Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.9 To gorsze niż śmierć

katty perry - unconditionally (slowed)

Mały prank z powiadomieniem.
Jako że już 02.04 to nie będę taka i go wam oddam :D

Miłego czytania  <3

<===============>

Nim się obejrzał byli już pod szpitalem. Medycy wynieśli rannego z karetki i przetransportowali na salę operacyjną. Jako że Gregory nie mógł wejść do środka, usiadł sobie na krześle. W czasie oczekiwania przypomniał sobie, że miał dać znać Hankowi, czy się udało. Wyjął telefon i zadzwonił pod wybrany numer.

- Wszystko dobrze Grzechu? – zapytał zmartwiony niebieskooki.

- Tak, znaleźliśmy go. Jestem w szpitalu i czekam, aż go przeniosą do prywatnej sali. – rzucił z ulgą brunet, czując jak jego ciało się uspokaja.

- Nic poważnego mu nie jest? – dopytał z troską w głosie ciemnowłosy.

- Tego jeszcze nie wiem, ale powinno być dobrze, ponieważ normalnie z nami rozmawiał. – stwierdził po chwili namysłu. – Tylko Hank... Potrzebuje rzeczy, których teraz sam nie załatwię. No wiesz... Muszę pilnować, by znów się coś nie wydarzyło...

- Jasne, co dokładnie potrzebujesz?

- Jakieś ubrania, dla niego telefon...

- O telefon się nie martw, miała go Seila, więc odzyska swój stary. Ubrania zaraz załatwię i przyjadę.

- Jasne... - przerwał, gdy zobaczył, jak medycy wychodzą i zabierają siwowłosego do prywatnej sali z numerem 70. – Hank ja muszę kończyć, przywieźli Erwina na salę, jak coś jesteśmy w 70-tej.

- Pewnie, ogarnę wszystko i przyjadę. – powiedział niebieskooki i zakończył połączenie zanim Gregory zdążył mu podziękować.

Nie zwlekając dłużej podbiegł do lekarza stojącego przed salą, który skończył gadać z jakąś pielęgniarką. Rozpoznał go. Był to Antonee McKenzie. Dość znany w całym mieście i bardzo lubiany medyk.

- Mc co z Erwinem? - zaczepił go Gregory, na co ten zaskoczony się odwrócił w jego kierunku.

- O Grzegorz... Dawno cię tu nie widziałem. – zaśmiał się wesoło. - A co do pana Pastora... - tu zerknął w kartki papieru, które mu wręczyła tamta pielęgniarka i spoważniał. - Na chwilę obecną jego stan jest w normie.

Zmarszczył brwi patrząc podejrzliwie na medyka.

- Jak to NA CHWILĘ OBECNĄ jest w normie?

McKenzie zmierzył go poważnym spojrzeniem.

- Gregory nie jesteś niestety upoważniony, by wiedzieć takie rzeczy. Jedynie pan Knuckles może o tym wiedzieć oraz jego najbliższa rodzina. – mówiąc to wrócił do przeglądania papierów. - Choć z tego co widzę w jego karcie to nikt po za nim nie ma być o niczym informowany. – powiedział mężczyzna nie ukrywając zdziwienia.

- Co? Kto niby coś takiego wypisał? Rodzina powinna mieć prawo wiedzieć, zwłaszcza jeśli to coś poważnego. – nie mógł dalej pojąć Gregory.

- Nie zmienia to faktu, że i tak nie byłbyś upoważniony. Hmmm, nawet nie ma podpisu pana Knucklesa przy tej informacji. – kontynuował McKenzie, przyglądając się z większym zaciekawieniem zapiskom w karcie.

- Widzisz? Możemy więc uznać, że jest to nie ważna informacja, której nawet tajemnica lekarska nie usprawiedliwia... - próbował go przekonać brunet. – Proszę Antonee ja muszę wiedzieć co z nim.

Mężczyzna wahał się jeszcze przez chwilę, ale widząc zażartość policjanta w końcu się poddał.

- Według tych badań u Pana Knucklesa wykryto dość poważny niedowład nóg. - zaczął medyk próbując ukryć wszelkie zbędne w tej chwili emocje.

- C-co to oznacza? – przerwał przejęty brunet.

- To oznacza, że podejrzewane jest u Pana Knucklesa SM... - Antonee widząc, że dalej mężczyzna nie rozumie, westchnął i kontynuował. – SM, czyli Stwardnienie rozsiane. W skrócie choroba, która prowadzi do niepełnosprawności.

Zamarł na to stwierdzenie. Nie mógł sobie nawet wyobrazić Erwina na wózku inwalidzkim dłużej niż tydzień. Co prawda Pastor miał raz poważną kontuzję spowodowaną podobno lekkomyślnością kilku funkcjonariuszy podczas jednego z jego zatrzymań. Jednak po dwóch dniach znów stanął na nogi, jakby nic się nie stało. Oczywiście jego przyjaciele chcieli go wiele razy wyręczać, jednak ten ciągle powtarzał jak bardzo go denerwuje ich nadskakiwanie nad nim. Nie lubił najwidoczniej być uzależnionym od czyjejś pomocy. W tej kwestii byli do siebie podobni. Może wytrzyma tym razem dla swojego dobra.

- A przez jaki czas będzie jeździł na wózku? – zapytał brunet.

Bo tylko to mu grozi.. Prawda?

Mina Antona jednak na to nie wskazywała.

- Niestety Gregory, ale muszę cię zmartwić. - westchnął z trudem. -  Ta niepełnosprawność nie kończy się na niedowładzie kończyn, czy jak ty twierdzisz wózku inwalidzkim. Stwardnienie rozsiane może sprawić, że człowiek nigdy już nie wstanie na nogi lub będzie mieć trudności w poruszaniu się o własnych siłach. Ma zaburzenia czucia, częste mrowienia czy to na rękach czy to na nogach. Natomiast w najgorszym wypadku... - tu lekko się zawahał, lecz po chwili kontynuował. - Grozi mu upośledzenie koncentracji, uwagi oraz pamięci. A przy jego obecnym stanie i wychudzeniu... Jest to dość... prawdopodobna diagnoza.

Przerażony brunet, aż pobladł.  Spojrzał z niepokojem wymalowanym na twarzy do środka sali, w której to spał spokojnie siwowłosy. Nie mogło to do niego dotrzeć. Ten pełny energii mężczyzna już nigdy nie będzie mógł wykonywać nawet najbardziej podstawowych czynności, a co dopiero pracować w obecnym zawodzie. O ile tym można nazwać bycie kryminalistą, bo pastorem nie był już od dobrego miesiąca. Ciągle wmawiał ludziom wymówki tylko po to, by nie robić mszy. Teraz za to będzie przykuty do wózka, a w najgorszym wypadku zapomni wszystko i wszystkich. Nie będzie kontaktował ze światem ani go czuł.

Nagle Gregory coś sobie uświadomił.

Czyżby to dlatego siwy był tak przybity podczas kawalerskiego?

Najwidoczniej był świadomy swojego stanu i nie wiedział jak o tym powiedzieć reszcie...

- Ale jeszcze nie trzeba się za nadto martwić. – wyrwał go z zamyślenia Antonee ze spokojnym głosem.

- Jak to? – rzekł skonfundowany brunet.

- Nie mogę postawić ostatecznej diagnozy. Muszę sprawdzić dzisiejsze wyniki i porównać z poprzednimi. Muszę też przeprowadzić wywiad z Panem Pastorem. Dlatego daj mi znać, jak się wybudzi, będę w gabinecie. – to powiedziawszy pożegnał się z Montanhą i odszedł, zostawiając go z mętlikiem w głowie.

Nie czekając dłużej, Gregory wszedł do sali i usiadł przy łóżku, na którym obecnie spał siwowłosy. Mężczyzna przed nim wyglądał o wiele lepiej. Jego skóra powróciła do swojego pierwotnego koloru, a usta były zaróżowione mimo lekkich blizn. Patrząc na niego teraz, brunet bił się ze swoimi myślami. Nadal czuł, że nie zna tak naprawdę człowieka, którego w gruncie rzeczy pokochał. Bał się jego reakcji na jakąkolwiek czułość. Mimo zeznań Ewy nie mógł mieć pewności czy odwzajemni jego uczucie czy może każe mu się jebnąć kadzidłem. Wspominając to sformułowanie na jego twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Do teraz pamięta, gdy Janek - jego obecny szef, podczas jednego zatrzymania, kazał się Erwinowi pierdolnąć kadzidłem w swój siwy łeb, a oburzony Pastor złożył na niego skargę. Jak złotooki zobaczył, że Gregory jako tamtejszy szef nic nie zrobił w kierunku ukarania policjanta, stwierdził, że idzie wykonać polecenie funkcjonariusza. Mimo usilnych próśb Montanhy, by wrócił to i tak poszedł zrobić swoje. W sumie jak zawsze.

Teraz to się miało skończyć. Ich wspólne przesłuchania, złośliwości, zapał do udowadniania drugiemu swoich racji czy też walczenie ze sobą podczas strzelanin. Mimo, że nigdy nie uwięziono siwowłosego za żadną z nich przez brak dowodów, to Gregory i tak zawsze wiedział, kiedy on za tym stał. Głównie przez jego unikalne złote oczy oraz dość specyficzny zapach perfum. Teraz wszystko może się zmienić. Myśl o ciężkim stanie i tym jak może skończyć, sprawiła, że brunet się przełamał. Złapał go za rękę i zacisnął ją wspierająco. Miał coś nawet powiedzieć jednak znowu nie mógł z siebie nic wydusić. Przeważnie miał tak w stresujących sytuacjach, jednak szybko sobie z tym radził po prostu krzycząc. Tym razem było zupełnie inaczej. Próbował się zmusić, lecz zanim cokolwiek zdołał powiedzieć poczuł jak dłoń Erwina zaciska się na tej jego. Momentalnie podniósł wzrok na twarz siwowłosego. Tak jak podejrzewał wpatrywały się w niego złoto-bursztynowe ślepia, którym towarzyszył niewinny uśmiech.

- Monte? – wychrypiał człowiek podający się za Pastora. – Możesz podać mi wodę?

Gdy tylko to usłyszał, zerwał się i sięgnął po butelkę stojącą na szafce obok. Wahał się przez chwilę czy go napoić czy po prostu mu ją dać. Jednak stres przejął w nim stery i po prostu mu ją podał. Siwowłosy z lekkim grymasem, wywołanym przez ból wziął od niego butelkę i się napił. Po dwóch większych łykach, zakręcił i odstawił ją na szafkę, znów przy tym przymykając oczy i zaciskając zęby. Wpatrzony w niego Gregory zorientował się w tym momencie, że stoi, więc znowu usiadł.

- J-jak się czujesz? – wydukał z siebie w końcu brunet.

- Patrząc na ciebie to jeszcze gorzej. – zaśmiał się jeszcze chrapliwym tonem Erwin, po chwili tego żałując, gdyż bolący brzuch dał się we znaki.

- No i na co ci to było Pastorku? – zapytał roześmiany Gregory. – Choć może bardziej wolisz po imieniu, skoro to tylko przykrywka?

Po tym pytaniu nastąpiła głucha cisza. Siwowłosy spuścił wzrok z bruneta i nieco spoważniał. Montanha wpatrywał się w jego twarz próbując wyczytać z niej coś szczególnego. Jednak ciężko mu było cokolwiek stwierdzić.

Czyżby to zabrzmiało zbyt bezpośrednio?

Czując dziwne napięcie, Montanha przypomniał sobie, że miał zawołać medyka. 

- To ja.. pójdę po lekarza. - wymówił zmieszany.

Miał już wstać, gdy nagle złotooki zatrzymał go mocno chwytając za jego nadgarstek. Gregory obrócił się i znowu spojrzał mu w te hipnotyzujące kocie oczy. Były pełne smutku i żalu.

- Erwin... po prostu Erwin... I j-ja przepraszam... - wydukał siwowłosy, na co brunet podniósł brew w zdziwieniu, gdyż nigdy jeszcze tego od niego nie usłyszał.

- Dlaczego?

- Bo dowiedziałeś się o wszystkim w tak beznadziejny sposób... - mówił nie patrząc mu w oczy. - Dlatego, że dużo przed tobą ukrywałem i nie tylko...

Zaskoczony jego słowami przybliżył się do niego i delikatnie uniósł jego głowę, by spojrzał mu prosto w oczy. Widać było, że czuł się z tym wszystkim źle, a wzrok był pełen poczucia winy.

- Mną się nie przejmuj, ważne, że już po wszystkim. – rzekł troskliwie i lekko się do niego uśmiechnął, lecz on nie odwzajemnił.

- Mimo to... Naraziłem cię choć tego nie chciałem... - kontynuował ze łzami w oczach siwowłosy. - Po tym wszystkim co się stało nawet chciałem, by nikt mnie nie szukał... Na pewno już wiesz o... - jego głos zaczął mimowolnie się łamać coraz bardziej. - Przez te parę dni w zamknięciu uświadomiłem sobie, że wolałbym umrzeć niż być uzależnionym od kogokolwiek do końca życia... A jak jeszcze się pokłóciłem z Sanem i zniszczyłem mu imprezę dołując go swoim zachowaniem...To już w ogóle chciałem... Chciałem zniknąć i nie zrzucać na nikogo swojego ciężaru, nie mógłbym żyć z taką świadomością. Świadomością, że ktoś musi się zajmować mną, osobą, która jest prawdę mówiąc nie do zniesienia...Która... - przerwał, by po chwili wydukać. - T-ta choroba jest przecież gorsze od śmierci w tych zgniłych kanałach... Gdy leżałem tam w tej wodzie... Liczyłem na to, że...

Nie dokończył, gdyż nagle został przytulony przez wyższego od siebie mężczyznę. Pewnie nie spodziewał się takiego gestu, ponieważ dopiero po chwili odwzajemnił objęcie.

- Już spokojnie malutki. – powiedział spokojnym tonem Gregory. - Rozmawiałem z Mc i twoja choroba nie jest jeszcze potwierdzona. – na to zdanie Erwin oderwał się od bruneta i spiorunował go swym zdezorientowanym spojrzeniem. - mówił, że jeszcze musi przeprowadzić z tobą jakiś wywiad, gdyż coś brakowało w dokumentacji. Jeszcze ta bezsensowna notatka... - widział, że złotooki chciał już coś dodać, jednak powstrzymał go gestem podniesionej ręki. – Nie skończyłem. Wiem, że ukrywałeś przede mną sporo rzeczy. Rozumiem to, ponieważ nie wyjawia się takich informacji byle komu. Tym bardziej, że nasz kontakt się prawdę mówiąc urwał... 

Na te słowa siwowłosy się zmieszał.

- Ale... Ty nie byłeś dla mnie byle...

- O witam, widzę, że się Pan Pastor obudził! – przerwał mu wypowiedź Antonee, który właśnie przekroczył próg sali. Po czym posłał brunetowi poirytowane spojrzenie. – Miałeś mnie zawołać! Dobrze, że zostawiłem tu swój telefon, bo chyba bym się nie doczekał...

- Właśnie miałem po ciebie iść. – zaczął tłumaczyć się Gregory, odsuwając się tym samym od Erwina.

- Moja wina, ja go zatrzymałem... - wtrącił się złotooki.

- Dobrze... Panie Pastorze, czy mogę z Panem przeprowadzić wywiad na osobności? – mówiąc to zrobił podejrzany gest pokazujący na Gregory'ego. Co Erwin najwidoczniej zrozumiał.

- Oczywiście, a i nie musisz mi mówić per Pan Mc, dziwnie się z tym czuję. – odpowiedział w końcu siwowłosy lekko skołowany.

Medyk na to kiwnął twierdząco głową i spojrzał wyczekująco na Montanhe, który przyglądał się całej sytuacji jak zwykle nie wiele rozumiejąc.

- To ja może pójdę załatwić coś do jedzenia? – rzucił niepewnie w stronę złotookiego.

- Okej. To miłe z twojej strony. – stwierdził Erwin przyglądając się zamyślonemu brunetowi, po czym przybliżył się do jego ucha i wyszeptał. – Jeszcze wrócimy do poprzedniej rozmowy.

Po tych słowach uśmiechnął się i wyszedł zostawiając siwowłosego samego z medykiem. Zamknął za sobą drzwi i pokierował się w stronę poczekalni. Nie spodziewał się być świadkiem takiej rozmowy. Widać było, że mężczyźni mają swoje tajemnice. Z jednej strony to był plus, bo Anton nie wspomni o niczym policji, z drugie jednak Gregory chciałby wiedzieć więcej. Stał teraz wpatrzony w automat z kawą, zdając sobie sprawę, że przecież nie wie czy Erwin ją w ogóle pije. Po chwili jednak pojawił się drugi problem. Nie miał ze sobą portfela. Prawdopodobnie zostawił go w Emerusie Hanka. Przypomniał sobie, że przyjaciel miał się niedługo pojawić, więc usiadł na krześle stojącym przy recepcji.

No nic pozostało mi tylko czekać...

Po upłynięciu dwudziestu minut do szpitala wszedł niebieskooki, niosący wiele toreb.

- Czegoś ty tyle nabrał? – zapytał zaskoczony Gregory, drapiąc się za szyją.

- No jak to czego! Mam telefon Knucklesa, ubrania dla niego i dla ciebie na przebranie, twój portfel, który znalazłem w samochodzie. No i najważniejsze, czyli jedzenie dla was, bo pewnie umieracie z głodu. – wytłumaczył mu przyjaciel. – A teraz nie patrz tak tylko weź coś, bo dłużej nie utrzymam.

Oprzytomniały brunet wziął torby z jedzeniem i pokierował się z Hankiem do sali siwowłosego. Na szczęście okazało się, że wywiad się zakończył, gdyż właśnie medyk wychodził z pokoju.

- Ooo witam Pana Hanka! – wykrzyczał w ich kierunku zadowolony Antonee.

- No siema Mc! – odpowiedział niebieskooki. – Jak tam praca?

- Ehh no jak zwykle mamy zapierdziel na tym szpitalu. – wetchnął ciężko medyk. - Tak to jest jak dyrektorka zatrudnia nieudaczników.

- Dobra Hank, chodź wnie... - zaczął Gregory.

- Jak wnieście te rzeczy, to możecie chwile zostawić Pana Pastora samego? – przerwał mu stanowczo Mc. - Bo właśnie zasnął. Wiecie musi zregenerować siły. 

Z niechęcią brunet przytaknął na słowa Antona. Choć miał zamiar zostać w pokoju siwowłosego do świtu. Pożegnali się z medykiem i weszli do sali.  Erwin faktycznie spał, więc jak najciszej położyli rzeczy przy szafce. Gregory wyciągnął telefon złotookiego oraz jedną torbę z jedzeniem i odłożył na blacie obok jego łóżka. Drugą zaś cicho otworzył i zaczął jeść znajdującego się w niej burgera. Hank za to odłożył torby z ubraniami oraz swoje rzeczy na półkę niżej. 

- Ale smaczny. - na to stwierdzenie oboje się zaśmiali. - Dzięki za wszystko Hank, gdyby nie ty to nie wiem co, by się teraz wydarzyło. – wyszeptał Gregory do przyjaciela.

- Zawsze możesz na mnie liczyć. - powiedział z uśmiechem ciemnowłosy. - A właśnie Grzesiek, udało wam się złapać Heidi? - zapytał zaciekawiony ciut za głośno.

Nie wiedział co mu odpowiedzieć. Niby powinien mu wyjawić prawdę, ale pewnie, by go namawiał na przyznanie się policji co do całej sprawy. Teraz przed oczami miał zdenerwowanego Nicollo, któremu nie podobało się to, że Gregory wtajemniczył kogoś w to wszystko i ten ktoś pilnuje dziewczynę, która wszystko wie i maczała w tym po części palce. Na szczęście nie wiedzieli, że to Hank. Pozostawała jeszcze kwestia tego co zrobią z Seilą. Jego myśli tworzyły jeden wielki mętlik w głowie.

Co będzie korzystniejsze?

- Nie. – odpowiedział nagle.

Wybacz Hank, tak będzie lepiej...

- Oł... - wymamrotał niebieskooki. – A co w takim razie z barmanką? Skoro nie ma Bunny to nie możecie tego zgłosić... Chyba że...

- Nie Hank. – przerwał mu brunet podwyższając ton. – Nie możemy, za dużo ryzykujemy. Na razie niech zostanie pod...Właśnie, gdzie ona teraz jest? – rzucił lekko spanikowany.

- Spokojnie, zostawiłem ją u ciebie w mieszkaniu. Oczywiście przykutą, żeby nic nie zrobiła. – Na to Montanha spiorunował go wzrokiem. - Nie patrz tak! To miała być szybka akcja, przyjechać, dać ci rzeczy i wrócić. Nie chciałem jak już wspomniałeś ryzykować biorąc ją ze sobą tutaj.

Lekko odetchnął z ulgą. Powinna być tam bezpieczna i nie kombinować, skoro nie chciała mieć problemów. Choć kto ich wie. Jedyne co wiedział to to, że czuł się zmęczony. Na pewno też musiał się przebrać, bo dalej miał na sobie przemoczone ciuchy po poszukiwaniach w kanale burzowym.

- Grzesiek, jak już skończyłeś jeść to może idź się przebierz co? Jeszcze się przeziębisz i będziesz obok Pastora leżał. – zaśmiał się Hank.

- To chodź ze mną i tak mieliśmy wyjść z sali. – rzekł Montanha, po czym widząc zgodę przyjaciela wyjął jedną z toreb i udał się do wyjścia.

Niebieskooki podążył za nim nie zabierając niczego. Zamknęli salę Erwina i szli teraz w kierunku toalet szpitalnych. Gdy byli już w środku, Gregory wszedł do jednej z kabin i zaczął się przebierać. Zdjął z siebie zimne i ociekające jeszcze trochę ciuchy i zaczął ubierać nowe. Musiał przyznać, że Hank nie miał tragicznego gustu. Jednak nie był to styl, który jakoś się wyróżniał. Zwykła biała koszulka, bluza szara tak samo jak spodnie z czwartej kolekcji oraz sportowe buty.

Typowo luzackie... A jednak lekko ciasnawe...

- Żyjesz tam Grzesiek? – odezwał się Hank wyraźnie rozbawiony. – Wiem, że nie twój styl, ale wziąłem cokolwiek co by było wygodne.

Gdy był gotowy wyszedł trochę nieśmiało z kabiny, mając stare ubrania w rękach i spojrzał na siebie w lustrze. Wyglądał zbyt zwyczajnie. Wolał, gdy ubiór w jakiś sposób się wyróżniał i był stylowy. A tu proszę. Typowy nastolatek dzisiejszych czasów. Jednak nie to najbardziej go drażniło. Ciuchy wydawały się jemu trochę za małe. Hank jeszcze bardziej się roześmiał zapewne po zobaczeniu grymasu na jego twarzy.

- No i co się naśmiewasz ze mnie! Sam byś tego pewnie nie ubrał. – warknął oburzony Montanha.

- Zapewne tak, ale śmieje się, bo wziąłeś ciuchy dla Pastora. – to mówiąc roześmiał się jeszcze bardziej, przypominając przy tym dźwięk gotującej się wody w czajniku.  To była jedna z nielicznych rzeczy, która łączyła go z Sanem. W sumie obaj byli jego najlepszymi przyjaciółmi. Może po prostu Gregory przyciągał ludzi o jakimś konkretnym zachowaniu. Cóż  najbardziej dziwne w tym wszystkim było to, że rozmawiając z nimi czuł się jakby mówił wciąż z tą samą osobą.

Z zamyślenia wyrwał go mężczyzna w kitlu, który właśnie wszedł gwałtownie do pomieszczenia. Był to Antone. Na jego twarzy pojawiło się dziwne zmieszanie i zdenerwowanie.

- Jest problem. – rzekł nerwowym tonem, na co obaj przyjaciele spoważnieli.

-Jaki? – zapytał przejęty Gregory.

- To wasz był Emerus przed szpitalem? – zaczął medyk, a oni przytaknęli. – Ktoś właśnie nim odjechał.

- Nie możliwe! – wykrzyczał zdezorientowany Hank. – Przecież kluczyki zostawiłem w sa...Kurwa

- No nie mów, że... - zaczął załamany Montanha.

- Pierdolony Erwin Knuckles! – rzucił zdenerwowany niebieskooki i pobiegł się upewnić w swoich słowach.

Gdy dobiegli faktycznie siwowłosego nie było w sali, tak samo jak ubrań, jego telefonu, kluczyków Hanka oraz paczki z jedzeniem. Powiedziałby, że się tego nie spodziewał, jednak za długo znał złotookiego, by wykluczać taką możliwość. Popatrzył na swoich towarzyszy, z czego Hank wyglądał jakby miał zaraz w coś uderzyć, a Antone tylko kiwał na boki głową z lekkim szyderczym uśmieszkiem. Teraz jednak pojawiło się w jego głowie pytanie.

Dokąd pojechał?

Po chwili udało mu się znaleźć na nie odpowiedź. Włosy stanęły mu dęba. Rzucił brudne rzeczy do torby, przy tym zabierając co najważniejsze i w pośpiechu opuścił salę, słysząc za sobą wołanie przyjaciela. Wyszedł ze szpitala i widząc stojącą na parkingu taksówkę pomachał w stronę jej kierowcy. Ten po chwili go zobaczył i odpalił samochód. W tym czasie Hank dogonił bruneta łapiąc go za ramię.

- Cz-czekaj no! – wydyszał wyraźnie zmęczony. – wiesz, że nie mam takiej kondycji jak ty heh.

- Hank on cały czas słyszał co mówimy! Jeśli się nie pośpieszymy to Seila... - wykrzyczał zaniepokojony brunet.

- Może tak będzie lepiej. - przerwał mu stanowczo Hank, na co Gregory zmarszczył brwi. – No wiesz, co innego mielibyśmy z nią zrobić? Skoro nie będzie rozprawy to ona musi zniknąć. Wątpię by Knuckles się jej pozbył, w brutalny sposób... może będzie chciał się dowiedzieć, gdzie mogła uciec Heidi. – zasugerował niebieskooki.

Tylko, że siwy wiedział o Heidi...

- Mimo to chcę wiedzieć, że nie zrobi nic głupiego. – stwierdził Gregory i wsiadł do stojącej już taksówki.

- Tylko jak go złapiesz to mu przekaż, że ma mi oddać samochód w jednym kawałku! – wykrzyczał za nim Hank, na co Montanha przytaknął głową i zamknął drzwi.

- Too, dokąd pana zabrać? – zapytał dziwnym akcentem ciemnoskóry taksówkarz, prawdopodobnie indyjskiego pochodzenia.

- Poproszę najszybciej jak się da pod apartamenty. – to mówiąc podał mu pieniądze, a taksówkarz ruszył w rytmach dudniącej muzyki.

Jak na złość sygnalizacja świetlna nie bardzo im sprzyjała, na co Gregory zaklął pod nosem. Po dziesięciominutowym opóźnieniu w końcu znalazł się pod budynkiem mieszkalnym. Już miał wysiadać, gdy zauważył siwowłosego wychodzącego z budynku z trzymaną blisko siebie blondwłosą dziewczyną, która nerwowo się uśmiechała do mijających ich ludzi. Myślał czy nie podbiec, jednak zwróciłby na nich uwagę przechodniów. Śledził ich wzrokiem, aż nie wsiadali do auta Hanka. Wyjechali z lekkim piskiem opon z parkingu. Na co Montanha się poderwał.

- NIECH PAN JEDZIE ZA TYM SAMOCHODEM! – wykrzyczał, na co chłopak za kierownicą aż podskoczył i ruszył co sił w nogach za pędzącym przed nimi Emerusem. – Tylko dyskretnie, żeby nic nie podejrzewali. - dodał spokojniej.

Na to kierowca pokiwał ze zrozumieniem głową i trochę przystopował z prędkością. Samochód kierował się w stronę autostrady Great Ocean Highway. Słońce zaczęło powoli wschodzić. A na zegarze w pojeździe widniała godzina szósta. Tak jak myślał Erwin jechał w stronę lasu Paleto. Zastanawiał się jednak, dlaczego siwowłosemu udało się opuścić szpital niezauważonym. W sumie prawie, bo widzieli jak uciekające auto Hanka zniknęło niczym struś pędziwiatr przed kojotem.

A może jednak ktoś o tym wiedział? Tylko dlaczego nie zareagował?

Było to dla Montanhy zupełnie nie logiczne. Siwowłosy w takim stanie i z podejrzeniem poważnej choroby nie powinien opuszczać szpitala.

Szczególnie bez wy...

- Kurwa. – przeklną pod nosem. – pierdolony krętacz McKenzie.

Od początku widział jak podejrzanie się zachowują, ale nie zwracał aż tak na to uwagi. Jeszcze ta jego prośba, by zostawić ich na osobności. Później nagłe zaśnięcie Pastora i nakaz wyjścia po wniesieniu rzeczy. Następnie lekkie opóźnienie ich wyjścia ze szpitala, by siwy zdążył odjechać. Wszystko to było częścią ich planu.

Tylko jaki był jego cel?

Nim się obejrzał, pojazd przed nimi skręcił w leśną dróżkę. Znał to miejsce.

- Niech Pan się tu zatrzyma. – stwierdził Gregory, wiedząc, że jest wystarczająco blisko.

Nie chciał, by taksówkarz zobaczył coś czego nie powinien.

-Tutaj? W środku lasu? – rzekł zdziwiony ciemnoskóry, na co Montanha posłał mu zimne spojrzenie. – Dobra dobra już nie wypytuje, ale fajna akcja była nie?

Na to pytanie brunet wywrócił oczami i zapłacił taksówkarzowi z lekkim napiwkiem, gdyż nie miał teraz czasu, by odliczyć konkretną kwotę.  Ten na to rozszerzył z radością oczy i podziękował serdecznie za jego "dobroduszność".  Gregory wysiadł z samochodu, po czym jeszcze chwilę postał, by się upewnić, że taksówkarz odjedzie dalej słuchając rytmicznej muzyki. Gdy był już sam, ruszył dalej ścieżką.

Wiodła do domku letniskowego.

Gdzie trzymali wcześniej Ewę McCarrot.

<===============>

Witam po długiej przerwie!

Widziałam, że dzisiaj ludzie prankują, więc czemu miałabym być wyjątkiem ;D
Ale skoro dzień imienia Marcina Dubiela minął to zdecydowałam faktycznie go opublikować.
Mam nadzieję, że się podobało.
Za wszelkie błędy przepraszam poprawie jak skończę.

Ps: nie będę już udostępniać linków na twt, kto będzie chciał ten tu trafi z mojego profilu. Najwyżej wstawię jeszcze jeden, gdy skończę ten ff w całości.

Miłego dnia lub wieczoru.
Pozdrawiam m4!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro