Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Jednak nie mogę bez ciebie...

Piotr sprawdzał kartkówki swoich uczniów i starał się nie kląć za głośno, bo dopiero co uśpił Elizę. Czekał na żonę. Właściwie dzień mu się dziwacznie dłużył. Posprzątał cały dom, wytarł z półki każdą drobinę kurzu i nawet poprasował ubrania. Musiał uważać na te koszulki Diany. Pamiętał, że trzeba je prasować w niższej temperaturze. Jak już uznał, że nie ma już czego polerować, wyciągnął wszystko z lodówki i przerobił to wszystko na jakieś proste, ale smaczne dania. I znów musiał pamiętać, że Diana jest na diecie, nie może smażyć niczego w tłuszczu. Mimo, że wydawało mu się, że minęło parę godzin, zegarek uświadomił go, że do powrotu żony jeszcze pół dnia.

Zajmował się córką co sprawiło mu nie lada frajdę. Może dlatego, że bawił się jej zabawkami. Poszedł z nią na spacer, a te wszystkie mamuśki też spacerujące ze swoimi pociechami próbowały go poderwać. Kiedy wrócił zajął się nią, przeklinając pod nosem obsrane pieluchy. Chciał się zdrzemnąć, ale nie miał co zrobić z Elizą. Więc zabrał się za sprawdzanie sprawdzianów uczniów. I to go tak dobiło.

- Pierdolę to – mruknął i rzucił stos kartek. – Rzucam tę robotę.

Usłyszał śmiech i przekręcający się klucz.

- Piotrek?! – zawołała Diana.

Zerwał się z miejsca, wziął ją w ramiona i okręcił nią w powietrzu. Diana pisnęła mu do ucha.

- Zwariowałeś? – to miał być wyrzut, ale śmiała się w głos. – Nie było mnie jeden dzień. A właśnie – skupiła jego uwagę. – Mamy gościa. Olga, jesteś tam?

Do jego domu weszła obca mu kobieta. Bardzo ładna laska.

- To jest Olga. Trzymałyśmy się blisko w liceum.

Podał jej rękę.

- Witaj w naszych skromnych progach. Głodne?

- I to bardzo – mamrotała Diana. – Rzucam dietę, chcę jeść. Ale najpierw... Gdzie jest moje śliczne dziecko?

Kiedy kobiety zaczęły wręcz rozczulać się nad Elizą, Piotr na stole w salonie ustawiał wszystko co przez cały dzień gotował. Podsłuchał jak kobiety rozmawiają o tym, że Diana spodziewała się znaleźć tutaj burdel a jest czyściej niż było.

- Sam to wszystko ugotowałeś? – zdziwiła się Olga.

- Och – jęknęła Diana. – W tym domu to on gotuje a ja pracuję.

- Bardzo śmieszne – sarknął mężczyzna. – Chwal się, że zarabiasz więcej.

Kobiety znów wybuchnęły śmiechem. Czasem ten przykry fakt naprawdę mu przeszkadzał. Ale wiedział, że Diana nigdy nie mówi tego żeby go jakoś zranić.

- Już nie musisz więcej wyjeżdżać? – zapytał ją.

- Niestety, ale... Czekają mnie jeszcze trzy wyjazdy. I te będą dłuższe.

- Cholera – mruknął. – To nie fair. – spojrzał na Elizę. – No i opiekunka sporo kosztuje.

- Na jeden wyjazd mogę ją wziąć ze sobą – mówiła Diana. – Bo na tym jednym szkoleniu mają zapewnione wszystko. Dają nawet opiekę nad dziećmi. Ale pozostałe dwa. Zostaniesz z nią sam. Ale przecież wiesz... dasz radę.

Patrzył na jej szczere, troskliwe spojrzenie i dostał wyrzutów sumienia. Ciągle je miewał. Zatruwały mu życie. Kochał ją. Nie potrafił dokładnie opisać jak, ale kochał swoją żonę. Chciał się troszczyć o nią i ich dziecko. Dać im wszystko co najlepsze. Z drugiej strony nienawidził siebie za te wszystkie kłamstwa jakimi ją karmił. I tym, że nie podnieca go. A seks z nią to istna męka. Gdyby nie wyobrażanie sobie, że posuwa faceta to pewnie nawet by mu nie stanął.

Kiedy myślał o tym wszystkim, przypominało mu się co mówił Karol. Ciągle mu uświadamiał, że to nigdy się nie zmieni. Nigdy nie będą prawdziwym małżeństwem. A on będzie się z tym czuł coraz gorzej. Będzie coraz mocniej chciał to porzucić. I albo ucieknie albo zostanie alkoholikiem albo się zabije.

- Macie zamiar siedzieć do późna? – zapytał je, kiedy zaczął kimać przy stole.

- Chyba tak – odparła Diana. – Zajmiesz się Elizą?

- Jasne – ucałował ją w czoło. – To dobranoc. Jutro praca.

Pożegnał je. Ułożył córkę w jej pokoju a sam rzucił się na łóżko w swoim. Włączył elektroniczną nianię. I wziął telefon. Karol do niego napisał.

Żyjesz? Coś się stało?

Piotr nabrał ochoty uciec od tego wszystkiego. Kiedy on próbuje zerwać z pieprzeniem się ze swoim uczniem, rzeczony debil sam się narzuca. Czas wszystko wyjaśnić.

Lepiej będzie jak przestaniemy.

Popatrzył na ten zlepek liter i usiłował zmusić się do wysłania tego. Nacisnął ikonę i z walącym jak młot sercem wpatrywał się w ekran. Po chwili dostał wiadomość zwrotną.

Jak przestaniemy się pieprzyć? Czyli wracasz do bycia heterykiem?

- Przestań do mnie pisać – jęknął Piotr i już miał wyłączyć telefon, kiedy przyszła kolejna wiadomość.

Okej, czyli koniec. Powodzenia.

I wyłączył telefon. Patrzył się na pusty ekran czując w sobie jakąś piekielną pustkę. Jeszcze nie miał pojęcia o tym, ale przekonał się o tym, kiedy obudził sią rano i spojrzał na żonę. Coś zimne jak lód o konsystencji opiłków żelaza wpadło mu przez usta do serca i robiło tam masakrę. Zwlekł się z łóżka i wpadł do łazienki.

- Boże – wymamrotał. – Co ja zrobiłem?

Siedział na ubikacji i obserwował jak łzy rozbijają się o płytki. Sam nie wiedział jakim cudem się rozpłakał, ale pewnie miał to coś wspólnego z bólem jaki go opanował. Otarł oczy i spojrzał w lustro. Wyglądał okropnie. Jak on ma pojechać w takim stanie do pracy?

Najwyraźniej mógł skoro znalazł się tam pół godziny później. Miał zamiar siedzieć w swoim gabinecie, oglądając coś na telefonie aż do przyjścia uczniów. Ale te plany zmieniły się gdy tylko otworzył drzwi do klasy a w środku siedział Karol.

Trzymał w rękach jakieś zawiniątko, w którym rozpoznał własne ubrania. Od momentu, kiedy je pożyczył chłopkowi minęło trochę czasu i zupełnie o nich zapomniał.

- Zwracam twoją własność – oddał mu je wychodząc i poklepał go po ramieniu. – I nie rób takiej miny. Świat się przecież nie skończył.

Piotr nie zdążył mu nawet odpowiedzieć. Przez myśli przeszły mu setki słów i obrazów, tak jakby oświecenie zawsze przychodziło za późno. Nie zobaczył go więcej w szkole. Ten dzień pracy był dla Piotra piekłem na ziemi. Przeszło mu nawet przez myśl żeby pójść, wziąć dzień wolnego i upić się do nieprzytomności. Plan z piciem wykonał, ale już po zakończeniu zajęć. Pamiętał tylko jak wlazł do baru. Wszystko inne stało się rozmazaną plamą.

I nagle zobaczył przed sobą twarz Karola.

- Wszystko w porządku? – pytał chłopak. – Piotr, słyszysz mnie w ogóle?

Obraz przed nim wreszcie się wyostrzał. Był między drzewami, za barem i najwyraźniej właśnie obrzygał wszystko w koło. Nie potrafił utrzymać się na nogach i przed upadkiem z jednej strony chroniło go drzewo a z drugiej ręce Karola.

- Ile wypiłeś? – zapytał go. – Możesz dostać zatrucia debilu.

- Nie wiem – wymamrotał Piotr. – A z resztą... wszystko jedno.

- Nie wszystko jedno! Odwieźć cię do domu?

- Nie do domu – Piotr pomyślał o żonie. – Ja...

- Zamknij się już – warknął Karol – Chodź!

Karol trzymał go w pionie i praktycznie ciągnął za sobą. Piotr coś chciał mu powiedzieć, ale nie mógł się wysłowić. Poczuł tylko ból, kiedy Karol rzucił go na coś. Miejsce, w którym teraz był ruszało się i kołysało i znów zrobiło mu się niedobrze. Obrócił się i zwrócił. Słyszał jak Karol coś na niego krzyczy. Kołysanie ustało szybko. Pewnie znów odleciał, bo nagle poczuł się ciągnięty. Obijał się od czegoś. Karol warczał na niego, że na razie ma nie rzygać, ale Piotr nie potrafił tego powstrzymać. Znów nim rzucono. Chłopak wcisnął mu do rąk jakąś miskę, do której wsadził głowę i zaczął na nowo proces bolesnego zwracania. I znów odleciał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro