9. Pod kołdrą, albo w szafie...
Następnego dnia wpadliśmy w szał. Ja nawet nie wiem jak mam wam to opowiedzieć, bo wszystko działo się dla mnie niczym w prędkości światła. Jeżeli jest jakaś stricte turystyczna rzecz w Nowym Jorku, której nie widzieliśmy, to prawdopodobnie dlatego, że był za duży korek, albo kolejka, by chciało nam się czekać.
Jasne, byłem już w tym mieście parokrotnie, ale tylko z mamą i braćmi i głównie spędzaliśmy czas w mieszkaniu Bena. Jasne, że zabrał nas na Time Square, na stadion Metsów, albo do zoo. Ale poza tym i Statuą Wolności, nie miałem okazji zwiedzać w takiej prędkości i z taką pasją.
Michael miał szaleństwo w oczach, ciągnął mnie za rękę przez tłum ludzi, żeby zdążyć, chociaż wcale nam się nie spieszyło. Mogliśmy zostać u mojego brata tak długo jak chcieliśmy, chociaż nawet tam jeszcze nie zlądowaliśmy tak naprawdę. Zostawiliśmy swoje bagaże w aucie, auto na parkingu podziemnym, więc nawet nie pytałem Mike'a o rachunek. Ale wciąż – woleliśmy poruszać się metrem, żeby poczuć się jak prawdziwi nowojorczycy.
Chłopak kupił nam te wieśniackie koszulki z napisem „Ja serce NYC", wziął broszurkę, uzupełnił plecak wodą, bo żywiliśmy się albo hot – dogami, albo burgerami. Opowiadał mi o konkretnych miejscach, a raczej czytał ich opisy, robił masę zdjęć.
Sobie, mi, nam, rzeczom, miejscom.
Mam nawet selfie z bezdomnym, któremu potem oddałem tę koszulkę, bo było mi go szkoda. Zrobiliśmy mu też zakupy, to znaczy ja wyprosiłem Clifforda, żebyśmy zrobili mu zakupu, na co stwierdził po fakcie, że muszę nauczyć się trochę znieczulać, bo o ile u nas w Luray bezdomny jest jeden i każdy do wspiera, tak tutaj... Tutaj jest zupełnie inaczej.
Rzeczywiście miałem moment, gdy widziałem właściwie samych biednych, pokrzywdzonych przez los ludzi i żałowałem, że nie wziąłem swojego kieszonkowego, nachodziły mnie najróżniejsze wizje mojej własnej przyszłości, byłem dobity i chciałem położyć się do łóżka. Ale Mike sensownie zajął moje myśli.
Nie będę wam opowiadał jak wyglądało nasze chodzenie z miejsca do miejsca, bo to byłoby strasznie nudne – zachowywaliśmy się po prostu jak turyści, którymi byliśmy de facto. Powiem wam wyłącznie, że cholera... Spodobało mi się to. Spodobało mi się odkrywanie nieznanego dla mnie. Dreszcz emocji związany z komunikacją miejską. Świadomość, że to ja decyduję gdzie teraz pójdę i co teraz zobaczę, nie Liz...
Ale przede wszystkim – tamtego poranka, popołudnia i wieczoru, zakochałem się w planowaniu drogi, w szukaniu i przede wszystkim odnajdywaniu wyznaczonych przez nas miejsc. Michael nie miał żadnej orientacji w terenie, ja swoją odkrywałem. Jako że byłem bardzo dobrym uczniem, miałem sporą wiedzę teoretyczną na temat choćby zabytków, czy wydarzeń historycznych. I o dziwo Mike wydawał się zainteresowany tymi nerdowskimi ciekawostkami, bo słuchał mnie w pełnym skupieniu, czasem o coś pytał, a potem kiwał głową z uznaniem.
On pokonał mnie pod względem filmów, co też było trochę nerdowskie, ale nie powiedziałem mu tego, żeby się nie obraził. Dosłownie – przechodząc jakąś uliczką był jak „W tej części Avengersów, zniszczono ten budynek", „O, a widziałeś jak w tym filmie, stało się to?". Ja nawet nie pamiętam tytułów, żeby wam je nadmienić, to była jego rzecz. I ku zaskoczeniu mnie samego – to biadolenie miało swój urok.
Chcąc nie chcąc dzień musiał kiedyś się skończyć, a my musieliśmy wreszcie dotrzeć do mieszkania mojego brata. Jednak zanim to się stało, gdy zaparkowaliśmy już samochód, zasiedliśmy na ławce niedaleko jego bloku, by jeszcze chwilę odetchnąć w samotności.
Mike odpalił papierosa, ja podciągnąłem nogi pod brodę i spojrzałem na ruchliwą ulicę przed sobą. Miałem czas, by zebrać myśli... Od rana potrafiłem wyrzucić z głowy wydarzenia poprzedniego wieczoru – jak chłopak na mnie zadziałał, jak... Zrobiłem sobie dobrze w łazience z myślą o nim. Ale wówczas, po tych całych emocjach, to ponownie napłynęło do mnie ze zdwojoną siłą. Spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu jak na nas. Podzieliliśmy te chwile zafascynowania większym światem niż Luray... Przez co chciałem więcej. Chciałem móc zasnąć z myślą, że jutro czeka nas kolejna podróż, że pojutrze będziemy w kolejnym miejscu na świecie, którego jeszcze nie mieliśmy okazji zwiedzić i to wszystko będzie nowe, piękne, pełne tajemnic... Nie że wrócę do siebie, do mamy i spędzę resztę wakacji najpewniej oglądając seriale, raz na ruski rok wychodząc do jedynej pizzerii w mieście z Ashtonem, żeby później ponownie odcinać się od ludzi na kolejne parę tygodni.
Już pomijając fakt utraty Michaela i tego dziwnego czegoś, co wytworzyło się między nami – miałem wrażenie, że w najbliższym czasie utracę szansę na przeżycie czegoś większego.
- Więc jaki jest twój następny przystanek? – zapytałem właściwie z ciekawości, chociaż te słowa przeszły przez moje gardło z trudem. Wolałem zapytać jaki jest nasz następny przystanek, chociaż wiedziałem, że to nie ma racji bytu.
- Sam nie wiem. – Chłopak wzruszył ramionami. – Chcę pojechać do Las Vegas, ale to zdecydowanie dłuższa droga, więc będę się zatrzymywał co jakiś czas w jakiś mniej znaczących miejscach.
- Po prostu Las Vegas? – Uniosłem jedną brew, patrząc na niego wręcz z oburzeniem.
- Przecież ci mówiłem.
- Tak, ale jest tyle ciekawych miejsc po drodze, można tyle zobaczyć, tyle doświadczyć. Nie mów, że dosłownie nic nie zaznaczyłeś sobie na mapie.
- Stary, jadę tam prosto na Google maps. – Zrobił znaczącą minę, a ja wywróciłem oczami.
Wyciągnąłem rękę w jego stronę, zdezorientowany chłopak chciał podać mi papierosa, ale zmroziłem go wzrokiem, dlatego chyba się domyślił i podał mi swój telefon.
- Zobacz. – Przysunąłem się trochę do Mike'a na ławce i zacząłem pokazywać mu kolejne miasta, które mogły go zainteresować. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo mnie interesowały.
- Luke...
- No? – Podniosłem na niego wzrok.
- Daj spokój.
- Ale...
- Serio, daj spokój.
- Jesteś uparty. – Odetchnąłem ciężko i oddałem mu komórkę.
Przez chwilę siedzieliśmy w zupełnym milczeniu. Zdecydowanie go nie rozumiałem. Dlaczego chciał odpuścić sobie tyle przyjemności? Przecież skoro uznał, że nie goni go żaden czas i nie wróci już do domu... Co stało mu na przeszkodzie?
Zmierzyłem profil Clifforda, przez co trochę zmiękłem i przestałem się na niego wkurzać. Chyba nie miałem na to ochoty, skoro został nam ostatni czas, w którym mogliśmy pobyć chociaż trochę przy sobie. Próbowałem za wszelką cenę zapamiętać jego buzię, bo byłem więcej niż pewny, że nawet jeśli nasze drogi się rozejdą – nigdy nie zapomnę o tym, że istniał ktoś taki w tej czasoprzestrzeni.
Że znałem kiedyś Michaela Clifforda, który był totalnym świrem, który mi dokuczał, który mnie porwał, który mnie... Powoli w sobie rozkochiwał.
Odpędziłem tę myśl od siebie, spuszczając wzrok, chociaż to wcale nie było takie proste... Nic już nie było takie proste.
Wyciągnąłem do niego dłoń znów, a on znów najwidoczniej nie wiedział co zrobić, bo z lekkim politowaniem ścisnął moją rękę. Zmarszczyłem czoło. Przeszedł mnie dziwny dreszcz, związany z naszą bliskością. Moje serce zabiło odrobinę prędzej.
- Chciałem fajkę – szepnąłem, chociaż wcale nie musieliśmy być cicho.
- Taa, żeby się udławić.
- Myślisz, że bym nie zapalił? – zapytałem z nadmierną dawką pewności siebie w głosie. – Nie no, może masz rację... Niby tym gardzę, ale jestem ciekawy.
- Smaku? Czy swojej reakcji? – zapytał lustrując moją twarz w taki sposób, że poczułem jak moje policzki robią się czerwone. Wciąż nie puścił mojej dłoni.
- Chyba obu...
- Zaciągniesz się? – Poruszył brwiami.
- Nie wiem.
- Czekaj... - powiedział, a potem wziął solidnego bucha.
Jednak zamiast wypuścić dym przez usta, co swoją drogą wyglądało niepoprawnie dobrze, Mike pochylił się trochę do mnie i skinął.
Nie miałem pojęcia co chce zrobić, ale wpadłem na pomysł i najwidoczniej mieliśmy to samo na myśli. Rozchyliłem niepewnie wargi. Mocniej ścisnąłem jego dłoń.
Jak powinienem był zareagować na taką bliskość? Po tym wszystkim co się stało, gdy miałem go w tak niewielkiej odległości przed sobą? Poczułem jego usta na swoich, więc zaniemówiłem i zastygłem w praktycznym bezruchu. Nie pocałował mnie, nie przycisnął nawet naszych warg jakoś szczególnie, Michael zwyczajnie zaczął wpuszczać dym do mojej buzi, a przez tę całą sytuację zapomniałem zupełnie co chce zrobić, jak się oddycha i co dalej.
Opuściłem powieki.
Gdybym był odważniejszy, gdybym wcześniej się z kimś całował, gdybym nie był taki przerażony tym co dzieje się między nami – to ja pocałowałbym wtedy jego. I w mojej głowie ta wizja rozgrywała się właśnie setny raz. Fantazjowałem o tym. Chciałem ująć jego dolną wargę w swoje. Wręcz zadrżałem na samą myśl, leciutko mignąłem ustami, ale... Zakrztusiłem się. Zakrztusiłem się czując dym papierosowy w swoich drogach oddechowych i zacząłem tak kaszleć, że Michael nie tyle puścił moją rękę, co zaczął klepać mnie po plecach.
Chyba nie zorientował się co chciałem zrobić. Mówię chyba, bo do tego nie wrócił, nie skomentował i nie zrobił dosłownie nic w temacie, jedynie śmiejąc się pod nosem z mojej reakcji na nikotynę.
Poczułem się taki malutki i głupiutki jak jeszcze nigdy wcześniej.
- Okej, to był błąd, nigdy nie dam ci szluga. – Szturchnął lekko moje ramię, gdy przestałem kaszleć, a ja odpowiedziałem lekkim, niezręcznym uśmiechem.
Przez moment patrzyliśmy sobie w oczy. On rozbawiony, a ja... Ja chyba z prośbą, żeby mnie pocałował.
Nie wiem, cholera! To nie jest moja wina, on zrobił mi sieczkę z mózgu i błagam, niech ta niepewność się wreszcie skończy, bo rozsadzi mnie od środka!
Milczenie przerwał dźwięk jego telefonu. Zadzwonił nieznany numer, więc zdezorientowany Michael odebrał.
- Halo? – Włączył głośnik.
- Mike? Hej, tu Ben, mam twój numer od mamy, dzwonię, bo właściwie nie wiemy gdzie jesteście, a dziś mieliście wpaść, jest już późno i nie wiemy czy czekać, czy coś was zatrzymało... - Michael zerknął na mnie, żebym zaczął mówić, ale ja naprawdę utraciłem te zdolności. Mimo wszystko musiałem zebrać się w sobie i coś wydusić...
- Cześć bracie... - palnąłem. – W sumie to jesteśmy pod blokiem, siedzieliśmy sobie, otworzysz nam klatkę?
- Jest otwarta. Jedliście coś? Anne zrobiła kolację. Tylko cicho, bo młody śpi.
*
Weszliśmy do mieszkania na tyle cicho, na ile to było możliwe ze wszystkimi torbami. Oczywiście Ben i jego żona Anne nas wyściskali, wycałowali po policzkach, nakarmili i przemaglowali pytaniami od a do z. Miałem dziwne wrażenie, że oni wiedzą coś czego ja nie wiem, ale mimo wszystko dobrze czułem się w ich towarzystwie.
Wcześniej bałem się, że Michael będzie znów traktował mnie źle przy znajomych ludziach, jednak on był bardziej onieśmielony niż agresywny, co swoją drogą wydawało mi się całkiem urocze.
Wypytali go o szkołę, o zakończenie roku, o ten pomysł z podróżą, więc odpowiadał grzecznie na pytania, przy okazji zachwalając kuchnię żony mojego brata. Co ciekawe – wcześniej zarzekał się, że nie jest fanem domowych obiadów... Uśmiechnąłem się pod nosem obserwując jego interakcje z moją rodziną.
- Matka pewnie dostała szału dupy – powiedział w końcu Ben w moją stronę, czego nie usłyszałem do końca, bo się zamyśliłem.
- Hm? Ach tak... Nie wiem, aż się boję wracać, jeśli mam być szczery – przyznałem zgodnie z prawdą. – Ale już trudno, chociaż mam coś z tych wakacji.
- Dalej cię tak ciśnie? – kontynuował, na co lekko skinąłem. – Oj młody, ale przynajmniej zrobiliście coś razem.
- To znaczy? – Zmarszczyłem czoło niepewny co Ben ma na myśli.
- No wiesz, podejrzewam, że nie jest zadowolona z tego, że wy...
- Och... - Otworzyłem oczy szerzej, bo halo, o co on nas podejrzewa? Czy on siedzi w mojej głowie. Michael nie zareagował, spuszczając wzrok na swój prawie pusty już talerz, co jeszcze inaczej odebrała Anne i dołożyła mu sałatki. Chciał zaprotestować, jednak ostatecznie wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia. – My nie jesteśmy...
- Och... - Ben aż się zawstydził, że to powiedział. Chociaż widziałem we wzroku brata, że czeka mnie pogadanka na ten temat, bo on wiedział swoje.
I tego właśnie bałem się bardziej niż nagłej zmiany Michaela ponownie w chujka za przeproszeniem. Podejrzliwych spojrzeń, pytań i jakichkolwiek exposingów. Dlatego przełknąłem ciężko ślinę i w lekkiej panice zabrałem talerz Clifforda, chcąc dokończyć jego dodatkową sałatkę.
*
Ben i Anne poszli spać, zostawiając nam wcześniej rozłożony narożnik. Mogliśmy więc się wykąpać, przebrać i ze spokojem położyć. Chociaż mimo zmęczenia wcale nie chciało mi się spać. Wiedziałem przecież, że kiedy zasnę, będziemy mieli jeszcze mniej czasu, gdy się obudzę, tym samym odpychałem tę wizję jak najdalej od siebie.
Jedna noc, kolejny dzień na rozrywki i wieczór w towarzystwie kumpli Michaela, taki był plan. A potem co? Powrót do domu. Na dość złego pociągiem, a musicie o mnie wiedzieć to, że ja naprawdę bardzo nie lubię pociągów.
Kiedy Mike się kąpał, ja leżałem plackiem po środku tego narożnika zamyślony. Zacząłem rozważać to wszystko, chcąc zachować jakąś trzeźwość myślenia, ale szło mi to tak marnie, ale taak marnie.
Przetarłem twarz dłonią. Chciałem wywnioskować, czy on przeżywa teraz taką samą bitwę w głowie, chociaż Clifford miał prościej, bo on chociaż pogodził się z tym, że prócz dziewczyn lubi też chłopców.
A ja? Co ze mną?! Czy ja w ogóle... Lubiłem dziewczyny?
- Ben jest świetny. – Moje zamyślenie przerwał dźwięk głosu Michaela, który położył się obok mnie na narożniku. Stary mebel trochę zatrzeszczał.
- Taa, jest. Kocham moich braci. – Pokiwałem głową znacząco.
- Jest niezły w sumie.
Słysząc te słowa z ust Michaela spojrzałem na niego z takim szokiem i oburzeniem. No pfff, chyba nie! Że niby Ben mu się podobał? Żałosne... Ja chciałem mu się podobać! Ale tak podświadomie, noo, nie myślałem o tym tak jawnie, jakbym bał się, że moje myśli będą za głośne.
- Mój brat? - powiedziałem z prawdziwym obrzydzeniem w głosie. - Mój heteroseksualny, głupi brat, który właśnie najpewniej rucha swoją żonę? Michael... Michael fuj...
Mike spojrzał na mnie z rozbawieniem, poprawiając poduszkę pod głową. Położył się na boku i teraz mierzył już cały mój profil.
- Co z tego że jest hetero? Po prostu jest w moim typie trochę. – Wzruszył ramionami - To że uważam, że ktoś jest atrakcyjny, nie oznacza od razu ze chciałbym z nim być, czy coś, czy że będę walił do niego konia.... I tak. Zdecydowanie się ruchają. – Musiał słyszeć głupie śmiechy z sypialni najwidoczniej. – Fuj.
- Tak, fuj. – Wzdrygnąłem się aż. Wizja któregokolwiek z moich braci w łóżku sprawiała, że zbierało mi się na odruch wymiotny. – I uważaj sobie... - Ja również obróciłem się na bok, więc patrzyliśmy sobie teraz w oczy. – W pewnym wieku my wszyscy zaczynamy wyglądać tak samo. – Zniżyłem znacząco głos, jakbym chciał być zabawny. A może trochę się ośmieliłem? Sam nie wiem.
- Więc ty sobie uważaj, bo jeszcze będziesz w moim typie. – Poczułem to jak mi się przygląda i aż się speszyłem. Czy on ze mną flirtował?
Poprawiłem się trochę pod kołdrą, a że mieliśmy jedna, Mike chyba odebrał to tak, jakbym się do niego przysuwał, więc... On przysunął się do mnie.
Co my w ogóle robiliśmy?
- Ojej, no i co wtedy? - To zdecydowanie zrobiło się flilriarskie i ojeju, jak to się wydarzyło? Hmmm... Patrzyłem sobie na Mike'a leżąc naprzeciw niego, dobrze dziś wyglądał... Zazwyczaj dobrze wyglądał, ale dzisiaj jakoś tak szczególnie.
Nic nie odparł. Jego wzrok wydawał mi się zmieniać, jakbym... Ja naprawdę nie musiał być w jego typie, żeby mu się podobać? Sam nie wiem, może mi się wydawało. Ale uśmiechnął się wymownie, a mnie przeszedł kolejny dreszcz przez niego, bo przypomniałem sobie te wszystkie rzeczy, które robił, gdy trącił pod kołdrą moją nogę swoją nogą.
Na pierwszy rzut oka nic się nie działo... Pod kołdrą nikt nas nie widział. Jakbyśmy tam... Byli bezpieczni.
- Idziemy spać? – zapytałem szeptem, kładąc się znów na plecach, bo nie mogłem już wytrzymać tego napięcia, które wynikało z pożerania siebie nawzajem wzrokiem. – To był męczący dzień, naprawdę... Ale było fajnie.
Odniosłem wrażenie, że chłopak szuka czegoś pod kołdrą, ale w pierwszej chwili nie zorientowałem się o co mu chodzi.
- Mhm... Ciekawe w sumie jak by to było, gdyby Ben i Anne się nie wyprowadzili.
- Cóż, gdyby dalej mieszkali w naszym mieście... Moja mama miałaby chociaż skupiać na kim uwagę. Pewnie młody byłby bardziej trzymany pod kloszem niż ja. – Ponownie się obróciłem, nie umiejąc znaleźć sobie miejsca i położyłem dłoń na poduszce przy swojej głowie.
Michael spojrzał na moją rękę i przełknął ślinę. Czy on... Czy on szukał mojej dłoni pod tą kołdrą?
Również na nią zerknąłem, a potem na niego... Zrobiło mi się cieplej. Myślami wróciłem do tego, jak zadowalałem się tą ręką z myślą... O Michaelu. Teraz to ja przełknąłem ślinę.
- Pewnie by tak było – szepnął. – Kiedy chcesz wracać?
Wcale!
- Zobaczymy... Jak wszystko ze spokojem się ogarnie, mam wakacje, nie jestem ograniczony czasowo, ale się zobaczy...
Chłopak się ruszył... Delikatnie, bo delikatnie, a po chwili... Miał swój policzek na mojej dłoni. Więc byliśmy naprawdę blisko.
Może on zorientował się, że chciałem go wtedy pocałować przy tym papierosie? Albo robił sobie ze mnie jaja? Nie wiem, dlaczego takie rzeczy są na tyle skomplikowane, żebym nie rozumiał już czy umiera mi mózg, żołądek czy dosłownie wszystko? Ugh.
- Masz jakieś plany na wakacje? Jakiś epicki wypad z ziomami? Albo znalezienie kobiety swojego życia czy coś?
Aż wywróciłem oczami na to pytanie o kobietę. Jak widać właśnie jestem na wakacjach z mężczyzną swojego życia, ups, ktoś powiedział to na głos.
- Nie mam żadnych planów, liczę na to że się pozytywnie zaskoczę i coś wyjdzie spontanicznie... Może niekoniecznie znowu porwanie, ale wiesz co mam ma myśli. - Nie zabrałem dłoni, ale lekko ją poprawiłem żeby Michaelowi było wygodnie.
Może to złe, ale miałem ogromną satysfakcję z faktu, że to Michael tworzy między nami bliskość.
- Naprawdę musisz mi zdawać relację czy żyjesz i takie tam. Wysyłaj zdjęcia, memy, cokolwiek. Ja też będę – mówił pomrukliwie.
- Pewnie... O ile nie zostanę znowu zablokowany. Nie no, ale ty też musisz koniecznie dawać znaki życia, bo chyba padnę na zawał. – Sam przybrałem taki ton.
- Nie no, błagam, nie dam ci bloka. Masz u mnie dużego plusa Hemmings bo nie zareagowałeś jak pizda. – W pewnej chwili, złośliwie polizał mój nos, na co aż uchyliłem usta, bo byłem w szoku, a potem... Dalej przyglądał się mojej buzi. - Ale musisz mi przyznać, że to porwanie było epickie.
- To był twój misterny plan, przyznaj się. – Zmarszczyłem nos, a on poruszył zabawnie brwiami. Odrobinę się przybliżyłem, więc nie mieliśmy już praktycznie żadnej odległości.
- Taaa to właśnie miałem w planie. - Skoro byliśmy już tak blisko, Mike położył dłoń w mojej tali, ale co pod kołderką, tego nikt nie widzi, hm? Przynajmniej taką miałem wówczas logikę. - Nie no. Szczerze? To był afekt i pomyślałem o tym jak tylko zobaczyłem, że wyszedłeś z domu. Wiesz, skoro i tak zamierzałem zwiać, to uznałem że należy ci się trochę szaleństwa od życia. A kto może dać Ci więcej szaleństwa niż ja? Niby Ashton jest rozrywkowy, ale on ma opory i granice w tym co robi wobec ciebie. Ja nie bardzo. Więc gdy już przestała mnie wkurwiać twoja panika, uznałem że... jebać, dam ci trochę swojej pasji do życia. – Słuchałem jego szeptu jak zaklęty, podczas gdy Mike kreślił kółka na mojej tali, trochę po koszulce, trochę po mojej skórze pod nią. Leżeliśmy wręcz nos w nos. - Mam nadzieję, że mi się udało. – Patrzył mi w oczy gdy to mówił. - Ale wszystko co się stało w tej podróży, musi na zawsze pozostać między nami... - Cholera, wtedy mógłbym zgodzić się na wszystko. Zabiłbym dla niego człowieka, kiedy był taki.
Oblizałem usta słuchając jego słów. Oszalałem, czy wydawało mi się, że to wszystko ma podtekst? A może oba?
- Dlaczego tak? W sensie... Jak wrócimy do swoich żyć, to wrócimy do namiętnego hejtu? – powiedziałem żartem. - I tak... Zdecydowanie wprowadziłeś do mojego życia trochę szaleństwa.
Trochę? Proszę was, ja dostałem pierdolca.
- Nie... Myślę że nie. Znaczy się, jeśli będziesz chciał mnie znienawidzić, pewnie, zrób to. - Wzruszył lekko ramionami. Miałem wrażenie, albo Mike sam się zarumienił. - Po prostu... Niektóre rzeczy chyba muszą zostać w tajemnicy, prawda? - Wtedy miał dłoń na moim boku pod koszulką. Nasze nosy zetknęły się ze sobą. Mike też oblizał usta. I lekko je wydął. Nie wiedziałem co siedzi właśnie w jego głowie i nie wiedziałem czemu chce to zrobić. Trochę bałem się jednak, że Mike się wycofa, gdy ja spróbuję powtórzyć jego gest, ale mimo wszystko... Tak bardzo miałem ochotę go pocałować. Ale nie wiedziałem jak i co dalej, więc po prostu leżałem, czekając na ciąg dalszy.
Wreszcie chłopak, jakby coś go natchnęło... Spróbował i przyłożył swoje usta do moich ust, przez co poczułem jak moje serce... Spada? Ono dosłownie obijało się o moje całe wnętrze, bo biło tak szybko i tak mocno, ale to nie był nawet pocałunek, tylko ten moment przed, te nanosekundy, które ważą nad tym czy będziemy się całować, czy jednak nie i cóż. Jednak nie, bo drzwi sypialni się otworzyły, Michael jak oparzony się odsunął, a Ben poszedł do kuchni po szklankę wody i bez słowa znów zniknął w sypialni, zostawiając nas w takim syfie emocjonalnym, jak jeszcze nigdy.
Michael Clifford właśnie próbował mnie pocałować.
Leżałem taki w szoku, nie zdołałem nawet odskoczyć od Michaela, kiedy Ben zrobił wejście smoka. Przecież... Mike miał swoje usta na moich ustach, obejmował mnie w ten szczególny sposób i dotykał mojej nagiej skóry. Powoli wypuściłem powietrze z ust, bo właśnie sobie uświadomiłem, że je wstrzymałem.
- Tak... Chyba wiem co masz na myśli - odpowiedziałem mu cicho i odchrząknąłem. Odważyłem się na niego spojrzeć, zastanawiałem się czy powinienem i czy mógłbym wykonać jakiś krok...
Mike dalej leżał na plecach. Uśmiechnął się tylko przygryzając przy tym dolna wargę i wziął moją dłoń, na której wcześniej miał policzek, wciąż nie zmieniając swojej pozycji i ściągnął tę rękę pod kołdrę. Po prostu złączył nasze palce pod materiałem. Głaskał moje knykcie, co również miało być po prostu bardziej wymowną częścią tego, o czym mieliśmy już nie mówić.
- Jeśli będziesz chciał komuś o tym powiedzieć, powiedz, ale jeśli wolisz pozostać w oczach wszystkich jako to dobre dziecko porwane przez tego dupka, ja się piszę na rolę tego dupka, zwłaszcza że mnie tam już nie będzie - mówił o tym jakby to było jak najbardziej w porządku, że trzyma mnie za rękę, co oznacza mimo wszystko jakąś przynależność, ale też oznajmiał mi, że nie zamierza wracać już nigdy i nie będziemy mieli okazji się więcej spotkać. To było trochę nie fair, zostawiać mnie z tym wszystkim, ale Michael chyba nie spodziewał się po sobie wszystkiego, prócz tego, że poczuje do mnie, a ja do niego, jakiś pociąg, że okażemy sobie nawzajem jakąś czułość i że będzie chciał trzymać moją dłoń. Nawet jeśli tylko pod kołdrą, czy tam w szafie.
Ta kołdra ponad wszelką wątpliwość stała się wtedy metaforą szafy.
- No więc właśnie... Nie będzie cię tam, więc robi ci to jakąś różnicę? - Naprawdę chciałem, żeby został. To może było trochę samolubne, ale dopiero co zaczęliśmy się tak dobrze dogadywać i no... Byłem ciekawy tego co oboje zrobilibyśmy z tą relacją, gdyby było nam dane. Ale oboje wiedzieliśmy, że nasze drogi za kilka dni miały się rozejść i być może to były nasze ostatnie chwile razem.
Póki co... Nie chciałem podejmować wielkich kroków, by nie stawiać nas w niekomfortowej sytuacji ze względu na położenie...
Ale rozumiałem Michaela w pewnym sensie, skoro nie czuł się dobrze u nas i chciał znaleźć miejsce, które mógłby nazwać domem...
- Właściwie to nie... Poza mówili tam już chyba o mnie wszystkie najgorsze rzeczy więc, nobody cares. - Wzruszył ramionami. - Po prostu chcę żebyś wiedział, że jakkolwiek powiesz gdy ktoś zapyta, ja nie będę miał ci tego za złe, Luke. - Obrócił głowę w moją stronę i znów zaczął się we mnie wpatrywać. - Jesteś pieprzonym reptilianinem, wiesz? – Powiedział z lekkim uśmiechem.
- Jasne, to już ustaliliśmy na początku... - Wciąż nie umiałem znaleźć sobie miejsca po tym co stało, albo raczej nie stało się między nami. – Wciąż nie rozumiem twojej teorii, ale okej... - Zacząłem bawić się jego dłonią, bo nieustannie trzymaliśmy się za ręce.
- Idk... Tak jakoś. Powiedziałem ci. Reptilianie są po prostu doskonalsi niż zwyczajni ludzie i to o nich świadczy. - Znów obrócił się na bok, wracając do tej wcześniejszej pozycji i przykrył nas kołdrą trochę bardziej, praktycznie pod szyję. Bo wszystko co pod kołdrą jest takie ukryte i się przecież nie liczy, bo nikt tego nie widzi... Nie trzeba tego tłumaczyć...
- Mhmm... Więc naprawdę uważasz, że jestem doskonały? – Uśmiechnąłem się znacząco, nie mając pojęcia czemu ja w ogóle robię to sobie i kontynuuję namnażanie napięcia między nami.
- Pod względami estetycznymi - odpowiedział mi bardzo dyplomatycznie. Wziął rękę z mojej ręki i powiódł opuszkami po moim nadgarstku a później przedramieniu by ostatecznie po prostu delikatnie położyć dłoń na moim i tak przykrytym karku. Po prostu. Ten dotyk odcięty od świata miał w sobie sto procent czułości i tej michaelowatej pasji, którą tak uwielbiałem.
Mruknąłem zadowolony i opuściłem powieki pod wpływem jego dotyku.
- Więc się dobraliśmy. Dwójka reptilianów będzie rządzić światem.
Mike zamilkł na dłuższy moment. Czułem jak bije od niego ciepło, ale zamiast się odkryć, on odwrotnie proporcjonalnie, przykrył nas całych kołdrą i położył dłoń na moim policzku.
Zaśmiałem się cicho.
- Zimno ci? - zapytałem cichutko, mnie od razu zrobiło się jeszcze cieplej. Nie widziałem go w ciemności, ale czułem jego obecność i to jak blisko wtedy byliśmy. Czułem jego oddech na swojej twarzy. Bez większego problemu znalazłem dłonie Michaela i ująłem w swoje dłonie, lekko pocierając, jakby Mike serio marzł, ale cóż... Oboje doskonale wiedzieliśmy co się dzieje.
- Nie jest mi zimno, Lu. - Najpierw dał się chwilę pogłaskać po rękach, a później po prostu położył jedna znów na mojej tali, wsuwając ją pod koszulkę. - Jest mi dobrze. - Oparł czoło o moje czoło. Musiał czuć jak moje serce bije w tamtej chwili. - Po prostu ukryłem nas, dwóch Reptilian przed całym światem - wyszeptał w moje usta, przez swój trochę cięższy oddech który musiał normować.
- Okej... - odszepnąłem, też czułem że mam cięższy oddech. Przez chwilę jedyne co słyszałem, to mocne i szybkie bicie swojego serca. Trochę poruszyłem głową, przez co lekko trąciłem nosem nos Michaela. - Więc oficjalnie jesteśmy ukryci, poza zasięgiem świata...
- Tak... Właśnie tak jest – potwierdził, najwidoczniej chcąc dać mi poczucie, że cokolwiek teraz zrobi, jest w porządku... - Niczego nie musisz się bać i o nic nie musisz się martwić. - Podobała mi się ta idea ukrycia. Oraz fakt, że oboje graliśmy w tę grę.
Zamknąłem oczy. Słuchałem jego słów, skupiałem się na tym jak biją nasze serca. Nasze oddechy mieszały się ze sobą, a to co czuliśmy oboje było chyba silniejsze od czegokolwiek na świecie. Michael delikatnie musnął moje usta swoimi, nie musiał się nawet przysuwać, bo byliśmy tak blisko. Nie wiedział jak zareaguje, czy z paniki nas nie odkryje, ale ja nie byłem spanikowany, byłem zafascynowany tym jak to jest całować się po raz pierwszy z kimś, kto naprawdę cię pociąga. Nie zrobiłem nic, zbyt oszołomiony magią, jaką mieliśmy, aż w końcu Mike się odsunął, jakby chciał dać mi szanse na wycofanie się.
Nie chciałem się wycofywać... Nie skorzystał więc z szansy na wycofanie się, ale odwzajemniłem pocałunek - niepewnie i delikatnie, ale wciąż to zrobiłem. Niewiele myśląc podążył za instynktem. Miałem wrażenie że nie umiem się całować, więc nie szalałem od razu... To było subtelne, ale, cholera, wciąż znaczące.
Nawet jeśli to miał być tylko pożegnalny pocałunek.
Michael uśmiechnął się lekko przez ten gest. Wciąż zachowywaliśmy jakieś granice, jedynie muskając swoje usta lekko i z wyczuciem, próbując nauczyć się jakiejś kompatybilności i siły nacisku.
Chłopak trochę wzmocnił siłę z jaką mnie całował, dlatego spróbowałem zrobić to tak samo, dlatego to był już pocałunek z krwi i kości. Taki najprawdziwszy, którego nie mogliśmy się wyprzeć.
Pokochałem to uczucie – miałem na swoich ustach ciepłe, miękkie usta Michaela Clifforda... Położyłem dłoń na jego policzku i przesunąłem ją na jego szyję, a potem kark, gdzie zwyczajnie wplotłem palce w jego włosy. On ścisnął moje biodro. Nie chcieliśmy się odsuwać.
W końcu jednak zabrakło nam powietrza, a pod kołdrą było zbyt gorąco. Musieliśmy się więc odkryć, odsunąć choć trochę i spojrzeć sobie w oczy, co miało jeszcze większą moc po fakcie...
Przełknąłem ślinę, Michael oddychał ciężko i uśmiechnął się szczerze. Wszystko bym dał, żeby patrzeć na ten uśmiech częściej.
- To... - mruknął, ale musiał odchrząknąć. – To był twój pierwszy? – zapytał.
- Tak. – Skinąłem i przygryzłem mocno wargę, bo bardzo, ale to bardzo chciałem wrócić w jego objęcia.
Brawo, Luke. Wcale nie jesteś gejem.
________________
Po stu latach jak zwykle rozdział na 5k słów xd
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro