4 || Porwanie
Myślała, że zdążyła już przywyknąć do tego cholernego lasu, ale jak widać tak nie było. Wielokrotnie zdarzyło jej się już spaść w niższe partie, ale nigdy aż tak głęboko jak tego dnia. Zaczęła się zastanawiać czy da jeszcze radę wylądować, wyładowując siłę uderzenia Mocą, czy może powinna zacząć szukać jakiejś gałęzi albo liany, której się złapie.
Na szczęście nie musiała robić ani jednego ani drugiego, bo zobaczyła pod sobą wodę. Zamknęła tylko na chwilę oczy, lądując w sam środek ogromnego jeziora. Kiedy tylko wynurzyła się na powierzchnię zaczęła się rozglądać gdzie tak właściwie wylądowała i czy ten rudzielec jest gdzieś niedaleko, ale najwyraźniej nie...
— Same problemy... — mruknęła do siebie, płynąc do najbliższego brzegu, szczególnie przyspieszając kiedy coś smagnęło jej kostkę.
No... Czyli czeka ją całkiem spora wspinaczka. Kiedy tak patrzyła na to drzewo, to miała ochotę od razu rozbić sobie jakiś obóz i iść spać, ale nie mogła. I to nie tylko dlatego, że wrodzony upór jej na to nie pozwalał, tylko poznała się już nieco na florze i faunie Kashyyyka i cóż... Nie chciałaby, żeby kiedy ona będzie sobie smacznie spać coś oplotło się wokół niej i zechciało zjeść.
Dlatego zebrała w sobie te resztki motywacji i zaczęła mozolną wspinaczkę na górę, w nadziei, że może kiedyś zobaczy się jeszcze z rudzielcem. Miał w końcu nawet spoko droida, a śmierci mu życzyć nie zdążyła, także... Po prostu zatrzymajmy się przy tym, że ma nadzieję, że żyje, okej?
W trakcie swojej drogi na górę oczywiście, że musiała natrafić na mnóstwo robactwa i roślinności, które chciało ją sobie spożyć na obiad. Jakby nie było dość tego, że wciąż ma mokre ubrania i włosy, po tej całej kąpieli w jeziorze... Całe szczęście, że miecz świetlny był wręcz idealną bronią przeciwko nim. W ten sposób nawet sprawnie - pomimo tych licznych komplikacji - udało jej się znaleźć już prawie na szczycie.
Stała właśnie na jednym z mniejszych konarów, przylegając plecami do pnia. Zdawało jej się, że coś słyszała, ale sama już nie była pewna... Jakoś tak... Inaczej czuła się od czasu swojej ostatniej medytacji. Jakby jakieś widmo cały czas ją prześladowało.
Ale starała się to zrzucić na kark tego, co od zawsze było jej pytaniem pozostawionym bez odpowiedzi: Kim jest?
Matkę pamiętała jak przez mgłę, była... Kilkoma obrazami w jej pamięci. Yllie była w końcu bardzo młoda, kiedy zabrali ją do Zakonu Jedi na szkolenie, więc ciężko było jej jakoś lepiej znać matkę.
Tak naprawdę wiedziała jak wyglądała tylko przez ciotkę, którą też poznała tylko przez przypadek, podczas jednej ze swoich nastoletnich ucieczek - zresztą nieudanych - od mistrza Windu. Wtedy poznała Elowen Blaine i zapamiętała sobie już na zawsze, jak wyglądała matka dzięki temu, że Elowen była siostrą bliźniaczką jej matki.
Stało się wtedy dla niej jasne, że ciemne i lśniące włosy ma właśnie po niej... Jedyne co jej nie pasowało to oczy: Jak u Elowen były one brązowe niczym pnie drzew, tak Yllienne posiadała niebieskie tęczówki, często przesiąknięte jej zimnym spojrzeniem. Ha, nadzwyczaj wielu ludzi obdarowywała właśnie takim wzrokiem.
Chociaż Elowen po zobaczeniu siostrzenicy upierała się, że dostrzega w jej oczach taki... Przyjazny i ciepły błysk, pomimo tej całej aury, jaką roztaczała wokół siebie dziewczyna.
Ale mniejsza o to, pewne było dla Yllie przynajmniej to, że odziedziczyła coś po obojgu rodzicach. Jak widać oczy musiały jej przypaść po ojcu, którego już w ogóle nie znała... Zapytała o niego ciotkę, a ta co odpowiedziała? Burknęła coś niezrozumiałego pod nosem i zaraz potem stwierdziła, że to nieważne.
Dla kogo takie jest dla tego jest...
Mniejsza o to, Yllie stojąc tak przy pniu, ponownie będąc bardzo wysoko chyba po raz pierwszy bała się, że zaraz spadnie. Słyszała gdzieś z tyłu umysłu głosy, które nawet nie wiedziała czy są z przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości... Była do tego przyzwyczajona, ale tylko podczas medytacji, a nie gdy stała na drzewie w cholerę wysoko!
— Proszę, koniec... — zamknęła oczy i skupiła się na Mocy, która ją otaczała. Jeszcze raz "przyjrzała się" swojemu mentalnemu murowi, który sprawiał, że nie traciła kontroli nad tym co robi.
Lubiła używać Mocy, to nie tak, że się od niej odcinała, po prostu... Miała wrażenie, że nie umie jej kontrolować na tyle, by mogła sobie swobodnie istnieć, bez tego "muru". Kiedy była jeszcze w Świątyni nikt jej tego nie uczył, sama wtedy nawet nie wiedziała, co jest zdolna zrobić... Dopiero podczas późniejszego treningu z Windu nauczyła się budować wokół siebie ten mur, by całkowicie się kontrolować. Jednocześnie oczywiście to trochę przeszkadzało, bo przy każdym jakimś użyciu Mocy musiała opuszczać trochę ściany otaczające umysł, a wtedy zdarzało się...
Zdarzało się, że coś się zza tych ścian wylewało...
Sama lubiła porównywać tę Moc do takiego rozpalonego w lesie ogromnego ogniska, nad którym wiecznie trzeba sprawować kontrolę, by nie wybuchł pożar.
Jednocześnie czuła się dziwnie z tym, że tylko u siebie dostrzegała taki rozszalały ogień, u jej mistrza - kiedy raz udało jej się zajrzeć w jego myśli - dostrzegła uporządkowane, równo płonące ognisko na jakiejś polanie.
W ten sposób, coraz bardziej ukrywając to ognisko przed światem, jednocześnie coraz bardziej się ograniczała. Tak jak w tym momencie, by zatrzymać głosy, których pochodzenia nie rozumiała, wzniosła mentalny mur jeszcze wyżej, aż wszystko się uspokoiło.
Wtedy dopiero kontynuowała swoją wspinaczkę, jak najbardziej ograniczając użycie Mocy do tego celu. W końcu znalazła sobie dobry punkt obserwacyjny, z którego zauważyła, jak na kilku splecionych ze sobą konarach (przez co tworzyły coś na kształt areny) rozgrywa się walka. Na miecze świetlne.
Jak widać rudy poradził sobie znacznie lepiej niż myślała.
Niespiesznie przedostała się po lianach i gałęziach w okolice tamtego miejsca, finalnie rozsiadając się na kilku wiszących tuż obok siebie lianach, by poprzyglądać się całemu wydarzeniu.
Mogłaby wkroczyć i jakoś się przydać, ale po tym co niedawno przeżyła z tymi dziwnymi głosami, nie chciała ingerować dopóki by nie musiała.
Ale zdawało się, że będzie zmuszona coś zrobić. Nagle zauważyła, że Cal trzymając się krawędzi "areny", prawie zepchnięty przez inkwizytorkę, spogląda na coś w dole i... Puszcza się.
Czy on jest normalny?! Przed chwilą co wygrzebywali się zapewne oboje z jakichś bagien i musieli spierdalać przed krwiożerczą roślinnością, a teraz tak po prostu się puszcza?! Bo co, bo może zobaczył coś błyszczącego?! Co takiego musiało tam być, że postanowił zrobić coś takiego?!
— Dogonię tego śmiecia później... — mruknęła do siebie Dziewiąta Siostra, wyglądając za brzeg "areny". — A ty co?! Czekasz na zaproszenie?! — tu już zwróciła się do Yllienne, przerywając jej rozmyślania a propos tego, co właśnie zrobił Cal.
— Tak, ale chyba nie przyjdzie, więc... — miała sama z siebie zeskoczyć z tych lian, nie poganiana przez nikogo, ale siostrzyczka już zdążyła rzucić mieczem w jej stronę, więc zmuszona była trochę sprężyć swoje ruchy. — Po co od razu ta agresja? — mruknęła niezadowolona, lądując w odległości kilku kroków od inkwizytorki.
— Mówiłaś, że znajdę tu trzech Jedi... Ale póki co widziałam jedynie dwóch. — zignorowała ciche pytanie Yllienne i zaczęła inny temat, celując w nią włączonym mieczem świetlnym.
— I więcej nie zobaczysz. — odpowiedziała ciemnowłosa z uśmieszkiem, sięgając po swój własny miecz, tuż zanim rzuciła się w stronę Dziewiątej Siostry. — No dalej, chciałabym zobaczyć czego takiego uczą was w tej Inkwizycji. — dodała, bardziej unikając ataków, niż cokolwiek blokując.
— Przestań uciekać, to chętnie ci pokażę! — kiedy to powiedziała, Yllie dostrzegła swoją okazję, by utrzeć jej odrobinę nosa. Podczas przeskoku do tyłu kopnęła ją w twarz, o mało nie strącając jej hełmu. — A daj się pojmać żywcem, to poczujesz jeszcze lepiej. Z radością będę słuchać twoich krzyków podczas tortur, które sama musiałam przeżywać...!
Widać musiała zdenerwować inkwizytorkę tamtym ruchem, bo zaczęła jeszcze agresywniej atakować w taki sposób, że Yllie musiała zacząć używać miecza świetlnego, by obronić się przed atakami.
— Mam rozumieć, że pragniesz mi zafundować pełen zestaw wrażeń? — zapytała, dalej trochę bawiąc się walką, poprzez samo blokowanie. Niech poczuje, jakby miała kontrolę nad całą walką, efekt zaskoczenia będzie potem jeszcze piękniejszy...
— A nawet więcej... Zabawne, czuję w tobie coś więcej. — zaczęła, kiedy ich miecze skrzyżowały się ze sobą na dłużej i Yllie kucała na ziemi, blokując atak. — Ty... Boisz się siebie. Czujesz się inna niż wszyscy... — ciemnowłosą zaskoczyło to, jak bardzo trafne były te słowa, zaskakująco trafne... Ale jak to możliwe, przecież ma wokół siebie... — Mury które tak uporczywie wokół siebie budujesz nie mają chronić ciebie, tylko innych przed tobą. Coś czuję, że Wielki Inkwizytor i Lord Vader będą bardzo zadowoleni, jak cię pojmam...
Tym razem to Yllienne była tą zdenerwowaną. Zaskoczona i zła o to, ile prawdziwych rzeczy powiedziała o niej inkwizytorka czuła, jak wszystko w niej szaleje i wręcz krzyczy, że pora pozbyć się tej kobiety, zanim ta odkryje jeszcze więcej jej kart i nie daj Mocy jeszcze ucieknie.
— O patrz, statek już nawet po nas leci. — swoją szansę dostrzegła w statku Dziewiątej Siostry, który rzeczywiście już zmierzał w ich kierunku.
Tymi słowami odwróciła uwagę inkwizytorki i korzystając z tej okazji podniosła się z ziemi, odpychając na bok jej miecz świetlny i używając już samej Mocy, złapała ją za gardło.
— Może przywitasz się z nim? — zapytała, uśmiechając się przy tym lekko. Jej przeciwniczka panicznie próbowała się uwolnić z uścisku, kiedy unosiła się coraz bardziej nad ziemią. Nie mogła jednak nic więcej zrobić, niż unieść swój miecz za plecami Yllienne i podnieść próbę przebicia jej piersi na wylot, ale i to się nie udało. Ciemnowłosa szybko to wyczuwając odrzuciła jednym ruchem miecz gdzieś daleko, że aż zleciał z tej "areny". — Bo wygląda na to, że bardzo się za tobą stęsknił! — kiedy statek był już wystarczająco blisko, ale wciąż nie zaczął hamować, zamachnęła się ręką, którą wykonywała charakterystyczny przy duszeniu kogoś gest. Wraz z tym ruchem Dziewiąta Siostra poleciała prosto w stronę swojego statku.
Krzyczeć zaczęła dopiero tuż przed uderzeniem, kiedy już nic nie ściskało jej gardła.
Yllienne zawsze miała... INNE zapędy, jak to kiedyś już skomentował Mace Windu, kiedy rozmawiał z Saw o jednej z akcji Yllienne, w trakcie której dopuściła się podobnych rzeczy.
Ale mistrza Jedi zdawały się te "inne" zapędy wcale nie dziwić...
Twoim problemem jest jedynie twój strach, to już powiedział do niej, a nie do Saw. A w sumie to powtórzył, bo mówił jej to już wielokrotnie, ale zdawała się jakby nie słuchać.
Jednak już nieważne co powiedziałby na to Windu, ten ruch zdecydowanie zakończył walkę, ale dodatkowo sprawił, że statek kompletnie stracił sterowność. I właśnie leciał prosto na Yllienne...
— Niedobrze... — powiedziała do siebie, odsuwając się na tyle, na ile miała miejsca.
Jednak nawet to nie uchroniło jej przed uderzeniem. Może trzeba było jednak użyć Mocy i wyhamować ten statek, wtedy przynajmniej nie spadałaby znowu, a przecież nie mogłaby zrobić zbyt wielu szkód sama, w lesie.
Jedno co dobre, to nie spadła tym razem jakoś daleko, a wręcz bardzo krótko leciała... Statek, albo raczej jego resztki zatrzymały się na lianach, a ona spokojnie leżała na mchu, jaki porastał kolejne zrośnięte ze sobą gałęzie.
— Widzę, że sobie poradziłaś. — obróciła głowę i spojrzała w stronę uśmiechniętego, opartego jakby nigdy nic o pień rudzielca.
— Ty...! — podniosła się. Już miała rzucić czymś niemiłym, kiedy jednak zmieniła zdanie, odetchnęła i uspokoiła się trochę. — Co to miało być? Podobno to ja jestem szalona ze skakaniem na składający się już podest statku, ale ty wcale nie jesteś lepszy.
— Po prostu znalazłem tu to po co przyleciałem, prawda BD? — wzruszył ramionami, spoglądając na droida na jego plecach, który za chwilę odezwał się szczęśliwy. — No i wiedzieliśmy, że poradzisz już sobie z inkwizytorką, więc... Same plusy.
— Same plusy? — powtórzyła, unosząc brew. Szkoda, że żadne z nich nie zauważyło, że liany trzymające zniszczony statek zaczynają pękać... — A czego właściwie szukałeś, co? W końcu nie pozwoliłam ci za dużo mówić, więc...
— Buip bip, boip. Bup bop! — wyjaśnił szybko droid, popiskując jeszcze kilka rzeczy. W sumie sama nie wiedziała czemu się o to pyta, chyba pierwszy raz naprawdę zależało jej na tym, by porozmawiać o czymś z tym chłopakiem... Albo chciała posłuchać kogoś szalonego w podobny sposób co ona, to też jest opcja.
— Dathomira, co? To chyba nie są zbyt...
Nie skończyła, bo liany całkowicie puściły i statek spadł dalej, niszcząc kolejną półkę ze splecionych gałęzi, na której stali.
Naprawdę powinni przestać tak ciągle spadać, bo to już się staje monotonne.
Już zdążyła się nawet pogodzić z tym, że czeka ją kolejna, Moc wie jak długa wspinaczka, ale gdy wylądowali na ziemi - ponownie nieco rozdzieleni - stało się coś innego. Ktoś nagle wylądował za nimi.
Zanim Yllienne odwróciła się, by na dobre zobaczyć kto to, już dostała czymś ciężkim w głowę i straciła przytomność, upadając na ziemię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro