Rozterki stracha na wróble
Kakashi leżał w szpitalnym łóżku pokasłując z rzadka. Założył ręce za głowę i wpatrując się w sufit rozmyślał. Zastanawiał się nad słowami Kurenai, Asumy i Tsunade. Zwłaszcza tej ostatniej. Jakoś ubodły go najbardziej. Najbardziej chyba to, że sądzi, iż jest słaby. Nie potrafił uwierzyć w to, że nadała Iruce status nukenina. Iruka przecież nie był zdrajcą, tylko idiotą. Wściekłym, ale idiotą. Do tego słabym, średniej rangi niezdarą.
- Niby czym miałby Wiosce zaszkodzić? Nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Zawsze stawiał dobro Wioski i Wolę Ognia ponad siebie i swoje potrzeby czy ambicje.
Zastanawiał się dlaczego Tsunade tak bardzo chciała, żeby był martwy? Co zrobił oprócz tej spektakularnej ucieczki?
- Dlaczego ja go tak rozpaczliwie szukałem, skoro nie znaczy dla mnie nic więcej niż darmowa dupa i smaczne posiłki? Przecież mam do wyboru całą Wioskę! Każda kobieta mi da jeśli tylko słowo rzeknę i będzie mi gotować i prać i wszystko.
Zmarszczył brwi próbując znaleźć jakąś sensowną odpowiedź, ale była tylko jedna:
- Żadna z nich nie będzie Iruką.
Przewrócił się poirytowany na łóżku. Gapienie się na drzwi wcale mu nie pomagało. Zupełnie jakby czekał na czyjeś wejście. Na to, że konkretna osoba otworzy te, cholerne, drzwi i wejdzie rozsyłając szczery i najpiękniejszy na świecie uśmiech, który jakimś cudem był tak ciepły, że topił nawet głaz.
Kakashi warknął sam na siebie, gdyż każda myśl prowadziła do brązowookiej niezdary.
Gwałtownie zerwał się z łóżka. Przeszedł w piżamie całą salę i usiadł na parapecie okna. Czuł jak jakieś nieprzyjemne ciepło rozpala go od wewnątrz. Uchylił okno. Gapił się na wirujące na lekkim wietrze płatki śniegu, które raz po raz dostawały się do środka i padały na jego rozpaloną twarz. Kiedy tylko go dotykały topiły się. Kakashi sam nie wiedział dlaczego przypominały mu łzy Iruki z pewnego zimowego wieczoru. Łzy, których nigdy dotąd nie widział u niego, a które w jakiś sposób przypomniały mu jego własne jak jeszcze był dzieckiem. To nie były dobre łzy.
Zamknął oczy czując się dziwnie słabo i, że chce mu się płakać mimo, że nie bardzo rozumiał dlaczego. Oparł głowę o przyjemnie chłodną szybę i tak zasnął.
Obudziło go dopiero wrogie szarpanie za ramię. Otworzył zmęczone oczy. Wciąż było mu za gorąco. Spojrzał na rozmywającą się plamę, która to najwyraźniej było tym nękającym kimś.
- Iruka?- zapytał z nieprzytomną nadzieją w głosie.
- Powiedziałam ci już żebyś go sobie teraz darował. Jesteś debilem? Chcesz dostać zapalenia płuc? Miałeś gnić łóżku a nie siedzieć przy otwartym oknie!
- Przepraszam. Było tak gorąco i duszno.- powiedział zachrypniętym głosem i zakaszlał.
- Złaź. Wracasz do łóżka. Natychmiast.
- Co tylko zechcesz, skarbie.- wymamrotał nieprzytomnie i zsunął się z parapetu.
Ledwo był w stanie utrzymać się na nogach. Tsunade była trochę zaskoczona jego słowami. Dawał wszystkim do zrozumienia, że Iruka był dla niego tylko chwilową zabawką, która mu się znudziła i wyrzucił. A tu, kiedy był ledwo przytomny, z wysoka gorączką, wzywał go i był przekonany, że to Iruka. Nazwał go swoim skarbem. Z tego, co wiedziała, to nigdy do żadnej kobiety tak nie powiedział. Ba! Nawet nie pamiętał następnego dnia jej imienia!
Nie wiedzieć czemu z Iruką było inaczej. Bawił się nim i jego uczuciami. Wykorzystywał. Znęcał się. Wyrzucił. A tutaj... nic tylko w kółko Iruka i Iruka.
W tej sytuacji groziło to nawet obłędem i szaleństwem. Westchnęła ciężko. Musi go pilnować żeby i on się nie dobrał do "anielskiej krwi" jak nazywano ten nowy narkotyk.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro