Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9 || Pęknięcie

Yllienne podniosła się powoli z ziemi, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, przyglądającemu się uważnie rękojeści jej miecza świetlnego.

— Solidna robota. — stwierdził w końcu, przestając obracać go w dłoniach. — A na pewno jest w lepszym stanie niż ten. — wskazał przy użyciu miecza na Cala.

Dopiero wtedy Yllie obejrzała się przez ramię i zobaczyła chłopaka kurczowo ściskającego za strzaskaną rękojeść. Wyglądało na to, że kryształ szlag trafił.
Ale z jaką siłą trzeba ścisnąć za miecz, by go tak zniszczyć? Co wywołało w nim takie emocje, że to zrobił?

Odwróciła się ponownie do nieznajomego, kiedy tego gwizdnął i odrzucił jej broń. Złapała ją zanim ta w nią uderzyła. Jej myśli gnały jak szalone, skakały pomiędzy trzema tematami: Jej wizji, czego chce ten mężczyzna, co takiego zobaczył Cal.

— Czego chcesz? — zapytała, nie przypinając miecza do paska tylko trzymając go w pogotowiu. Nigdy nie wiadomo co komuś strzeli do głowy. Może nie była wtedy w najlepszym stanie do walki, kiedy jej mózg już i tak pracował na najwyższych obrotach, próbując to wszystko przetworzyć, ale potrzebowała chociaż poczucia, że ma jakąś kontrolę nad sytuacją.

— Nie chcę zostawić was na pastwę tego okropnego miejsca.

Wahała się przez chwilę z odpowiedzią. Przeszło jej przez głowę kilka możliwości odwarknięcia na te słowa, ale czuła że jak tylko znowu się odezwie, jej głos nie zabrzmi zbyt pewnie.
A tę chwilę wykorzystał Cal i sam się odezwał.

— Wystarczy tego, kim jesteś? — zapytał.

Mężczyzna powoli uniósł dłonie do zapięcia swojego płaszcza i zrzucił go z siebie. W momencie, kiedy materiał upadł na ziemię Yllienne zwróciła uwagę nie tylko na ślady wyryte na jego piersi, ale przede wszystkim na miecze świetle. Dwa.

Jeśli przyjdzie im walczyć, może być interesująco.

Muszę sobie kiedyś załatwić drugi miecz.

— Taron Malicos, były Jedi. Tak jak wy. — przedstawił się. — I wygląda na to, że mamy jeszcze więcej wspólnego niż tylko to.

Chciała zrobić krok w tył, kiedy on zrobił krok w tył, ale powstrzymała się. Nie chciała okazywać strachu. Tym bardziej, że poczuła się nieco pewniej, gdy Cal stanął obok niej.

— Wątpię w to. — powiedział. Modliła się w duchu, by nie słyszał jej szybko bijącego serca. Jeszcze tego by tylko brakowało, by znowu próbował przebić się przez jej mury.

— Ah tak? Cała nasza trójka przetrwała Czystkę. — zwolniła na siłę oddech, by się uspokoić i odgonić wszystkie wspomnienia z tamtego momentu, wszystko już mieszało się w jej głowie, to co wydarzyło się naprawdę, co zobaczyła w koszmarach a co było wizjami. — Moi ludzie mnie zdradzili, byłem zmuszony ich zabić i uciekłem. — stawiając powolne kroki w ich stronę gestykulował. Mówił takim tonem, że oczywistym dla niej było, że próbuje nimi manipulować.

— Zrób jeszcze krok, a znowu będziesz zmuszony walczyć o życie. — powiedziała najzimniejszym tonem na jaki było ją stać. Ale Malicos jedynie zaśmiał się pod nosem na jej uwagę.

Ale zatrzymał się.

— Wszyscy uciekaliśmy przed Imperium, zabijaliśmy, ratując życie. Nie ufamy nikomu. Ja uciekłem w to... — znowu lekko się zaśmiał, rozglądając się po grobowcu, z którego Yllienne chciałaby już wyjść. — ...odludne miejsce. Tutejszy mrok niemal mnie pochłonął, ale pokonałem go. I okiełznałem.

— Przewodzisz Braciom Nocy. — stwierdził Cal, rzucając znaczące spojrzenie na to, co zwisało Taronowi z paska. Rogi wyrwane z głów jakichś Braci Nocy. 

— Te dzikusy rozumieją tylko siłę. A jak wiemy... Moc jest potężnym sprzymierzeńcem.

Ale czasem przerażającym, kiedy widzisz co można za jej pomocą zdziałać. Kiedy widzisz ile zniszczeń może zrobić, ile żyć może odebrać. I jak brutalnie może to zrobić.

— Nie... Nie, ty używasz Mocy by zdobyć władzę, to wbrew wartościom Jedi. — nie odzywała się, pozwoliła Calowi zająć się gadaniem. Ona w tym czasie nie spuszczała wzroku z Malicosa, nie przeoczyła żadnego jego ruchu, zakładając, że może się po nim spodziewać wszystkiego. W tym wszystkiego co najgorsze.

— Żyjemy w mrocznych czasach! Pochłoną nas, jeśli... Nie staniemy ramię w ramię.

Zabijesz albo zginiesz.
Nie lubiła żyć według tej logiki, nawet jeśli często była zaskakująco trafna. Jednak to równało się życiu w wiecznym stresie, oczom dookoła głowy i ciągłym skupieniu.

— Nie potrzebujemy cię.

My? Rudzielcu, nie rozpędziłeś się trochę?  Fakt, nie jest na tyle szalona, by dołączyć się do tego tajemniczego mężczyzny, ale to nie znaczy, że od razu trzeba się wypowiadać w jej imieniu.

— Czyżby? Twój miecz świetlny mówi coś innego. Zobaczyłeś tam coś. — zwrócił się do Cala, a potem odwrócił się nieznacznie i tym razem wskazał na Yllienne. — Ty też. Zobaczyliście tam coś, co wami wstrząsnęło. — zacisnęła mocniej rękę na rękojeści miecza, gotowa na atak w każdej chwili. — Jest wiele takich miejsc na Dathomirze. — i nie chce odwiedzać już żadnego z nich, najlepiej to w ogóle opuściłaby tę planetę i zajęła się swoimi sprawami. — Przyłączcie się do mnie, a nauczę was kontrolować tę siłę.

Gdyby w te słowa mówiła do niej jakaś inna, bardziej przerażająca postać, mogłaby dla ratowania życia rozważyć propozycję. Ale zależy jak dużo pewności siebie by akurat w sobie miała.

— Dołączcie do mnie? A nauczę was kontrolować tę siłę? Znajome słowa, Malicosie. — cała trójka spojrzała się w miejsce, z którego dobiegał głos.

Była to ta sama kobieta, która wcześnie nasłała na Yllie i Cala Braci Nocy. I swoje nieumarłe siostry. Za to Yllienne miała ochotę rzucić w nią teraz mieczem albo chociaż jakimś kamieniem, najlepiej takim dużym.

— Siostra Merrin. — przynajmniej dzięki Malicosowi poznali jej imię. — Mogłabyś się nie wtrącać?

— Przez tyle lat mówiłeś, że to Jedi stoją za masakrą, w której zginęły moje siostry. A oto dwójka z nich. A ty chcesz ich uczyć?

Czy właśnie byli oskarżani o ludobójstwo, które ledwo obiło im się o uszy? Tylko dlatego, że mieli miecze świetlne? Idąc tą logiką może to pora by zabić wszystkich w całej galaktyce, bo każdy ma jakiegoś przodka, który popełnił coś strasznego? Albo zabić każdego zatrudnionego w szeregach Imperium, bo losowy mechanik na pewno jest tak samo zły i ma równie dużo na sumieniu co Imperator albo Lord Vader?

— Musisz się z tym pogodzić. Jesteś zbyt słaba, mała wiedźmo!

Słaba? Oszalałeś, Malicosie. — W tym się akurat możemy zgodzić. — Dathomira cię zmieniła! A dzięki mojej lojalności udało ci się zawładnąć Braćmi Nocy. Nie jestem jak Jedi... Siostry Nocy z Dathomiry nie zdradzają swoich. Nasza więź jest wieczna! 

Zaczęło się robić niepokojąco, kiedy obok jej głosu było słychać jakiś inny, nieokreślony. Poza tym jej oczy zaczęły błyszczeć podejrzaną zielenią...

— Twoje siostry nie żyją! — Malicos zdawał się nie przejmować narastającym zagrożeniem.

— Tak, otaczają cię ich groby. — przyznała lodowatym tonem, dopiero wtedy unosząc przed sobą coś, co cały czas trzymała w jednej z dłoni. Ciężko było stwierdzić co to jest, wyglądało jak mniejsza część rozerwanej na dwie części kuli... Czegoś.

— Niedobrze... — mruknął do Yllie Cal, a BD mu przytaknął. Wszyscy patrzyli, jak Siostra Nocy zaczyna wypowiadać jakieś zaklęcia. W przedmiocie tak jak w jej oczach zaczęła błyszczeć intensywna zieleń, rzucając swoje światło na wszystko w swoim otoczeniu.

A potem wszystkie kokony - przepraszam, groby - zaczęły pękać.

— Uciekamy. — odszepnęła do niego, ale nie spotkała się z żadną odpowiedzią.

— Jesteś głupia... — zaśmiał się ironicznie Malicos. — Tej magii nie da się kontrolować!

— Nauczycie się. Gdy zadzierasz z jedną siostrą z Dathomiry, zadzierasz ze wszystkimi!

Yllienne już nie czekała na żadną kolejną wymianę zdań. Krótko popatrzyła po podnoszących się z ziemi nieumarłych siostrach, złapała Cala mocno za nadgarstek i zaczęła za sobą ciągnąć, zmuszając go by zaczął razem z nią biec.

Może i za nim nie przepadała, ale jeszcze bardziej do gustu nie przypadł jej Malicos.
Poza tym... Czuła, że w grobowcu zobaczył coś okropnego. Fakt, była niemiła, ale nie bez serca. Pewnie w końcu sam zacząłby biec, uciekając przed gromadą sióstr, ale wolała nie czekać i instynktownie złapała go, i biegli teraz w stronę Modliszki.

Po drodze powiedzieli Greezowi, by już odpalał statek i jak wygląda sytuacja. Wbiegli na już startujący statek, ale odetchnęli dopiero, gdy wejście się za nimi zamknęło i Modliszka oderwała się od powierzchni planety. Yllie przysiadła na brzegu holostołu, a Cal osunął się na ziemię przy ścianie w przejściu do kokpitu.

— Co się stało, co z grobowcem? — zapytała Cere, kucając obok niego.

— Jak jesteś taka ciekawa to powinnaś sama tam iść. — oburknęła Yllienne, odsuwając się od holostołu. Nienawidziła okazywać tego jak coś ją dotknęło. Popatrzyła się na Cala, który wyraźnie nie był w najlepszym stanie i na Cere kucającą przy nim.

— Widziałem... Mistrza Tapala. Widziałem, jak zginął, to wszystko moja wina...

— Cal...

— Wszystko przepadło. Nie ocaliłem go.

— Byłeś tylko dzieckiem.

— Nie. Mogłem mu pomóc, gdybym tylko był... Mądrzejszy, odważniejszy, silniejszy... Gdybym go wtedy słuchał, wtedy wciąż by żył. Mogłem mu pomóc. Wiem to.

Stojąc z boku i przysłuchując się tej konwersacji oraz temu, jak później Cere opowiedziała swoją historię, siadając na przeciwko niego, coś zdawało się w niej nadpęknąć. W jej chłodnym spojrzeniu na świat, w murze, którym odgradzała się od wszystkich i wszystkiego zrobiło się pęknięcie.

Nie lubiła słuchać takich historii, zawsze robiło jej się przykro, a wtedy nadchodziło też poczucie bezsilności. A to był jeden z jej największych koszmarów, być bezsilną, być na z góry przegranej pozycji.

Wysłuchała zarówno historii Cere, tego z czymś się mierzyła, jak się czuła, jak sobie z tym radziła, a potem też jej motywacyjnej mowy. Nie sprawiło to, że poczuła się lepiej, ale zaczęła myśleć nad tym, co teraz zrobić dalej. Gdzie się udać? Co zrobić ze swoim życiem?

I jak powinna interpretować to co widziała w grobowcu?

Przez chwilę chciała się odezwać, powiedzieć coś o sobie, skoro już każdy akurat dzielił się swoją historią. Ale... Nie zrobiła tego. Stała z założonymi rękami, samotnie wracając myślami do swojego dzieciństwa i Czystki.
Może nie była jeszcze gotowa, by podzielić się tymi wspomnieniami ze światem. Albo nikomu nie ufała na tyle, by uwierzyć, że wygadanie się jej pomoże.

— Możecie mnie odstawić na Tatooine? — zapytała jedynie, zwracając tym na siebie uwagę.

***

Nie chciała przylecieć na tę planetę ze względu na jeden sen, który kiedyś miała, w którym znajdowała się na rozległej pustyni. Nic z tych rzeczy, miała inny cel. Miała nadzieję spotkać tutaj kogoś, z kim ma jeszcze nie skończone sprawy.

Weszła do kolejnej kantyny. Jeśli przeczucie jej nie myli, to...

O właśnie.

— Można się dosiąść? Czuję, że mam dzisiaj szczęście. — nie czekając na odpowiedź żadnego z graczy sabaka usiadła na wolnym miejscu, naprzeciwko swojej ciotki. Patrzyła na nią z lekkim uśmiechem na twarzy, biorąc do ręki kilka kart. Drugą ręką odpięła miecz od paska i rzuciła go na stos monet. — Chyba wystarczy, by wejść do gry?

Przy stole podniosły się rozmowy nieco głośniejsze od szeptu, ale nie zwracała na nie uwagi. Jedyne na co patrzyła, to były oczy Elowen Blaine.

— Czego tu szukasz, młoda? — zapytała jedynie, poprawiając się na swoim miejscu.

— Wygranej. — uśmiechnęła się szeroko, używając Mocy by dyskretnie przyciągnąć do siebie karty, których potrzebuje pod stołem. — I chcę dorzucić do stawki coś... Nienamacalnego. Jeśli wygram, udzielisz mi informacji jakiej poszukuję.

Znowu przez stół przeszły szmery, tym razem cichsze.
Elowen nie mogła odmówić i tego nie zrobiła. Mimo iż czuła się na przegranej pozycji, jako iż jej siostrzenica operowała Mocą. To było oczywiste, że Yllienne będzie oszukiwać, by dostać to czego chce.

Dobrze, skoro jest taka uparta to niech jej będzie. Wie, o jakie informacje ją poprosi.
I tak samo wie, że będzie żałować swojej dociekliwości, jak usłyszy odpowiedź.

Rozgrywka nie trwała długo, ale na stole i tak znalazła się pokaźna sumka, a w tym miecz świetlny Yllienne, na który każdy miał chrapkę. Na szczęście w takim środowisku nikt nie pyta skąd ktoś wziął tego typu rzecz. Nikt nie pyta, każdy tylko pożąda posiadania tego, w tym przypadku miecza z ostrzem mogącym przeciąć wszystko, nawet beskar jeśli da mu się odpowiednio dużo czasu.

Dzięki temu skupieniu się tylko na mieczu nikt nawet nie pomyślał, że Yllienne nie ukradła ani nie kupiła skądś miecza, tylko go zbudowała, że jest jej i umie go używać, tak samo jak Mocy.

A to była łatwa droga do wygranej. Jednak ze stosu swojej wygranej zabrała jedynie miecz i tylko tyle pieniędzy, ile była w stanie wcisnąć do kieszeni.
Potem wstała ze swojego miejsca i podeszła do Elowen, stanęła nad nią i zmierzyła zimnym wzrokiem, nie miała już chociażby cienia swojego uśmiechu z początku gry.

— Chcę, byś powiedziała mi całą prawdę o moich rodzicach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro