Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.4 A więc, to było tak...


Postacie narysowane przez naszego wspaniałego Xylaxa <3 ja tylko nieco zmodyfikowałam / zmieniłam postacie na potrzeby rozdziału.

<===============>

Wszyscy patrzyli w martwe puste oczy.

Ciemnowłosy mężczyzna o latynoskiej karnacji siedział w luksusowym, skórzanym fotelu, który był pokryty niewyobrażalną ilością krwi. Miał poderżnięte gardło oraz wiele ran kłutych. Skóra była blada, a w niektórych miejscach wręcz sina. W pomieszczeniu śmierdziało niewyobrażalnie. Nie wiadomo, ile ciało już tu przebywało.

San odwrócił się na ten widok i zaczął się dusić, prawie nawet wymiotując. Reszta patrzyła tylko chłodnym spojrzeniem, przełykając głośno ślinę. Byli przyzwyczajeni do takich scen, ale dla Thorino, "świeżaka" w mafijnej branży, nie było to łatwe do przetrawienia. Sana łączyło z przestępczością tyle co nic. Za młodu ukończył szkołę aktorską, jednak później nie miał co ze sobą począć. Nie mogąc znaleźć pracy ze swoim wykształceniem, postanowił wejść w światek przestępczy. Umiejętności aktorskie nie raz mu się przydały. Dzięki nim mógł czasem legalnie coś od kogoś wyłudzić. Potrafił się wczuć w każdą rolę, więc był bardzo przekonujący. Dzięki planom Erwina mógł nadal robić to co kochał, ponieważ nie raz przebierali się za jakieś ważne postacie. Jednak jego największą rolą do odegrania nie był ani strażak, ochroniarz, Francuz, Meksykanin czy Hiszpan.

Tylko gangster...

Gdy Włoch doszedł do siebie spojrzał jeszcze raz na zwłoki mężczyzny, jakby się upewniając.

Czy on...go zna?

- Nie...Nie to nie może być... - zaczął drżącym głosem, kiwając przy tym przecząco głową.

- To on w rzeczy samej... - utwierdził go Dia.

- Wy go znacie? - zapytał Gregory niedowierzając.

 Choć w sumie jak Garcon miałby kogoś z tego miasta nie znać...

- Ta...Przed nami właśnie siedzi... A właściwie siedział...Patricio Velasquez...- odpowiedział ciemnoskóry, na co Włoch znowu począł łapać się za głowę.

- Nie pierdol...Ten od Szczura? - odezwał się zdezorientowany Silny. Na co Dia jak i San przytaknęli, a mężczyzna w kominiarce splunął.

- Od kogo? - dopytał Montanha, nie rozumiejąc o co chodzi.

- Od Ewy McCarrot. - odpowiedział Silny po czym znowu splunął na wspomniane jej imię.

No to wszystko się powoli układa...

- To on był właścicielem siłowni? - zadał pytanie, zmieszany całą sytuacją Kui.

- Wiesz co wuja? Nie wiem...Raczej już go o to nie zapytamy. - stwierdził ironicznie Carbonara.

- No, ale musi tu coś być, skoro porywaczom nie udało się zatuszować jego ciała... To może coś jeszcze zostawili? - zasugerował dziad.

- Dobra wyjdźcie... - stanowczo nakazał Montanha, na co inni zmierzyli go wzrokiem - Ja się sam rozejrzę... Nie chcecie chyba zostawić tu swoich odcisków palców.

Po tych słowach niezwłocznie opuścili pomieszczenie zostawiając go samego. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu. Co dziwne nic nie zostało uszkodzone, jakby ofiara nie próbowała się w żaden sposób bronić. Jedynie na fotelu i dywanie znajdowały się ogromne ilości krwi. Nawet biurko przed trupem było nieskazitelnie czyste, co nie powinno mieć miejsca. Zwykle, gdy podrzynane jest gardło krew tryska we wszystkie kierunki, zostawiając przy tym mnóstwo zabrudzeń. Tutaj sprawa miała się inaczej. Rany na ciele zimnego już mężczyzny były zadane z niesamowitą precyzją.

Albo mamy do czynienia z zawodowym mordercą albo z chirurgiem...

Nagle usłyszał wibracje.

Czyżby telefon?

Rozejrzał się wokół. Nic. W końcu zdecydował się przeszukać delikatnie zwłoki. Starając się dotykać ich jak najmniej, by nie zostawić odcisków palców. W końcu wyciągnął z kieszeni marynarki mężczyzny telefon. Na wyświetlaczu pojawił się numer o nazwie "Dia". Montanha zmarszczył na to brwi i odebrał.

- H-Halo? - zająkał ciemnoskóry, najwidoczniej się nie spodziewał reakcji. - ODEZWIJ SIĘ! KIM JESTEŚ!

- Serio? Uważaj, bo na pewno by ci powiedział. - parsknął Gregory, słychać było, że Garson jednocześnie się zmieszał jak i odetchnął z ulgą. - Znasz typa, a nie masz jego numeru?

- Właśnie, że mam... Nie wiesz, że można sobie wykupić tyle kart SIM, ile sobie tylko zamarzysz? Może mam jeszcze znać wszystkie? nawet te prywatne, służbowe... - zaczął tłumaczyć się poddenerwowany Dia, najwidoczniej miał już dość ciągłego zrzucania na niego winy.

- No już uspokój się, bo ci dredy z nerwów wypadną... - zaśmiał się na to komendant.

- Dobra dobra, znalazłaś tam coś czy sobie żarty będziesz teraz robił? Bo jak wiesz to nie jest najlepszy do tego moment...

- Jak już sam wiesz mam jego telefon... W sumie znalazłem go, bo zadzwoniłeś, więc brawo przydałeś się na coś... Przynajmniej sprawdzimy go przed policją.

- Grzechu..., ale wiesz, że ty jesteś w policji? - rzucił Dia, nie mogąc powstrzymać śmiechu.

- Zabawne... wiesz o co mi chodzi...z resztą wychodzę, bo udusić się tu idzie... - po tych słowach się rozłączył. Brunet przewrócił oczami i spojrzał ostatni raz na zwłoki Latynosa.

Obym nie spotkał w takich okolicznościach Erwina...

Skarcił się za tą myśl, a następnie opuścił pomieszczenie.

Minęła czwarta godzina, odkąd zniknął siwowłosy. Siedzieli w lobby i czekali na przyjazd policji. Musieli ją wezwać. Przecież znaleźli miejsce zbrodni. Telefon Velasquez 'a wziął ze sobą Kui. Wiedzieli, że policja zabrałaby im go, ponieważ był to dowód w sprawie. Nico postanowił zawieźć chińczyka w bezpieczne miejsce. Nie chciał puścić starego samego, by nie doszło do kolejnej tragedii, taką przynajmniej miał wymówkę. Została ich szóstka. Początkowo inni nie byli zadowoleni z tego, że muszą marnować czas, który mogliby poświęcić na poszukiwania Erwina. Montanhie też się to nie uśmiechało, ale jako policjant wiedział, że należy zgłosić znalezionego trupa. Jedynie Heidi poparła go w tej decyzji i starała się do tego nakłonić resztę, szczególnie swojego przyszywanego brata. Silny nienawidził współpracować z policją, wolał samodzielnie szukać i wymierzać sprawiedliwość. Ostatecznie wszyscy się zgodzili. Wspólnie jednak stwierdzili, że nie powiedzą o zaginięciu siwowłosego, gdyż nie znają zamiarów porywaczy. Montanha niechętnie przystał na tą propozycję, ale tylko dlatego że ani dziewczyna ani nikt inny już nie chciał go wesprzeć w dyskusji.

Na miejsce przyjechał Hank Over i Dante Capela, w towarzystwie dwóch policjantów z DTU. Byli to Marlin Slow oraz Alex Andrews.

Nie powinno być tak źle...

W tym Gregory jednak się pomylił. Jego przyjaciele Hank oraz Dante poszli zabezpieczać budynek, Marlin zbierał dowody w miejscu zbrodni, za to Andrews przeprowadzał ich przesłuchanie. Szeryf o jasnych włosach i niebieskich oczach. Alex już od początku wykazywał ogromne zaangażowanie w jednostkę, jednak dopiero teraz, gdy zajął rolę zastępcy szefa, było to jakkolwiek zauważalne. Jako detektyw sprawdzał się znakomicie. Można by rzec, że był istnym wzorem do naśladowania. Przystojny, inteligentny, zrównoważony, doświadczony, można wymieniać w nieskończoność. Jednak jego zaletą jak i niestety wadą było to, że był służbistą. Musiał wiedzieć wszystko, by zdać jak najbardziej szczegółowy raport. Gregory wiedział zatem, że pytania nie będą należeć do najprostszych.

Na szczęście mieli Sana, który pozbierał się na tyle, by zacząć odgrywać roztrzęsionego świadka wydarzeń. Dia nie był gorszy, przybrał minę porzuconego szczeniaczka, jak to miał w zwyczaju robić, gdy był o coś oskarżany. Lucjan również zaczął swoją śpiewkę. Silny potwierdzał tylko ich wersje i warczał pod nosem, gdy pojawiało się kolejne niewygodne pytanie. Heidi stała i czekała niecierpliwie na swoją kolej. Ubrana była w czarną dopasowaną sukienkę i wysokie glany. Na to miała nałożony czarny płaszcz przeciwdeszczowy.

Czy na zewnątrz padało?

Po tej myśli brunet skierował swój wzrok na najbliższe okno. Zobaczył jedynie ciemność, więc trudno to było stwierdzić. 

Była czwarta w nocy.... A może rano?

Nigdy Gregory nie był pewien jak to określać.

Z resztą co za różnica...

Wrócił spojrzeniem na niebieskooką. Montanha nie ukrywał, że kobieta była niczego sobie, jednak jak tylko się odzywała od razu przestawał zwracać na jej wygląd uwagę. Irytowała go swoim nastawieniem. Odkąd zaczęła przebywać z Pastorem stała się zadziwiająco pewna siebie. Przestała patrzeć na konsekwencje. Kiedyś jeszcze obawiała się działać nielegalnie, teraz sytuacja z nią ma się jak z Erwinem. Wiadomo, że jest kryminalistką, ale niewiele można jej udowodnić przez to, że skubana zna cały kodeks karny. Montanha dziwił się, że kobieta przez dwumiesięczną pracę jako adwokat nauczyła się tylu procedur. Cóż musiał przyznać, że ma głowę na karku, mimo że niektóre jej argumenty w ogóle do niego nie trafiały i wręcz działały mu na nerwy.

- Dobra dobra, a teraz Panie Garcon, proszę mi powiedzieć z kim Pan rozmawiał przez telefon, kiedy Pan wychodził? – wyciągnęło go z transu pytanie Alexa.

W sumie tego się ostatecznie nie dowiedzieliśmy...

- No więc, już Panu tłumaczę... - zaczął Dia. - Otóż..., gdy odebrałem usłyszałem po drugiej stronie głos mężczyzny, możliwe nawet, że był to Patrico tylko mówiący z modulatorem...

- Chwila... Moment... - przerwał mu Andrews podnosząc przy tym brew. – No wyjaśnia to, dlaczego Pan go nie rozpoznał Panie Dia, ale to co Pan mówi nie ma sensu... Po co ofiara miałaby mieć modulator?

- A skąd JA mam to wiedzieć? 

– Dobrze, Pan kontynuuje...Co się działo dalej?

- A więc, to było tak... Gość przez telefon poprosił, bym podszedł pod drzwi jego gabinetu, ponieważ jest w środku... Ja na to, że zaraz przyjdę...Powiedziałem chłopakom, że wrócę za pięć minut no i...

- Panie Thorino, po jakim czasie Pan Dia do was wrócił? – znowu przerwał mu detektyw.

Na to pytanie wszyscy spojrzeli z niedowierzaniem na policjanta.

- Pan Alex chyba nie twierdzi, że Dia mógłby... - zaczął Dziad.

- Pierdolenie, mówiłem, żeby nie wzywać psów, bo same problemy z tym będą. - stwierdził prychając Silny.

- Spokojnie Drodzy Państwo to tylko przypuszczenie. Musimy brać pod uwagę każdą ewentualność... no więc?

- No wrócił tak jak mówił po niecałych pięciu minutach... - odpowiedział niepewnie San.

- Mmm... - mruknął Andrews, po czym zaczął dalej notować. - Dobrze... Inni potwierdzają tą wersję?

- Tak. – wykrzyknęli z irytacją wszyscy oprócz Heidi.

- Pan Dia kontynuuje...

- No tylko niech mi Pan nie prze...

- Ale Panie Garcon do rzeczy, bo w tym tempie to posiedzimy tu do świtu. – wbił mu się znowu w zdanie, z wymalowaną powagą na twarzy.

Na to stwierdzenie wszyscy się spięli. Nie mieli zamiaru siedzieć tu tak długo. Erwin potrzebował ich pomocy.

- Panie Aleksieee... A czy mogłabym zgłosić się w celu złożenia zeznań jutro na komendzie? W końcu ja tu weszłam zupełnie przez przypadek i nie wiele widziałam... - mówiąc to podeszła do detektywa i zaczęła robić niewinną minę.

No... Uważaj, bo to zadziała na te...

- W porządku, niech Pani idzie, pewnie ma Pani dosyć wrażeń na dzisiejszy wieczór. – wręcz wymruczał patrząc na nią dość jednoznacznie.

No nie wierze... Alex ty kreweto...

- W takim razie miłego Panowie. – powiedziała wyraźnie zadowolona z takiego obrotu spraw i wyszła.

- Dobrze... no więc Panie Dia, ja czekam...

- Ehh no to powiedziałem, że zaraz będę no i poszedłem pod te drzwi, gdzie teraz stoimy. Nikogo nie widziałem, więc zapukałem... Nikt się nie odezwał, ale zobaczyłem ostrzeżenie i nie wchodziłem...

Policjant spojrzał na niego znacząco.

- No dobra, no wytrychu nie miałem... – przyznał Dia. - Potem zaczepiła mnie barmanka, która nas wpuściła... Zapytałem ją co z tym właścicielem... Powiedziała, że musiał koniecznie przed momentem wyjść i żebym się tym nie przejmował tylko wrócił do reszty, bo wszystko odbędzie się zgodnie z planem... No i wróciłem.

- Opisze mi ktoś bardziej szczegółowo tą barmankę? 

Wszyscy zmieszali się na to pytanie, chyba nikt nie był na tyle trzeźwy, żeby się przejmować jakąś lalą za ladą. Jedyni, którzy kontaktowali był obecnie porwany Erwin oraz rozkojarzony przez cały wieczór zachowaniem Pastora Montanha.

- To była na pewno młoda blondynka... - odezwał się niepewnie Gregory.

- Czyli jak jakieś 80% kobiet w tym zasranym mieście... - odparł z rezygnacją w głosie Andrews. – Mam rozumieć, że tylko tyle pamiętacie?

- Niestety...Film nam się urwał...No wiesz... W końcu kawalerski... - wytłumaczył zmieszany Montanha.

- Alex odpuść im...nie widzisz jacy są wyczerpani? - rzekł współczująco Dante, który przystanął przy szeryfie.

Uff mopik pojawiłeś się w porę...

- No dobrze... Nie będę was dłużej trzymał... Jak coś sobie przypomnicie zgłoście się na komendę... No więc Panowie dobre... - przerwał i spojrzał na zegarek. Wybiła godzina szósta. -Dobrego dnia...

Pożegnali się z policjantami i wyczerpani całą tą nocną farsą, udali się w stronę wyjścia. Już powoli świtało. Było dość zimno, ale to dlatego, że prawdopodobnie w nocy padało. Choć co dziwne nie było na horyzoncie żadnej kałuży. No ale czemu inaczej Heidi miałaby mieć na sobie płaszcz przeciwdeszczowy.

Hmm...

Nagle ktoś złapał Gregory'ego za ramię. Był to Hank. Jego najlepszy przyjaciel jak zawsze prezentował się dostojnie w swoim kaszkiecie. Na jego twarzy wymalowane było współczucie. W końcu kto by chciał, żeby kawalerski skończył się w taki sposób. Choć i tak nie wiedział wszystkiego.

- Grzesiu, masakra co mam ci powiedzieć... Szkoda, że wieczór zepsuty... no i że człowiek zginął oczywiście - wychrypiał.

- Ta, żebyś kurde wiedział... Hank, mam do ciebie małą... Maluteńką...Prośbę...

- No słucham cię Grzesiu... Może cię odwieźć? Wyglądasz na zmęczonego...

- Niee, nie o to chodzi... - pochylił się i wyszeptał. - Trochę siedzisz w tym laboratorium na naszej komendzie, co nie?

- Aaa oto ci cho...

- Ciii... - uciszył go brunet. - To dasz mi znać co tam... Wiadomo...

- Dobra, ale wiesz, że nie dowiemy się tego od razu... To potrwa z jakieś dwa tygodnie jak nie więcej, w końcu dużo tej krwi z tego co Marlin mówił...

- ILEE KURWA? – wykrzyczał.

- Ciii... - tym razem to on go uciszył. – Postaram się, żeby poszło szybciej, ale nie obiecuje...

- Dziękuję Hankuś. – wypowiedział z ulgą Montanha, miał już się odwrócić, gdy nagle usłyszał:

- A właśnie Grzegorz, a gdzie Er... - nie dokończył, ponieważ brunet na te słowa skoczył ku niemu i zatkał mu usta dłonią, pokazując na Capelę z Alexem stojących niedaleko. Na co Hank podniósł pytająco brwi.

- Napiszę ci później dobrze? – szepnął mu na ucho komendant, po czym pożegnał przyjaciela.

 Poszedł w kierunku ekipy, która stała przed swoimi pojazdami na parkingu. Żywo o czymś dyskutowali, ale na widok Gregory'ego zamilkli. Po chwili odezwał się Dia.

- Kui dzwonił... Robimy spotkanie grupowe na zakonie, jako że jesteś w to zamieszany... Też musisz być... Wiem, że nie lubisz niektórych z naszych, a oni ciebie, ale...

- Ale nie przejmuj się my cię lubimy i nie pozwolimy by coś ci się tam stało. - dokończył San lekko się uśmiechając do przyjaciela.

- O której? – zapytał Gregory bez cienia emocji w głosie. Był okropnie zmęczony, zresztą jak wszyscy.

- Myśleliśmy zrobić sobie przynajmniej dwie godziny odpoczynku po tej...Dość...Długiej i męczącej nocy... - wymamrotał Lucjan.

- Stwierdziliśmy jednak, że nie możemy teraz się zostawiać samych...Nie wiadomo czy kogoś jeszcze z nas nie będą chcieli porwać...Więc możemy zrobić sobie wspólną drzemkę na zakrystii... - kontynuował San.

- Dobrze... To będę jechał za wami...

Po tych słowach każdy wsiadł do swojego samochodu i razem skierowali się w kierunku klasztoru. 

<===============>

Hejka! To znowu ja.

Ten rozdział jest dłuższy od poprzednich. 

Jak to by powiedział Pisicela lecymy z tematem.

Mam też do was małe pytanie.

Czy lubicie smutne zakończenia? 

Bo ja uwielbiam muhahah.

Ale spokojnie, mam w zamyśle napisać sporo zakończeń.

Dziękuję za tak ciepły odbiór poprzednich części <3 nawet nie wiecie jak mi miło, że tak wam się podoba to co piszę, mimo że pisarz ze mnie marny.

Wszelkie zastrzeżenia piszcie w komentarzach, bym wiedziała co poprawić. A na pewno poprawię lub coś dodam. 

Mam nadzieję, że wam się podobało.

Do zobaczenia kiedyś tam :D

Miłego dnia/wieczoru misie kolorowe.

Pozdrawiam m4

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro