Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.1

Zed rozkoszował się szybką jazdą na motocyklu, dopóki silnik nie zawył głośno w geście protestu.  Kipiąc gniewem, wydał z siebie krzyk, dając upust negatywnym emocjom.
- Zwolnij, idioto! - Wykrzyknął Trace, bedący kilka metrów za nim. Jechał na własnej maszynie, próbując dogonić Zed'a na niedokończonej
i krętej drodze w Górach Skalistych. - Tak bardzo chcesz zostać dawcą serca?!
- To się nie wydarzy! Nie dzisiaj - odkrzyknął przez ramię Zed. Opony zachrzęściły na żwirowym podłożu, kiedy wziął gwałtowny zakręt. Dreszcz podniecenia spowodowany wizją niebezpieczeństwa przebiegł wzdłuż jego pleców. Tego właśnie potrzebował. Cześć jego gniewu znalazła wreszcie ujście. 'Jeszcze' - pomyślał.
- Tylko dlatego, że widzisz swoją przyszłość, nie znaczy, że zamierzam dotrzymywać ci w tym kroku!
Gdy był sekundę od kolejnego zakrętu jego instynkt wczesnego alarmowania dał o sobie znać, informując go o zbliżającym się stadzie pędzących koni. Wcisnął gwałtowanie hamulce i zawrócił, wzbijając w powietrze falę kurzu i drobnych kamieni. Przyzwyczajony do nagłych zmian w zachowaniu Zed'a, Trace, podążył za nim, wykonując z gracją manewr i zatrzymując swój motocykl. Oboje przystanéli na poboczu drogi, spoglądając w dół doliny.
- Co to było?! - zapytał krótko Trace.
- Konie. - odparł spokojnie, wyłączając silnik.
- Wciąż masz w sobie dość rozsądku, aby nie wystraszyć weekendowych kowbojów. - Wyjął kluczyk ze stacyjki i poklepał się po kieszeni kurtki w poszukiwaniu papierosów, a potem westchnął, przypominając sobie, że rzucił palenie. Odkąd dołączył do Wydziału Policji w Denver zmienił się nie do poznania. Z w pełni opłaconego członka ciemnej strony mocy, stał się odpowiedzialnym obrońcą sprawiedliwości.
'Zabawne, że rodzina wybrała, akurat Trace'a, by odbył ze mną rozmowę na temat mojego nagannego zachowania' - pomyślał. - 'Przyganiał kocioł garnkowi...'
- Poczekajmy tutaj, aż Uriel nadrobi zaległości - powiedział Trace. Silniki wydały z siebie krótki trzask, dając znak, że już ostygły.
- Nie mów mi, że zadzwoniłeś po niego o pomoc? - oparł motocykl na stopce i zsiadł z niego. Wczesne jesienne słońce grzało przyjemnie jego skórę, więc rozpiął zgrabnie kurtkę i rzucił ją na siedzenie. Widok na Dolinę South Fork oblewaną przez rażące w oczy promienie słońca, którego nie zakrywała najmniejsza chmurka, pobielone pola i pochylone nad nimi bydło rzucające znikome cienie, dawał wrażenie, jakby to wszystko było z góry zaplanowane.
- Nie jestem głupi. Tylko w stosunku do niego jesteś zawsze miły.
- Czy jestem aż taki przerażający, że nawet oficer policji potrzebuje wsparcia?
- Ty mi powiedz, Zed. Powinienem się ciebie bać? - Poziom jego złego nastroju podskoczył drastycznie na wypowiedzianą przez brata aluzję.
- Co to miałoby do diabła znaczyć, Trace?!
- Mam na myśli, że wysyłasz ostatnio bardzo dziwne sygnały. Nikt z nas nie jest pewien, co się dzieje wewnątrz ciebie. Gdy coś jest nie tak z tak potężnym savantem jak ty, każdy rozsądny człowiek zacząłby się martwić.
Zed zaśmiał się perliście, lecz brzmiało to pusto. - Whoa, grubo, bracie!
- Mówię poważnie. Posiadanie tak rzadkich darów, jak my, niesie ze mną ogromny ciężar i odpowiedzialność. One tworzą lub niszczą człowieka.
'Nie miał zbyt wiele do powiedzenia, co?' Zed wpatrywał się w milczeniu w drogę, śledząc uważnie wjeżdżającego pod górkę, na swoim górskim rowerze, Uriel'a. Wśród braci był eko-wojownikiem, wolącym własne mięśnie od koni mechanicznych. Musiał zostawić swojego jeepa na początku szlaku, a dalszą drogę, po twardej nawierzchni, przebyć dwukołowcem.
- O to nadchodzi sir Galahad. - powiedział Trace.
Zed poczuł przebłysk bliskości ze swoim najstarszym bratem, połączonej w tej chwili z czułą kpiną osoby obok. Złoty chłopiec... - Ma
w sobie to coś, prawda?
- To wina tych blond strąków. Mama z tatą wybrali dla niego idealne imię. Dlaczego to akurat on je dostał, kiedy reszta z nam ma kolory włosów po naszych rodzicach? - Aby to podkreślić, Trace potargał ciemnobrązowe włosy Zed'a. Niezadowolony ruchem starszego, odtrącił jego dłoń .
- Przestań. Chyba że chcesz stracić rękę?
Trace uśmiechnął się lekko pod nosem. - Nadal tego nienawidzisz? Dobrze wiedzieć. - Pomachał do Uriel'a, pokazując, że na niego czekają. - Niektórzy faceci na stacji płacą fortunę, żeby wyróżniono ich tak jak Uri'ego , ale nie przyznają się do tego.
Zed gardził nimi z całego serca. - Wyróżnianie się jest dla dziewczyn.
- Powiedz to tym modnisiom w Denver.
- Słowa moda i mężczyzna  nie powinny znajdować się w tym samym zdaniu. - Cyniczny do szpiku kości Zed podejrzewał wszystko, co stylista pakował na twarz facetów, uzmysławiając im, że powinni wydawać miliardy dolarów na swój wizerunek. To wszystko było prostą pułapką napędzaną motywem zysku.
- Xav byłby innego zdania. - Piąty z braci, Xavier, miał najwięcej ubrań spośród wszystkich Benedict'ów, nie wliczjąc ich matki.
- On jest już na straconej pozycji. - westchnął - Ale sądziłem, że jesteś na takie rzeczy odporny. Pobyt w mieście tak cię zmiękczył? Nie mów mi, że miałeś - jak to się nazywa - męską depilację?
Trace nie krył chichotu. - Cały ja, prawda? - Trace miał największy i najgrubszy zarost na piersi ze wszystkich braci. Gdyby ktokolwiek kiedykolwiek podszedł do niego z pęsetą lub plastrem z woskiem, źle by się to dla niego skończyło. - Hej, Uri, spokojnie. Weź oddech.
- Dzięki, że na mnie zaczekaliście, chłopaki. - Uriel otarł pot z czoła.
- Żaden problem. Za żadne skarby świata bym tego nie przegapił, prawda? - zadrwił Zed. - Jak mógłbym ominąć tak rzadką szansę przysłuchiwania się tego, jak moi dwaj starsi bracia tłumaczą mi jakim to ja nie byłem dupkiem.
- Oh. - Uriel oparł swój rower o motocykl Zed'a. - Skąd wiedziałeś, że mamy w tym jakiś ukryty motyw?
- Przestańcie owijać w bawełnę. Nie trudno się domyślić jak to było. Mama i taka się martwią. Nie mogą się ze mną skontaktować, więc wysłali was do odwalenia brudnej roboty. Gdzieś się pomyliłem? Chyba nic się nie zmieniło?
- Jedynym, który się zmienił, jesteś ty. - powiedział Trace. - Co się dzieje w twojej głowie, Zed? Jesteś niemiły w stosunku do wszystkich - nauczycieli, mamy, taty - do diabła, nawet klientów spławu kajakowego. Nie jesteś już dłużej skłonny do pomocy, chyba że zmusimy cię do tego przy użyciu drastycznych środków.
Ta sytuacja, nie była dla Zed'a wcale czymś nowym, jednak przez swoją bezsilność nie jest w stanie tego w jakikolwiek sposób zmienić. Stąpał po kruchym lodzie i dobrze o tym wiedział. Jednak oni po prostu go nie rozumieli. To, co razem widzieli, zbrodnie, które jego rodzina pomagła rozwiązać, pozostawały przy nim, przyklejone do jego rąk jak krew, gorąca i lepka. Czuł się jak bohaterka Makbeta, która z całych sił próbowała pozbyć się uciążliwej plamy,
a kiedy ona nadal tam była, popada w obłęd. Kiedy spotykał 'tych' ludzi, mógł myśleć wyłącznie o tym jakich zbrodni dokonali i o ciemności spowijającej ich serca, zamiast ciepłego światła. Było to coś, czego nie mógł wyznać nawet swoim braciom. Uznaliby, że jest za słaby do tej roboty, nie wystarczająco męski, by zajmować się tak niebezpiecznymi sprawami. W liceum, gdzie dostał reputację rebelianta, nauczył się, że lepiej jest atakować niżeli bronić.
- Rozczarowałem cię, braciszku? -  zakpił Zed. - Tylko dlatego, że nie chcę walczyć z przestępczością w tak bohaterski sposób jak reszta z was?
- Zdajemy sobie sprawę z tego, że sparzyłeś się na sprawie Lomas'a, ale ta niesprawiedliwość nie powinna powstrzymywać cię od stawienia czoła temu, w co wierzymy.
- A co to miało dokładnie znaczyć? - Nadal mdliło go, gdy pomyślał sobie o tym, jak nie zdołał powstrzymać nowego nauczyciela, pana Lomas'a, nadużywającego swojej pozycji, aby uczynić życie piekłem dla bezbronnego dzieciaka z pierwszego roku. Dzięki swojemu darowi wiedział, co się działo między tamtą dwójką, ale nikt poza jego rodziną nie brał go na serio; zamiast tego został zawieszony, dopóki oskarżenia nie zostały zniesione, a cała sprawa wyjaśniona. Po przywróceniu mu praw ucznia dyrektor nie przeprosił, powiedział jedynie Zed'owi, że powinien ten 'lepiej panować nad złością'.
- To, że reprezentujemy ofiary.
- Brzmi nieźle, Trace. Musiałeś dobrze się uczyć w szkole policyjnej, ich żargon nieźle wszedł ci w żyły. - Nie chciał naśmiewać się brata, ale samo tak jakoś wyszło. Nie panował nad tym.
- Zed, czy naprawdę zapomniałeś, dlaczego to robimy? -  zapytał cicho Uriel.
Zed wzruszył ramionami. Robili z niego dobrego gliniarza / złego gliniarza, ale zadziałało. Czuł się z tym dobrze, pasowało mu to.
- Kiedyś byłeś taki chętny, żeby do nas dołączyć, że potrafiłeś wyważyć drzwi, by tylko mieć swój udział w tym, co robimy.
- Może mama miała rację, że lepiej byłoby trzymać mnie z dala od tego? Może powinna była mnie za wszelką cenę powstrzymać? - Może to ja nie byłem wystarczająco silny, by zacząć syntetyzować umiejętności swoich braci, aby zobaczyć zarys każdego przestępstwa, które wspólnie zbadali. Widział całość tam, gdzie oni mogli dojrzeć jedynie fragmenty. Obrzydliwe obrazy, których najchętniej pozbył by się ze swojej głowy, gdyby tylko mógł.
- A może musisz przypomnieć sobie powody, dla których chciałeś to rozpocząć? - Uriel wyciągnął w jego stronę rękę.
- Ej! - Zed cofnął się gwałtownie, wiedząc, że jego brat potrafi przywoływać obrazy  z przeszłości.
- Boisz się pamiętać tego dzieciaka? Nie ma po co. Lubiliśmy tamtego chłopca. -
Aluzja Uriel'a do tego, że nie podoba mu się to, kim stało się tamto dziecko, zraniła Zed'a. Uriel zwykle widział w ludziach dobro, a Zed miał duży problem, ten nie mógł go już w nim znaleźć.
- Nadal jestem tym dzieckiem, Uri.- I aby mu to udowodnić złapał rękę brata i zacisnął na niej palce.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro