| - story - |
Następnego dnia Jeongguk obudził się niewyspany. Zarówno oferta Corda, jak i podsłuchana — zupełnie przypadkiem — rozmowa Jimina z jego ojcem, a także świadomość pobytu w nowym miejscu nie dawały mu spać. Pół nocy wiercił się na drewnianym łóżku, ugniatając wypchany sianem worek, który znajdował się pod jego głową. Kiedy już udało mu się zasnąć, było blisko świtu. Farmerzy i najemnicy, a także znajdujący się po drugiej stronie starszy chłopiec przestawali powoli chrapać.
Przetarł pokryte ropą oczy, opierając się drugą ręką o drewniany "materac". Zastanawiając się nad tym, co go obudziło, spojrzał w stronę kuźni. Kowal przestał już kuć, w obecnej chwili rozgrzewając stal w ogniu, by móc stworzyć z niej nowe ostrze. Gdy przyglądał się mu, przypomniały mu się znów słowa Corda. O tym, że i on miałby być wojownikiem, otrzymać własną zbroję i miecz. Sama myśl o tym sprawiła, że na jego rękach pojawiła się gęsia skórka. Poczuł się nagle podekscytowany, a zmęczenie odeszło w niepamięć. Wyskoczył z łóżka, jednocześnie zastanawiając się, gdzie mógłby dostać coś do jedzenia. Postanowił spróbować w stojącej naprzeciwko karczmie. Gdy szedł, znów czuł na sobie spojrzenia najemników, jednak powoli oswajał się z tą odmiennością. Mieli prawo być zdziwieni, w końcu przez rasę znacznie różnił się od nich.
Gdy wszedł do karczmy, dostrzegł jeszcze więcej wojowników. Przyglądali mu się, ale starał się nie dawać po sobie znać, że go to obchodzi. Podszedł niepewnie do blatu, za którym stała krzepko wyglądająca, starsza kobieta. Chciał się odezwać, ale nie pozwoliła mu na to, zaczynając kłapać od razu, gdy tylko otworzył usta.
- Na Innosa! Jesteś. Dzieci tutaj to szczęśliwe dzieci! Chodź, chodź, siadaj, kochany. Co byś zjadł? Och, Jimin idzie!
Na te słowa młodszy podążył za wzrokiem kobiety, dostrzegając biegnącą w jego stronę kulkę. Policzek Jimina wciąż był lekko czerwony, ale po samym odcisku ręki nie było śladu. Nic nie wskazywało na to, by poprzedniego dnia ktoś go uderzył.
- Cześć! — Pomachał mu, a rękaw jego lnianej koszuli zafalował za tym ruchem. Podszedł bliżej i usiadł na stołku blisko baru. — Przyszedłeś na śniadanie?
- Tak, zastanawiam się, gdzie...
- Thekla robi pyszny gulasz! Theklo, on musi spróbować!
- Już się robi! Jimin, zajmiesz się gościem? — zapytała kucharka, jednak nie czekała na odpowiedź, od razu kierując się w stronę kuchni. Pozytywna energia kobiety udzieliła się Jeonggukowi, który, nie myśląc o tym, uśmiechał się.
- Każdy codziennie dostaje jedną porcję gulaszu od Thekli — wyjaśnił mu Jimin. — Twoja sprawa, co z nim zrobisz, ale wiesz, na zimno średnio smakuje. — Mrugnął do niego.
Zachowania Jimina nie wyglądały na dworskie. Nawet jako królewskie dziecko nie zostałoby mu tak pozwolone. Właściwie Jeongguk nic o nim nie wiedział — oprócz tego, że pochodzą z tego samego kraju — ale na podstawie paru rzeczy mógł wysnuć pewne wnioski. Upodobanie do owieczek, krzykliwość, wesoła osobowość — nie było innej opcji, Jimin musiał pochodzić ze wsi. Dochodząc do tego wniosku, Jeongguk skrzywił się. Jimin nie wyglądał jak nic, o czym mu opowiadano. Był dużo... lepszy. Jak wiele kłamstw skrywał królewski dwór? Jego rozmyślania przerwał ich obiekt.
- Chyba się nie wyspałeś, co? Podczas mojej pierwszej nocy też miałem z tym problem. Nie wyglądasz najlepiej.
- Nie — odpowiedział młodszy. — Długo nie mogłem zasnąć. Twarde macie tu łóżka. — Jimin zaśmiał się.
- Mają — poprawił go. — Ja też nie jestem stąd, pamiętasz?
- Jimin, mogę... mogę zadać ci jedno pytanie? — zaczął niepewnie, korzystając z sytuacji.
- Ty... nie pochodzisz z dworu, prawda?
Jimin przestał się uśmiechać. Wyglądało na to, że pytanie Jeongguka nieco zepsuło mu humor.
- Nie. Jestem ze wsi. A ty, zakładam, pochodzisz? — spytał z lekkim smutkiem w oczach.
- Mhm — mruknął Jeongguk, również nie pałając entuzjazmem.
- Kim są twoi rodzice?
Brunet poczuł falę paniki przed odpowiedzią, ale uratowała go od niej Thekla, zmierzając w jego stronę z miską ciepłego dania.
- Proszę bardzo, proszę bardzo! Porcja dla nowego członka rodziny. Oby ci smakowało, chłopcze!
- Dziękuję pani — odpowiedział Jeongguk, z zainteresowaniem obserwując gulasz, który przed nim postawiła. Na szczęście, nie przypominał "gulaszu" bandytów — w przeciwieństwie do ich przysmaku, w tym nic się już nie ruszało.
- Tylko nie pani, to mnie postarza! Już idę po twoją porcję, Cord! — wykrzyknęła kobieta, zwracając uwagę chłopców na mężczyznę, który właśnie pojawił się w karczmie. Wyglądał na równie niewyspanego, co młodszy z nich, a brak zbroi, którą zastąpił starymi ciuchami, odjął mu w oczach kilka godzin snu.
- Cholerne zmory — warknął pod nosem. — Niech mnie Beliar, nie spałem prawie całą noc.
Ciężki dzień zdawał się doskwierać nie tylko pojedynczym jednostkom. Wokół nich dało się słyszeć wiele niezadowolonych pomruków.
- Jedz, chłopcze, bo ci ostygnie — wyrwał bruneta z zamyślenia Cord. Dopiero wówczas zdał sobie z czegoś sprawę. Nie dostał łyżki. Bandyci bandytami, ale myślał, że w takim miejscu, jak to, otrzyma podstawowe sztućce. Wyglądało jednak na to, że i najemnicy posilali się w bandycki sposób. Nie pozostało mu więc nic, prócz rozpoczęcie posiłku siorbaniem zupy przez brzeg miski.
Siedzący obok pulpetowaty chłopiec przypatrywał mu się ze smakiem, a Jeongguk nie był pewien, czy chłopiec chce zjeść gulasz, który sączył, czy jego samego. Jego żołądek, pomimo pochłonięcia kolosalnych ilości jedzenia dzień wcześniej, wciąż pozostawał skurczony, więc porcja, którą mu podano, była zdecydowanie za duża. Podzielił się nią, ku radości starszego kolegi (patrzenie na rosnące, pucołowate policzki również było zjawiskiem powodującym uśmiech na ustach).
- Niedługo musimy porozmawiać, wiesz o tym — rzekł ich dużo starszy towarzysz. Jeongguk odwrócił się w jego stronę, notując w głowie, jak ten, skończywszy swoją porcję, zagryzał ją kawałkiem starego bochenka.
- Dlaczego?
Tamten tylko westchnął, jakby chłopiec spytał o jakąś zupełnie oczywistą bzdurę, i Cord musiał mu wytłumaczyć, że wilki zjadają owce. W pewnym sensie była to prawda.
- Wciąż nie wiemy, kim tak naprawdę jesteś. I jak się tu znalazłeś. Myślę, że Onar chętnie cię wysłucha. — Jego słowa wywołały gęsią skórkę na ramionach chłopca.
- Jak już skończy, pójdziemy na pastwisko? — szepnął mu z drugiej strony Jimin. Przytaknął mu jedynie i wrócił do mężczyzny.
- Onar to właściciel ziemi, tak? Dlaczego akurat on?
- Nie tylko on. Generał Lee również - dodał, jakby to miało go pocieszyć.
- Przyjdę po południu, dobra? — zapytał, biorąc pod uwagę dźgającego go ciągle w bok szatyna. Cord również zauważył, co dzieje się ze starszym z chłopców i jedynie się uśmiechnął.
- Idźcie się pobawić, dzieciaki.
~~~
Co chwilę komfortową ciszę przerywało beczenie. Pasterz gryzł swoje jabłko, a owce skubały swoją trawę.
- Nie boisz się ojca? — zapytał Jeongguk, dając tym samym znak, że słyszał całą wczorajszą rozmowę. Jimin zadrżał lekko i otworzył oko, łypiąc nim na drugiego chłopca.
- Tylko trochę. Ale teraz jest na polowaniu, nie widzi nas.
- Czemu... — Jeongguk zawahał się, zanim kontynuował. — Czemu nie chce, żebyś się ze mną zadawał?
Starszy z chłopców wyraźnie posmutniał, jakby fakt, o którym przypomniał mu kolega był wyjątkowo bolesny.
- Sam dokładnie nie wiem. Raczej chodzi o to, że przypominasz naszych. Od czasu, kiedy... — przełknął z trudem ślinę i spojrzał szklanymi oczętami na bruneta. — Nie będziesz się śmiał?
- Nie. Mów.
Starszy poprawił się na swoim siedzisku i wziął oddech, nim kontynuował.
- Od czasu, kiedy spłonęła nasza wioska i przenieśliśmy się tutaj, nie widzieliśmy nikogo z Foelux.
Dreszcz przebiegł po ciele Jeongguka. Pewne elementy w jego głowie chciały się dobrać w całość, ale nie był pewien, jak powinien je przypisać.
- Co masz na myśli? Jak to — spłonęła? — Jego oczy wyrażały szok, ale i współczucie dla starszego kolegi. Ten westchnął, nim kontynuował.
- Jeongguk, czy pamiętasz, co zakończyło pierwszą erę?
- Wygrana wojsk królewskich nad orkami w Górniczej Dolinie, prawda?
- Prawda. W tym samym czasie, kiedy królewska armia Rhobara świętowała wygraną, nasza wioska płonęła w najlepsze. Gdy nasz posłaniec opowiadał o tym księciu, został wyśmiany. Wiesz dlaczego? — Poczekał, aż Jeongguk kiwnie w jego stronę głową. — Bo opowiedzieliśmy prawdę. Że to był smok.
Jeongguk poczuł, jak wszystkie drobne włoski na rękach stają mu dęba. To, co mówił Jimin, było ciężkie do uwierzenia, ale z drugiej strony, nie widział powodu, dla którego miałby kłamać.
- Co ty mówisz? Jak to smok?
- Smok — potwierdził szeptem starszy. — Prawdziwy, wielki, pokryty łuskami, rogami.
- Jimin, ale... przecież smoki nie istnieją.
- Po co miałbym to mówić? Ty też mi nie wierzysz? Fajny z ciebie kolega, wiesz.— Jimin skrzyżował ręce na piersiach, teatralnie się obrażając.
- No bo... ale przecież smoków nie było tu od tysiąców lat! Czytałem o tym!
- Mówi się "tysięcy", a nie "tysiąców", Jeongguk.— Wywrócił oczami, które po chwili zmrużył i utkwił w młodszym. — Zaraz, zaraz. Czytałeś?
Pod naporem spojrzenia starszego Jeongguk poczuł napływ paniki. Chyba się zdemaskował.
- Tylko dworskie dzieci potrafią czytać, Jeongguk.
- Przecież mówiłem ci kilka godzin temu, że jestem z dworu.
Nastąpiła chwila milczenia, podczas której młodszy poszedł śladem owiec i zaczął podskubywać trawę (nie do końca używając tych samych części ciała, co one) i wypuszczać ją z dłoni. Czuł na sobie wzrok Jimina, ale nie dał po sobie znać, że go to rusza.
- No i co było dalej? — dopytał w końcu. Jimin patrzył na niego jeszcze chwilę tym samym, dociekliwym wzrokiem, ale w końcu odpuścił.
- Liczyliśmy na to, że chociaż trochę się przejmie, ale uznał, że nasz posłaniec przejadł się rdestem polnym i biadoli. Zakazał mu wygadywania "bzdur", uznając oficjalny powód zniknięcia naszej wioski jako podpalenie.
- Czegoś nie rozumiem — wtrącił młodszy. — Przecież żyjecie, powinniście się spalić razem z wioską, tak?
- Moja mama... ona była naszą wieszczką. Mówiła, że śniła o ogniu, kazała nam się ukryć. To było wtedy, kiedy tata wrócił z wojny z orkami. Schowaliśmy się, cała wioska, głęboko w lesie. Zbliżała się zima, więc drzewa zaczynały zrzucać liście. Smok był tak wielki, że gdy nad nami przelatywał, widział go koniec i początek naszej grupy.
- Wow — wymsknęło się młodszemu.
- Mama została, żeby chronić wioskę razem z innymi wieszczkami takimi czarami, jakie znała, ale już nigdy jej później nie spotkaliśmy. J-jej... — Spuścił wzrok. — Jej ciała też nie znaleźliśmy. Tata uznał, że nic już nas tam nie czeka. Uciekliśmy w tajemnicy przed resztą mieszkańców. Udało nam się załapać na królewski statek płynący do Khorinis. Po kilku miesiącach statek dobił do brzegu, ale my nie chcieliśmy zostawać w mieście. Uciekliśmy tutaj. A potem pojawiłeś się ty.
Młodszy nie wiedział, co powiedzieć. Historia, którą właśnie usłyszał, nie przypominała niczego, co znał, i może właśnie dlatego brakowało mu słów. Nie był pewien, jak ma zareagować, więc zdobył się tylko na dwa najbardziej odpowiednie do sytuacji wyrazy.
- Przykro mi.
- Niepotrzebnie, nie powinno być ci przykro. Ja tam się cieszę.
- Z czego się cieszysz? — zdziwił się Jeongguk. — Straciłeś dom, rodzinę, kolegów... i do tego twój tata cię uderzył.
- Wieśniacy cieszą się z małych rzeczy. Cieszę się, bo mam nowego kolegę — odpowiedział. — Wrócimy kiedyś do domu, Jeongguk. Na pewno. — Uśmiechnął się do młodszego. — A teraz ty mi musisz opowiedzieć, jak tu trafiłeś.
Nim jednak chłopiec zdążył otworzyć usta, by mu odpowiedzieć, przerwał mu głos nawołującego go Corda. Natychmiast wstał i odwrócił głowę w stronę wielkiego domu, gdzie zobaczył, już odzianego w codzienną zbroję, mężczyznę. Zapomniał na chwilę o siedzącym pod drzewem koledze, by skierować się w stronę tamtego. Czuł przed nim ogromny respekt. A może wdzięczność za to, że wziął go pod swoje skrzydła?
- Później wrócę — rzucił do starszego i odszedł szybko w stronę najemnika, przeoczając jego smutne spojrzenie. Gdy już znalazł się obok Corda, spojrzał na niego wyczekująco.
- Onar chciałby teraz z tobą porozmawiać, Lee też wrócił już z polowania. Jesteś gotowy?
Jeongguk już otwierał usta, by to potwierdzić, jednak za plecami Corda dostrzegł znajomą twarz. Ojciec Jimina wpatrywał się w niego przenikliwie, mrużąc i tak już dość małe oczy.
- Jeongguk? Jesteś tutaj? — wybudził go z transu Cord. Zamrugał kilkakrotnie i znów zwrócił na niego spojrzenie.
- Tak. Tak, mogę porozmawiać z Onarem - dodał.
Wojownik obdarzył go ciepłym uśmiechem.
- Chodźmy.
trochę mi się nie pasuje ten rozdział, ale okej, był potrzebnyjuż niedługo nadejdzie właściwa akcjamam nadzieję, że do tej pory się wszystkim podoba
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro