5 || Naprawdę lepiej nie wiedzieć?
Pustynia. Ogromna, rozległa pustynia.
Doskonale wiedziała, że śniła. Jednak w końcu nie był to ten jeden, monotonny sen z Świątynią Jedi.
Szła prosto przed siebie, aż nie natrafiła na jakąś jaskinię. Bez obaw weszła do środka, nie zastanowiła jej nawet wszechobecna cisza, która powoli stawała się nieznośna.
W końcu zobaczyła to, do czego kierował ją sen, albo raczej poczuła to. Kucnęła na ziemi przed niewielką skrzynią. Z mocno bijącym sercem otworzyła jej zamki i uchyliła wieko, a jej oczom ukazała się rękojeść miecza świetlnego. Wydawał jej się dziwnie znajomy...
Czy to nie był ten sam miecz, który dzierżyła ta zakapturzona postać z jej koszmarów z Świątyni?
Powoli wyciągnęła rękę i złapała za rękojeść. W tym samym momencie przez jej myśli przebiegło mnóstwo obrazów - przede wszystkim z czasów wydania rozkazu sześćdziesiąt sześć.
Przytłoczona nieswoimi wspomnieniami i ich bólem puściła miecz. Wokół zapadł wtedy mrok, przez który nic nie mogła dostrzec.
Zdezorientowana podniosła się z ziemi, zdeterminowana, by dowiedzieć się o co chodzi. Co ma jej do przekazania ten sen? Ma coś z niego wyciągnąć czy może to zwykły koszmar, jak ten który zazwyczaj widzi prawie każdej nocy?
Odwróciła się, z zamiarem wyjścia z jaskini i poszukania jakichś wskazówek na zewnątrz, ale w tym momencie jak za dotknięciem magicznej różdżki wyrosła przed nią ciemna postać, której mechaniczny oddech rozbijał się na ścianach jaskini.
Zanim zdążyła odskoczyć do tyłu, poczuła jak coś wbija jej się w brzuch.
Czerwona klinga miecza świetlnego.
Cały czas czując przeszywający ból upadła na ziemię. W momencie, w którym uderzyła głową o piach, usłyszała zdanie, które rozbrzmiało w całej jej głowie.
To jest twoje przeznaczenie.
Zaczęła się budzić już z pewnością nie na Kashyyyku, ani nie na tamtej pustyni ze snu. Przewróciła się na plecy i przetarła oczy, zaraz potem je otwierając. Szybko podniosła się do siadu orientując się, że kompletnie nie ma pojęcia gdzie jest, dodatkowo roztrzęsiona po tym, co właśnie widziała.
Nie... Nie może teraz o tym myśleć, musi skupić się na tym co tu i teraz, a nie jakichś dziwnych snach, które nie mają zapewne żadnego głębszego sensu.
Nie pasowało to na imperialną celę, było tu zbyt... Brudno. Imperium raczej mimo wszystko dbało czystość, no i ich cele były w całości metalowe, a to tutaj... To wyglądało, jakby ktoś sobie postawił kilka krat na środku złomowiska i zrobił takie tymczasowe więzienie.
Wstała w końcu na równe nogi, od razu szukając ręką miecza świetlnego przy pasku, ale tego tam nie było.
— Nie no, znowu? — powiedziała do siebie. Od razu do jej głowy wróciły wszystkie te momenty, kiedy zgubiła gdzieś albo zniszczyła swoją broń. Może i nie było tego jakoś dużo, ale jednak znacznie ponad "przeciętną", jeśli można to tak ująć.
Super, znowu będzie musiała budować kolejny, o ile nie znajdzie gdzieś tutaj swojego obecnego, a szanse na to są raczej marne.
Dobra, ale ważniejsza sprawa... Wydostać się stąd. W końcu brak miecza to nie koniec świata, ma przecież jeszcze Moc, poradzi sobie jakoś, prawda?
— Yllienne? — usłyszała nagle, kiedy już zaczęła się rozglądać po celi. Odruchowo chciała sięgnąć po miecz świetlny, zapominając że go przecież nie ma. Zganiła się za to w myślach i spojrzała, kto to taki przyszedł. Marszcząc brwi stwierdziła, że nie ma pojęcia kto to jest.
Po drugiej stronie krat stała jakaś kobieta, ubrana od stóp po czubek głowy, miała nawet zasłoniętą twarz, z jedynie zostawioną szparką na oczy. Wzrostem była mniej-więcej taka jak Yllienne, może ciut wyższa, ale naprawdę nieznacznie.
— Kim jesteś? — zapytała ciemnowłosa, podchodząc trochę bliżej krat.
— No wiesz ty co? Matka to by się za ciebie teraz wstydziła. — odezwała się tajemnicza postać, odkrywając swoją twarz.
— Ciocia...?! — nie widziała jej chyba z dobre kilka lat... Ale prawie nic się nie zmieniła.
Kobieta uśmiechnęła się do siostrzenicy, wyciągając coś zza pleców.
— Chyba coś zgubiłaś. — rzuciła jej przez kraty jej miecz świetlny. — Idioci zostawili go na wierzchu.
— Zdaje się, że miałaś skończyć ze swoją "karierą" i porzucić życie pełne przygód na rzecz spokojnego mieszkania ze zwierzątkami nad jakimś jeziorem. — mruknęła Yllie, od razu używając miecza do przecięcia krat i wydostania się z celi. Zaraz potem przypięła go do paska - przynajmniej tyle dobrego, że nie będzie musiała budować nowego.
Elowen Blaine mimo iż była siostrą bliźniaczką matki Yllie, to dość mocno różniła się z siostrą charakterami... Podczas gdy Zarinna szkolona była na zostanie Jedi, Elowen (jako ta podobno mniej uzdolniona siostra) parała się innymi zajęciami. Głównie poświęciła się byciu... Co tu się dużo rozwodzić, łowcą nagród. Uwielbiała ten dreszcz emocji, no i nie przeszkadzało jej to, że musi sobie czasem ubrudzić ręce. Każdy w jakiś sposób musi na siebie zarabiać, a podobno żadna praca nie hańbi, więc... Taki właśnie sposób na życie znalazła sobie Elowen Blaine - sposób, z którym próbowała ostatnimi czasy zerwać, ale kiedy w swoim kręgu znajomych usłyszała o porwaniu, jakie urządził Sorc Tormo... Musiała zareagować, po prostu musiała, kiedy chodziło o jej siostrzenicę.
— Fakt, ale nie pozwolę sprzedać cię Imperium.
— Co? Kto chce mnie sprzedać? — to Imperium w ogóle wie o jej istnieniu? No dobra, fakt, miała mały zgrzyt z Dziewiątą Siostrą, ale żeby wieści się tak szybko rozeszły?
— Ten sam, który kazał cię porwać - Sorc Tormo. — wyjaśniła szybko Elowen. — A teraz już chodź, zabierzmy cię stąd.
— A czy ty przypadkiem dla niego nie pracowałaś, kiedy ostatnio się na ciebie natknęłam? — zauważyła Yllienne, nie idąc jeszcze za ciotką.
— Owszem, pracowałam dla niego. — przyznała niechętnie, odwracając się do siostrzenicy. Że też musiała ograniczyć ten upór i podejrzliwość po rodzicach... — Ale to przeszłość, daleka. — ostatecznie złapała dziewczynę za nadgarstek i zaczęła za sobą prowadzić.
— A czemu chcą mnie sprzedać imperialnym?
— Mózg straciłaś? Cofnęłaś się w rozwoju? — jeny, ona naprawdę nagle jest taka niedomyślna czy tylko udaje, by ją wkurzyć? — Jesteś Jedi, na pewno to właśnie o tym się dowiedzieli.
— Naprawdę tak jest czy jest coś, o czym mi nie mówisz? — nie żeby coś, bo naprawdę starała się ufać swojej ciotce, w końcu są rodziną, jedyną jaka jej na tym świecie została, ale... Czy naprawdę powód był tak prosty?
— Nie ufasz mi?
— Ufam.
— Więc zaufaj mi teraz i po prostu chodź. — Yllienne nie zamierzała jednak tak szybko kończyć tej dyskusji. Wyrwała się ciotce i zatrzymała, zakładając ręce na piersi. — Na litość Mocy, dziecko, chodź już... — dalej nie ruszyła się z miejsca, mierzyła tylko Elowen lodowatym wzrokiem swoich niebieskich oczu. — Obiecuję wyjaśnić ci wszystko na statku, okej? — westchnęła, ale zgodziła się z braku jakiejś specjalnie lepszej opcji i sama już poszła za kobietą.
***
— Więc... Czemu Imperium mnie chce? — podjęła w końcu ponownie temat Yllienne, chodząc sobie spokojnie po statku ciotki, kiedy ta ustalała kurs na jakąś planetę, na której później miała interes.
— Słuchaj, kochana, ja... Trochę zawaliłam. — dziewczyna uniosła brew. — Wplątałam się w robotę dla Imperium i... Nie wyszło. Zauważyli, kiedy próbowałam korzystając z okazji zwędzić coś dla siebie i zamknęli mnie. Podczas przesłuchania nie wiem nawet jak, ale ten dziwny koleś wymienił twoje imię. Uśmiechnął się pod nosem i powiedział, że ktoś będzie bardzo zadowolony z tego odkrycia i jeszcze przyjdzie mnie odwiedzić. — kobieta westchnęła ciężko, podpierając sobie ręką głowę. — Zwiałam, oczywiście że zwiałam. Ale nie mam pojęcia kto teraz będzie cię szukał...
— Chcesz mi powiedzieć, że jakaś imperialna gruba ryba mnie poszukuje i nawet nie wiadomo kto konkretnie?! — wykrzyknęła Yllienne, momentalnie przerażona swoją obecną sytuacją. Świetnie, po prostu cudownie. Może się już chyba zacząć żegnać z życiem, bo jak nagle wszyscy jej zaczną deptać po piętach, to raczej żywa z tego nie wyjdzie. Nie wie co prawda jak długo to potrwa, ale z pewnością skończy kilka metrów pod ziemią. Albo ona, albo wszyscy ci, którzy będą ją ścigać. — A-Ale czemu nagle będę tak poszukiwana?! Jest mnóstwo innych ocalałych Jedi, ja nie mogę być taka wyjątkowa! — nic jej nie opowiedziała. — No powiedz coś!
— Wybacz, obiecałam twojej matce...
— Jeśli mi nie powiesz, sama się dowiem. — stwierdziła zdeterminowana do działania Yllienne. Co takiego jej ciotka obiecała swojej siostrze, że jest to takim sekretem?
— Niby jak, użyjesz na mnie Mocy? — zapytała z przebłyskiem żartu, ale i niepewności w głosie. W końcu niezbyt znała swoją siostrzenicę, nie była pewna do czego ta jest się w stanie posunąć...
Jednak Yllienne milczała. Dla niej oczywistym było, że nie będzie zaglądać w myśli Elowen, mimo iż może to być jedyny sposób, by poznać ten okropny sekret. Nie lubiła jak ktoś chociażby powierzchownie czytał jej myśli i uczucia (jak to zrobiła to na przykład Dziewiąta Siostra), więc sama niezbyt lubowała się w robieniu tego innym.
Kiedyś użyła tej umiejętności by spojrzeć w odczucia mistrza Windu względem niej i szybko pożałowała. On... Bał się jej, miała wrażenie że nawet żałował, że to ją uratował ze Świątyni na Coruscant.
— Niektórych odpowiedzi nie powinno się szukać, to... To by cię zniszczyło, Yllie. — mówiąc to, kobieta spojrzała się na siostrzenicę z wyraźnym współczuciem wymalowanym na twarzy. Dziewczyna tylko podeszła jeszcze trochę bliżej ze wzrokiem dosadnie przekazującym to, że chce poznać prawdę.
— Powiedz mi.
— Byś nabawiła się tylko strachu? Zwątpiła w siebie? — jej matka skrywała aż takie sekrety? Coś nie chciało jej się w to wierzyć.
— Nie boję się. — odpowiedziała pewnie. — Poradzę sobie, nieważne co to jest. — Elowen dalej milczała. — Do cholery, mów o co chodzi!
— O twoich rodziców! — odpowiedziała jej tym samym tonem, wstając z fotela pilota.
— Co ty o nich niby wiesz? Wspomniałaś, że z matką nigdy nie byłaś za blisko. Ją zabrali na szkolenie, bo dostrzegli w niej to coś czego ty nie miałaś. Z zazdrości postanowiłaś pokazać rodzicom, że też jesteś wyjątkowa i zajęłaś się - o ironio, czymś z czego w ogóle nie można być dumnym - tropieniem i często przy tym zabijaniem innych za pieniądze! — co jak co, ale temat rodziców był dla Yllienne bardzo bolesny. Matkę pamiętała obrazowo, o ojcu nie wiedziała nic. Nigdy nie miała okazji porozmawiać o nim z matką, a kiedy zapytała o niego ciotkę, ta szybko zmieniła temat. Wcześniej myślała, że może po prostu też nic o nim nie wie, bo nie była z siostrą za blisko, ale teraz... Była praktycznie pewna, że coś o nim ukrywa. — Powiedz mi... O co ta cała sprzeczka?
— O twoją krew. — Yllie parsknęła na to śmiechem. Nie no, żarty sobie z niej teraz robi.
— Co ja jakaś zaginiona księżniczka jestem? — powiedziała, dalej się śmiejąc. — Nie wiedziałam, że ty jesteś taka zabawna ciociu.
— Ty biedne dziecko, ledwo co dorosłe... — zaczęła Elowen, mrużąc przy tym odrobinę oczy. — Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie widmo nad tobą wisi, jakie brzemię nosisz... — "Jaka jesteś wyjątkowa" - zdaje się że chciała jeszcze to dodać, ale się powstrzymała. Młodsza tylko przewróciła oczami, decydując się już zignorować ciotkę i usiąść za sterami.
Wygląda na to, że znowu będzie musiała się wszystkim zająć sama.
Ugh... Wiecznie sama... Miała wrażenie, że ona sama była jedyną osobą, jaka w nią wierzyła. Mimo iż nie była samotna, cały czas czuła, że jest zdana tylko na siebie. Nie sądziła, że jeśli przyjdzie co do czego, to ktokolwiek będzie gotów się dla niej poświęcić, cokolwiek zrobić, nawet jej były mistrz. Fakt, ciotka właśnie wyciągnęła ją z prawdopodobnie wielkiego bagna, ale przy tym okazuje się, że cały czas okłamywała w jakiejś kwestii i dalej okłamuje. I to tylko dlatego, bo "obiecała jej matce".
A co to ma do rzeczy? Ona już nie żyje, od wielu lat. Nie wie nawet gdzie ma grób, o ile jakikolwiek ma. Wychodzi na jaw przy okazji to, że Elowen zdaje się wiedzieć, kim był ojciec Yllie, ale oczywiście nic nie powie. Bo "to by ją zniszczyło"? Niby jak?
Wiecznie jakieś gadki o tym, jak to ktoś o nią nie dba, że robi jakieś rzeczy dla jej dobra, podczas gdy sama Yllienne ma wrażenie, że ktoś już dawno wbił jej nóż w plecy, a teraz coraz to kolejne osoby postawione na jej drodze, z którymi miała jakiś kontakt, przekręcają to ostrze, raniąc ją jeszcze bardziej.
Ciekawe co będzie, jak któregoś dnia już nie wytrzyma. Kiedy to ostrze przebije ją na wylot, a mentalny mur się zawali. Jak wtedy będą ją traktować ci wszyscy ludzie, którzy stopniowo doprowadzali ją do takiego stanu?
— Chwila, co ty robisz? — została wyrwana ze swoich pesymistycznych myśli, kiedy nagle usłyszała to pytanie i poczuła, jak ciotka zagląda jej przez ramię.
— Ustawiam współrzędne na Coruscant. — odparła beznamiętnie.
— Ale ta planeta to stolica Imperium, siedziba Imperatora!
— Owszem. — rzekła dalej tym samym tonem Yllienne. — Skoro ty nie chcesz mi nic powiedzieć, sama znajdę odpowiedzi. Nie wiem jeszcze jak, ale dowiem się wszystkiego, co tak skrzętnie przede mną ukrywasz. — dodała, podnosząc się z fotela, gdy już skończyła wprowadzać współrzędne do skoku. — Nie pozwolę, żeby ta niewiedza mnie niszczyła. I nie musisz mnie już nigdy więcej ratować, sama to powiedziałaś: dorosłam. Może i ledwo, ale jednak. Pozwól więc, że sama będę za siebie odpowiedzialna i będę ponosić konsekwencje swoich decyzji. — skończyła, stojąc tuż przed ciotką i mierząc ją lodowatym spojrzeniem. Wraz z ostatnim słowem wyminęła ją, zajmując miejsce pasażera oraz zakładając nogę na nogę i ręce na piersi.
W porządku, skoro nikt nie zamierza jej wspierać w życiu, to sama będzie o siebie dbać, poznając dalej ten świat i prawdę o sobie.
Tylko co jeśli ktoś chciałby jej jednak w tym pomóc? Czy pozwoli do siebie dotrzeć?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro