Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| - mean - |

   Czuł się po prostu strasznie ciężki. Wszystko było ciężkie. Jego powieki, jego ręce, jego głowa.

   Powoli otworzył oczy. Odetchnął.

   Bał się, że ucieczka od tego koszmaru była tylko snem.

   - Jak się czujesz? — usłyszał po swojej lewej miły głos. Odwrócił się w jego stronę i dostrzegł tego samego pulchnego chłopca, który wcześniej przyniósł mu wodę. Wówczas obok jego łóżka zbierał się mały tłumek, ale teraz byli sami. 

   - Żyję — odpowiedział wymijająco a wypowiedź, choć krótka, sprawiła, że poczuł się, jakby jego gardło było podpalane pochodnią. — Wody.

   Chłopiec bez słowa chwycił drewniany kubek, który był już chyba wcześniej przygotowany i zanurzył go w cebrze, leżącym przed nim na podłodze. Później pomógł Jeonggukowi podnieść głowę z poduszki i przytrzymał mu ją, kiedy ten pił. A pił tak, że po kilku sekundach szatyn musiał znów nabrać wody do kubka i poić go kolejną porcją.

   - Gdziekolwiek byłeś, chyba nie traktowali cię za dobrze — zauważył, niestety trafnie. Jeongguk uśmiechnął się gorzko.

   - Zgadłeś. — Przymknął znów powieki, czując, jak wnętrzności powoli budzą się do życia. Krótką ciszę przerwało uporczywe, długie burczenie. — Jeść.

   - Ach, tak, oczywiście, zaczekaj tutaj — poprosił tamten, zrywając się na równe nogi w ułamku sekundy i wybiegł z budynku.

   - Nigdzie się nie wybieram, kolego — mruknął do siebie Jeongguk, ale po chwili poczuł, że musi oszczędzać siły. Woda nie dostarcza zbyt dużo energii, a nie chciałby znów stracić przytomności i obudzić się po nie wiadomo ilu godzinach. Jego kompan wrócił po chwili, niosąc nieduży tobołek.

   - Dasz radę wstać? — zapytał go, ale nie czekając na odpowiedź, wsunął małą rękę pod jego plecy, napierając na nie. Jeongguk jęknął z bólu, ale podniósł się mimo to.

   - Wolniej... — zaskomlał.

   - Ach, przepraszam. Proszę, częstuj się do woli. — Mówiąc to, rozwinął supełek tobołka, ukazując brunetowi kilka kawałków smażonego mięsa. Nie interesowało go, czy mięso było z owcy, czy z wilka. Rzucił się na nie jak oszalały, w niektórych chwilach zahaczając zębami o pozostałe kości. — Łaa... — wymsknęło się szatynowi, który wciąż bacznie go obserwował. — Jak długo nie jadłeś mięsa? Wyglądasz mizernie.

   - Wyffarfajonfo dugo, żeby zapomnief hak fakuje — wydusił odpowiedź, niemal się nie zachłystując.

   - Mm. Masz może ochotę na mleko?

   Nie odpowiedział już, tylko kiwając głową. Czuł się, jakby odnalazł raj. Uczucie posiadania w ustach normalnego jedzenia, innego niż stary ser czy skamieniały chleb, było nie do opisania. Nie przejmował się tym, co myślą o nim wchodzący raz po raz do stodoły wieśniacy. Oni nie wiedzieli, co czuje. Nim wrócił jego towarzysz, skończył wszystko. Miał pusty tobołek, ale pełny żołądek. Wymiana, która brzmi uczciwie.

   - Masz. — Tamten podał mu butelkę z mlekiem, a Jeongguk wychłeptał je w mgnieniu oka.

   Najedzony położył znów głowę na poduszce. Na jego ustach błąkał się mały uśmiech. Czuł, jak zmęczenie powoli odpływa, zastępowane przez chwilowe szczęście.

   - Nie wyobrażam sobie zjeść tak dużo w tak krótkim czasie. Jesteś nowym mistrzem, Jeongguk — rzekł z podziwem opiekun bruneta, wywołując u niego chichot.

   - Wyglądasz, jakby to nie był problem — mruknął cicho, niemal niesłyszalnie, po czym dodał już głośniej — Bardzo dobrze wymawiasz moje imię. Chyba naprawdę nie jesteś tutejszy, tak, jak mówił Cord.

   - Nie jestem. Pochodzę zza morza, tak, jak ty.

   - Skąd wiesz, że pochodzę zza morza? — zdziwił się Jeongguk.

   - No nie wiem. Może dlatego, że tak samo jak ja, różnisz się trochę od tutejszych? — rzucił kąśliwie szatyn. — Widziałeś się kiedyś w tafli wody?

   Złośliwy komentarz sprawił, że Jeongguk otworzył oczy i spojrzał na wydymającego wargi chłopca.

   - Widziałem się nawet w lustrze — fuknął. — Kilka miesięcy temu. Jak masz w ogóle na imię?

   - Jimin. Ile masz lat?

   - A który mamy teraz rok?

   - Trzeci drugiej ery.

   - No to mam dwanaście.

   - Ja mam trzynaście.

   - Nie wyglądasz — burknął pod nosem Jeongguk. — Dałbym ci może dziesięć.

   Niezbyt miła ocena sprawiła, że Jimin jeszcze bardziej skurczył się w sobie. Spojrzał na młodszego spod byka, a malutkie oczy zaszkliły się. Nie zwiastowało to niczego dobrego.

   - No przestań, nie bądź beksa, żartowałem — powiedział szybko Jeongguk, starając się odratować sytuację, ale niestety... przyniosło to odwrotny skutek. Szatyn wstał, zaciskając małe piąstki i spojrzał na niego z ogniem i łzami w oczach.

   - Od kiedy Cord cię przyniósł, jestem dla ciebie tylko miły. Przynoszę ci wodę i jedzenie, pilnowałem cię cały czas! A mógłbym w tym czasie siedzieć z owcami i Pepe! Ale ty od początku jesteś do mnie niemiły! Jestem od ciebie starszy! — wykrzyczał to wszystko na jednym oddechu, patrząc zaskoczonemu Jeonggukowi w twarz i wyszedł, w bramie mijając się z wspomnianym przez niego Cordem. Mężczyzna podszedł bliżej łóżka znajdy.

   - Nie przejmuj się, on tak czasem ma — uspokoił zaskoczonego chłopca. — Od kiedy on i jego ojciec się tu pojawili, na farmie zrobiło się jakoś głośniej... 

   Podrapał tył głowy, jakby zastanawiając się nad słowami.

   - Więc naprawdę nie jest stąd? — zaciekawił się.

   - Nie. Ale już on ci o tym opowie. To nie moja historia. Swoją drogą, byli w podobnym stanie, co ty. Ale wracając do ciebie. — Usiadł na łóżku. — Lepiej z tobą?

   - T-tak. Jimin mnie nakarmił. Przyniósł mi też mleko.

   Wyrzuty sumienia ugryzły go w gardło. Może naprawdę był niemiły?

   - Nie przejmuj się — rzekł mężczyzna, jakby czytając w jego myślach. — Przejdzie mu. A tymczasem odzyskuj siły. Jak tylko pozbieramy cię do kupy, zaczynasz trening.

   - T-trening?

   Nagła wiadomość zbiła chłopca z tropu.

   - Tak, trening. - Starszy uśmiechnął się półgębkiem, spodziewając się takiej reakcji. - Teraz odpoczywaj. Jak będziesz czuł, że nabierasz sił, rozbiegaj to wokół tej stodoły. Kiedy przyjdzie czas twojego treningu, sam cię znajdę. Rozumiemy się? 

   - T-tak, panie... panie Cord. — Po ostatnim słowie przełknął ślinę.

   - Mów mi po prostu Cord. — Z tymi słowami mężczyzna zmierzwił jego przydługie, tłuste włosy, ale nawet nie drgnął przez ich stan. — Do zobaczenia, mały.

   Ruszył w kierunku wyjścia, a jego zbroja pobrzękiwała co kilka kroków.

   - Cord! — krzyknął, gdy jeszcze jedna myśl wpadła mu do głowy.

   - Tak? — zawołany, odwrócił się w jego stronę.

   - Gdzie zazwyczaj przebywa Jimin?

   Twarz mężczyzny rozjaśniła się ciepło. 

   - Na pastwisku, po prawej stronie od dworku. Ja też tam często przebywam. Gdy mnie zobaczysz, po prostu idź w tę stronę. Powiem ci, czy warto się fatygować. — Mrugnął do niego na odchodnym i wreszcie opuścił starą, spróchniałą stodołę.

   Musi przeprosić Jimina. I koniecznie z nim porozmawiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro