Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

12. To nie jesteś ty

Dojechaliśmy na miejsce późnym popołudniem następnego dnia. Mike miał tyle szczęścia, że jego rodziców nie było w domu i nie mieli o jego powrocie najmniejszego pojęcia. Nie chciałem się z nim rozstawać, ale im bliżej Luray byliśmy, tym bardziej przekonywałem się o fakcie, że zrobiłem zbyt wiele... Rzeczy w ostatnim czasie.

Poznałem Michaela bardzo dawno temu, właściwie był pierwszym dzieciakiem, pomijając moich braci, z którym miałem kontakt, ale tym razem, zdołałem odkryć jego drugą, bardziej romantyczną stronę i wbrew wszystkiemu czułem, że mógłbym się w nim realnie zakochać, jeśli już nie byłem zakochany... To był też jeden z powodów, dla których powinienem był zostać w domu.

Próbowałem za wszelką cenę nie zasnąć, ale byłem wyczerpany nadmiernym myśleniem, dlatego gdy dotarliśmy na miejsce, wciąż lekko śliniłem tapicerkę, będąc mentalnie gdzieś w lepszym świecie, w którym nie muszę zastanawiać się nad sensem swoich działań. Jednakże Mike szturchnął lekko moje ramię.

- Hej, Lukey, jesteśmy – powiedział do mnie tak cichutko i z taką czułością, jak zwracał się do mnie po nocy pełnej pocałunków. Mieliśmy ostatnie minuty na jakiekolwiek czułości...

Niechętnie otworzyłem oczy, bo mimo wszystko bardzo dobrze mi się spało w tym aucie. Zasnąłem głębokim snem jakąś godzinę temu, także spojrzałem na niego z prawdziwym wyrzutem. Zerknąłem za okno i uświadomiłem sobie w czym rzecz. Och... Och. Uśmiechnąłem się smutno i powoli pokiwałem głową.

- Już? Dość szybko poszło – odchrząknąłem, bo miałem zachrypnięty głos. Przetarłem twarz i spojrzałem po Michaelu przybitym wzrokiem. Naprawdę źle mi się żyło z myślą, że to miało być nasze ostatnie spotkanie.

Mike uśmiechnął się do pokrzepiająco i ujął moją dłoń, którą miałem wcześniej na kolanach. Robił to wszystko bardzo ostrożnie, na wypadek jakby rzeczywiście Liz wyszła. Pogłaskał moje knykcie.

- Mam wrażenie, że te dni przeleciały nam przez palce – mruknął, a potem drugą ręką pogłaskał mój zaczerwieniony od snu i ciepła policzek. Byłem cały zgrzany, ale to dlatego, że Clifford okrył mnie kocem, gdy padłem jak zabity.

- Też mam takie wrażenie. – Wtuliłem policzek w jego dłoń. – Bardzo dasz mi w łeb jak ci powiem, że nie chce mi się wracać?

Michael odpowiedział lekkim śmiechem i pochylił się na fotelu, tak jak półleżałem ja, żebyśmy oboje byli bardziej ukryci, z perspektywy zza szyby.

- Luke, musisz wracać i wiesz o tym. Chciałbym, żebyś pojechał ze mną, naprawdę ale nie mogę cię tak po prostu porwać na kolejne milion lat – szepnął będąc trochę bliżej, tym samym powiedział mi wprost, że jestem przy nim chciany, zatem rozwiał moje wątpliwości. – Mamy chwilę, bo ktoś się zorientuje, że tu jesteśmy. Musimy się pożegnać, wiesz o tym, prawda? – Nie przestawał głaskać mojej buzi.

- Może gdyby to było tylko na wakacje... Nie byłoby mi tak smutno. – Nienawidziłem w tamtej chwili swojej wrażliwości, bo w moich oczach pojawiły się łzy. Ale to zignorowałem i dzielnie patrzyłem na Michaela. – Ale nie umiem przyzwyczaić się do myśli, że już cię nie zobaczę. W końcu jesteś częścią mojej codzienności i... Lubię cię. I muszę przestać gadać... - Zaśmiałem się, ale raczej nie było mi do śmiechu. – Więc pożegnajmy się... Baw się dobrze, mam nadzieję, że znajdziesz swój dom. – Teraz już uśmiechnąłem się szczerze, bo mimo wszystko, tego dla niego chciałem.

- Dziękuję i mam nadzieję, że ty znajdziesz swój spokój tutaj, albo gdziekolwiek na świecie. Boże, Luke, musisz koniecznie do mnie pisać i dzwonić nawet, i... I jakbyś był gdzieś w świecie, to po prostu jedno słowo, wsiadam w auto i jestem. – Podciągnął nosem, zamrugał trochę szybciej. – Cholera, to te pyłki. – Mike silił się na żart.

- Ja wiem, te pierdolone pyłki – zerknąłem na chwilę w górę, żeby łzy wlazły mi do tego głupiego łba, zamiast spływać po policzkach. Przygryzłem dolną wargę, a potem zwyczajnie i trochę niezgrabnie, bo zbyt nagle, się w niego wtuliłem. Musiałem, tak na pożegnanie... - Więc dobrze, będę pisał i dzwonił... Ty też. I wysyłaj mi zdjęcia z fajnych miejsc, kurde dogadałbyś się z Jackiem...

- Wiem – odparł z cichym chichotem i mocno mnie do siebie przytulił. Początkowo ten przytulas był bardziej przyjacielski, dopiero później stał się totalnie... Czuły. Zacisnął palce na mojej koszulce, która i tak należała do Michaela, schował moją głowę w zagłębieniu swojej szyi. – Powiedz mi teraz, poradzisz sobie ze wszystkim, mała gnido? – On był pewny, że skłamię, dlatego odetchnąłem ciężko.

- Jasne, że sobie poradzę... – Nawet nie próbowałem udawać, że wszystko jest super i się świetnie bawię. Mruknąłem niezadowolony. Przez chwilę zastanawiałem się, czy w ramach pożegnania mógłbym dać mu buziaka...

- Dziękuję ci za te parę dni. To było naprawdę fajne mieć kogoś obok, nawet jeśli jesteś straszną panikarą. – Przewróciłem oczami. – Fajnie było cię poznać od tej mniej wkurwiającej strony i fajnie było... No wiesz. Po prostu dziękuję ci za tamtą noc i poranek.

Uśmiechnąłem się zawstydzony i trochę się zarumieniłem, co mógł czuć na swojej skórze, bo opierałem się policzkiem o jego szyję.

- Nie, Mike... To ja ci dziękuję - powiedziałem wiadomo czemu, takim śmiechowym tonem. – No ale... Fajnie było poznać Michaela, który nie ma ochoty mnie zabić. Naprawdę miłe doświadczenie.

- Jakby ktoś inny tylko spróbował cię podręczyć, to samo, jeden telefon i jestem, by zapoznać go ze śmietnikiem. – Ojej, jaka zmiana... Odsunął mnie trochę od siebie i pogłaskał moje policzki. – Wierzę w ciebie, Luke, pamiętaj o tym. – Szepnął jeszcze raz i tak opiekuńczo, z całą miłością, ucałował moje czoło.

- Ja w ciebie też, Mike... – Zamknąłem na chwilę oczy, delektując się tym uczuciem bycia kochanym, a wtedy Liz, która wyszła przed dom widząc auto, podeszła i zaczęła nam walić w okno od mojej strony.

Tak odskoczyłem, że aż się uderzyłem łokciem o drzwiczki, więc poczułem jeszcze ból fizyczny, jako dodatek premium do tego egzystencjalnego.

Michael aż szerzej otworzył oczy. Chyba się tego nie spodziewał. Dodatkowo w takim momencie. Trochę przypał, to nie mogło tak wyglądać, ale cóż, wyglądało. Posłał mi uśmiech, wychodząc z auta jako pierwszy.

- Dzień dobry – przywitał się z moją matką, jakby nigdy nic, z pięknym uśmiechem. Był gotów wziąć to na klatę.

- Nie wiem czy taki dobry – odpowiedziała mu opryskliwie. Zazwyczaj była chociaż fałszywie miła i wyrażała swoje uczucia do niego spojrzeniem, ale nie w tej sytuacji. – Co tak długo? – Ciskała piorunami z oczu, podczas gdy ja wygrzebałem się z samochodu.

- Hej, mamo...

- A ty się póki co nie odzywaj! – podniosła na mnie głos. Chciałem znów wejść do auta, ale zmroziła mnie spojrzeniem, więc zostałem.

- Uznaliśmy z Lukiem, że jednak wrócimy samochodem, także tak wyszło. Ale już go pani oddaję, całego i zdrowego. – Mhm, z malinkami na szyi, wycałowanego, wykochanego i bardziej homoseksualnego, niż wcześniej. Gdybym ja chociaż lubił jakiekolwiek dziewczyny... Dobra, to nie jest moment na te przemyślenia. – Także ten. Proszę na niego nie krzyczeć, to ja go porwałem, to moja wina.

Liz powinna robić dla federalnych, bo od razu zobaczyła te malinki. No wyglądała jakby miała eksplodować... Wzięła moją twarz w dłonie i zaczęła mnie oglądać.

- Mamo, spokojnie... Żyję. Nie denerwuj się.

- Co to jest, Luke? Czy ty masz malinki?! – Spojrzała na Michaela wzrokiem, który mógłby zabijać.

- Aaach, masz na myśli to uczulenie? – przeciągnąłem.

- Taa... To pewnie od tych fastfoodów. – Clifford podrapał się po karku, zapominając że on też ma malinkę, kurde. – Tak wyszło po prostu. Więc no. Ja będę się zwijał, bo komu w drogę, temu chuj w dupę, czy coś. – Michael! No nie miał już jej więcej zobaczyć, uznał więc, że jeśli jej gniew weźmie na siebie, mnie się mniej oberwie. – To elko. Cześć, Luke. – Poklepał mnie jeszcze po ramieniu, obracając się w stronę auta.

- Michael, poczekaj! – Liz krzyknęła za nim. – Musimy coś ustalić...

- Mamo, proszę. Zostaw go, niech już jedzie – jęknąłem. Sytuacja mocno mnie stresowała.

Wolałem, żeby pokazała rogi kiedy będę z nią już sam na sam.

- Masz zostawić mojego syna w spokoju, rozumiemy się? – zignorowała moje słowa – Nie chcę widzieć cię blisko niego, nawet na niego nie patrz. Luke to porządny chłopak i nie będzie się zadawał z takim...

- Mamo! – Użyłem tego samego tonu co na stacji.

Michael uśmiechnął się w złośliwy sposób i aż mu oczy błysnęły, to był ten moment, w którym mógłby powiedzieć jej wszystko i przy okazji zniszczyłby mi życie, naprawdę. Niecny plan - porwać mnie, rozkochać w sobie, a potem jeb! Ale nie miał takiego planu. To wszystko wyszło w afekcie, bo nic nie zrobił w tym kierunku.

Dlatego się powstrzymał przed dowaleniem, że jej cudowny, grzeczny synek, miał penisa w jego ustach i doszedł w nie, po nocy, gdy całowaliśmy się bez przerwy.

Mike przełknął ślinę i założył ręce na piersiach.

- Z takim kim? – Nie mógł się powstrzymać jednak od zadania tego pytania.

- Doskonale wiesz co mam na myśli. Ty zresztą najlepiej wiesz o twoich występkach i... Dewiacjach. – Liz patrzyła na niego z pogardą.

- Mamo, nie zapominaj do kogo i o kim mówisz – wypaliłem.

- Och, nie zapomniałam. Wiem zbyt dobrze. Nie będziesz w tym uczestniczył, Luke, do domu.

Spojrzałem jeszcze za swoim... Kim? Przyjacielem? Kochankiem? Westchnąłem ciężko. Gdyby nie ona, moglibyśmy mieć naprawdę miłe pożegnanie.

- Cześć, Mike. Powodzenia ze wszystkim i przepraszam za moją mamę.

- Luke... – Mama użyła ostrzegawczego tonu.

- Nie przepraszaj, naprawdę, to nie jest twoja wina. – Skinął mi, oblizał usta, uśmiechnął się lekko i szepnął wręcz nieme dziękuję, po czym przeniósł wzrok na moją mamę, przewrócił oczami i otworzył drzwi od strony kierowcy.

- Coś jeszcze ma mi pani do powiedzenia?

- Nie... Nie mam ci nic do powiedzenia.

Wzięła mnie za ramię, posłałem Michaelowi ostatnie, trochę spanikowane i zaszklone spojrzenie. Było mi głupio i czułem się kompletnie rozdarty. Jakby zabrała właśnie część mnie. Zamknęła drzwi za nami, patrząc po mnie w pełni wściekłości. Mówiła mi wzrokiem, żebym zaczął się tłumaczyć.

- To było niepotrzebne, wiesz? Te komentarze wobec Michaela i pociski personalne... Nie powiedziałaś nawet jednego słowa na temat tej podróży, zamiast tego byłaś po prostu niemiła. Zrobił kiedyś coś bezpośrednio tobie? – Najchętniej zamknąłbym się w pokoju, ale wiedziałem, że ta rozmowa nas nie ominie.

Rozejrzałem się po salonie. Czułem się tam tak obco, jak nigdy wcześniej.

- Tak, zrobił. Ma na ciebie bardzo zły wpływ. Ogólnie, spójrz na siebie, Luke, czym ty teraz jesteś, co? – Staliśmy wówczas przed sporym lustrem, więc kazała mi do niego podejść i zmierzyć siebie samego.

Byłem ubrany rzeczy Michaela, które znacznie na mnie wisiały i do tego te malinki pod szyją, roztrzepane włosy. Wyglądałem nieestetycznie i jakbym naprawdę uciekł z domu.

- Jak ty w ogóle wyglądasz? I gdzie są twoje rzeczy?

- Moje rzeczy to była piżama, brzydka bluza i kapcie, mamo. Pewnie mam je gdzieś w plecaku. – Wiedziałem, że nie mam, ale nie musiała o tym wiedzieć. Zależało mi na tym, by chłopak zabrał ze sobą cokolwiek po mnie. Poprawiłem swoje włosy, ale faktycznie, wyglądałem jak nie ja. – Nie wiem, nie chce mi się o tym gadać... Głupio wyszło, ale to nie było celowe. – Czułem się taki... Pusty.

- Taaa... Wiesz, nie podoba mi się to. Porwał cię, w to jestem w stanie uwierzyć, ale powiedz mi, dlaczego w ogóle nie wsiadłeś w pierwszy, lepszy pociąg? Dlaczego pojechałeś gdzieś z chłopcem, który cię bił od dziecka, Luke?! To jest dla mnie niezrozumiałe. – Założyła ręce na piersiach. Coś czułem, że to dopiero początek wielkiej bomby, którą zamierzała na mnie spuścić i nie myliłem się.

- Może dlatego, bo widzę w nim więcej, niż chłopca, który kiedyś mi przywalił raz czy dwa? Zresztą wszyscy zdają się pamiętać tylko te negatywne rzeczy. No i nie ma zamiaru wracać, więc stwierdziłem, że spędzę trochę czasu z kolegą, zanim nasze drogi się rozejdą. No i może chciałem, no nie wiem, przeżyć jakąś przygodę? Jestem całkiem pewny, że im bardziej trzyma się dziecko pod kloszem, tym bardziej może mu odpierdolić, także ten... - Sam założyłem ręce na piersiach. Zdecydowanie miałem dosyć udawania, że nie mam nic do powiedzenia, choć przed tym wszystkim, grzecznie podkuliłbym ogon i przepraszał, mówiąc, że to się więcej nie powtórzy.

- Nie tym tonem! To po pierwsze. Po drugie.... Wiesz jaki Michael jest, wiesz co robi i co o nim mówią. Nie interesuje mnie jakie były twoje intencje, nie posłuchałeś mnie i nie uszanowałeś moich zasad. – Wzięła oddech, czerwieniejąc na twarzy od złości. – Przymykałam oko na twoją fascynację Michaelem, kiedy byłeś dzieckiem. Myślałam, że ten bunt ci imponuje, ale naprawdę gorszyło mnie, kiedy mówiłeś o nim jak o kimś, kto by ci się podobał. A teraz mam doskonały obraz tego w jaki sposób to wygląda. – Dość energicznie odchyliła moją szyję, by sprawdzić raz jeszcze moje malinki. Zatrząsłem się z emocji. To było dla mnie za dużo, jak na dwa dni. Nie mogłem tego słuchać. – Przecież on cię popsuł. Byłeś takim dobrym dzieckiem, a on cię porwał, zbuntował, przeleciał najpewniej, co jest dla mnie obrzydliwe i paskudne, a teraz... Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy, Luke, ale on cię po tym wszystkim zostawił, z oczekiwaniem, że wrócisz do normalnego życia. Czy ty nie widzisz co on zrobił?!

- Nikt mnie nie zepsuł, Jezu! Mamo... Masz jakiś zakrzywiony obraz rzeczywistości, w którym to co mówią ludzie jest zgodne z rzeczywistością. Ale przez te kilka dni miałem okazję naprawdę go poznać i... Zresztą nie będę ci tego tłumaczyć, bo jesteś zbyt zamknięta w swoim świecie uprzedzeń, żeby otworzyć się na człowieka innego od ciebie. I nie zostałem zbuntowany i przeleciany, cholera no! Czy możemy zostawić ten temat? – Wyrwałem się jej, bo dalej oglądała te malinki, które stały się dowodem zbrodni.

- Więc do niczego między wami nie doszło? Robisz ze mnie idiotkę? Abstrahując już od tego, jak się do mnie zwracasz... Luke, to nie jesteś ty. Jak teraz będą ludzie na ciebie patrzeć? To jest dosyć oczywiste, że wszyscy pomyślą, że między wami coś było. Teraz wszyscy będą się z ciebie śmiać i patrzeć jak na Michaela. Jak na dziwadło. To jest nienaturalne, wiesz? Nie możesz być gejem. Nie chcę mieć syna geja. To obrzydliwe.

Serce mi stanęło, a potem pękło w pół. Zrobiło mi się tak przykro, jak jeszcze nigdy w życiu. Zachowam humor, ja nie chcę mieć homofobicznej matki, ale shit happens. Nie, nie chce mi się śmiać, przepraszam. 

- Uważasz że jestem obrzydliwy? – zapytałem widocznie dotknięty. Tak właściwie tym samym przyznałem się do swojej orientacji seksualnej, co wydawało się takie ciężkie ostatnimi czasy. Pierwszy raz, sam przed sobą i to przy Liz, w takiej sytuacji... Ale w momencie, gdy mnie to zabolało, uświadomiłem sobie jak bardzo coś jest na rzeczy. – Przecież... Przecież jesteś moją mamą, nie powinno obchodzić cię to co myślą inni! Powinnaś mnie kochać bezwarunkowo i co to w ogóle ma znaczyć, że nie chcesz, żeby twój syn był tym i tamtym? – Aż się zapowietrzyłem wpadając w panikę.

Spojrzała po mnie tak rozwścieczona, że wszystko inne przestało się liczyć. Mimo to użyła bardzo delikatnego tonu, który spowodował, że zrobiło mi się niedobrze, a łzy paliły moje policzki, chociaż nawet nie czułem, że płaczę.

- Ty nie jesteś gejem, skarbie, tobie się tylko wydaje. To nie ty, tylko ten idiota ci to wmówił. Ty jesteś normalny i normalnego cię kocham. I dlatego się o ciebie troszczę i dbam o to, żeby było wszystko okej. No już daj spokój. Ty wcale nie jesteś taki jak on. Po prostu jesteś młody i tak ci się wydaje. Pójdziesz do psychiatry i on ci wszystko wytłumaczy. Boże, dziecko, ile ty mnie nerwów kosztujesz...

- Do psychiatry?! Ty powinnaś iść do kogoś, kto cię doedukuje, ja jestem normalny! Więc co, jeśli byłbym gejem, to już nie zasługuję na miłość własnej matki?! – Zdarłem gardło przez krzyk. – Więc wybacz, ale jestem gejem. Jestem pieprzonym pedałem! I nie mam zamiaru iść do żadnego psychiatry...

- Luke, uspokój się. – Pomasowała skronie. – Nie jesteś żadnym pedałem. Boże... – Westchnęła ciężko. – Idź do siebie do pokoju. Po pierwsze idź się wykąpać, idź spać i wrócimy do tej rozmowy, jak już odpoczniesz i się zdystansujesz i zrozumiesz, że znowu miałam rację i to nie ty, tylko Michael sprawił, że tak myślisz. Spokojnie, ja ci ze wszystkim pomogę i pozbędziemy się tego problemu razem. Ale póki co, idź do siebie i masz szlaban na wychodzenie z domu do końca wakacji. Na spacer i z powrotem. Przemyśl swoje zachowanie i wybij sobie tego idiotę i bycie gejem z głowy, bo ty wcale nie jesteś takim zboczeńcem.

Nic już nie powiedziałem, bo mnie zatkało. Czy ja właśnie zostałem zwyzywany przez własną matkę od nienormalnych, chorych psychicznie zboczeńców? I właściwie postawiła mi warunek: albo będziesz hetero, albo nie będę cię kochać. No kurwa... Nie byłem już nawet zły, a smutny i zawiedziony, bo przecież... Mieszkaliśmy sobie sami, od pewnego czasu mieliśmy tylko siebie. Kochałem swoją mamę i zawsze chciałem, żebyśmy mieli dobrą relację, dlatego się starałem robić wszystko, by ją zadowolić. Ale teraz już nie umiałem, dusiłem się w tym domu, sam w sobie... Dosłownie dusiłem się łzami, kiedy przekroczyłem próg swojego idealnie wysprzątanego pokoju. Nie chciała mnie... Więc i ja nie chciałem takiego życia. Zacząłem się bez namysłu pakować.

Spakowałem wszystkie potrzebne rzeczy, przebrałem się w swoje ubrania, spakowałem nawet kosmetyki do pielęgnacji. Wziąłem telefon, ładowarkę, pieniądze, kartę i dokumenty... Byłem gotowy na podbój świata. To był impuls, ale płacząc czułem się tak niekochany we własnym domu, że nie chciałem w tym uczestniczyć. W końcu Mike też szukał miejsca, gdzie poczuje się jak w domu, może mogliśmy znaleźć to miejsce razem?

Napisałem krótki liścik, który położyłem na biurku:

"Chciałaś mieć normalnego syna, więc oficjalnie masz dwójkę. Nie musisz już się mną martwić. Luke".

Stanąłem w oknie, zakładając plecak na ramię.

No trudno, bywa. 

____________________

Jest mi tak przykro publikując ten rozdział :((

Ale no takie rzeczy się dzieją i to jest bolesne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro