Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.2


'Bycie najmłodszym z rodzeństwa jest do kitu.' Zed Benedict przykucnął przy drzwiach kuchennych, przysłuchując się rozmowy reszty rodziny. Słyszał barowy głos swojego ojca, zawsze pewny i spokojny, a potem jego matki z nutami niedowierzania i szoku, wznoszącymi się ponad inne. Jego rodzice byli swoimi przeznaczonymi, drugimi połówkami dusz, w najgłębszym tych słów znaczeniu, a ich związek był fundamentem, na którym zbudowano naszą rodzinę. Kiedy mama grała królową dramatu, tata stawał się jej ostoją spokoju. Dopełniali się wzajemnie. Zed miał nadzieję, że pewnego dnia znajdzie swoją drugą połówkę - tak jak jego tata odnalazł mamę.
I to by było na tyle. Zed nie miał nic przeciwko, że jego rodzice prowadzili w tej chwili prywatną rozmowę. Tym, co go denerwowało, było to, że wszyscy jego bracia zostali wtajemniczeni, a on, jako jedyny, nie.
- Ale mam już dziewięć lat! - zaprotestował zanim drzwi zatrzasnęły się przed jego oczami.
Jego mama zablokowała drzwi, jej pomarańczowa spódnica z ramą geometrycznych wzorów wypełniała szczelinę, przez którą próbował przecisnąć małe rączki. To była jego ulubiona spódnica, ponieważ wyglądała jak zwierzęta zbudowane z klocków Lego.
- Tak, kochanie, masz dopiero dziewięć lat. Twoi starsi bracia, w przeciwieństwie do ciebie, są już dorośli.
Musiał przyznać, że najstarsza trójka: Trace, Uriel i Victor, byli już na tyle dorośli, aby być tym niezrozumiałym stworzeniem zwanym 'dorosłym', musiejącym się ogolić, a nawet mieć (fuj) dziewczynę. Nie mógł zrozumieć dlaczego jego bracia zawracali sobie czymś takim. Żadna z ich randek nie była ich bratnimi duszami, a jeśli były czymś podobnym do dziewcząt w jego klasie, chichotały i nosiły kiepskie, błyszczące ubrania. Dziewczyny nie rozmawiały o ważnych rzeczach, takich jak baseball, piłka nożna czy muzyka - przynajmniej nie prawdziwa muzyka, tylko bezmózgie zombie boy band'y. Mimo to wydawało mu się, że zauważył niejasność w argumencie rodzicielki. - Yves nie jest dorosłym - ma tylko dziesięć lat.
Jego mama zmarszczyła brwi, a jej ciemne oczy zamgliły się na moment. Wykorzystywała swoją moc, by zobaczyć przyszłość. Znał oznaki, ponieważ sam posiadał takie zdolności. Choć jego umiejętność mówiła mu, że drzwi pozostaną zamknięte, jego uparta strona sprawiła, że chciał przeciwstawić się losowi.
- W tym przypadku, kochanie, widzę, że potrzebujemy Yves'a. - Brzmiała prawie przepraszająco. - Wiesz, jaki ma wspaniały talent do zagadek naukowych. Zresztą, po raz pierwszy zezwoliliśmy mu na udział w jednej z naszych dyskusji. Nie pozwoliliśmy mu na to, gdy miał dziewięć lat.
Zed wyrwał luźną nitkę w rękawiczkach baseballowych. - Więc do czego wam jest potrzebny Xav? Jest bezużyteczny - zwykły głupi stary uzdrowiciel.
Jego mama zaczęła stukać stopą o podłoże, a lamy zadrżały niespokojnie, ostrzegawczo. - Xavier nie jest bezużyteczny. Żadne z moich dzieci nie będzie nazywane bezużytecznym, Zed' zie Benedict!
Oops. - Przepraszam, mamo.
- Hmm. Następym razem uważaj na to, co mówisz.
Odruchowo zacisnął dłonie w pięści, nadal skryte pod materiałem skórzanych rękawic. - Ale nie może wam w żaden sposób pomóc, więc dlaczego wolno mu przebywać razem z wami w pokoju?
- Ponieważ wykluczenie go byłoby niesprawiedliwe. Zaprosiliśmy Yvesa, który, jak wcześniej wspomniałeś, jest od niego o wiele młodszy, więc Xavier również może tam być, jeśli tylko zechce.
- Chcę! - Xav przegalopował obok, podskakując na swoich długich nogach jak Woodrow, starożytny pies rodzinny, który rozłożył się teraz przy wejściu do domu. Woodrow chrząknął na powitanie, ale nie ruszył się z miejsca.
Zed zignorował Xav'a; to nie z nim toczył bitwę, ale z ich mamą. - Ale ja też chcę pomóc. Mogę pomóc - wiesz o tym. Jestem w stanie zobaczyć dosłownie wszystko. Nikt inny nie potrafi tego zrobić - nawet ty.
Jego mama przejechała dłonią po swoim policzku. - Wiem o tym, kochany chłopcze, ale wciąż jesteś za młody. Twój czas też nadejdzie.
Widział przyszłość, lecz były to zamknięte drzwi. Takie frustrujące. - To niesprawiedliwe! - wykrzyknął buntowniczo.
- To prawda. -  Jego najstarszy brat, Trace, zmierzwił mu włosy, gdy przechodził obok luźnym krokiem i gracją wyszkolonego wojownika. Na studiach, w wolnym czasie, uprawiał sztuki walki . Zed nienawidził jego loków ułożonych w nieładzie. Trace, którego podziwiał prawie tak samo jak swojego ojca, traktował go jak dziecko!
- To dlatego, że jesteś dzieckiem. -  powiedział z uśmieszkiem Victor, idąc za Trace'm do stołu zastawionego przygotowanym wcześniej śniadaniem.
- Przestań czytać mi w myślach! - warknął Zed. On i Victor nigdy dobrze się ze sobą nie dogadywali, ponieważ stary zwyczaj Victor'a, polegał na manipulowaniu myślami Zed'a, by ten wykonywał za niego obowiązki domowe. Victor przestał to robić po tym, jak został przyłapany przez ich ojca kilka miesięcy temu, ale Zed nie zapomniał o tym jak był przez niego wykorzystywany i planuje swoją małą zemstę, kiedy Vic przyprowadzi do domu dziewczynę. Żaba w szortach brata, gdy próbował zaimponować swojej pierwszej randce, była obecnie najlepszym planem na jaki wpadł Zed. Supercool Victor nigdy by nie przeżył takiego zażenowania.
- Jeśli nie chcesz, by ludzie dowiedzieli się o twoich głupich pomysłach, to lepiej zacznij ćwiczyć budowanie tarczy, kurduplu.
Zed próbował użyć telekinezy, aby wykończyć karton mleka nad głową Victora - pokazałby mu, kto tu jest kurduplem! - ale jego brat był w stanie go bez wysiłku odstawić na miejsce. - Nieźle, ale musisz to jeszcze przećwiczyć, zanim będziesz mógł bawić się z dużymi chłopcami.
- Wcale nie pomagasz, Vic. - mruknął Uriel, ulubieniec Zed'a wśród trzech starszych braci. Młody tęsknił za nim, odkąd tamten zaczął studia i już dłużej z nimi nie mieszkał.
Matka ustąpiła miejsca Uriel'owi, a jej oczy wpatrywały się w niego z niemą prośbę, żeby spróbował namówić młodszego na zawarcie wreszcie pokoju. Will, środkowy z siedmiu synów, wszedł i szybko ocenił panującą w pokoju nieprzyjemną atmosferę. Stanął pomiędzy najstarszymi, aby odwrócić uwagę Victora i Trace od pogorszenia sytuacji i aby Uriel mógł przekonać na spokojnie Zed'a.
Uklęknął przy swoim najmłodszym bracie. - Słuchaj, Zed, rozumiem, że jesteś zły, ale wiem także, że gdy nadejdzie czas, okażesz się najsilniejszy z nas wszystkich. Ci faceci - wskazał na innych braci zgromadzonych w kuchni - nie chcą po prostu tego przyznać.
Pasowało mu takie oświadczenie. - Nie?
- Nie. Ty, mój drogi, jesteś naszą tajną bronią - a nie ujawniasz swojego asa z rękawa, dopóki nie będziesz absolutnie gotowy do jego użycia, prawda?
Zed przygryzł dolną wargę, rozważając podany argument. - Nie sądzę.- odparł niemrawo.
- Więc dzisiaj zostajesz na ławce, dobrze? Dotrzymaj Woodrow'i towarzystwa.
- Ale jestem w drużynie, prawda?
- Tak, oczywiście, że tak. Jesteś naszą małą gwiazdą w Drużynie Benedict'ów, więc musimy się tobą dobrze zaopiekować.
- Świetnie. Pasuje mi to.
- To dobrze. Cieszymy się z tego.
A potem drzwi się za nim zamknęły z cichym trzaskiem.
Następnym razem, poprzysiągł Zed,  następnym razem będzie w środku i pokaże im wszystkim do czego jest zdolny. Przytulił się do Woodrow'a, drapiąc po szyi owczarka irlandzkiego, dokładnie tam, gdzie najbardziej to lubił.
- Hej, Woodrow, ci źli goście nie zamierzają siedzieć spokojnie, jeśli będziemy mieli ich na celowniku, prawda?
Pies ziewnął w odpowiedzi. Zed postanowił uznać to za "tak".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro