Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.3 On jest tylko mój

Przeróbka mojego autorstwa fan arta Itsuki na potrzeby fan fiction.

<===============>

     Znalazł się w łóżku. W swoim starym domu, do którego bał się wrócić, ponieważ nie chciał mieszkać sam w tak wielkiej rezydencji. Wszystko wyglądało tak jak zapamiętał. Nigdzie nie było śladów kurzu, co było dość zaskakujące, ponieważ dom od kilku lat stał pusty.  Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Wstał z niechęcią z łóżka i udał się w kierunku, z którego dochodził hałas. Po drodze zatrzymał się przy wielkim lustrze. Zobaczył w nim siebie ubranego w policyjny mundur.

Pieprzony pracoholik...

     Odgłosy stały się głośniejsze, więc ponownie ruszył w stronę drzwi. Gdy je otworzył jego oczom ukazał się dwudziestopięcioletni mężczyzna o siwych włosach i błyszczących jak złoto oczach.  Ubrany był w prosty czarny garnitur i białą koszulę. A pod oczami widniały czerwone kreski eyelinera. 

    Gregory spojrzał na mężczyznę wyczekując wyjaśnień co go do niego sprowadza. Jednak zamiast tego, Knuckles jednym krokiem skrócił między nimi dystans i złożył pocałunek na delikatnych ustach bruneta. Zaskoczony tym Montanha cofnął się wchodząc tym samym do środka z całującym go Pastorem. Chciał wiedzieć skąd taka nagła zmiana w nastawieniu Erwina wobec niego, ale pożądanie wzięło górę. Już od dawna tak bardzo tego chciał.

     Nieoczekiwanie siwowłosy rozłączył ich usta i przeszywał go swoimi oczami lekko się uśmiechając. Gregory nie chciał przerywać, ale z jakiegoś powodu nie mógł nic zrobić. Patrzył pytająco na Erwina, gdy ten sięgał swoją dłonią do kieszeni. Wyciągnął z niej czarną chustę, na co komendant odetchnął z ulgą. Z takim człowiekiem nigdy nic nie wiadomo. Choć ufał pastorowi to nie zaprzeczał, że w pewnym stopniu był nieobliczalny w swoim zachowaniu. Brunet nie wiedział jaka jest tego przyczyna, jednak czuł, że to nie czas i miejsce, by o to pytać. 

     Z tego zamyślenia wyrwał go złotooki, który sprawnym ruchem zawiązał mu wcześniej wspomnianą chustę na oczy. Tak o to pozbawiony wzroku Montanha został wzięty przez Pastora za rękę. Zaczął go gdzieś prowadzić. Parę razy po drodze brunet zahaczył o coś przez przypadek, przez co młodszy cicho się śmiał. W końcu się zatrzymali. Erwin ponownie złączył swoje usta na tych Gregory'ego, po czym lekko go pchnął. Opadł na łóżko. Znajdował się znowu w swojej sypialni. Tym razem komendant nawet się nie spiął. Czuł się przy złotookim bezpiecznie.

- Grzesiu... i co ty na to? 

- Na co? - odpowiedział pytaniem, choć wiedział.

- Na to!

      Poczuł, jak młodszy z największą łatwością ściąga z niego spodnie. Zamknął oczy choć i tak nic nie miał prawa zobaczyć. Siwowłosy gwałtownie złączył z nim usta, przy tym obejmując ręką napięty materiał bokserek Montanhy. Podniecony brunet błądził po omacku rękami, gładząc partnera po twarzy. Nagle Gregory poczuł lepką ciecz na swoich dłoniach. W pokoju zrobiło się zimno. Z jakiegoś powodu nie był już dotykany przez złotookiego. Zaniepokojony jednym ruchem ściągnął chustę, a jego oczy momentalnie po odzyskaniu widoczności rozszerzyły się z przerażenia. Erwina zniknął, jego łóżko było mokre od krwi, której miał też trochę na swoich palcach. Pośrodku krwawej plamy leżało coś. Był to śnieżnobiały królik o czerwonych oczach.  Na swoim karku poczuł czyjś oddech i drobne oplatające jego szyję dłonie.

- On jest tylko mój...rozumiesz? - wyszeptał mu do ucha tajemniczy głos kobiety.

      Dreszcz przeszył całe jego ciało. Chciał wydobyć z siebie krzyk, wyrwać się. Jednak znowu coś go powstrzymywało. Za to czuł jak coraz mocniej pazury tajemniczej postaci wbijają się w jego ramiona, zadając mu przy tym niewyobrażalny ból. 

PROSZĘ! ZOSTAW MNIE! PRZESTAŃ!

-----------------

- Hej! Montanha! żyjesz? - mówiła do niego dziewczyna, lekko nim przy tym potrząsając. On na to otworzył oczy.

- PUSZCZAJ MNIE! - odkrzyknął jej spanikowany brunet, gwałtownie ją przy tym odpychając.

        Widząc jego reakcje zabrała ręce, a on próbował złapać oddech. Po chwili rozmyty obraz przed oczami Gregory'ego zaczynał powoli nabierać ostrości. Nadal znajdował się w siłowni, ale został przeniesiony do lobby na kanapę. Zaraz przy nim klękała fioletowo-niebiesko włosa Heidi Bunny. 

- C-co ty tutaj robisz? Co z... - zapytał tym razem drżącym głosem, wyraźnie zdziwiony jej obecnością.

         Miał ochotę zasypać ją pytaniami, ale dalej nie mógł się uspokoić. Był blady, na jego czole widoczne były krople potu, a ciało całe się trzęsło. Dziewczyna patrzyła na niego nie rozumiejąc do końca co się z nim dzieje.

- Już dobrze, spróbuj zrobić parę wdechów i wydechów. Tylko się teraz nie odzywaj, dobrze? - poradziła na początku, mówiąc powoli i spokojnie, na co on przytaknął głową. - No więc, w skrócie. Jestem tu, ponieważ Erwin do mnie napisał, bym go stąd odebrała. Nie wiem do końca, dlaczego tak szybko...Ale nie ważne...

No ja po części wiem...

- Gdy weszłam do siłowni nie widziałam ani żywej duszy, przez co trochę nabrałam podejrzeń...Szukałam was... no i znalazłam... półprzytomnych, leżących na podłodze przy barze...- kontynuowała Heidi mierząc go swoimi błękitnymi jak niebo oczami. 

         Kiedy już otworzył usta, by zadać kolejne pytanie, Bunny podniosła rękę na znak, by się jeszcze wstrzymał. Tak też zrobił.

- Myślałam, że może tak zachlaliście, ale nie pasowało mi to, że nikt z personelu nie zareagował...Każdy tu z leżących już się obudził. Nie musisz się o nich martwić, są tylko lekko zdezorientowani sytuacją tak samo jak ty. Ale... - nagle ugryzła się w język. Chyba zaczęła się wahać, czy powinna mu to mówić, biorąc pod uwagę jego stan.

- Ale co? - wydusił z siebie komendant. Patrząc na nią z niepokojem. Widząc pusty wzrok i wyraźne skołowanie dziewczyny, puściły mu nerwy. - ODPOWIEDZ MI! 

- N-no więc...- zaczęła, tym razem to jej głos lekko drgał. - Tylko WAS znalazłam...- wypowiedziała szeptem akcentując drugie słowo.

          Początkowo nie dotarło do Montanhy co Heidi miała na myśli. Jednak po dłuższej chwili ciszy zrozumiał.

Nie ma go... zniknął tak jak w...nie... nie Nie NIE!  To się nie dzieje naprawdę...

          Załamany zaistniałą sytuacją, nie zauważył nawet kiedy pozostali weszli do pomieszczenia. Każdy z nich miał zmęczony i zasmucony wyraz twarzy. A najbardziej San. Włoch najwidoczniej obwiniał się po części za to co się wydarzyło. A przede wszystkim za słowa, które wypowiedział do siwowłosego zanim ten zniknął.

- Przeszukaliśmy prawie cały budynek... nic jeszcze nie rzuciło nam się w oczy... - przerwał ciszę załamany głos Carbonary.

- A dobrze sprawdziliście toalety? w końcu tam ostatni raz był... - zaczął Gregory nie mogąc się
 z tym pogodzić.

- Zawsze możemy jeszcze raz. Może twoje doświadczenie w tym pomoże...No wiesz...W końcu dużo miałeś z tym do czynienia...- rzekł z nadzieją Dia.

- Dobrze...chodźmy. - odpowiedział stanowczo komendant.

- Na pewno? nie potrzebujesz jeszcze chwili odpoczynku? - dopytywał zmartwiony Kui.

- No właśnie, przecież jako ostatni się przebudziłeś i widać, że nie za dobrze to zniosłeś...- dodał Lucjan, który nerwowo splatał i rozplatał swoje dłonie.

- Jest dobrze...naprawdę -bronił się Montanha. 

Po tym co usłyszałem i tak już nie odpocznę...

            Skierowali się wszyscy do toalet. Gregory poprosił towarzyszy by zostali przed pomieszczeniem, ponieważ mogą przez przypadek pozbyć się czegoś przydatnego. Komendant wszedł do środka. Po dłuższym rozglądaniu się stwierdził, że nic nie ma tu podejrzanego. Było czysto. 

No właśnie...Aż za perfekcyjnie czysto...

            Na tą myśl uniósł brew i skierował się do wyjścia. W progu minął przyjaciół. Patrzyli na niego z nadzieją, że przedstawi im jak najlepszą wiadomość. Jednak widząc jego zrezygnowanie ich nastawienie zupełnie się zmieniło. 

-  Ale że kompletnie nic? to przecież jakieś popierdolone... - rzekł Silny, mimo że miał kominiarkę, po jego tonie głosu dało się odczuć jego roztargane nerwy.

- Wiecie co mi nie pasuje? -odezwał się zadowolony z siebie Kui.

- No oświeć nas wuja, a nie robisz jakieś dramatyczne pauzy. - odparł w jego kierunku zdenerwowany Nicollo.

- Nie zastanawia was to, że nie ma żadnych śladów po szarpaninie? Przecież Erwin był jako jedyny trzeźwy i świadomy tego co się dzieje. Dlaczego więc się nijak nie bronił? -wysnuwał teorię stary chińczyk, mrużąc przy tym jeszcze bardziej swoje małe, skośne oczy.

Faktycznie...przecież Knuckles nic nie pił...

- A czym miał się bronić? - odezwał się rozżalony San. - chciał wziąć ze sobą pistolet, ale mu zabroniłem...BO MIELIŚMY SIĘ BAWIĆ W BEZPIECZNYM MIEJSCU! - wykrzyczał z pretensjami w stronę Dii.

- A czyli teraz to moja wina? - oburzył się ciemnoskóry mężczyzna, jednak przyciszonym głosem.

- Chłopaki! nie czas teraz żeby kogoś za to obwiniać, trzeba dorwać tego kto to zrobił. - Uspokoił ich Carbonara.

- Ciekawe jak. Mógł to być praktycznie każdy. Patrząc na to, że właścicielem tego budynku jest pieprzony duch. - parsknął obrażony Dia.

Na te słowa wszyscy zmierzyli go pytającym wzrokiem.

- Zaraz zaraz...- zaczął San. - Czy ty się w końcu nie widziałeś z tym typem? To po chuj ty wtedy wyszedłeś?

         Wszyscy wyczekująco patrzyli na ciemnoskórego. Garcon lekko zmieszał się czując nałożoną na niego presję. 

- Cóż ja...nie chciałem przerywać zabawy, tym bardziej że nas wpuściła ta dziewczyna...pomyślałem, że tak ma być i jak dobrze wiecie później zacząłem dzwonić pod podany numer i...

- A skąd...go miałeś? -przerwał mu San, któremu powoli podnosiło się ciśnienie.

- No z ogłoszenia na twitterze. -odparł bez namysłu i szczerze Dia.

        Grupa patrzyła na niego, jakby przyleciał z kosmosu. Każdy zaczął łapać się za głowę i wyklinać pod nosem. Jedynie Heidi stała widocznie wmurowana w podłogę. Po jej twarzy nic nie można było wywnioskować oprócz widocznego smutku.

- Ciebie chyba do reszty pojebało. -zareagował wreszcie na to załamany Silny.

- I nie sprawdziłeś kto to, dlaczego i skąd to wysłał? - dołączył się Kui nie wierząc w to co słyszy.

- No nie...

NO DEBIL....NO KURWA DEBIL

         Wszyscy mieli ochotę go za to zlinczować. Jednak każdy tylko stał i przeszywał go zdenerwowanym wzrokiem. 

- Dobra pomińmy na razie tą kwestię zanim się pozabijamy. Tracimy niepotrzebnie czas - odezwał się dziad, jak zwykle próbując opanować napiętą sytuację.

Nagle Gregory'ego olśniło.

- Jest może w tym budynku jakiś gabinet właściciela czy coś w tym stylu? Może tam byśmy się czegoś dowiedzieli lub coś znaleźli...-zasugerował komendant.

- W sumie widzieliśmy z Lucjanem takie pomieszczenie, ale drzwi były zamknięte, a my nie mamy przy sobie wytrychów... - tłumaczył Carbonara.

- To chodźmy je wyważyć na co czekamy.  - odezwała się lekko znudzonym tonem Heidi, którą Montanha zmierzył lekceważącym wzrokiem.

Już myślałem, że jej się dialogi skończyły...Jak mnie ta kobieta irytuje...Co Erwin w niej widzi...

           Przytaknęli na tą propozycje i udali się za Nico.  Gregory patrzył na swoich skupionych przyjaciół. Nie wymówili po drodze do siebie ani słowa. Każdy był zdenerwowany przez głupi błąd Dii. W szczególności San. Wystarczyła jeszcze jedna mała iskra, żeby wybuchł i powiedział znowu o parę słów za dużo. Jednak powstrzymywał się mając na uwadze wcześniejszy swój wyskok przy kłótni z Erwinem. Wiedział, że jego przyjaciel stroni od alkoholu, a mimo to na niego naciskał. Widać było, że czuł się z tym wszystkim źle. Dia również. Szedł lekko wycofany, jak pies z podkulonym ogonem, gdy wie, że zrobił coś złego. Reszta była zdeterminowana do szukania, nie chcieli się poddawać, szczególnie Kui, Lucjan i Silny. Zaś Nicollo próbował utrzymać w sobie swój codzienny spokój, lecz dało się zobaczyć, że łzy napływają mu już do oczu. Gregory nigdy ich takich nie widział i chyba nie chciał widzieć. Również zżerało go poczucie winy. W końcu wybrali alkohol zamiast szczerze porozmawiać z przytłoczonym Erwinem. Oprócz tego dopuścili Sana do powiedzenia siwowłosemu słów, których teraz żałuje. A co jeszcze gorsze pozwolili na to, by został porwany z przed ich nosa. 

A mogłem jakoś zareagować... odezwać się do niego, gdy był obok i wyśmiewał wystrój siłowni...

- To te. - potwierdził Lucjan, wytrącając Gregory'ego z zamyślenia.

             Stali obecnie przed wielkimi metalowymi drzwiami z napisem "biuro szefa", a niżej widniało ostrzeżenie "osobom nieupoważnionym wstęp wzbroniony". Zaśmiali się na to i wspólnie zaczęli wyważać drzwi. Gdy te nareszcie przestały stawiać opór i się otworzyły, ujrzeli coś czego się zupełnie nie spodziewali.

- O kurwa... - wypowiedzieli wszyscy chórem.

<===============>

Hej! Tu wasza m4.

Przepraszam, że tyle musieliście czekać.

Ostatnio mam na głowie dużo rzeczy i nie miałam, kiedy się zabrać za ten ff.

Dlatego informuję, że rozdziały będą się pojawiać w różnych odstępach czasu.

Nawet nie wiem, ile ich ostatecznie wyjdzie.

Proszę napiszcie mi czy chcecie by się pojawiały takie grafiki, adekwatne do rozdziałów.

Dziękuję też za tak pozytywny odbiór poprzednich rozdziałów.

Mam nadzieję, że ten też wam przypadnie do gustu.

Miłego dnia/nocy w zależności, kiedy to czytacie!







Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro