Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10 || Ojciec i matka

Kobiety odeszły od stolika do gry w sabaka i przeniosły się na inny, w kącie kantyny. Elowen zamówiła im po drinku i usiadła naprzeciwko siostrzenicy, która nie spuszczała z niej wzroku. Nie chciała mówić jej tego wszystkiego co wie, nie chciała zrzucać tego ciężaru na jej ramiona. Ale na jej nieszczęście Yllienne była równie uparta i dociekliwa co jej rodzice, a teraz... Teraz już nie miała zbytnio wyjścia.

— Powiedziałaś mi kiedyś, że noszę okropne brzemię... Co miałaś na myśli? — zapytała Yllienne, rozsiadając się na swoim miejscu. Czuła jednocześnie okropne zdenerwowanie i spięcie, ale i ekscytację. Długo czekała na moment, w którym dowie się prawdy o swojej rodzinie, a ciotka jest jedyną osobą, która może jej o tym powiedzieć.

— Jeśli mam opowiadać, to może zacznę od początku? — mruknęła z przekąsem Elowen, upijając potężnego łyka swojego drinka.

— Więc mów. — pospieszyła ją, samej nie ruszając jeszcze swojego napoju, tylko stukając paznokciami w szklankę ze zniecierpliwienia.

— Moja siostra, Zarinna... Zostawiła twojego ojca, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży. Nie chciała ściągać na niego problemów, więc pewnego dnia po prostu... Zniknęła. — pociągnęła kolejnego łyka drinka, pochylając się nad stołem. — Kiedy miałaś dwa latka, Jedi przyszli i zabrali cię od matki. Tak trafiłaś do Świątyni...

— Co się stało z mamą? Żyje? — zapytała z głosem przepełnionym nadzieją, czego zdecydowanie nie planowała. 

Ale musiała wiedzieć... Czy jest jeszcze jakaś szansa, że ją znajdzie?  Że będzie się mogła do niej przytulić, porozmawiać z nią o rodzinie, zapytać, czemu ją oddała...

— Nie wiem.

— Kłamiesz. — odparła od razu Yllienne, w jej wzrok i głos od razu wkradło się zdenerwowanie. Umawiały się na coś, miała być szczera, a właśnie ma wrażenie, że ciotka ją okłamuje... Nie wie co prawda jaki miałaby mieć w tym cel, ale może jest znacznie więcej rzeczy, o których nie wie?

— Nie! — po tak gwałtownym zaprzeczeniu, Yllienne o dziwo nie naciskała. Chyba zaczęła skłaniać się ku wersji, że ciotka nie miałaby po co jej w tym okłamywać. Jednak nie przestawała czujnie jej się przyglądać, odchylając się bardziej na oparciu i po raz pierwszy biorąc łyka drinka.

Mocne. Czy ona próbuje mnie upić?

— A ojciec? Co z moim ojcem? Mama powiedziała ci, kto nim jest? Nigdy jej nie szukał? — odstawiła szklankę na stół. Już więcej się tego nie napije, chyba że uzyska jakąś informację, której nie będzie mogła zdzierżyć na trzeźwo...

— Nic o tym nie wspominała... — Elowen westchnęła ciężko, spoglądając w bok. Wyraźnie przygotowywała się do powiedzenia czegoś, czego za wszelką cenę chciała uniknąć. Cóż... Nie może uciekać w nieskończoność. — Ale powiedziała mi, że twoim ojcem był Anakin Skywalker.

— Ten boha- — Yllienne urwała w pół słowa, zastygając z lekko rozchylonymi ustami.

Chciała powiedzieć: "Ten bohater?", ale w tym momencie przypomniała sobie o tym, co widziała w grobowcu na Dathomirze. Widziała twarz osoby, która wymordowała Jedi i młodzików w świątyni na Coruscant, pamiętała dreszcze, jakie przez nią przeszły. To był Vader, poznała to wtedy po obezwładniającym przerażeniu.

Ale Vader był odzianym w czarną zbroję, ponad dwumetrowym potworem, a tamta postać... Widziała tę twarz, widziała te oczy... Ilekroć spojrzała w lustro widziała te same oczy, u siebie. Postać z tej wizji, postać z jej koszmarów sennych, to był Anakin Skywalker. Ten wojenny bohater, ten którego znał każdy w zakonie i całkiem sporo ludzi w całej galaktyce.

Ale Anakin Skywalker był jednocześnie Vaderem. To jedna i ta sama osoba.

To przez cały czas próbowały przekazać jej sny?
Tamta wizja z grobowca... Kiedy po zdjęciu kaptura zobaczyła swoją twarz... Kiedy inna wersja jej samej podała jej miecz, mówiąc: "To twoje przeznaczenie", a potem wypowiadająca jak mantrę: "Poddasz się albo zawalczysz. Zaakceptujesz to albo nie. Zabijesz albo zginiesz". Chciała jej wmówić, że sama jest potworem...? Że nie ma wyjścia i albo ocali swoje życie niszcząc inne, albo zginie?

Przypomniała sobie moment, kiedy siedziała za barkiem w kantynie na Coruscant. Vader wiedział, że tam jest. Bawił się z nią, powodując coraz to kolejne fale strachu, przez co nie mogła zebrać się do ucieczki. Mógł od razu tam podejść i przebić ją mieczem albo i udusić, jak zrobił to z właścicielem kantyny.

Ale tego nie zrobił.
Wiedział...?

Albo kiedy podsłuchała rozmowę Imperatora z Wielkim Inkwizytorem... Rozmawiali o zakłóceniu Mocy, gdzieś blisko.

"Z tego co mi przekazałeś, ta dziewczyna jest... Wyjątkowa."

To Wielki Inkwizytor musiał być tą osobą, która przesłuchiwała jej ciotkę.
"Wymienił twoje imię. Uśmiechnął się pod nosem i powiedział, że ktoś będzie bardzo zadowolony z tego odkrycia."

Więc tą grubą rybą polującą na nią, był sam Lord Vader... Albo i Imperator, jeśli wyciąga dobre wnioski z podsłuchanej rozmowy.

Czuła jak serce momentalnie podskoczyło jej do gardła, chociaż całą sobą starała się tego po sobie nie pokazywać. Nawet nie sięgnęła po drinka, chociaż teraz czuła, że bardzo potrzebuje napić się czegoś mocnego.
Z jednej strony cieszyła się, że zna już całą prawdę, że to koniec domysłów co do jej rodziców, już nigdy więcej nie będzie budziła się z myślą, że chciałaby znać prawdę...

Ale czy to tak bardzo lepsze niż budzić się z myślą, że twój ojciec terroryzuje galaktykę i poluje na ciebie?

— Dzięki. — powiedziała w końcu, szybko podnosząc się ze swojego miejsca. Już chciała wyjść z kantyny, przewietrzyć się i ułożyć sobie plan na to co zrobić dalej, ale Elowen złapała ją za przedramię.

— Uważaj na siebie, Yllienne. Twoja matka - nieważne czy żyje czy nie - nie chciałaby, żeby spotkała cię jakaś krzywda. Szczególnie ze strony ojca.

Yllienne czuła, że ciocia mówi to szczerze. W jej wzroku widać było, że martwi się o siostrzenicę - i mimo ogromnych starań dziewczyny by to ukryć - wyczuła, że bardzo wybiło ją to z rytmu. Jej myśli przez najbliższy czas będzie zaprzątać ta jedna sprawa i nie skupi się na świecie wokół.

Tak bardzo chciałaby złapać ją stanowczo za nadgarstek i zaciągnąć siłą do siebie na statek, przetrzymać ją te kilka dni, aż ochłonie.
Ale jednocześnie wiedziała, że to niemożliwe. Wyrwałaby jej się i tak czy siak poszła w swoją stronę.

— Zawsze uważam. — odparła i wyrwała swoją rękę, idąc dalej.

Wyszła z kantyny i bez celu zaczęły krążyć między domami i straganami. Nie zwracała uwagi gdzie kierują ją jej kroki, niby patrzyła na swoje otoczenie, ale niemal całą swoją uwagę zwróciła ku myślom.

Co teraz? Co dalej? Gdzie powinna się teraz udać? Czy gdziekolwiek nie pójdzie narazi wszystkich na niebezpieczeństwo? Czy może jakoś uciec? Ale ona nie chce się ukrywać... Chce walczyć z Imperium, chce pomóc zmienić galaktykę na lepsze...

W ten sposób wyszła w końcu poza miasto, na pustynię. Usiadła na jednej z wydm, plecami do miasta i zaczęła grzebać w piasku, tworząc jakiś bliżej nieokreślony rysunek.
Po co ja to robię? Zaraz będę mieć ten piasek wszędzie między palcami...

Nagle poczuła linkę oplatającą się wokół jej ramienia. Ktoś mocno za nią szarpnął i zaczęła staczać się w dół wydmy.
Teraz to już na pewno jestem cała w tym jebanym piasku.

Staczając się coraz bardziej zaplątywała się w linkę, ale udało jej się przyciągnąć do ręki miecz świetlny i przeciąć swoje prowizoryczne więzy. Chciała się podnieść, ale dostała kopniaka prosto w brzuch, instynktownie się od niego kuląc.
W ostatnim momencie udało jej się przezwyciężyć nagły ból i przewrócić się na bok, unikając ogłuszającego strzału z blastera lecącego w jej stronę.

Podniosła się na nogi, odbijając mieczem kolejne dwa strzały. Potem musiała odwrócić się za siebie, odbijając atak skierowany na jej plecy. Wibroostrze zderzyło się z mieczem z taką siłą, że być może Yllienne zablokowała cios, ale odrzuciło ją to do tyłu.

Nie była w stanie się skupić na walce. To nie był pierwszy raz, kiedy była otoczona przez wrogów, ale pierwszy, gdy nie potrafiła się skupić. Ostrzeżenia, które zawsze były niczym krótki błysk w jej umyśle i pozwalały uniknąć ataku teraz rozbijały jej się po głowie i wręcz przeszkadzały.

Ktoś z tyłu kopnął ją w zgięcie kolana i znowu poleciała na ziemię. Widziała przed sobą napastnika, już zamachującego się na nią ponownie ostrzem. Chciała chociaż zrobić blok, jeśli nie mogła liczyć na wyprowadzenie kontrataku, ale mężczyzna - chyba mężczyzna - złapał za nadgarstek dłoni, w której trzymała broń i ostatnim co widziała było, jak jego głowa okryta metalowym hełmem zderzyła się z jej głową.

Nie miała pojęcia na ile straciła przytomność, ale wirujące myśli zdążyły się już uspokoić i była tylko ciemność. Nie czuła nic.

Nawet sama nie wie kiedy, poczuła, że leży na jakiejś zimnej, metalowej posadce. Kosztowało ją to wszystko, by nie jęknąć z bólu w głowie i brzuchu, żeby nie zwrócić na siebie uwagi. Słyszała jakieś głosy, których nie rozpoznawała, poza tym czuła się, jakby słuchała ich spod wody. Próbowała poruszyć rękami, ale te były spięte kajdanami za jej plecami. Nawet jeśli próbowałaby jakoś się podnieść i uciec, nie miała pojęcia gdzie jest, jej wzrok - kiedy udało jej się na chwilę uchylić powieki - był rozmazany, w głowie jej szumiało, nie byłaby w stanie walczyć.

— Imperator zlecił nam... — rozpoznała te słowa, a zaraz potem nastąpił odgłos, jakby wbijania czegoś ostrego głęboko w ciało.

— Szkoda, że nam zapłacił kto inny. — po tym zdaniu był strzał.

Przez kilka chwil swojej jako-takiej przytomności nie wiedziała co się dzieje. Kto się właśnie bije? Gdzie właściwie jest?

Potem ktoś złapał ją mocno za ramię i zaczął ciągnąć po ziemi. W momencie szarpnięcia znowu jej głowę objął ból i ponownie zalała ją ciemność.
Jedyny moment, w którym nic ją nie bolało i o niczym nie myślała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro