Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

11 || Pora się otworzyć?

Obudziła się sama nie wiedziała po jakim czasie, ale nie słyszała już żadnego hałasu wokół siebie, dodatkowo jej ręce już były wolne od kajdanek. Jej oddech był w miarę spokojny, kiedy otwierała oczy i podnosiła się powoli na przedramionach. Przez pierwszych kilka chwil jej wzrok był jeszcze rozmazany, a słuch nie najostrzejszy, ale dość szybko doszła do siebie.

Podniosła się do klęczek i zaczęła rozglądać. Szybko zorientowała się, że musi siedzieć w imperialnej celi. Wciąż pamiętała to co usłyszała, gdy jej porywacze się z kimś bili... Kto wygrał? Ci, których wysłał sam Imperator czy ten tajemniczy ktoś inny...?

I czy w ogóle chce wiedzieć kim jest ta inna osoba?

— No proszę. Ostatecznie wszyscy kończymy tutaj, czyż nie?

Podniosła wzrok i zobaczyła kobietę, której nawet nie kojarzyła. Podniosła się z klęczek, trzymając za bok.
Mam nadzieję, że nie złamali mi żebra tamtym kopniakiem.

— Pierwszy raz cię widzę. — mruknęła w odpowiedzi, z trudem się prostując. Czuła się okropnie, ale nie zamierzała dać tego po sobie poznać i dawać komukolwiek satysfakcji z jej stanu.

— A ja ciebie już spotkałam. — ciemnoskóra kobieta podeszła bliżej do laserowej ściany, która je oddzielała. Z tej odległości Yllienne mogła z całą pewnością stwierdzić, że to jakaś kolejna Inkwizytorka. Tylko co do niej ma Inkwizytorka, skoro jeszcze nigdy jej nie widziała? — W świątyni, na Coruscant.

— Dalej nic mi to nie mówi. — odburknęła. Chciałaby się położyć na tej metalowej podłodze, zamknąć oczy i odpocząć, po prostu. Nie myśleć o tym jak uciec, gdzie jest jej miecz, gdzie ona sama jest i gdzie powinna się udać.

— To ciebie uratował mistrz Windu. Podczas gdy całą resztę zostawił na śmierć z ręki klonów lub Vadera.

Dopiero po tych słowach - przesączonych jadem, tak nawiasem mówiąc - Yllie domyśliła się, kim jest ta kobieta. Oczywiście nie z imienia, ale przynajmniej połączyła niektóre fakty...

— Byłaś młodzikiem podczas czystki... — powiedziała cicho. — Ale musisz być naprawdę pierdolnięta jeśli myślisz, że to moja wina, że mistrz Windu was zostawił.

Może to nie było najinteligentniejsze, żeby odzywać się w ten sposób, będąc zamkniętą w jakimś więzieniu, ale... Co zrobić, kiedy charakter wygrywa nad rozumem?

— Czemu ty? — gdy kobieta to mówiła, Yllienne czuła na sobie jej zimny, ale jednocześnie pełen nienawiści wzrok. Ona naprawdę jej nienawidziła, jakby mogła, to już teraz przebiłaby ją mieczem na wylot. — Czemu ty, a nie ktokolwiek inny?

Cóż... Yllie domyślała się odpowiedzi na to pytanie, ale nie zamierzała jej wypowiedzieć. Więc milczała, czekając na jakiś kolejny krok ze strony ze strony tej kobiety.
Ta widocznie chciała coś jeszcze powiedzieć, ale spojrzała w bok i nagle jej wyraz twarzy całkowicie się zmienił. Pochyliła głowę i odeszła w przeciwną stronę w całkowitej ciszy.

Yllie zmarszczyła brwi i odsunęła się trochę od laserowej ściany, znowu się pochylając i trzymając za bok. Kurwa, chyba jednak coś mi złamali.

Po chwili zrozumiała czemu ta kobieta sobie poszła. Przed jej celą stanął Darth Vader, od razu powodując u dziewczyny przyspieszone bicie serca. Cofnęła się jeszcze bardziej, opierając się plecami o ścianę i ani na chwilę nie spuściła z niego wzroku.

Ten potwór ma być moim ojcem?
Może nie zawsze był potworem?

Próbowała sobie jakoś wytłumaczyć jak do tego doszło, że jej matka zakochała się... W kimś, kto potrafił być takim potworem.
Przez to że wiedziała, że jest z nim w pewien sposób ściśle związana próbowała... Znaleźć jakieś usprawiedliwienie. Próbowała zrozumieć.

Próbowała się nie bać, ale nie potrafiła. Chciałaby, by to wszystko okazało się tylko koszmarem, żeby obudziła się nawet z powrotem na Kashyyyku, nawet w jakiejś celi, byleby zmieniło się jej pochodzenie.

Yllienne Skywalker. — pierwszy raz w życiu ktoś zwrócił się do niej z nazwiskiem - pewnie dlatego, że ona sama do niedawna nie znała swojego nazwiska. Chociaż jakby miała już wybierać, to wolałaby chyba pozostać przy nazwisku matki...

Może i wypowiadał to ten zimny, mechaniczny głos, ale czuła, że w jakiś sposób rozkoszował się tymi słowami, wypowiadając je do niej.
Za to ona nie cieszyła się wcale.

Ale kiedy pierwszy strach z niej opadł dostrzegła coś, co może jej się przydać: jej miecz świetlny był przy jego pasku.

— Musisz być naprawdę potężny, skoro musiałeś wysłać za mną łowców nagród. — warknęła, ale jej ton bynajmniej nie był ostry, a drżący, z wyraźnym strachem. Stała z plecami przylegającymi do ściany. Nóg nie byłaby w stanie zmusić, by podejść bliżej laserowej ściany, ale język aż rwał się do kąśliwych uwag i zbyt zuchwałych tekstów.

— Musisz być naprawdę potężna, skoro dałaś im się złapać.

— Może specjalnie dałam się złapać? — ta sugestia wybrzmiała o wiele tandetniej, niż zamierzała. W końcu kto uwierzyłby w to, że chciała żeby ją pojmano? Że chciała zinfiltrować szeregi wroga?

Cóż, jego te słowa rozbawiły, tak nawiasem mówiąc. Ale jednocześnie przypomniały mu o kimś, o kim zawsze chciał zapomnieć.

— I jaki jest twój plan? — Vader jak widać postanowił chociaż udawać, że wierzy w przedstawioną przez nią wersję wydarzeń. — Zniszczyć Fortecę Inkwizytorów? Zabić mnie?

Czyli są w Fortecy Inkwizytorów... To niezbyt poprawia jej sytuację, ale przynajmniej wie gdzie jest. Czyli żeby uciec, potrzebuje jakiegoś statku... O ile nie są oczywiście pod wodą, słyszała, że fortecy słynie z tego, że - poza łamaniem Jedi i robieniem z nich Inkwizytorów - może zostać w całości zanurzona pod wodą... A to znacząco utrudniłoby ucieczkę.

— Spotkaliśmy się już, na Coruscant. Wtedy wydawałaś się mniej skłonna do rozmowy, byłaś raczej... — urwał i jedyne co było słychać, to jego przerażający oddech. — ...przerażona.

— Teraz już wiem kim byłeś, wiem kim ja jestem... — przerwała. 

Czuła łzy mimowolnie zbierające się w kącikach jej oczu.
To próbowała przekazać jej wizja? Że stanie się takim potworem jak on? Że będzie kroczyła ścieżką jego upadku, powtórzy jego historię albo zginie po drodze?

Chciałaby osunąć się przy tej ścianie na podłogę, podciągnąć kolana pod brodę i udać, że znowu jest małym dzieckiem w świątyni na Coruscant, że zaraz ktoś ją uratuje, zabierze w bezpieczne miejsce.
Ale tym razem nie ma nikogo. Sama musi się uratować. Nie tego chciała? Wolności, uwolnienia się od tego, że inni decydowali o jej losie? Teraz rozpaczliwie potrzebowała, żeby ktoś znalazł sposób na wydostanie jej z tego bagna, w którym tkwi po uszy.

— Czego ode mnie chcesz? — zapytała, chociaż już doskonale znała odpowiedź, zdążyła się jej domyślić.

W końcu co się robi z Jedi w Fortecy Inkwizytorów?

— Teraz nic nie powiesz? — odezwała się jeszcze raz, kiedy po kilku minutach wciąż jej nie odpowiedział? — A może przypominam ci moją matkę? — zapytała już znacznie odważniej, odsuwając się nieco od ściany. Czuła, że tymi słowami uderzyła w czuły punkt. Widziała, jak Vader zaciska pięść, ale - o dziwo - nie przestraszyło jej to, tylko dodało śmiałości. — Może była jedną z twoich ofiar? Patrząc na mnie przypominasz sobie, jak to było patrzeć na to jak umiera?! — niemal krzyknęła te słowa, a zaraz potem krzyknęła z innego powodu.

Niewidzialna siła pociągnęła ją do góry, uderzyła plecami o sufit i aż zakręciło jej się w głowie.
Nie jestem już dość poobijana?

— Oh, czyli mam rację? — czy mówienie tego było inteligentne? Nie, absolutnie nie. Ale czy jej sytuacja się od tego jeszcze bardziej pogorszyła? O dziwo... Nie.

Powstrzymywał się? Nie chciał jej skrzywdzić, mimo wszystko? A może to jeszcze nie był czas na jej śmierć? Albo miał dla niej zaplanowane coś o wiele gorszego? 

Chciał coś powiedzieć, ale nagle odezwał się jakiś inny głos, wyraźnie zestresowany, nie widziała do kogo należy.

— Lordzie Vader... Istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że sprawa holokronu przerośnie Drugą Siostrę... — musiał to być jakiś pracownik fortecy.

I całe szczęście, że akurat się napatoczył.
To znaczy nie do końca... Bo Vader bez słowa odszedł, a Yllienne po kilku chwilach spadła na ziemię, uderzając mocno o podłogę. Złapała się za bok, który znowu zaczął ją mocno boleć i skuliła się na ziemi.

— Hej, czekaj...! — spróbowała się podnieść, ale skończyło się na tym, że jedynie podczołgała się do laserowej ściany, żeby zawołać tego chłopaka, który przyszedł z wiadomością o holokronie.

Swoją drogą... Holokron... Czy nie tego szukał ten rudzielec? Holokron z listą dzieci czułych na Moc? I ten holokron jest właśnie w Fortecy Inkwizytorów i sam Darth Vader idzie zająć się tą sprawą?

Kiedyś przez to zginę, ale muszę coś zrobić.
Kurwa, czy moje sceptyczne podejście do ludzi mogłoby się rozszerzyć też na nie dbanie o nikogo poza mną? Jako egoistka przynajmniej martwiłabym się tylko o siebie.

— Stój! — krzyknęła za nim znowu, podnosząc się powoli przy ścianie. — Uwolnij mnie.

— Co? — chyba nie udał jej się ten trik z wpływaniem na umysły... Odetchnęła głęboko i spróbowała jeszcze raz. Tym razem patrząc mu w oczy i z większym spokojem.

Otwórz celę.

— Otworzę celę.

Uśmiechnęła się lekko do siebie i przy ścianie podeszła jeszcze bliżej wyjścia. Kiedy tylko laserowa ściana zniknęła, zebrała się w sobie i szybko podeszła do tego gościa, uderzając go mocno kolanem w brzuch, potem łapiąc go za ramiona uderzyła nim o ścianę i dopiero potem powaliła na ziemię, już nieprzytomnego. 

Przeklęła widząc, że nie ma blastera, bo jednak przydałaby się jej jakakolwiek broń.
Ale co zrobić, pracujemy z tym co mamy...

Ostrożnie zaczęła przesuwać się korytarzami w stronę, w którą wydawało jej się, że poszedł Vader. To będzie jedna z najgłupszych rzeczy, jakie robi w życiu, idzie prosto na niebezpieczeństwo.
Z drugiej strony... To niebezpieczeństwo ma jej miecz świetlny i chce się dobrać do holokronu, i jeśli to zrobi... Zniszczy życie wszystkich dzieci z tej listy.

Tak jak prawdopodobnie będzie teraz niszczyć moje.

Czuła się bardzo dziwnie, jakby... Wiedziała gdzie iść. Z początku było to tylko przeczucie na granicy jej umysłu, ale kiedy odważyła się opuścić nieco swoje mury, przeczucie stało się czymś więcej. Wyraźnie czuła obecność... Ojca, wiedziała gdzie właśnie jest i tym samym, gdzie sama musi iść.

Jedyna przeszkoda, którą napotkała była trójka szturmowców w windzie, których z drobnymi problemami pozbawiła przytomności.
Powiedzmy, że dostanie drugi raz w to samo bolące żebro było po prostu niemiłym przeżyciem... Powiedzmy.

Jakby przewidziała przyszłość, kiedy wybiegła z windy i miała już w zasięgu wzroku plecy Vadera, zobaczyła też Cala, akurat w momencie jak został przebity mieczem.
Nie tylko moje żebra cierpią, cóż za pocieszenie.

Odetchnęła, przygotowując się szybko na to, na co właśnie się pisze.
Wyciągnęła dłoń i przywołała do siebie swój miecz świetlny, włączając go jak tylko trafił do jej dłoni. Skutecznie zwróciła tym na siebie uwagę, pierwsza część skleconego na szybko planu zakończona sukcesem.

A co z drugą? Przeżyć pojedynek, na który właśnie się zdecydowała.

Wciąż przerażała ją wizja starcia z nim, ale czuła, że ma niewielką przewagę. On z jakiegoś powodu nie chciał jej skrzywdzić, być może wciąż nie chce, a to jej szansa.
Skupiła swój wzrok na przeciwniku wyraźnie wyższym i na pewno znacznie silniejszym od niej. Mocno zacisnęła ręce na rękojeści miecza i z całym sił postarała się ignorować ból w boku.

Nie musi go pokonywać, wystarczyłoby, że odciągnie albo odepchnie go na tyle daleko, by potem móc jakoś zwiać, przy okazji zabierając ze sobą rudzielca.

Nie ruszyła się o krok, kiedy Vader powoli zbliżał się do niej, dzierżąc swój czerwony miecz. Trzymał go nisko, jakby zupełnie nie bał się tego, że mogłaby go zaatakować i zrobić jakąkolwiek krzywdę.
Kątem oka zobaczyła, jak Cal zaczyna się zbierać z ziemi, zanim przed oczami mignęła jej czerwona klinga, którą instynktownie zablokowała.

Yllienne, skup się do cholery, bo będzie jak z tymi łowcami nagród. Lub gorzej.

Blok, jak się szybko okazało, był błędem. Poczuła, jak każdy mięsień w jej ciele ugina się pod siłą tego jednego ataku. Momentalnie jej bok znowu zaczął pulsować ostrym bólem, co wcale nie pomagało w zmianie taktyki na uniki zamiast bloków.
Ponadto w momencie, kiedy klingi się skrzyżowały, przed oczami przeleciało jej kilkanaście obrazów, wymieszanych z różnymi głosami, których nie rozpoznawała.

Pokazywał jej swoją siłę, to, że nie może go pokonać. Pokazywał, jak bardzo jest od niej lepszy i jaką ma przewagę, że gdyby chciał, zabiłby ją jednym ciosem.

Drugi atak, drugi blok, tym razem połączony z siarczystym przekleństwem, kiedy upadła na podłogę pod mocą ciosu. Kolejne obrazy, kolejne twarze, kolejne głosy. Tym razem rozpoznała jedną sytuację, coś, co nigdy nie dawało jej spokoju.

"Znam ten wzrok, wręcz zbyt dobrze." Pamiętała te słowa ze swojej przeszłości, ale tym razem wiedziała do kogo nawiązywały i kto je wypowiedział.
Mistrz Kenobi powiedział to, kiedy ją zobaczył, miał na myśli Anakina. To było w tym miejscu, do którego Mace Windu zabrał ją ze świątyni. Pamiętała kto jeszcze tam był, mistrz Yoda. Rozmawiali o czymś jeszcze poza nią...

O kimś jeszcze...
Kim?

Kolejny cios miał nadejść, już nawet zdążyła uskoczyć w bok, ale zaraz potem padła na ziemię, bo nad jej głową przeleciał obustronny, czerwony miecz świetlny.

Cere.

Nie ma pojęcia skąd się wzięła, ale ulżyło jej, że nie musi już radzić sobie sama, bo czuła, że nie ma szans. Coraz ciężej jej się oddychało, każdy wdech przynosił jej ból, znowu chciałaby skulić się na ziemi i płakać. Ale jakoś przesunęła się po ziemi dalej, za plecy Vadera pojedynkującego się z Cere.

— Co tu robisz? — zapytał ją Cal.

Nawiasem mówiąc, jego oddech nie brzmiał wcale lepiej.

— Nie zadawaj pytań, na które i tak nie odpowiem. — mruknęła w odpowiedzi, zmuszając do podniesienia się z ziemi, zresztą tak jak on. Obrócili wzrok w stronę walczącej Cere, która na początku radziła sobie całkiem dobrze, ale nagle jeden, bardzo silny atak odrzucił ją do tyłu, prawie do ciężko dyszących Cala i Yllienne.

— Ta nienawiść... Byłaby z ciebie wspaniała Inkwizytorka. — odezwał się Vader, na co Yllienne aż też przeszedł dreszcz.

Ja też to czuję.

— Nie złamiesz jej. — powiedział Cal, a BD stojący koło niego go poparł.

Yllienne zawsze pilnowała swoich "murów", które ograniczały jej więź z Mocą, ale te w jej obecnym stanie były jedynie gruzami. Z racji tego bardzo dobrze czuła nie tylko uczucia miotające Cere, ale też to, co robiła. Jak korzystała z Mocy, by trzymać Vadera na dystans.

Cal też musiał to poczuć, bo momentalnie zmusił się do wstania i próby otrząśnięcia Cere.

— Tak... Ciemna strona Mocy. Czuję, jak się w niej kłębi.

Przeraża mnie to, że czuję to samo. Przeraża mnie, że ograniczenia jakie na siebie nałożyłam runęły jak domek z kart. Przeraża mnie, że bez nich mogę być nieprzewidywalna. Przeraża mnie...

Ja. Przerażam sama siebie.

— Cere. Cere! Hej, posłuchaj mnie! Masz wybór. Zawsze. — te słowa Cala przyniosły wyraźny skutek, poczuła to. Z zupełnie innym podejściem, z innymi uczuciami kobieta użyła Mocy, by zablokować ostrze Vadera w powietrzu i ochronić ich wszystkich przed ciosem.

Co było dalej?

Cóż, zapamiętała dość mało, poza zimną wodą, która nagle oblała całe jej ciało, a w końcu wdarła się też do gardła.
Powiedziałaby, że tak właśnie wygląda śmierć. Ciemność, chłód, brak bólu, cisza.

Powiedziałaby tak, gdyby nie to, że obudziła się na statku z bólem w boku, mniejszym niż wcześniej, ale jednak.

Dzięki bólowi czujesz, że żyjesz.
I chcesz stać się lepszy, żeby już nigdy nie musieć czuć tego bólu.

Taka postara się być, lepsza. Wizja z grobowca na Dathomirze była tylko wizją. Może i będzie kroczyć ścieżką wytyczoną przez swojego ojca, ale zrobi wszystko, by zatrzymać się w miejscu, gdzie jest granica bohaterstwa.

By pozostać Yllienne Skywalker, a nie zmienić się w potwora.

A pierwszym krokiem będzie pozostanie z osobami, o które będzie chciała dbać. Być może tego właśnie próbuje nauczyć jej los, by nie szukać swojego miejsca w galaktyce na jakiejś planecie, tylko o boku ludzi, przy których poczuje się jak w domu.

Chyba to pora, by dać komuś szansę na zajrzenie w głąb jej samej. Coś, czego jeszcze nigdy nie zrobiła i czego boi się jak cholera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro