Magia to nic w porównaniu z miłością
Charlie Weasley spokojnie wędrował ulicami Londynu. Wojna z Czarnym Panem skończyła się przed rokiem i teraz nikt nie musiał się już obawiać ataku ze strony Śmierciożerców. Rany odniesione w trakcie wojny powoli się goiły, chociaż nie wszystkie miały się zabliźnić, o czym wiedział aż za dobrze. Rozumiał jednak, że nie ma sensu pogrążać się w żałobie, zwłaszcza, że działo się tyle dobrego. Jego rodzina, uważana dawniej za mało znaczącą, hańbiącą czarodziei, stała się wręcz symbolem dla ich świata. Nigdy się nie poddali, walczyli mimo trudności i strat, a teraz żyli spokojnie jak dawniej.
Charlie był dumny z tego czyim jest synem i bratem. Rozmyślając o tym jak dobra nowina, odnośnie narodzin jego pierwszej bratanicy, uszczęśliwiła jego bliskich, nie zauważył drobnej kobiety wychodzącej zza zakrętu. Ta rozpaczliwie czegoś poszukiwała w swojej przepełnionej torbie przez, co doszło do zderzenia, na skutek którego rudowłosy chłopak opadł na ogrodzenie przed jedną z kamienic. Dziewczyna upuściła swój ciężki pakunek, a wtedy po chodniku rozsypała się cała masa dziecięcych rysunków.
- O nie!- jęknęła załamana.- Bardzo pana przepraszam- i nawet na niego nie spojrzawszy zaczęła zbierać rozsypane kartki, w czym szybko jej pomógł.
- Pracuje pani z dziećmi?
- Tak, jestem przedszkolanką- Charlie przyjrzał się ponownie nieznajomej. W pierwszej chwili wydawało mu się, że jest w wieku jego siostry, może rok starsza, ale jak widać się pomylił. Ta drobna, niska szatynka miała prawie dwadzieścia trzy lata.- Chyba mam już wszystkie- oznajmiła przyjmując od niego ostatni plik rysunków.- Czy to... o nie, twoja ręka, tak przepraszam!- Charlie spojrzał na rozdarty materiał, który powoli nasiąkał krwią.- Trzeba to jak najszybciej odkazić i opatrzyć.
- To nic wielkiego, zaraz się zagoi...
- Trzeba to opatrzyć!- powtórzyła stanowczo wstając, co i on uczynił.- Mieszkam dosłownie kilka kroków stąd, szybko bym to oczyściła i nałożyła opatrunek. Proszę mi pozwolić, to przecież moja wina- patrząc w jej zielone oczy nie potrafił odmówić.
Uradowana dziewczyna zaprowadziła go do swojego przytulnego, chociaż skromnego mieszkania na parterze jednej ze starych kamienic. Nie pomyślała nawet o tym, że wpuszcza do swojego domu całkiem obcą osobę, która jest od niej zdecydowanie silniejsza i mogłaby ją z łatwością okraść. Na szczęście Charlie Weasley nie był złodziejem tylko uczciwie pracującym czarodziejem na urlopie, ale o tym wolał nie wspominać.
Czekając aż gospodyni znajdzie wszystkie potrzebne środki i opatrunki, usiadł w kuchni przy małym stoliku. Ostrożnie zdjął kurtkę, którą później miał z łatwością oczyścić i naprawić prostym zaklęciem. Został w samej koszulce. Ta nie zakrywała jego rannej ręki, którą niemal od samego nadgarstka była pokryta bliznami, które kryły się pod materiałem, ale to wcale nie był ich koniec. Widząc to, kobieta pobladła nico na twarzy i usiadła na drugim krześle.
- Mówiłem, że to skaleczenie jest niczym wielkim, przeżyłem gorsze rzeczy.
- Jesteś strażakiem, poparzyłeś się gasząc pożar?
- Dokładnie- to było tylko połowiczne kłamstwo. Smoki często wzniecały pożary, a on raz znalazł się za blisko płomieni.
- To wiem, do kogo się zwrócić gdyby, bo ja wiem, kot utknął mi na drzewie- chłopak się do niej uśmiechnął.- Tyle, że ja nie mam kota, jestem uczulona- Charlie zaśmiał się wesoło, powodując tym samym rumieniec na jej twarzy. Od dawna nie udało mu się kogoś tak zakłopotać jak ją w tamtej chwili. Dziewczyna, starając się zapomnieć o wygadywanych głupotach, przykleiła ostrożnie opatrunek.- Bolało? Chodzi mi o to poparzenie, a nie rozcięcie.
- Bardzo, ale szybko mi pomogli. W mojej pracy to codzienne ryzyko.
- U mnie jest raczej spokojnie, chociaż raz ugryzło mnie dziecko, nadal nie wiem, dlaczego- przyznała czując się coraz głupiej.- Masz może ochotę na kawę?
- Z chęcią bym się napił. Jestem Charlie, Charlie Weasley.
- Marlena Dea- uścisnęła mu dłoń.- Mieszkasz tutaj, bo jakoś nigdy cię wcześniej nie widziała, ale przecież to takie olbrzymie miasto- szybko przygotowała dla nich napój i postawiła przed nim kubek parującej kawy.
- Nie, mieszkam głównie w Bułgarii, gdzie pracuję, ale teraz przyjechałem odwiedzić rodziców i rodzeństwo, sporo się u nich pozmieniało.
- Ja nie mogę się doczekać aż mój brat wróci z wojny na bliskim wschodzie. Wcześniej walczył o wolność dla innych, ale teraz kieruje nim tylko zemsta. Pojechało ich tam dwóch, ale tylko jeden przeżył- dziwnie się czuła mówiąc mu o tym, ale jak się okazało, chłopak rozumiał ją lepiej niż przypuszczała.
- Mój brat zginął rok temu, też na wojnie. Nie ma już bliźniaków, został nam tylko George, który niezbyt sobie radzi z tą stratą, ale dalej spełnia ich marzenia. Mama ledwo to zniosła, z siedmiorga zrobiło się nas sześcioro, a pustka jest jakby znikła połowa z nas.
- Współczuję, dlatego przyjechałeś?
- Nie, mój starszy brat wybrał mnie na chrzestnego dla swojej nowo narodzonej córeczki.
- Pogratuluj mu ode mnie- poprosiła.- Dzieci są czymś cudownym, dlatego tak lubię z nimi pracować- przyznała.
Charlie się do niej uśmiechnął. Będąc swojego rodzaju samotnikiem, rzadko rozmawiał z kimś tak szczerze, ale Marlena sprawiła, że nie chciał tego przerywać. Krótka rozmowa przy kawie przeciągnęła się na wiele następnych godzin. Charlie nawet nie musiał uważać by się nie zdradzić, bo z łatwością dobierał odpowiednie tematy. Dużo mówili o rodzinie i planach, śmiejąc się przy tym dość często.
Towarzystwo Marleny oczarowało czarodzieja, który do tej pory skupiał się tylko na swojej pracy i nie lubił tracić czasu na coś innego. Tamtego dnia, kompletnie zapomniał o swoich podopiecznych. Rzadko spotyka się tak miłą, życzliwą i zabawną dziewczynę, która ceni rodzinę ponad inne wartości. Wychowany przez swoich rodziców, którzy wpoili mu podobne wartości, a przed którymi uciekał od jakiegoś czasu, poczuł jak gdzieś w głębi budzi się nowe uczucie i tęsknota za rodzinnym ciepłem.
Prawdopodobnie, dlatego, wychodząc wieczorem z jej mieszkania nie zdołał się powstrzymać i zapytał:
- Może zjadłabyś ze mną kolację? Jakoś za dwa dni, w piątek?- na twarzy Marleny pojawił się rumieniec.
- Z chęcią- uśmiechnęła się szeroko, czując to samo zainteresowanie, które kierowało nim.- Gdzie chciałbyś się spotkać?- tu pojawił się mały problem, wynikający z braku znajomości Londynu, z którego udało mu się łatwo wybrnąć.
- Przyjdę po ciebie o osiemnastej, może być?- potaknęła. Charlie zyskał dzień na znalezienie odpowiedniego miejsca.- To cudownie! Znaczy się do zobaczenia.
- Oby jak najszybciej.
Charlie odszedł, czując nową siłę. Dotarłszy do domu rodziców, wyjaśnił swoją długą nieobecność, nie zdradzając zbyt wielu szczegółów, to jednak wystarczyło, by uszczęśliwić jego matkę. Żałował, że Ginny jest w szkole, bo z chęcią by się jej poradził, a tak musiał wszystko sam zaplanować. Trochę pomógł mu Harry, który powiedział mu wszystko, co wiedział o straży pożarnej. Resztę sam musiał przygotować.
Czując olbrzymią chęć spotkania się z dziewczyną, ale i strach, że coś zepsuje, dotarł pod drzwi Marleny pięć minut przed czasem, chociaż kręcił się po okolicy od jakiegoś czasu. Trzymając w dłoni bukiet róż, zapukał. Nie musiał długo czekać. Niemal od razu stanęła przed nim dziewczyna w zielonej sukience w białe kwiatki. Serce Charliego zabiło szybciej i już nie zwolniło tego wieczora.
Cudowna kolacja przerodziła się we wspólne wyjścia do kina, parku i na kawę. Marlena niemal promieniała radością za każdym razem, gdy się spotykali, sprawiając, że Charlie zapominał o swojej pracy. Pragnienie bycia blisko niej zagłuszało wszystko inne. Nie zwracając uwagi na dzielące ich różnice, zapraszał ją na kolejne kolacje aż w końcu jedna z nich przerodziła się we wspólne śniadanie.
Radość goszcząca w jego sercu, została okryta wyrzutami sumienia. Musiał jej powiedzieć prawdę o sobie, wiedział o tym. Nie mógł tego ukrywać, jeśli chciałby to uczucie przetrwało. To ona sprawiała, że był szczęśliwy, czuł się przy niej jak przy nikim innym. Praca nie miała znaczenia. Liczyła się jedynie jej obecność.
To sprawiło, że czując paraliżujący strach przed odrzuceniem, poszedł ją odwiedzić następnego wieczora.
- Myślałam, że przyjdziesz dopiero jutro- oznajmił uśmiechając się szeroko.
- Muszę ci coś powiedzieć- zamknął za sobą drzwi od jej mieszkania.
- Wyjeżdżasz?- strach ścisnął jej gardło.- Wracasz do Bułgarii?
- Nic z tych rzeczy- potarł kark.- Wierzysz w cuda?- Marlena zaprzeczyła.- A gdybym ci powiedział, że magia istnieje?
- Charlie, o co chodzi, co się stało?- dziewczyna wyglądała na zagubioną i przestraszoną tą rozmową.- Czemu zadajesz takie pytania?
- Bo chcę ci powiedzieć prawdę o mnie. Nie jestem strażakiem Marleno, ale te blizny powstały w mojej pracy. Jestem smokologiem, pracuję ze smokami. Zamiłowanie do tych stworzeń odkryłem w Hogwarcie, szkole magii. Ja, moi krewni i wiele innych osób jesteśmy czarodziejami. Magia jest w mojej rodzinie od wielu pokoleń- usta dziewczyny drżały jakby chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła. Charlie wyjął różdżkę i przywołał figurkę stojącą na półce.- Rozumiem, że to dla ciebie duży szok, powinienem był ci o tym powiedzieć wcześniej. Przepraszam.
Marlena nie wiedziała, co ma zrobić. Chłopak, którego uważała za dar od losu, okłamywał ją przez cały czas, ukrywał prawdę o sobie. W głębi go rozumiała, ale to był prawdziwy szok. Niecodziennie ludzie się dowiadują prawdy o świecie.
- Wybacz Marleno, pójdę już. Jeśli chcesz jeszcze kiedyś mnie spotkać to będę jutro w parku, koło jezioro, tam gdzie zawsze siadaliśmy. Jeżeli nie przyjdziesz to zrozumiem i nie będę cię nachodził, zniknę z twojego życia.
Dziewczyna wpatrywała się w niego czując łzy napływające do oczy. Gdy wyszedł, słone krople popłynęły po jej policzkach. Charlie czarodziejem? Magia? To wszystko zachwiało sposobem, w jaki patrzyła na świat. Czy mogła mu wierzyć skoro on ukrywał przed nią coś tak ważnego? Znali się przeszło trzy miesiące. Marlena wpuściła go do swojego życia i serca. Odnalazła w nim to, czego poszukiwała u mężczyzn. On ją rozweselał, ubarwiał każdy następny dzień i dawał poczucie bezpieczeństwa. Czy prawda mogła to wszystko zmienić?
Charlie zadawał sobie to samo pytanie. Usiadł na umówionej ławce o świcie i obserwował spokojne jezioro. Zawsze myślał, że ze względu na swoją pracę, będzie żył samotnie, bo nie potrafił dzielić życia między swoje obowiązki i inne sprawy. Nie miał czasu nawet dla najbliższej rodziny, ale teraz wszystko się zmieniło. Codziennie się teleportował do Bułgarii i z powrotem, bo chciał przy niej być. Miał nadzieję, że ona też tego pragnie.
Minęło wiele godzin nim ta, ku jego wielkiej radości, się spełniła. Tuż koło niego usiadła Marlena, podając mu kubek z czarną kawą i odrobiną cukru, tak jak lubił.
- Wielu was jest?
- Mnóstwo- przyznał.- Wiele rodów posiada magię od bardzo dawna, ale coraz częściej pojawia się też wśród takich ludzi jak ty, mugoli. Rok temu zakończyła się w naszym świecie wojna, w której zginął mój brat i wiele innych, dobrych osób- zamilkł na chwilę.- Mamy własne szkoły, sklepy, ministerstwo i prawo, płacimy inną walutą, ale czujemy tak samo. Nie kłamałem Marleno, jesteś dla mnie ważniejsza niż potrafię to okazać. Nie wiem czy mógłbym odejść i zapomnieć, bo tego nie chcę.
Dziewczyna wpatrywała się w taflę wody. Po nieprzespanej nocy zrozumiała, że chce tego samego, co on. Ujęła jego dłoń i uśmiechnęła się przyjaźnie. Charlie spojrzał jej w oczy, a wtedy szatynka się przysunęła i go pocałowała.
- Czy to, że nie jestem taka jak ty, zmienia twoją sytuację rodzinną?
- Nie, idea czystej krwi to głupota, nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo moi krewni chcą cię poznać. Ginny, moja siostra, ciągle o ciebie wypytuje.
- Chcę ich poznać, dzisiaj- chłopak potaknął.- Gdzie ich znajdziemy?
- W domu rodziców, nie będą tam wszyscy, ale większość akurat przyjechała w odwiedziny. Jesteś pewna, że chcesz już dzisiaj...
- Chcę cię poznać, zrozumieć jak wygląda twoje życie.
- W takim razie trzeba się będzie teleportować. Akurat nikogo tu nie ma- oznajmił rozglądając się po okolicy. Wstał i podał jej dłoń.
Marlena ją ujęła, a gdy chłopak ją objął zamknęła oczy. Silne szarpnięcie w okolicach pępka, mdłości i nagle wiejski krajobraz. Dziewczyna rozejrzała się po ogródku, w którym stali, a później spojrzała na dziwny dom, w którym mieszkała rodzina Charliego.
- Mamo?
- Charlie, to ty? Jak miło, że znów przyjechałeś- niska, pulchna kobieta uściskała syna. Za nią do kuchni weszły trzy tak samo rude osoby jak smokolog oraz jeden ciemnowłosy chłopak i dziewczyna z burzą pokręconych włosów.
- Poznajcie Marlenę.
Dwanaście lat później
- Mamo boję się- oznajmiła rudowłosa dziewczynka. Marlena uśmiechnęła się do męża, który prowadził wózek z kufrem, na którym siedział ich ośmioletni synek.
- Spokojnie Sophie. Ja też robię to pierwszy raz, ale zobacz, twoje kuzynka i Teddy już przeszli na drugą stronę.
- To tylko nowa przygoda maleńka- oznajmił ojciec.- Chwyć mamę i mnie za rękę, i w drogę. Za tą ścianą czeka na ciebie najlepszy fragment twojego życia, do którego za trzy lata wprowadzisz Christophera.
- To jak ruszamy?
Ruda dziewczynka potknęła i złapała rodziców. Małżeństwo chwyciło wózek i wszyscy przebiegli przez barierkę. Charlie spojrzał na pociąg. Był szczęśliwy, że ma okazję przyprowadzić tam swoje dzieci. Pocałował żonę w policzek. Kto by pomyślał, że zderzenie na chodniku, zgotuje mu tak cudowną przyszłość? Jedna osoba rozświetliła mu życie, nadała mu prawdziwy, głębszy sens. To było, to czego pragnął i na nic by tego nie wymienił. Magia jest niczym w porównaniu z miłością, którą Marlena wniosła do jego życia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro