| - offer - |
- Tutaj powinno być dobrze - mruknął mężczyzna, siadając na grubym, startym pniu. Jeongguk przystanął, nie wiedząc, co ze sobą począć. Cord, widząc jego zakłopotanie, poklepał miejsce obok siebie i uśmiechnął się do chłopca porozumiewawczo. Wreszcie młodziak spoczął, wiercąc się przez chwilę w miejscu. Był zestresowany i nie wiedział, czego się spodziewać.
Powietrze wypełniła wygodna cisza. Jeongguk odczuwał, jak spokój tego miejsca otula go. Siedząc na skraju niezbyt gęstego lasu, nie musiał wytężać wzroku, by spojrzeć w jego głąb. Nagle wciągnął powietrze, zauważając coś, co do tej pory było mu nieznane. Cord zdawał się wychwycić jego zaskoczenie; chciałoby się powiedzieć, że wręcz strach.
- Pierwszy raz masz przed oczyma taką scenę? — zapytał go, obserwując gwałtowną zmianę w nastroju chłopca.
W lesie spowitym ciemnym, gęstym powietrzem, Jeongguk dostrzegł wilka. I to nie byle jakiego wilka, a właściwie wilki. Jeden duży, wręcz, ogromny. Zdawało się, że jego spojrzenie mogłoby objąć cały las, stanowiąc nad nim pieczę, ochraniając go swoim majestatem. Był groźny, ale był również daleko, więc Jeongguk się nie bał. Był po prostu bardzo zaskoczony. Drugi był nieco mniejszy, a jego oczy wyglądały na łagodniejsze, gdy trącał mordą szczenię, zachęcając je do zanurzenia kłów w świeżym wielkim szczurze, od którego martwego ciała zapewne unosiła się woń świeżego mięsa. Drugi szczeniak stał przy największym wilku, jego futro było już umazane krwią. Echo lasu niosło w stronę chłopca dźwięki cichego, porozumiewawczego skomlenia.
- Raczej często widzi się u was takie widoki, co?
Zdumiony chłopiec odwrócił oczy od szczęśliwego stada, by spojrzeć w oczy mężczyzny, ciekawego jego reakcji.
- Skąd pan to...
- Mówiłem ci już coś na temat "pana" — Cord wtrącił się szybko w słowa młodszego, który przez chwilę się zawstydził i zacisnął usteczka w poziomą linię.
- Skąd wiesz, skąd pochodzę? — zapytał w końcu nieformalnie, ale jego ton wciąż nacechowany był należytym szacunkiem.
- Czy to nie jest oczywiste? — zapytał ze śmiechem tamten. — Spójrz tylko na siebie.
Niedorostek patrzył przez chwilę w pustkę gdzieś obok głowy Corda, chcąc przywrócić myśli na oryginalny tor, ale zaskoczenie odebrało mu nie tylko mowę, ale i umiejętność dedukcji. Zwrócił znów spojrzenie na wojownika.
- Masz rację — przyznał w końcu. Cord zaśmiał się i zwrócił znów spojrzenie na wesołą gromadkę.
- Tak, założę się, że wilki z tak bliska to częsty widok w Foelux.
Jeongguk zadrżał. Poczuł się psychicznie nagi, odkryty. Bo skąd mężczyzna, który widzi go przez dzień, wie o nim tak dużo? Bądź co bądź, Jeongguk nie ma skłonności do przemów przez sen.
- Nie wiem. Nigdy ich z tak bliska nie widziałem — bąknął.
- Ach, rozumiem. Pomyślałem, że pewnie wychodziłeś na polowania. Słyszałem o was wiele rzeczy. Między innymi to, że potraficie rozmawiać ze zwierzętami. To prawda? — Spojrzał z zaciekawieniem na młodszego.
- Tylko zaklinacze to potrafią. I to tacy starsi już. Ja nie wiem, jak to się robi. Jedyne, co umiem, to zawołać mojego psa.
Wypowiedź chłopca rozbawiła mężczyznę, który zaśmiał się serdecznie. Już na pierwszy rzut oka wydawało mu się, że jest lekkoduchem, ale im dłużej go znał, tym bardziej utwierdzał się w tym przekonaniu.
- Cóż, to już duża umiejętność! My nawet nie mamy tutaj psów, jak widzisz. Ale oswoiliśmy kilka chrząszczy. Od lat nie chcą się wynieść ze spiżarni.
Tym razem to była kolej Jeongguka, by się zaśmiać. Dwójka siedziała chwilę w komfortowej ciszy. Młodszy rozejrzał się, nie chcąc, by ktoś podsłuchał tę rozmowę. Wreszcie odważył się zadać nurtujące go pytanie.
- Jak to się stało, że Jimin i jego tata trafili tutaj? I kim jest tata Jimina?
Cord wyprostował się, opierając dłonie na tylnej części pnia, na którym siedzieli. Przez chwilę patrzył w dal, jakby zastanawiał się nad odpowiedzą, chociaż brunet doskonale wiedział, że tamten dobrze ją znał.
- Naprawdę nie powinienem ci o tym mówić. To nie tak, że Jimin ma się czego wstydzić, ale to jest jego historia.
- Ale... ja się trochę wstydzę go o to zapytać.
- Dlaczego? Myślałem, że jesteście kolegami.
Twarz chłopca powlekła się delikatnym rumieńcem, sprawiając, że przez chwilę milczał. Kiedy znów się odezwał, mówił już pół tonu ciszej.
- Bo jesteśmy, ale ja się wstydzę.
Cord spojrzał na niego, gdy uparcie wbijał spojrzenie w leśne runo. Wzrokiem układał wzór z leżących na ziemi gałązek.
- Kiedy przyjdzie pora, zapytasz go o to. Poza tym, ja nawet nie znam istotnych szczegółów. Z jego ust ta historia na pewno będzie brzmiała dużo lepiej, wierz mi.
- Pewnie tak — westchnął młodszy.
Znów nastało milczenie. Jeongguk czuł, że powoli zbliżają się do sedna rozmowy. Bo przecież Cord nie miałby tak poważnej miny, gdyby chciał porozmawiać z nim o wilkach i o tym, że hoduje chrząszcze. No, w każdym razie, tak to brzmiało. Zerknął na mężczyznę; jego mina dała mu znać, że się nie mylił.
- Wiesz, Jeongguk — zaczął. — Każdy z nas, najemników, nie był takowym od razu.
- Och, więc jesteście najemnikami?
- Tak. Pracujemy dla człowieka, do którego należy ta farma. Nazywa się Onar.
- Dlaczego was... wynajął?
- Większość z nas ma coś na sumieniu. Część robiła złe rzeczy dla większego dobra, a część dla własnej przyjemności. Kiedyś byliśmy więźniami.
Chłopiec zadrżał, a ślina z trudem przeszła mu przez gardło.
- Ty też? Dlaczego? — pytanie sprawiło, że mężczyzna prychnął.
- Sprzeciwiłem się królowi. Nie zgodziłem się na publiczną egzekucję wieśniaków, którzy opierali się z dostawą towaru dla króla, bo sami nie mieli co jeść. Król kazał ich za to powiesić, ale ja ich uwolniłem. Zesłał mnie za to do kolonii.
- Służyłeś u króla Rhobara?
- Stare dzieje. Ale to dzięki nim tutaj jestem. W każdym razie, każdy z nas stał się z nikogo kimś ważnym. Każdy z nas wykonuje teraz swoją pracę. Mamy ochraniać farmerów, trzymać straż miejską z dala, robimy wiele rzeczy, o których powiem ci w swoim czasie.
- Nie mogę się doczekać.
- Mam nadzieję. Zastanawiasz się pewnie, po co ci to mówię.
Brunet podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
Gdzieś daleko słyszał już świerszcze, najedzone stado odeszło dalej, a las był jeszcze ciemniejszy.
- No, w sumie to tak.
- Chcę, żebyś stał się jednym z nas.
Oczy chłopca osiągnęły rozmiary złotych monet. Powiedzieć, że był zaskoczony, byłoby niedomówieniem.
- J-ja? Jak?
- Wytłumaczę ci. Jeśli nie będziesz czegoś rozumiał, przerwij mi, dobrze? — Odczekał, aż Jeongguk kiwnie głową, po czym kontynuował. — Stanę się twoim opiekunem. Będę za ciebie odpowiedzialny, więc lepiej, żebyś niczego nie przeskrobał, bo potrafię być surowy. W zamian za życie na farmie, wyżywienie i opiekę, której chyba najbardziej potrzebujesz, zostaniesz jednym z nas. Będziesz pod władzą generała Lee, a twoim mistrzem będę ja. Nauczę cię, jak walczyć, polować i poradzić sobie w trudnych sytuacjach. Kiedy osiągniesz odpowiedni wiek i umiejętności, zostaniesz mianowany na najemnika, otrzymasz zbroję i miecz.
Duża ilość informacji na raz przytłoczyła przez chwilę chłopca. Siedział z szeroko otwartymi oczami, pozwalając każdej z myśli zatoczyć koło po jego mózgu. Nie wyobrażał sobie nigdy, że znajdzie się kiedyś w sytuacji, w jakiej obecnie był.
- To może być trudne do przyswojenia, ale twoja decyzja musi być szybka. Potrzebuję twojej odpowiedzi do końca tego tygodnia.
- D-dlaczego tak szybko? I dlaczego tak nagle? — zapytał drżącym głosem chłopiec.
- Spodziewałem się, że o to zapytasz — westchnął drugi. — Onar nie ma do was zaufania. Do ciebie i Jimina, ściślej mówiąc. Jego ojciec to inna sprawa: to wojownik, były żołnierz, więc jest nauczony lojalności. Ale wy... jesteście jeszcze dziećmi. Ja natomiast sądzę, że zasługujesz na szansę. Widzę w tobie potencjał, widzę zapał w twoich oczach. Nie masz kogoś, kto weźmie za ciebie odpowiedzialność.
- A ty się nie boisz za mnie odpowiadać? — Młodszy był zaskoczony. W jego oczach tańczyły iskierki zarówno podekscytowania, jak i szoku.
- Boję, nie boję. Mam przeczucie. Od ciebie zależy, co z tym zrobisz.
- A jeśli się nie zgodzę? — nagła myśl uderzyła chłopca w tył czaszki. Zabiją mnie? Wyczekiwał niecierpliwie odpowiedzi, jednocześnie się jej bojąc.
- Cóż, wtedy najprawdopodobniej zostaniesz zesłany na farmę. Albo w jakieś inne miejsce do pracy. — Dzieciak odetchnął z ulgą. Nie było tak źle. — Ale wolałbym, żeby się tak nie stało.
Chłopiec kiwnął kilka razy głową, opuszczając wzrok. W tej chwili przypomniało mu się coś ważnego.
- A co z Jiminem? On też będzie walczył?
Starszy zacisnął usta, jakby nie do końca wiedział, co ma powiedzieć.
- Jimin ma opiekuna, który już jest jednym z nas. To do niego należy decyzja.
Jeongguk mruknął, na znak, że rozumie. Cała sytuacja jednocześnie przestraszyła i podekscytowała go.
Poczuł na przedramionach gęsią skórkę. Dopiero zauważył, że zrobiło się chłodno i dość ciemno. Kilka dziwnie wyglądających, małych robaczków, ledwo dostrzegalnych w słabym świetle, krążyło nad ziemią, szukając czegoś. Cord po chwili milczenia wstał i przeciągnął się. Wyglądało na to, że czas się zbierać z posiedzenia.
- Będziesz teraz spał w stodole, razem z farmerami i innymi najemnikami. Pamiętaj o tym, żeby dać mi odpowiedź, dobrze? To bardzo ważne.
- Będę pamiętał.
- Dobranoc, mały.
Młodszy jedynie uśmiechnął się w odpowiedzi, a mężczyzna odszedł. Jeonggukowi nie bardzo chciało się już zbierać. Niebo było naprawdę piękne. To miejsce kryło przed nim mnóstwo tajemnic. Był to nowy, inny świat, który dane było mu zobaczyć. Czuł się wdzięczny. Tęsknił za ojczyzną, ale w obecnej chwili nic lepszego, niż dach nad głową - nawet, jeśli słomiany - nie mogło go spotkać. Dotarło do niego, że jest wolny. Że oni nie zrobią mu już krzywdy. Że on nie dostanie go w swoje łapska. Był bardzo, bardzo wdzięczny.
Gdy przechodził obok pastwiska usłyszał nagle urwaną rozmowę pomiędzy dwójką osób. Jeden z głosów rozpoznał — był to Jimin. Drugą osobą, z głosem niższym i surowym, musiał być jego ojciec, ale Jeongguk nie spojrzał w tamtą stronę, by nie pomyśleli, że podsłuchuje. Szedł dalej, lecz głosy wciąż do niego docierały.
- ... taki jak my. Tato, może on wie, co się stało z...
- Nie. Nie, i jeszcze raz nie. Masz przestać się z nim zadawać. To jest rozkaz, Jimin.
- Ale on może wiedzieć, kto zaatakował naszą wioskę! Może wie, gdzie jest mama...
Głos uderzenia w twarz przerwał wypowiedź chłopca, przez co Jeongguk niemal się zatrzymał. Postanowił jednak iść dalej, nie chcąc dawać po sobie znać, że jest świadkiem rozmowy.
- Dość tego. Jeśli jeszcze raz usłyszę, jak o nim nawijasz, skończy się twoja sielanka z owieczkami. Albo przeniesie w inne miejsce. To moje ostatnie słowo na ten temat.
Po tym brunet usłyszał szybkie kroki. Jeongguk nie wytrzymał. Schował się za drzewem, by pozostać niezauważonym, a gdy mężczyzna w końcu odszedł, wypatrzył w ciemności skuloną na ziemi postać, trzymającą się za buzię. Dotruchtał prędko do kolegi, ale gdy już do niego dotarł, nie wiedział, co ma powiedzieć. Wreszcie postawił na pocieszenie go. Uklęknął przy nim, ale nie był pewien, jak ma go udobruchać. Wtem słabe ramiona same oplotły go, przyciągając go do ich właściciela.
- Uhmm- — zająknął się młodszy.
- Wiedziałem, że to ty — powiedział Jimin, a na jego ustach, które poruszały się przy szyi bruneta, zdawał się gościć uśmiech. — Czułem twój zapach.
ayy karamba, coś mi się nie podoba w tym rozdziale
nie bójcie się, o przeszłości chłopców i o całym powodzie istnienia Jeongguka soon, akcja musi się trochę rozkręcić
jak zawsze kocham gwiazdki i komentarze (i przepraszam jeśli na nie nie odpowiadam, czasem zapominam oki)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro