc do niej list. Taki ręcznie napisany. Sfotografowałem go i wysłałem jej zdjęcie jako dzień. Za radą Travisa, chciałem być odważny i na tyle na ile starczyło mi odwagi, tak ująłem to w słowa. Przyznałem się do wszystkiego i poprosiłem, żeby mi wybaczyła.

„Dee, piszę do Ciebie, bo nie mam okazji powiedzieć Ci tego osobiście, a nawet gdybym miał, chyba brakłoby mi odwagi, żeby stanąć z tobą twarzą w twarz i spojrzeć Ci w oczy po tym wszystkim, co usłyszałaś.

Nie wiem, gdzie jesteś i kiedy wrócisz. Martwię się. Chciałbym móc do Ciebie zadzwonić, zapytać co u Ciebie? Dlaczego Cię nie ma? Dokąd wyjechałaś i czy wszystko w porządku? Niestety, Twój telefon jest albo wyłączony, albo nie odbierasz. Pewnie nie chcesz mnie słuchać, a ja chciałbym wyjaśnić tę głupią sytuację i już dłużej nie wytrzymam. Muszę Ci to chociaż napisać.

Okropnie się boję, ale też liczę naiwnie, że jeśli wyślę ci to, co napisałem, to przeczytasz i pozwolisz mi się przeprosić.

Chciałbym, żebyś wiedziała, że jest mi za siebie okropnie wstyd. Chciałbym, znaleźć cokolwiek na swoje usprawiedliwienie, ale nie znajduję. Dlatego postanowiłem, że jedyne co mogę zrobić, to Cię przeprosić i się przed Tobą do tego wszystkiego po prostu przyznać. Wiem, że to może jeszcze bardziej Cię ode mnie oddali, ale uspokoi moje myśli, bo ledwo je znoszę, wiedząc, że Ty masz mnie za kłamcę.

Dee, ja nigdy nie chciałem Cię okłamać. Nigdy tego nie zrobiłem.

Tak, byłem dokładnie taki, o jakim słyszałaś. Tak, spałem z tymi wszystkimi dziewczynami i potem nie zwracałem na nie uwagi. Tak, kpiłem z nich i je wyśmiewałem. Nie dbałem o ich uczucia, ich myśli i ich godność, choć one często nie były lepsze ode mnie. To mnie jednak nie usprawiedliwia. W takim bagnie się obracałem, bo chciałem. Nie szukałem relacji z nikim i nigdy nie chciałem, żeby mi na kimś zależało. Dziś uważałem, że to głupie i bezsensowne.

Podczas gdy moi koledzy znajdowali sobie dziewczyny, ja uważałem, że dziewczyna nie jest mi do niczego potrzebna. Tak Dee, byłem taki, nie trudno w to uwierzyć patrząc na mnie, wiem, ale teraz spotkałem Ciebie i taki nie jestem. Musisz mi uwierzyć. Z Tobą jedyną jest inaczej niż z tymi wszystkimi dziewczynami. Wiem, brzmi jak kłamstwo, ale nim nie jest. Chciałbym, żebyś wiedziała i mi uwierzyła, że już nigdy więcej nie chcę taki być, jaki byłem. To było, zanim Cię poznałem. Zanim obudziłaś we mnie tego lepszego mnie. Tak Dee, Ty. To dzięki Tobie, chcę zmierzyć się z tym dawnym mną, który mi Ciebie odbiera. Nie chcę, żeby to robił, bo przy Tobie poczułem w sobie innego mnie, który mi się strasznie podoba i chciałbym taki zostać. Lubię siebie bardziej przy tobie. Nigdy nie byłbym dla Ciebie taki, o jakim usłyszałaś i nigdy nie miałem zamiaru być. Nigdy nie chciałem Cię wykorzystać ani upokorzyć. Nie sądziłem, że to ważne, jaki byłem kiedyś. Sądziłem, że wystarczy to, jaki jestem dla Ciebie teraz. To było dla mnie najważniejsze. Ty byłaś. Jesteś nadal. Teraz wiem, że to nie tak działa i nawet sobie nie wyobrażam, jak musiałaś się poczuć, gdy się o mnie tego wszystkiego dowiedziałaś. Jak strasznie było Ci wstyd, gdy dowiedziałaś się, z kim masz do czynienia i jak bardzo pewnie poczułaś się oszukana przeze mnie. Wszystko przez to, że kiedyś byłem draniem i zanim się o mnie tego dowiedziałaś, nie zapewniłem Cię wystarczająco o swoich intencjach.

Przepraszam, nie zdawałem sobie sprawy.

Nigdy nie chciałem, żebyś się tak poczuła. Żebyś się wstydziła mnie i tego, co nas łączy. Uwierz mi to najgorsza rzecz, jaka mnie spotkała, bo ja od samego początku, byłem przy tobie prawdziwy. Niczego nie udawałem. Pierwszy raz budowałem z kimś coś tak szczególnego i teraz nie mogę znieść, że to straciłem. Codziennie bardziej czekałem na to aż Cię spotkam. Porozmawiam z Tobą. Przytulę Cię. Pocałuję. Jesteś pierwszą dziewczyną, z którą chciałem coś zbudować. Uwierz mi, proszę. Wiem, że przez to, jaki byłem, to na Ciebie nie zasługuję. Nie mam Ci nic do zaoferowania. Żadnego doświadczenia. Od początku gdzieś w głębi to czułem, że do Ciebie nie pasuję i zgadzam się z tym, że zasługujesz na kogoś lepszego, ale ja chcę być tym kimś lepszym. Chcę na Ciebie zasługiwać. Jeśli dałabyś mi szansę, zrobiłbym wszystko, żeby Ci to udowodnić.

Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem na siebie zły. Byłem głupcem. Brak Ciebie to okropna, najgorsza dla mnie kara, chcę, żebyś wiedziała, że ledwo ją znoszę, ale będę lepszy. Obiecuję. Tylko mi pozwól sobie udowodnić. Jonah"

Chciałem, żeby wiedziała, że wszystko, co dotyczy jej, było i wciąż jest z mojej strony prawdziwe, ale mi nie uwierzyła, bo nie odesłała ani słowa. Nie odesłała zdjęcia, tym sposobem dni przepadły. Leżałem na łóżku w moim pokoju i gapiłem się w telefon do ostatniej minuty, kiedy przepadały, a kiedy to się stało, wiedziałem, że to jest nie do naprawienia. Chyba nawet chciało mi się płakać.

— Jonah! — woła mnie mama z kuchni i wiem, że muszę już wstać.

Najchętniej leżałbym tu cały dzień, bo bez Dee nic nie ma dla mnie sensu, ale muszę iść do szkoły. Rok szkolny wciąż jeszcze trwa.

Wstaję i zerkam w okno. Patrzę na jej podjazd. Znowu nic się nie zmieniło. Cisza.

Dziś znów nie słyszałem trzaskających drzwi, które kiedyś tak mnie denerwowały, a za których dźwięk dziś oddałbym wszystko, co mam. Dee nie wychodzi biegać, nie wiąże tych swoich butów w kolorze tęczy na werandzie ani nie siedzi na niej po południu. Ciągle jej nie ma, nie wraca i nic się nie dzieje u nich na podjeździe. Nie widuję nikogo. Ani jej, ani jej mamy.

Mam wszystkiego dość. Czuję się podle, a dodatkowo sytuacja w domu mi nie pomaga.

Z każdym dniem ojciec bardziej niż zwykle zaczął mi dokuczać. Jakby czuł, że zrobiłem coś złego. Dopytuje, coraz bardziej natarczywie o Dee i nawet się nie kryje z tym, co podejrzewa. Dziś tak samo. Kiedy schodzę wreszcie na dół, patrzy na mnie pogardliwie.

— Już? Dowiedziała się, jaki jesteś? — pyta, a ja nie wiem co odpowiedzieć.

Pyta oczywiście o Dee.

Jest mi wstyd i żal i nie mogę nawet na niego warknąć, bo ma rację. Przełykam, to co powiedział jak gorzką pigułkę, a on tylko prycha na mnie znów w ten pogardliwy sposób, domyślając się reszty. Nie wiem, skąd ojciec zawsze wszystko o mnie wie. Chyba mam to wypisane na twarzy, a on chyba zawsze tylko tego się przecież po mnie spodziewał. To mnie tym bardziej dobija. Niczyich oczekiwań nie jestem w stanie spełnić, nawet gdybym chciał. Ani ojca, ani Dee, ani Daniela. Nie wiem, z czego to wynika. Chyba jestem naprawdę zwyczajnie głupi. Wiem, że przede wszystkim powinienem być sobą, nie spełniać na siłę czyichś oczekiwań, ale ja już nie lubię tego mnie, którym byłem i który ich na siłę, z przekory nie spełniał. Chyba nigdy tak naprawdę nie lubiłem i kryłem się za maską kogoś takiego, ze strachu przed odrzuceniem i przed tym, że zwyczajnie zwiodę. Nie wiem dlaczego. Chciałem, być za to lubiany kim byłem i chyba byłem, ale to nie przyniosło mi żadnych korzyści. Stałem się błaznem, z którego pewnie za moimi plecami wszyscy się śmieją. Dbają o siebie i o swoją reputację. Dbają o swój wizerunek. Chcą być jak najlepsi, a ja chciałem być jak najgorszy. Idiota ze mnie. Bo na przykład taki Daniel. Może jest miękki, nigdy jeszcze nie uprawiał seksu, a przecież mamy po dziewiętnaście lat, ale on się tego nie wstydzi. Wręcz przeciwnie, uważa, że to atut. Mówi o tym otwarcie. Nikt się z niego nie śmieje, a nawet jeśli, to on i tak nic sobie z tego nie robi. Dylan z kolei jest szorstki, chamski, ale miał już dziewczynę. Przez rok! Tam, gdzie potrzeba, potrafi być miękki, a gdzie indziej jest szorstki i twardy. Potrafi to wyważyć, znajduje balans, lukę i wykorzystuje ją na swoją korzyść. Jordan ma zawsze świadectwo z paskiem. Dobrze się uczy, chwali się tym, rodzice się też nim chwalą, mówiła mi mama, podczas gdy ja sądziłem, że to największy obciach. Nigdy nie uczyłem się lepiej, choć mogłem. Po prostu nie chciałem, a Jordan chce i uważa to za swój plus. Ma rację. Kerry, ma ojca mechanika. Zawsze opowiada o jego pracy jak o jakiejś misji zbawienia świata, podczas gdy mój ojciec prowadzi przedsiębiorstwo tak wielkie, że Kerry nawet nie ma pojęcia, a ja się wstydzę jak idiota jego spinek do mankietów i złotego zegarka. Matka Travisa była alkoholiczką, zapiła się na śmierć dwa lata temu. Od chwili jej śmierci powtarza jak bardzo za nią tęskni i że oddałby wszystko, żeby żyła, nawet gdyby miała nadal pić, a ja boję się przyznać, że jestem adoptowany przez najwspanialszą kobietę na świecie i wstydziłem się jej, gdy była w ciąży. Boże, kim ja byłem? Nie mówiąc nawet o tym, że zawsze chciałem mieszkać w dużym mieście. Niby kim chciałbym tam być? Nie potrafię nic i niczego od siebie nie wymagam. Byłbym tylko jednym z tego miliona ludzi, którzy są sobie obcy i nie wiedzą o sobie nic, podczas gdy tu otoczony jestem ludźmi, których znam i cały czas mogłem się czegoś od nich nauczyć. To żałosne. Ja jestem żałosny. Mam ochotę wrzeszczeć na siebie i rozwalić wszystko, co mam pod ręką. Najchętniej to walnąłbym sam siebie w twarz.

Po śniadaniu i po kilku kolejnych przytykach ze strony ojca jadę do szkoły.

Dzień wlecze się okropnie i nie potrafię wytrwać do końca. Dobrze, że dziś piątek. Daniel przestał przychodzić. Ojciec zwolnił go z zajęć do końca semestru niby z powodu choroby, ale ja wiem, że nie przychodzi przeze mnie. Nawet nie muszę pytać o to Dylana, który i tak by mi nic nie powiedział. Po pierwszej lekcji namawia mnie, żebyśmy się zerwali. Jestem bliski temu, żeby się zgodzić, ale obiecałem Dee, że będę lepszy, wiec siedzę i nawet nie śmiem marudzić. Dylan zrywa się sam, a ja siedzę w szkole, ale czuję się tak, jakby mnie tu wcale nie było. Myślami jestem nad wodospadem, razem z Dee. Przytulam ją i całuję. Słyszę jej słodki śmiech. Chce mi się wyć. Wstaję i wychodzę. Nie dam rady być lepszy, gdy jej przy mnie nie ma.

Jadę nad wodospad, a tam jest cicho i głucho. Nawet wodospad wydaje się cichszy. Nie ma jej tu, a ja liczyłem, że zastanę tu, chociaż jej śmiech. Nic z tego. Zabrała to wszystko i ukryła przede mną. Załamuję się i walę czołem o kierownicę, a potem wrzeszczę z bezsilności. Łzy pieką mnie pod powiekami, ale jakoś je opanowuję. Wracam do domu.

Mama nawet nie pyta, dlaczego jestem wcześniej, a ojca nie ma. Nie wrócił jeszcze z pracy. Zabije mnie, jak się dowie, że znów wagaruję. Pewnie odbierze mi samochód, ale jest mi wszystko jedno. Bez Dee, nic nie ma znaczenia. Niech go weźmie. Przyjmę karę z pokorą.

Ojciec nie wraca do późna, a kiedy się zjawia, mama nic mu nie mówi. Po kolacji zostaję z mamą przy stole.

— Obiecuję, że od poniedziałku przesiedzę cały tydzień w szkole — mówię cicho, nie patrząc jej w oczy.

Uśmiecha się smutno i gładzi mnie po ramieniu.

— Popilnujesz Rose?

Przytakuję skinieniem głowy i zabieram ją razem z jej lalkami na werandę. Staję opierając się o balustradę i znów jak co wieczór gapię się na drzwi Dee. Mam wrażenie, że za chwilę wyjdzie i usiądzie na schodach, żeby na mnie poczekać, aż przyjdę, ale ona się nie pojawia. Boli mnie, że nie mogę jej zobaczyć nawet z daleka. Jest mi strasznie źle. To okropna kara. Chyba najokropniejsza. Nie wiem o niej nic, gdzie jest, jak się czuje, czy jest zła, czy obrażona i to najbardziej dotkliwe w tym wszystkim, bo gdyby chociaż obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem, to byłoby lepsze niż to NIC, które teraz mnie dręczy.

Rose bawi się obok, robiąc mnóstwo hałasu. Woła mnie co chwilę i pokazuje mi swoje lalki. Uśmiecham się do niej, a ona piszczy z zachwytu, że mi się podobają, ale ja nawet tego nie rejestruję, bo myśli mam zajęte czymś innym. Jest w nich tylko Dee. Wypełnia je po brzegi. Myślę tylko o niej. O tym, co z nią miałem i jak niepomiernie wiele straciłem. Nie potrafię przestać się tym zadręczać. Spędziłem z nią tylko kilka tygodni, a dla mnie jak całe życie. Ktoś by powiedział, że to głupie, ale w takim razie, dlaczego tak boli? No właśnie, bo to wcale nie głupie. To okropne, że zmarnowałem coś tak ważnego.

Kiedy słońce zachodzi za domy na końcu ulicy, samochód jej mamy podjeżdża pod ich dom. Serce w momencie zrywa mi się do biegu. Wysiadają obie jednocześnie, ale ja widzę tylko ją. Wiem, że mnie dostrzegła i dlatego szybko stara się pójść do domu.

Natychmiast schodzę po schodach. Nie wiem, skąd biorę odwagę, której wcześniej mi brakowało. Wracam szybko na werandę i biorę Rose na ręce, bo przecież nie mogę jej zostawić samej, a potem idę prosto w stronę Dee.

— Dobry wieczór — mówię do jej mamy pospiesznie, żeby je zatrzymać.

Obie z Dee są zmęczone. Jakby nie spały tydzień i od razu wiem, że coś niedobrego się stało. Jest chora? Może była w szpitalu?

— Dobry wieczór, Jonah — odpowiada mi mama Dee. — Cześć Rosie — mówi do Rose miło, a ta chowa twarz w moim ramieniu.

Wstydzi się, ale nie mam teraz czasu, żeby ją ośmielać do rozmowy. Przekładam ją z ręki na rękę i patrzę na Dee, ale ona na mnie nawet nie spogląda. Zachowuje się, jakby mnie tu nie było. Kurwa, jak to strasznie boli.

— Dee... możemy pogadać? — pytam niepewnie.

Boję się jak diabli, że nie będzie chciała mnie znać i że powie to głośno tak jak wtedy, przed Hurley's. Zapadnę się pod ziemię ze wstydu przed jej mamą, jeśli tak zrobi.

— Przepraszam, ale jestem zmęczona — odpowiada mi tylko i wciąż na mnie nie patrzy.

Zaczynam szaleć z niepokoju. Przestępuję niecierpliwie z nogi na nogę. Moje myśli pędzą sto mil na godzinę i mam ochotę zacząć ją błagać, żeby chociaż na mnie popatrzyła. Tęskniłem za nią. Strasznie. Dopiero teraz czuję jak bardzo. Jak ja bez niej przeżyję?

Jej mama patrzy to na mnie to na nią. Chyba widzi, że coś się stało.

— Wybacz Jonah — zwraca się do mnie. — Miałyśmy ciężki tydzień. W jednostce mojego męża był atak terrorystyczny, spędziłyśmy pięć dni w Waszyngtonie, czekając na wiadomość.

Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy.

— Czy coś poważnego się stało pani mężowi? — pytam przejęty, ale wciąż zerkam na Dee.

Oczy ma opuszczone i wbite w chodnik. Kopie nogą w krawężnik. Ogląda się na swój dom. Na mnie znów nie spogląda nawet przelotnie. Znów mnie to boli. Widzę, że chce się mnie pozbyć, ale ja nie chcę. Chcę z nią porozmawiać, chcę, żeby została jeszcze dosłownie minutę, ale jeśli jej ojciec jest ranny, albo – co gorsza – nie żyje, chyba sobie znów nie daruję, że zawracałem jej głowę dniami na Snapie. To takie głupie i szczeniackie. Jest mi głupio za ten mój idiotyczny list.

— Na szczęście nic, ale kilku żołnierzy jest poważnie rannych, w tym najlepszy przyjaciel mojego męża. Stres dał nam ostro popalić — tłumaczy mi jej mama, a Dee tylko stoi i wygląda jak duch.

Uspokajam się. Ojcu Dee nic nie jest. Musi tylko odpocząć.

— Mogę przyjść jutro? — pytam ją więc, mając nadzieję, że się zgodzi.

Trochę wykorzystuję do tego fakt, że jest przy tym jej mama.

Kiwa głową na tak. Natychmiast czuję ulgę. Zgodziła się. Liczę jak idiota, że się na mnie nie gniewa, a cała ta sytuacja ze mną jest po prostu dla niej głupia i nic nieznacząca. Jutro porozmawiamy i wszystko jej jeszcze raz wyjaśnię. Przyznam się. Może nie czytała listu. Doceni to, co chcę jej powiedzieć. Musi. Ona jest przecież mądrzejsza ode mnie.

— To do zobaczenia — mówię, a ona tylko się krzywi.

Znów mnie to boli i rozumiem, co się właśnie stało.

Gardzi mną. Widzę to i czuję się nic niewart. Zgodziła się, bo nie chciała nic mówić przy swojej mamie. Znów jest jej za mnie wstyd. Wcale nie chce ze mną jutro rozmawiać. Jestem idiotą. Wiem jak odczytać to, jak się zachowuje. Emocje mam na takiej huśtawce, że ledwo nad tym panuję, ale wiem, że chciała się mnie po prostu pozbyć.

Wracam do domu. Jestem załamany. Boję się jutra.

Pół nocy myślę o Dee i co teraz czuje. Jakie to musi być okropne nie wiedzieć, co się dzieje z osobą, na której nam zależy. Przeżyłem to w ten tydzień, choć przecież wiedziałem, że nie mogło stać się jej nic złego, a i tak się niepokoiłem. Co więc ona i jej mama musiały czuć, kiedy nie wiedziały, co stało się z jej ojcem po zamachu? To musiało być okropne. Ta niewiedza jest okropna. Sam może nie najlepiej dogaduję się z moim ojcem, ale pewnie czułbym to samo co teraz ona. Byłbym przerażony, gdyby ojcu coś zagrażało. Znam poniekąd to uczucie. Ojciec raz w roku wyjeżdża do Angoli w Afryce, na audyt przedsiębiorstwa, które prowadzi. Mama szaleje z niepokoju, choć on jedzie tylko na audyt. Afryka to niespokojne miejsce. Ojciec zawsze dba o bezpieczeństwo, ale mama i tak się martwi. Ja też. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby miał nie wrócić. Rose jest taka mała, ledwo go zna. Mama pewnie by się załamała. Ja jestem prawie dorosły, ale bałbym się, gdyby go zabrakło. Jest mądry i odpowiedzialny. Dba o nas, pomimo że sądziłem jeszcze niedawno, że bardziej woli pracę niż nas. Już nigdy się z nim nie pokłócę. Obiecuję sobie, jakby miało mi to pomóc w ubłaganiu Dee, żeby chociaż się do mnie odzywała i zasypiam.

Rano, kiedy się budzę, znów patrzę tępo w sufit, ale ciężkość w klatce piersiowej się nie pojawia. Wiem dlaczego. Wróciła Dee. Mam z nią dziś porozmawiać. Obiecała mi. Zerkam na zegarek. Siódma. Do czasu aż wyjdzie biegać, musi upłynąć jeszcze godzina. Bardzo długa. Chyba najdłuższa w moim życiu. Schodzę więc na śniadanie i witam się z ojcem.

— Dzień dobry — mówię i od razu przykuwa to jego uwagę, ale nic nie komentuje.

Je śniadanie w milczeniu i tylko zerka na mamę pytająco co jakiś czas. Chyba jest zaskoczony. Kiedy wychodzi do pracy, pomimo że dziś sobota, wychodzę razem z nim przed dom. Nie jestem na niego zły, że jedzie. To pewnie ważne, skoro jeździ tam nawet w soboty. Mnie by się zwyczajnie nie chciało, a jemu się chce.

— Coś się stało? — pyta, kiedy idę za nim w stronę samochodu.

— Nic, chciałem cię odprowadzić — mówię najzwyczajniej w świecie, choć wiem, że zapewne zachowuję się w tej chwili dla ojca jak palant.

Czuję się też jak palant, ale to dla mnie ważne. Chciałbym, żeby to było oczywiste, choć nigdy się tego po mnie nie spodziewał.

— Czyli coś chcesz — kpi ze mnie.

— Nie, nic nie chcę — zaprzeczam.

Stoi chwilę i patrzy na mnie, skonsternowany.

— Wiem, słyszałem, że nie byłeś wczoraj w szkole, nie musisz mi mówić...

— Podejmę pracę w firmie — przerywam mu, a on wbija we mnie wzrok i zastyga w bezruchu. — Jak skończę studia — dodaję.

Patrzy na mnie, a na jego twarzy dopiero teraz maluje się prawdziwe zaskoczenie.

— To... dobrze, Jonah, cieszę się — mówi i podaje mi rękę. — Kolejna męska decyzja.

Nic nie odpowiadam, tylko ściskam mu dłoń. Klepie mnie w ramię drugą ręką i widzę, że jest zadowolony. Cieszę się, że jest ze mnie zadowolony. Idzie w stronę samochodu.

— Tato? — wołam za nim.

Odwraca się i patrzy na mnie pytająco. Podchodzę bliżej.

— Cieszę się, że to ty jesteś moim tatą — mówię otwarcie, co mam na myśli w tej chwili.

Wiem, że znów brzmię jak palant, ale mam nadzieję, że choć po części naprawię to, co zepsułem kilka lat temu. Powiedziałem mu wtedy, że nim nie jest, a przecież nigdy tak nie myślałem. Dziś ani nigdy, nie zamieniłbym go na nikogo innego. W życiu. Chcę, żeby to wiedział.

Uśmiecha się i reaguje natychmiast. Obejmuje mnie i klepie w plecy.

— A ja się cieszę, że jesteś moim synem — niby się śmieje, ale ja wiem, że mówi poważnie.

Jeszcze raz klepie mnie po plecach i przyciska do siebie mocniej. Obaj czujemy tę zmianę, która zaszła. Cieszę się, on też, widzę.

Wsiada do samochodu i rusza. W chwili, gdy haczy podwoziem o podjazd, śmieję się z niego i kręcę głową, a on zatrzymuje samochód i otwiera szybę.

— Wiem! Wykończę ten samochód! — woła do mnie, a ja zaczynam się śmiać.

Odjeżdża, a ja czuję się lżej. Relacja z ojcem od dłuższego czasu już mi ciążyła i teraz kiedy po części ją naprawiłem, czuje się z tym lepiej. Chcę być lepszy, tak jak obiecałem Dee. Odwracam się w stronę domu, ale na ułamek sekundy spoglądam na schody jej domu.

Natychmiast się zatrzymuję.

Stoję jak słup soli, a ona siedzi na schodach ze smutną miną i patrzy prosto na mnie. Ubrana w kolorowe ciuchy i z włosami związanymi w kucyk jak zawsze. Zerkam na zegarek. Pięć po ósmej. Nie wybiegła. Czeka na mnie? Patrzę znów prosto na nią i chyba czekam, aż pozwoli mi do siebie podejść. Jej oczy nawet z tej odległości wydają się zieleńsze niż zawsze. Jest słodka i prawdziwa. Nie wydaje się nierzeczywista, wyjątkowa i nie do zdobycia, jak dziewczyna zawsze chce być postrzegana. Ona była do zdobycia, chciała być wyjątkowa, ale tylko dla mnie. Chciała, żebym to ja ją zdobył i pozwoliła mi na to, a ja zwyczajnie nie jestem wart nawet jej pozwolenia, a co dopiero jej samej. Chcę to wszystko naprawić. Dla niej. Dla siebie. Dla nas. Patrzę prosto na nią i w tej chwili uderza we mnie najoczywistsza rzecz, jakiej się wcześniej nie domyślałem, pisząc do niej list. To ona mnie zmienia, ale nie tylko dla siebie, dla wszystkich, a ja tego chcę. Ona mnie definiuje na nowo, w nowego Jonaha, który chce być lepszy. Ojciec zawsze mówił, że jego światło jest romantyczne. Teraz wiem dlaczego.

Przecież Księżyc nie świeci! On odbija światło Słońca!

Ona nim jest. Moim Słońcem. Chcę odbijać jej światło. Tylko jej i być lepszym, bo to dla niej ważne, żebym był lepszy dla wszystkich. Wiem, dlaczego tak jest. Wiem, dlaczego chcę to wszystko w sobie zmienić.

Zakochałem się w tej dziewczynie. To dla mnie najoczywistsza rzecz, jakiej nigdy bym się po sobie nie spodziewał, przecież nigdy tego nie czułem, ale wiem, że to ten stan i najbardziej zaskakuje mnie to, że chcę być zakochany. Chcę kochać Dee.

Ruszam z miejsca, nie odrywając od niej oczu.

Idę prosto do niej. Bardzo pewnie i szybko. Podchodzę blisko i chwytam ją za nadgarstki. Ciągnę w górę i nakazuję wstać. Kiedy to robi, jej oczy są na wysokości moich oczu, bo stoi o jeden stopień wyżej ode mnie. Są pełne łez. Bolą mnie te jej łzy, które przebierają i zaczynają płynąć po jej policzkach. Ona chce, żebym je widział i chce, żeby mnie bolały. Bolą jak kurwa mać.

— Przepraszam, nie chcę być nigdy więcej taki, o jakim słyszałaś — wyznaję jej bez skrępowania, bo to już nie czas na uniki, wstyd i skrępowanie, wiem, że napisałem to w liście, ale to było tchórzostwo, teraz chcę, żeby to usłyszała z moich ust. — Nigdy nie chciałem być dla ciebie taki, o jakim słyszałaś. Byłem taki, kiedyś, to prawda i wiem, że przez to na ciebie nie zasługuję, ale bardzo chcę zasługiwać. Będę lepszy. Uwierz mi. Nigdy bym cię nie okłamał.

Patrzy na mnie tymi zielonymi oczami pełnymi łez. Zaczyna płakać jeszcze bardziej i się jednocześnie uśmiechać. Nie wiem dlaczego. Nie rozumiem, ale zrozumiem, jeśli mi wytłumaczy.

— Ja też nie chcę — mówi cicho. — Chcę, żebyś był taki, jakim cię poznałam.

— Będę — obiecuję od razu. — Jezu, Dee, będę, tylko daj mi szansę.

Obejmuję ją w pasie i przytulam, a ona zarzuca mi swoje ręce, schowane w za długich rękawach, na kark. Przytula mnie, a ja nie czułem chyba jeszcze nigdy takiej ulgi. Najpierw ojciec, teraz ona. To się nie dzieje naprawę. Czuję się lekki i wolny. To niesamowite uczucie. Nie wiem, jak mogłem ze sobą wytrzymać przez ostatnie trzy lata. Ta ciągła złość i przeciwstawianie się wszystkim i wszystkiemu, było strasznie męczące. Teraz czuję taką lekkość, taki spokój, jakbym się unosił nad ziemią.

— Tylko powiedz, że nadal chcesz być moją dziewczyną, a zrobię wszystko, co zechcesz — wyznaję, a jej ramię tłumi mój głos, bo przytulam ją do siebie mocno.

To był najgorszy tydzień w moim życiu. Bez niej. Z ojcem warczącym na mnie i dręczącymi myślami o wszystkim, co zepsułem. To była najgorsza kara, jaką mi kiedykolwiek wymierzono. Przewartościowałem w ten tydzień całe trzy lata, przez które zachowywałem się jak niedojrzały idiota i dziś wiem, że chcę to wszystko naprawić. Chcę stać się dojrzalszy. Chcę nad sobą pracować.

Dee się śmieje.

Podnoszę na nią oczy, a ona się po prostu się śmieje. Łzy płyną jej po policzkach, ale się śmieje. Całuje mnie krótko w usta. Chcę poprawić jej humor. Chcę, żeby poczuła się lepiej. Pragnę tego całym sercem. Wiem co zrobić. Wiem przecież, co lubi. To strasznie proste.

— Zabiorę cię nad wodospad, chcesz? — pytam, a ona pociąga nosem, kiwa głową na tak i znów wybucha śmiechem. — Jadłaś śniadanie? — pytam znów, jakbym był jej ojcem, a ona znów się śmieje i kiwa głową na tak. Ociera łzy rękawem.

Puszczam ją i nakazuję poczekać, ale nie wytrzymuję i wracam jak w transie, żeby ją pocałować. Jej usta jeszcze nigdy nie smakowały tak jak dziś. Łzami, ale chyba tymi szczęśliwymi. Nie potrafię przestać ich całować, ale Dee znów wybucha śmiechem i wtedy idę do domu po kluczyki. Kiedy podchodzę pod dom, przez drzwi wypada Rose, prosto w moje ramiona. Chwytam ją pod pachy i podnoszę wysoko. Piszczy, bo się nie spodziewała, że ją złapię na ucieczce. Nigdy się nie spodziewa, mała szelma. Zawsze znajdzie sposób, żeby uciec. Wchodzę z małą uciekinierką na rękach do domu.

— Mamo! — wołam, żeby ją zlokalizować.

— W kuchni! — odkrzykuje.

Idę do kuchni i sadzam Rose w dziecięcym krzesełku przy stole. Protestuje, ale daję jej do ręki mój telefon, żeby ją czymś zająć i milknie. Szukam wzrokiem kluczyków do samochodu.

— Znów ci uciekła — mówię do mamy.

— Jezu, jak tak będzie robić, to w końcu stanie się nieszczęście, dziękuję Jonah — mama mówi z ciężkim sercem.

Wkłada naczynia do zmywarki po śniadaniu.

— Byłem przed domem, ale teraz jadę nad wodospad, więc musisz ją zamknąć w piwnicy — żartuję, a oczy Rose rosną do wielkości oczu postaci z bajek. — Nie bój się, Jonah żartuje — uspokajam ją. — Nigdy nikt nie zamknie cię w piwnicy, no, chyba że wciąż będziesz uciekać — grożę jej palcem.

Ona jednak już nic sobie ze mnie nie robi. Wie, że żartuję i zaczyna majstrować przy moim telefonie.

— Widziałam cię z ojcem — mówi do mnie mama.

— Tak? I co? — pytam, bo wiem, o co jej chodzi, ale nie wiem co w tym takiego dziwnego.

Rozglądam się gdzie leżą moje kluczyki. Pamiętam, że gdzieś je tutaj położyłem.

— Kłóciliście się ostatnio, dowiedział się, że wczoraj byłeś na wagarach, a dziś...

— Przeprosiłem — mówię otwarcie.

Mama zastyga w bezruchu.

— Przeprosiłeś? — pyta z niedowierzaniem i podnosi brwi.

— Tak, to znaczy tak jakby — mówię nerwowo i wciąż szukam wzrokiem kluczyków, jestem pewny, że zostawiłem je tu na blacie, a nigdzie ich nie ma.

Spieszy mi się. Dee czeka.

— Tak jakby? — dopytuje, a ja kręcę się w kółko po kuchni.

— Zgodziłem się pracować w firmie po studiach — wyznaję i robię półobrót na pięcie, wciąż rozglądając się za kluczykami.

Wiem, że mama zapewne jest zaskoczona, ale nie ma co tego ukrywać. Nie będę już nigdy nic ukrywał. To się źle kończy.

— Zgodziłeś się? — znów pyta.

— No, zgodziłem, a miałem inne wyjście? — zatrzymuję się i patrzę na nią pytająco.

— No miałeś, przecież możesz robić w życiu, co chcesz — tłumaczy mi.

— Nie zawsze można robić to, co się chce, ale mogę robić właśnie to. Mogę pracować u ojca — tłumaczę, że mi to w sumie obojętne, i tak nie miałem pomysłu na siebie.

— To bardzo dojrzale z twojej strony — chwali mnie.

— Chcę być dojrzały. Myślisz, że mógłbym, pomimo tego? — zadaję pytanie i rozkładam ręce.

— Czego? — pyta znów.

Ściągam koszulkę i znów rozkładam ręce. Spoglądam w dół na moje ciało.

— Pomimo tego? — mam na myśli moje tatuaże. — Ktoś potraktuje mnie poważnie?

Mama przerywa zmywanie. Wyciera ręce w ścierkę i podchodzi do mnie. Kładzie mi dłoń na sercu.

— To się liczy Jonah. To, co masz w sercu, a nie to, co masz na skórze — mówi ciepłym głosem.

Ona zawsze wie co powiedzieć. Czuję znów tę lekkość. To już trzeci raz dzisiaj. Do trzech razy sztuka, krąży mi powiedzenie w głowie. Obejmuję ją, a ona mnie i całuje mnie w policzek.

Bardzo ją kocham. Jest najlepszą mamą, jaką mógłbym sobie wymarzyć. Znalazła miejsce w swoim sercu dla mnie, kiedy zbłąkany siedziałem w ośrodku. Nie pamiętam tego na całe szczęście, ale strach mnie przelatuje, kiedy myślę, że jeszcze niedawno mógłbym tam wciąż być. Ona we mnie wierzy jak nikt inny. Zawsze.

— Czy to przez tę dziewczynę? — znów pyta i zabiera swoje ramiona oplecione wokół mnie.

Peszę się. Nigdy nie rozmawiałem z mamą o dziewczynach.

— Chyba tak — przyznaję się pomimo skrępowania.

— To dobrze — przytakuje.

— To znaczy? — zerkam na nią niepewnie.

— To znaczy, że ci zależy i że to być może ta jedyna — śmieje się do mnie podejrzanie.

— Mamo — upominam ją, ale chyba tylko z przyzwyczajenia.

— Co? Nie chciałbyś? — pyta przekornie.

Zastanawiam się chwilę. Uśmiecham się, bo przecież tak jest.

— Chciałbym — odpowiadam i zakładam z powrotem koszulkę.

W tej samej chwili dostrzegam, że Rose bierze zamach i ma zamiar rąbnąć moim telefonem w blat stołu.

— Rose! — wołam do niej, ale jest za późno.

Telefon ląduje najpierw na blacie, a potem na podłodze i ekran pęka.

Krzywię się, ale kiedy go załączam, działa. To najważniejsze. Spoglądam na mamę, a ona uśmiecha się z politowaniem i wzrusza ramionami.

— Trzeba było pilnować — mówi, robiąc do mnie minkę kota z internetowego mema.

— Wiem, wiem — przytakuję tylko.

Nie jestem zły na Rose. Jest za malutka, żeby wiedzieć, co robi, ale telefonu mi szkoda. Całuję ją w główkę i sięgam na parapet okna. Wreszcie znalazłem kluczyki.

— Jadę nad wodospad — informuję mamę. — Mam ją zabrać? — pytam o Rose.

— Jedziesz z Dee? — odpowiada pytaniem na pytanie.

— Tak — odpowiadam krótko.

— Jedziesz z dziewczyną i chcesz targać ze sobą dzieciaka? — pyta z kpiną.

— No i co? — dziwię się i wzruszam przy tym ramionami.

Przecież Dee nie miałaby nic przeciwko, wiem o tym. Jedziemy pogadać. Co niby mama ma na myśli, mówiąc to w ten sposób?

— No nic, dzieciak jest tam wam najmniej potrzebny — żartuje.

— Nie wiem, co sobie wyobrażasz, ale chyba nie chcę wiedzieć — śmieję się i wychodzę.

— Pamiętaj o tym, co mówił ojciec — woła za mną.

Zatrzymuję się. Patrzę na nią pytająco.

— O prezerwatywach! — śmieje się głośno.

Kręcę głową i ze śmiechem wychodzę z domu. Oni oboje są niepoważni. Moi rodzice. Zachowują się jak nastolatki, podczas gdy oboje w życiu robią strasznie poważne rzeczy. Żadne z rodziców moich znajomych się tak nie zachowuje.

Dee siedzi wciąż na swoich schodach. Kiwam do niej i idę do garażu. Wyjeżdżam, a ona czeka na mnie na chodniku. Wsiada i uśmiecha się do mnie. Jestem szczęśliwy jak nigdy.

Po kilkunastu minutach jesteśmy na parkingu przy wodospadzie. Wysiadamy z samochodu, bo za chwilę będzie tu gorąco jak w mikrofalówce. Siadamy na ogrodzeniu, przewieszając nogi przez dolną belkę i trzymając się górnej. Gapimy się w ciszy na wodospad. Huczy w oddali, uderzając potężną siłą o taflę wody na dole. Znów jest głośny jak kiedyś. Słońce grzeje nas w plecy, pomimo że jest dopiero dziewiąta rano. Lato już w pełni. Upały znów dadzą mi popalić w moich czarnych ciuchach. Najchętniej ściągnąłbym teraz koszulkę, ale wstydzę się mojego ciała. Jest brzydkie, pomimo że wysportowane. Coraz bardziej żałuję tatuaży, które zrobiłem z głupoty.

— Widziałam cię z ojcem przed domem — Dee odzywa się pierwsza. — Zazdroszczę ci, że jest na co dzień w domu.

Spuszczam głowę. Nie wiem co jej powiedzieć. Opieram czoło o belkę.

— Nie jest moim prawdziwym ojcem — wyznaję jej.

Nigdy nikomu tego nie powiedziałem. Nie chciałem, żeby ktokolwiek wiedział, że Rose nie jest moją siostrą, a mama, mamą. Nie chciałem czuć się jak wyrzutek, pomimo że jestem świadomy, jak bardzo ich kocham i chyba tego, jak bardzo oni kochają mnie, też.

To moja największa tajemnica. Zdradzając ją, czuję, jakbym dzielił z Dee intymne chwile. Nie boję się jej tego powiedzieć. Odkryć swój czuły punkt. Nie wiem, dlaczego przed nią się nie boję. Jakbym jej ufał, że mnie nie zrani, pomimo że ja zraniłem ją.

— Moi rodzice też nie są moimi prawdziwymi rodzicami — mówi od razu.

Odwracam głowę w jej stronę.

— Jak to? — pytam jak dureń.

Dopiero teraz to do mnie dociera. Jej mama przecież jest ciemnoskóra. Dee nie może być jej dzieckiem.

— Serio pytasz, czy sobie jaja robisz? — pyta kpiąco.

— Nigdy o tym nie myślałem w ten sposób, teraz to do mnie dotarło, przepraszam, po prostu nie zwróciłem uwagi, nie wiem dlaczego, to chyba nie jest dla mnie ważne, w moim przypadku też nie jest i chyba dlatego — tłumaczę się, plotąc trzy po trzy, bo jest mi głupio.

— Po prostu nie jesteś wścibski — daje mi do zrozumienia, że mnie rozumie i że to nie jest nic takiego.

Jak zwykle cała Dee. Ta jej szczerość i oczywistość wciąż mnie zaskakują.

Patrzy teraz przed siebie. Opiera brodę na dłoniach złożonych na górnej belce. Wiatr porywa jej kosmyki włosów, a one tańczą wokół jej twarzy. Wygląda słodko. Mruży oczy i kołysze nogami. Jest taka niska, że nie dotyka stopami ziemi. Uśmiecham się, a ona znów na mnie spogląda.

— Z czego się śmiejesz? — pyta z uśmiechem i kładzie policzek na złożonych na belce dłoniach.

— Z ciebie krasnoludku — kipę z niej i skinieniem głowy wskazuję jej nogi dyndające w powietrzu.

— Bardzo śmieszne. Wysokie osły same wyrosły — dokucza mi.

— Bardzo śmieszne, wcale nie jestem osłem — bronię się zawzięcie. — Mam dobre oceny jakbyś chciała wiedzieć.

Nie wiem, kogo chcę oszukać, ale chyba tylko siebie.

— Nie wiem, powiedz mi — kwestionuje moje słowa. — Jaką będziesz miał średnią? — pyta, mądrując się i uśmiecha znacząco. Chyba wie, że nie uczę się za dobrze.

— No ... może cztery-zero — chwalę się prześmiewczo, bo to szczyt moich możliwości i wiem, że w tym roku raczej nic z tego. To przez wagary.

Dee otwiera szeroko oczy i zaczyna się śmiać. Głośno.

— Serio? Kujon z ciebie! — drwi, dławiąc się śmiechem.

— To mój szczyt możliwości. A ty? — pytam prześmiewczo.

Spodziewam się średniej powyżej pięć.

— Ja prawdopodobnie będę mieć trzy-zero — mówi poważnie, ale zaraz po tym wybucha śmiechem.

— Już ci wierzę — szturcham ją.

— Dobra, pięć-dwa — odpowiada i chowa twarz w dłoniach.

— Kujon — dokuczam jej i szturcham łokciem.

Chwieje się na belce i przytrzymuję ją, kiedy odchyla się do tyłu i prawie spada.

— A do tego oferma — znów jej dokuczam.

Szarpie się i mnie popycha. Upadam plecami na trawę, a nogi nadal mam na belce. Wyciągam w jej stronę nogę i spycham ją z belki. Chwytam za talię, a ona spada prosto w moje ramiona. Na mnie. Śmieje się głośno i zsuwa się na bok. Opiera się na łokciu i patrzy teraz z góry prosto na mnie. Jej zielone oczy się wciąż uśmiechają, ale śmiech milknie. Gładzi mnie po policzku dłonią. Rozpływam się. Zupełnie nie boję się tego, jakie uczucia we mnie wywołuje. Drżą na krańcu mojego serca, gotowe, żeby je nazwać słowami i wiem, że nie mogą już dłużej czekać. Nie chcę z tym walczyć i tego ukrywać. To za trudne. Łatwiej będzie to po prostu powiedzieć. Czuję się z tymi słowami bezpiecznie przy niej. Chcę być odważny, jak powiedział Travis. Jestem.

— Chyba się w tobie zakochałem — mówię cicho, patrząc jej prosto w oczy.

Jej otwierają się szeroko, ale zanim coś powie, sięgam po nią i obejmując za policzek, przyciągam do siebie. Całuję delikatnie.

— Tak, zakochałem się — szepczę, kiedy jej usta mi odpowiadają w ten sam czuły i intymny sposób.

Wymyka mi się westchnienie, ale jej też. Nigdy nie całowałem w ten sposób dziewczyny. To niesamowite uczucie.

Ona musi być moim Słońcem. Moje niebo z nią jest jaśniejsze. Ciepłe. Czuję, jak topnieję w środku pod jej wpływem. Staję się plastyczny i wpasowuję się w jej kształt, tak jak tego chciałem. Czuję się tak szczęśliwy, jak kiedyś, gdy byłem młodszy. Kiedy każdą wolną chwilę spędzałem z ojcem. Kiedy mama podziwiała mnie, gdy wyprawiałem cuda, chwaląc się przed nią, że potrafię skoczyć do basenu i kiedy pierwszy raz zobaczyłem Rose, gdy się urodziła.

Czuję, że Dee jest częścią mnie, a ja chcę być częścią jej. Wpasować się w nią od stóp do głów.

Czuję się naprawiony. Te trzy lata, w których coś się we mnie zepsuło, nikną bezpowrotnie. Teraz, tu, przy niej, każdy kawałek mojego życia staje się prawidłową częścią układanki. Wszystkie pasują do siebie idealnie. I nawet jeśli niektórych z nich żałuję, to przy niej wiem, że miały sens, bo na końcu spotkałem ją.

— Byłam na ciebie strasznie zła — wyznaje mi, kiedy przestajemy się całować.

Bolą mnie jej słowa. Bardzo.

— Wiem, też byłbym, gdybym dowiedział się o tobie takich rzeczy, jakich ty dowiedziałaś się o mnie — wstydzę się, gdy to mówię i chowam twarz w jej ramieniu. — Nigdy już taki nie będę — obiecuję jej. — Nigdy nie spałem z Lilly i Nadią, tą dziewczyną zza baru, musisz mi uwierzyć, ale...

— Wiem, czytałam twój list, spałeś z tymi innymi dziewczynami i wieloma jeszcze innymi, o których nie chcę nic wiedzieć — wzdycha ciężko.

Kiwam tylko głową na tak. Jest mi strasznie wstyd. Czuję się znów jak łajdak.

— Nie chcę, żebyś był inny, niż cię poznałam i mam nadzieję, że nie jestem twoją kolejną dziewczyną do zabawy — mówi jasno, o co jej chodzi.

— Nie jesteś, Dee, ja ci właśnie powiedziałem, że się w tobie zakochałem! — mówię z pretensją i odchylam się, żeby spojrzeć jej w oczy.

Patrzy na mnie, ale nic nie mówi. Nie musi.

— Nie wierzysz mi — mówię te gorzkie słowa i wiem, że mam rację.

— To nie tak, że ci nie wierzę, ale...

— Jest ci trudno mi uwierzyć, wiem, też by mi było — przerywam jej i czuję niemalże fizyczny ból w piersi.

Staram się postawić znów w jej sytuacji. To bardzo pomaga.

— Musisz dać mi czas — mówi cicho.

Złości mnie tym. Na co niby mam dać jej czas? Na to, żeby uwierzyła? Jak chce uwierzyć, jeśli nie słucha tego, co mówię? A może ...

— Czy ja tobie też mam nie wierzyć? — pytam ostro.

— Niby w co? Ja chyba sobie nie zasłużyłam na to, co teraz mówisz i nie o to mi chodzi, że ci nie wierzę, bo wierzę, chcę ci wierzyć, ale nie dałeś mi wyboru, a ja się boję, bo... — mówi z wyrzutem i odsuwa się ode mnie.

Wzdycham ciężko.

— Wiem, przepraszam — przerywam jej i przysuwam ją znów do siebie. — Nie odsuwaj się — proszę ją.

Nie odsuwa się. Kładzie głowę w zagłębieniu mojego obojczyka. Uspokajam się. Leżymy chwilę w ciszy. To będzie trudniejsze, niż się wydaje. Już o tym wiem, ale wiem też, że zrobię wszystko, żeby sobie z tym poradzić. Gładzę ją po ramieniu i całuję w czoło. Czuję się niesamowicie szczęśliwy, pomimo trudności, które na mnie czekają.

— Nigdy tego z nikim nie robiłam — mówi cicho.

— Czego? Nie leżałaś z nikim na trawie? — pytam z uśmiechem.

Nic się nie odzywa. Jej słowa powoli sączą się do mojej głowy, bo jej milczenie mi to nakazuje i nagle trafia do mnie ich sens. Nigdy tego z nikim nie robiła.

BOŻE!

Wiem, o co jej chodzi!

Ona nie uprawiała seksu!

Jaki ze mnie debil!

Próbuję się podnieść na łokciu, ale ona się wstydzi i chowa twarz w mojej piersi.

— Nie patrz na mnie — prosi.

Kładę się więc z powrotem na trawie i pozwalam się jej we mnie wtulić, ale nie wytrzymuję i po chwili znów się podnoszę. Tym razem mi się udaje. Teraz ona leży na trawie, przyparta do ziemi moim ciałem, a ja patrzę na nią z góry. Odwraca głowę i nie patrzy mi w oczy. Jest speszona, skrępowana, wstydzi się. Nie ma czego. Nie ma nic złego w tym, że nie uprawiała seksu. Nie jest taka jak Laura i Lily. One ciągle to robią, z kim popadnie. To nie jest fajne, jeśli chodzi o dziewczynę. Jeśli chodzi o faceta, też nie, ale facetom uchodzi płazem. Zupełnie nie wiem dlaczego. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Korzystałem z tego. Im więcej dziewczyn przeleciałem, tym za większego kozaka mnie mieli, a teraz czuję się jak nikt, bo nie jestem w stanie dać tego mojej dziewczynie. Czuję się od niej gorszy. Nie jestem w stanie dać jej tyle samo co ona mi, nawet gdyby chciała. Siebie, bo rozmieniłem się na drobne i każdej z dziewczyn, z którą spałem, dałem kawałek siebie, a teraz gdy spotkałem tą jedyną, nie mam już nic. Już wiem, co Daniel zawsze ma na myśli. Tak, teraz jestem pewien, że Dee jest tą jedyną. Boli. Kurwa, strasznie. Niby czuję się z tym pewniej, bo wiem, jak mógłbym jej dać rozkosz, ale ona się tego boi i wcale tego ode mnie nie chce. Gdybym był czysty jak ona, nie bałaby się i chyba to mnie boli najbardziej. Tak, boli mnie, że się mnie boi, że ją wykorzystam, że będzie tylko kolejną dziewczyną, która nic nie znaczy. Nie ma pojęcia, że kocham ją już całym sercem, a ja nie umiem jej tego udowodnić w taki sposób, żeby mi uwierzyła.

Znów zalewa mnie bezsilność, ale ja przecież nigdy tego od niej nie oczekiwałem. Uświadamiam sobie, że od samego początku ani razu nie pomyślałem o niej w ten sposób. Musi mi uwierzyć. Pierwszy raz w życiu nie pomyślałem tak o dziewczynie. Pierwszy raz NIE chciałem z nią pójść tylko do łóżka. W ogóle nie pomyślałem o seksie z nią, choć rodzice nie raz wspominali o prezerwatywach i żartowali ze mnie, a ja ani razu o tym nie pomyślałem. Chciałem z nią przebywać, chciałem, żeby ona też chciała przebywać ze mną. Chciałem ją widywać, myślałem o niej cały czas, o tym, co robi, jak się każdego dnia czuje, o czym myśli i, czy myśli o mnie, ale ani razu nie pomyślałem o tym, żeby się z nią przespać! ANI RAZU! Jak ja mam jej to udowodnić, skoro nasłuchała się o mnie takich rzeczy?

— Dee, nie chcę tego od ciebie — mówię cicho i staram się brzmieć jak najbardziej szczerze. — To znaczy chciałbym, tak, ale tylko wtedy, gdy ty byś tego chciała, poczekam, ile będzie trzeba, o ile w ogóle się na to zdecydujesz, wcale nie musisz, to nie jest dla mnie ważne — tłumaczę jej. — Kocham cię, rozumiesz? Chcę tylko twojej obecności. Chcę być z tobą. Nie potrzebuję tego. Potrzebuję ciebie.

Kiwa głową, ale nie mówi ani słowa. Nie wierzy mi.

— Kochasz mnie też? — pytam, bo nie daje mi to spokoju. — Tylko na tym mi zależy.

Jeśli mi nie odpowie, umrę. Muszę to od niej usłyszeć. Potrzebuję gwarancji. Potrzebuję, żeby mnie zapewniła, że chce ze mną być. Nigdy o to nie dbałem. Na żadnej dziewczynie mi nie zależało, ale z nią jest inaczej. Boję się. Wręcz szaleję ze strachu, że nie czuje tego samego, co ja czuję do niej.

— Kocham cię — odpowiada i podnosi dłoń, żeby pogładzić mnie po policzku.

Uśmiecha się. Jej oczy patrzą na mnie w ten specjalny sposób, w ten który wiem, że patrzą tylko na mnie, ale nie wiem, dlaczego jej słowa mnie bolą. Mówi, że mnie kocha, a ja wciąż czuję, że na to nie zasługuję. Jakbym je na niej wymusił. Boże, to takie skomplikowane. Od chwili, gdy ją spotkałem, wszystko wydaje się łatwe, a jednocześnie takie trudne. Mówię, co myślę i powinno być dobrze, a nie jest. Wszystkie moje myśli się prostują, a jednocześnie plączą i nie czuję się z nimi pewnie. Wszystko mi drży wewnątrz. Boję się, że ją stracę, a przecież mówi mi, że mnie kocha.

Pochylam się i znów ją całuję. Tylko to daje mi chwilowe wytchnienie. Póki mnie całuje, to jest moją gwarancją, że mnie chce.

Leżymy na trawie do południa, aż burczy nam w brzuchach tak głośno, że nawet gdy się z tego śmiejemy to i tak słychać.

Jedziemy do domu i wysadzam Dee pod jej domem, a sam wjeżdżam na mój podjazd naprzeciwko. Nie mogę wjechać do garażu, bo samochód ojca stoi w poprzek wjazdu i ma zostawione otwarte drzwi, jakby z niego wybiegł w pośpiechu. Niepokoję się w jedną chwilę. Coś się stało. Ojciec nigdy tak nie parkuje i nigdy nie wraca do domu o tej godzinie. Przez myśl przechodzi mi Rose i jej ucieczki. Zerkam na telefon, ale wyświetlacz się rozlał, bo Rose go stłukła rano i nie mogę nic odczytać. Serce mi drży i zaczyna walić jak szalone w piersi. Panika rozlewa mi się w trzewiach, paraliżując mi styki w mózgu. To niemożliwe. Nie mogło się nic stać. NIE MOGŁO!

Wysiadam z samochodu i pędzę jak szalony w stronę domu. Wpadam z impetem, a mama i ojciec stoją w kuchni i patrzą na siebie z szeroko otwartymi oczami, jakby ojciec wpadł do kuchni chwilę przede mną. Trzyma w ręce jakąś kartkę, a Rose wesoło gada coś do siebie w krzesełku.

Nic się nie stało. Są wszyscy i nic im nie jest. Ojciec odwraca się do mnie i ma dziwną minę. Wiem, że jednak coś musiało się stać.

— Ove Larsson nie żyje — mówi do mnie, jakbym miał wiedzieć, kim jest ten człowiek.

Stoję jak wmurowany. Zastanawiam się, co powiedział do mnie ojciec.

Moje myśli znów zaczynają pędzić przed siebie. Serce też. Obrazy zaczynają się poruszać w mojej głowie i wpadają do niej jeden po drugim. Szybko. Jeden zastępuje drugi. Jak migawki. Serce biegnie szaleńczym rytmem, na granicy wytrzymałości. Jeszcze szybciej i dotkliwiej niż przed chwilą.

Dlaczego wiem, kim jest Ove Larsson? Dlaczego widzę w głowie obraz wysokiego szczupłego człowieka o jasnych włosach i zmęczonej twarzy? Dlaczego widzę salę pełną dzieci? Dlaczego słyszę swój płacz i widzę, jak odwraca się do mnie plecami i wychodzi? Dlaczego serce mi pęka i się boję? Czuję kompletną dezorientację i strach. Otaczają mnie obcy ludzie. Widzę ich twarze, ale żadna nie jest znajoma. Szukam wśród nich twarzy kobiety, za którą tęsknię. Zerkam na mamę, ale to nie jej twarzy szukam. Boję się. Panicznie. Nikt mnie nie rozumie. Mówię w jakimś niezrozumiałym dla nich języku. Każdy kręci głową, a ja znów słyszę swój płacz.

Dlaczego to wszystko widzę?

Nie.

Dlaczego to wszystko... pamiętam?

— Mój ojciec — wypowiadam słowa w języku, którego nie wiem, kiedy się nauczyłem, a słyszałem w restauracji i rozumiałem.

🌌⭐️☀️🌓🌍 🌌

SHIT!!! 

A było tak dobrze!

Niby skąd się wziął jego ojciec? WHAT? No cóż, dowiemy się ... ale jutro.

Cieszycie się, że się pogodzili? Na pewno, ja też, bardzo^^ Co prawda nie będzie to takie proste, jak się wydaje, bo Dee teraz w mało co będzie Jonahowi wierzyć, ale zobaczymy, jak on sobie z tym poradzi, albo i nie :/

Trzymajcie się i do jutra!

Monika :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro