Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3 || Mace Windu

— Jak właściwie znalazłaś żyjącego członka Rady Jedi? — zapytał Cal, kiedy Yllienne prowadziła go przez gęsty las Kashyyyku do miejsca, gdzie ukrywała się już od jakiegoś czasu z Mace'm Windu.

— To on znalazł mnie. — wzruszyła ramionami, zeskakując bez żadnego problemu na kolejną, grubą gałąź.

— Kiedy?

— Co cię to tak obchodzi? — zapytała poddenerwowana, odwracając się i posyłając chłopakowi... Niezbyt przyjemne spojrzenie.

— Po prostu chciałem cię chociaż trochę lepiej poznać, zrozumieć... — wyjaśnił, wciąż nie mogąc zrozumieć jej charakteru.

Czemu cały czas była taka oziębła i złośliwa? Nie wierzył, że "tak po prostu taka jest", musiało wydarzyć się coś co sprawiło, że zachowuje się tak a nie inaczej. I jakoś tak zależało mu by dotrzeć do tego powodu. Może to dlatego, że była - tak jak on - jedną z nielicznych osób, które ocalały z czystki Jedi?

— Ja... — zaczęła, ale od razu się zawahała. Czy aby na pewno chce się z nim dzielić swoją przeszłością? — Byłam wtedy w Świątyni. On akurat też i zabrał mnie stamtąd, tyle.

Opowiedziała to w dość dużym skrócie, w rzeczywistości miała swojemu mistrzowi przez długie lata, aż do teraz za złe, że ją zabrał.
A konkretniej to nie rozumiała, dlaczego uratował akurat ją.

Pamiętała tamten dzień bardzo dokładnie, szczególnie że często wracał do niej w koszmarach. Była równie przestraszona, co pozostałe dzieci w sali, siedziała pod ścianą i marzyła o tym, by to wszystko się już skończyło. Wtedy przyszedł on, rozejrzał się po sali, a jego wzrok skupił się na niej.
Do dzisiejszego dnia nie wiedziała, dlaczego tak się stało, dlaczego to do niej podszedł, wziął na ręce i postanowił wyprowadzić z sali. Dlaczego zostawił resztę dzieciaków, dając im jeszcze złudną nadzieję, że po nich wróci? To dodatkowo ją bolało, cały czas nie była w stanie wybaczyć mistrzowi Windu tego, że ocalił tylko ją.

Wspominała też inne wydarzenie, tylko że to było dużo bardziej zamglone, w jej pamięci były pojedyncze obrazy, słowa... Była wtedy na jakiejś... Stacji? Sama nie jest tego pewna, a nigdy nie pytała się o to Windu.
Pamiętała, że w jednym pomieszczeniu było chyba jeszcze dwóch innych Jedi, których znała, ale nie była w stanie sobie przypomnieć imion i dokładnych rysów twarzy. Szybko poproszono ją by na chwilę wyszła z sali i ktoś ją wyprowadził. W pamięci najbardziej wyryło jej się jedno zdanie...

"Znam ten wzrok, wręcz zbyt dobrze..." to były słowa jednego z tej dwójki Jedi, których nie zapamiętała.

— Ja byłem na statku nad Braccą... — miała już powiedzieć, że nie pytała go o jego historię życia, ale powstrzymała i postanowiła zwyczajnie posłuchać. — Mój mistrz zginął ratując mnie...

— Mam się nad tobą litować? — przerwała mu, biorąc się pod boki. Niestety, jej charakter wygrał i musiała to powiedzieć, raniąc przy tym trochę uczucia rudzielca. — To już tutaj, chodźmy. — dodała, ucinając szybko konwersację.

Taka już była, nie dało się na to nic poradzić. Nie przepadała za prawie czyimkolwiek towarzystwem i nie ukrywała tego o ile nie musiała. Nawet Windu uważał, że Yllienne była mu nawet nie tyle drzazgą w oku, co już całym, cholernym lasem.

— Mistrzu? — nienawidziła tego, że tak się do niego zwracała, ale takie mieli przyzwyczajenia jeszcze z czasów istnienia Zakonu Jedi. — Wiem że tu jesteś, a przyprowadziłam kogoś, kto też przetrwał rozkaz sześćdziesiąt sześć. — dodała, dostrzegając po chwili swojego mistrza medytującego nad jeziorem. Westchnęła. — Jeśli chcesz pogadać, to proszę. — wskazała ręką na ciemnoskórego mężczyznę, a zaraz potem odeszła w przeciwnym kierunku, mało przejmując się tym co zrobi Cal.

To był ten moment w ciągu dnia, w którym starała się znaleźć trochę czasu na odpoczynek i medytację. A potrzebowała do tego ciszy i spokoju. Odchodziła w swoje już ulubione miejsce do tego. Idealnie oświetlone przez słońce miejsce pośród drzew.

Usiadła skrzyżnie na ziemi i rozplotła włosy. Zamknęła oczy, odetchnęła głęboko i puściła wodze, na których trzymała Moc szalejącą w jej umyśle i ciele, pozwalając się porwać. Windu kilka razy ganił ją za to, że medytując praktycznie nie kontroluje swojego wpływu na otoczenie poprzez Moc, ale niezbyt zwróciła na to uwagę. Lubiła właśnie ten sposób, kiedy Moc robiła sobie co chciała, a ona wsłuchiwała się w ten rytm.
Czuła, jak jej luźne, ciemne kosmyki włosów unoszą się do góry, tworząc jakby aureolę wokół jej głowy.

To był jedyny moment, kiedy była całkowicie spokojna. Nie przejmowała się niczym, tylko tak... Płynęła z Mocą. Poza tym ten stan miał jeszcze kilka innych plusów, słyszała czasem rozmowy - czy to takie odbywające się kilka metrów od niej, czy też takie z drugiego końca galaktyki. Czasem stawały jej też przed oczami obrazy - z przeszłości albo przyszłości, ze zdecydowaną dominacją tych pierwszych.

— Czasem myślałem i zresztą dalej myślę... Czy aby nie jest dla mnie zbyt potężna, bym ją trenował. — zdziwiła się, rozpoznając, że za tym zdaniem stoi mistrz Windu. Zawsze uznawała go za buca, który wywyższa się ponad wszystko i wszystkich, który faworyzuje konkretne osoby, a tu... Proszę, przyznaje się do czegoś takiego.

Obróciła ostrożnie nieco głowę, spoglądając za siebie i dostrzegając, że faktycznie Mace i Cal patrzą się w jej stronę. Przy okazji zauważyła, że unoszą się wokół niej patyki, liście, kamienie i wszystkie inne tego typu rzeczy, między którymi usiadła przed medytacją. W powietrzu znalazł się nawet jakiś nieszczęsny żuk, do którego się uśmiechnęła.

— No co tam, mały? — niesamowite było to, że nawet w tak małym stworzeniu tętniła Moc. Była w stanie ją wyczuć, chociaż była w nim naprawdę znikoma. Przyglądając się robaczkowi uniosła dłoń, a potem powoli ją opuściła, odstawiając też tego koleżkę na ziemię.

Nie zagrozi nam, mistrzu. — usłyszała niespodziewanie i zaskoczona obróciła głowę, szukając źródła tego głosu, ale jedyne co to dało, to wszystkie uniesione przez nią przez przypadek przedmioty poleciały w tamtą stronę, niektóre uderzając przy tym o drzewa.

Nie rozpoznała tego głosu, ale szybko przekonała się o tym, że musiało być to jakieś echo przeszłości. Jedno z wielu, jakie miała okazję słyszeć w swoim życiu. Westchnęła cicho i podniosła się z ziemi, na nowo budując wokół swojego umysłu mur, który trzymał drzemiącą w niej Moc w ryzach.

Nie umknęło jej pamięci to, że musi oświadczyć Mace'owi, że zabiera się razem z Saw i rebeliantami. A skoro już i tak była praktycznie tuż obok niego, to mogła to powiedzieć teraz.

— Będziesz mnie miał w końcu z głowy, mistrzu. — odezwała się na tyle głośno, by mieć pewność, że ją usłyszał. — Odlatuję razem z Saw, nie będziesz musiał się już o mnie "zamartwiać". Możesz sobie tu w spokoju siedzieć do końca życia.

Niezbyt przejęła się tym czy ewentualnie przerwała rozmowę Mace'a z Calem, oświadczyła to co chciała i zamierzała odejść. Jeszcze dzisiaj przekaże Saw, że wszystko załatwione, potem zbierze swoje rzeczy i w końcu nie będzie musiała już oglądać Windu.

***

W drodze powrotnej przodowała, i to dość mocno. Normalnie jakby niosła ją radość, że w końcu się stąd wyrwie.

A przynajmniej do czasu, aż huśtając się na lianie nie zauważyła przed sobą statku. Szybko podjęła decyzję, by wyskoczył bardziej wyżej niż dalej. Dzięki temu przeskoczyła w miarę zwinnie nad statkiem i wylądowała po drugiej stronie, na jakiejś gałęzi. Ledwo bo ledwo, ale się udało.

— Nasz wywiad doniósł, że na planecie jest Jedi, ale nie wiedzieliśmy, że jest ich aż dwóch. — odezwała się jakaś... Jak na jej gust, to poczwara, która wyszła z tego przeklętego statku.

— Wciąż jesteś w błędzie, bo właściwie to przebywa tu aktualnie trójka. — odpowiedziała tej - jak widać po stroju - inkwizytorce, patrząc na nią nieco z góry przez swoją obecną pozycję na drzewie. Widziała kilkanaście metrów dalej Cala, którego wzrok mówił stanowcze "nie", dla jej denerwowania tej baby.

— Świetnie, jeszcze więcej zabawy... — mruknęła inkwizytorka, szczerząc się.

Yllienne widząc już co się szykuje tylko puściła oczko w stronę rudzielca. Powiedziałaby "patrz i ucz się", gdyby była dostatecznie blisko, ale niestety, tym razem musiała obejść się smakiem.

W momencie, gdy z działa statku poleciał pocisk w jej stronę, zeskoczyła zgrabnie z gałęzi na której stała, łapiąc się jakiejś kilka metrów niżej. Pobujała się na niej przez krótką chwilę i puściła się w takim momencie, by polecieć idealnie w stronę podestu statku. Złapała się go zaraz obok miejsca, w którym stała inkwizytorka.

— Ścierwo! — słyszała to już sporo razy z ust imperialnych, także nie wywarło to na niej żadnego wrażenia.

Nie odpowiedziała, tylko skupiła się na tym, by podciągnąć się i wejść na podest, który niestety zaczynał się chować...
Czyżby pewna siebie inkwizytorka właśnie tchórzyła?

Na to wygląda. Ten zuchwały ruch musiał być naprawdę onieśmielający.

— A ty gdzie się wybierasz? — zapytała Yllie, wskakując już na podest, który z każdą chwilą stawał się coraz krótszy. Wyciągnęła miecz świetlny i na tym coraz mniejszym polu walki zaczęła się pojedynkować z tą... kobietą.

— Uważaj! — usłyszała nagle gdzieś z boku. Niezbyt zwróciła na to uwagę, dopóki jej przeciwniczka nie zdawała się również żywo zainteresowana tym, co rozgrywało się za plecami Yllienne.

— Co?! — odkrzyknęła, dopiero spoglądając za siebie.

I w momencie, w którym zobaczyła ogromnego ptaka lecącego prosto na nią szybko podjęła decyzję, że pora spierdalać, że potem załatwi jedną z tych siostrzyczek z inkwizycji.
Zeskoczyła z podestu, zatrzymując się na jakiejś gałęzi dopiero kilka dobrych metrów niżej.

Ten dziwny ptak z pełnego rozpędu wleciał w statek. Przy okazji kilka drzew dookoła ucierpiało, kiedy on rozprawiał się z tą maszyną, spychając ją dalej w odmęty planety.
Ale wracając do tych wcześniejszych skutków... Drzewa wokół zachwiały się dość mocno, przez co zarówno Yllienne jak i Cal stracili równowagę, i po chwili spadli w niższe partie lasu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro