| - mean - |
Czuł się po prostu strasznie ciężki. Wszystko było ciężkie. Jego powieki, jego ręce, jego głowa.
Powoli otworzył oczy. Odetchnął.
Bał się, że ucieczka od tego koszmaru była tylko snem.
- Jak się czujesz? — usłyszał po swojej lewej miły głos. Odwrócił się w jego stronę i dostrzegł tego samego pulchnego chłopca, który wcześniej przyniósł mu wodę. Wówczas obok jego łóżka zbierał się mały tłumek, ale teraz byli sami.
- Żyję — odpowiedział wymijająco a wypowiedź, choć krótka, sprawiła, że poczuł się, jakby jego gardło było podpalane pochodnią. — Wody.
Chłopiec bez słowa chwycił drewniany kubek, który był już chyba wcześniej przygotowany i zanurzył go w cebrze, leżącym przed nim na podłodze. Później pomógł Jeonggukowi podnieść głowę z poduszki i przytrzymał mu ją, kiedy ten pił. A pił tak, że po kilku sekundach szatyn musiał znów nabrać wody do kubka i poić go kolejną porcją.
- Gdziekolwiek byłeś, chyba nie traktowali cię za dobrze — zauważył, niestety trafnie. Jeongguk uśmiechnął się gorzko.
- Zgadłeś. — Przymknął znów powieki, czując, jak wnętrzności powoli budzą się do życia. Krótką ciszę przerwało uporczywe, długie burczenie. — Jeść.
- Ach, tak, oczywiście, zaczekaj tutaj — poprosił tamten, zrywając się na równe nogi w ułamku sekundy i wybiegł z budynku.
- Nigdzie się nie wybieram, kolego — mruknął do siebie Jeongguk, ale po chwili poczuł, że musi oszczędzać siły. Woda nie dostarcza zbyt dużo energii, a nie chciałby znów stracić przytomności i obudzić się po nie wiadomo ilu godzinach. Jego kompan wrócił po chwili, niosąc nieduży tobołek.
- Dasz radę wstać? — zapytał go, ale nie czekając na odpowiedź, wsunął małą rękę pod jego plecy, napierając na nie. Jeongguk jęknął z bólu, ale podniósł się mimo to.
- Wolniej... — zaskomlał.
- Ach, przepraszam. Proszę, częstuj się do woli. — Mówiąc to, rozwinął supełek tobołka, ukazując brunetowi kilka kawałków smażonego mięsa. Nie interesowało go, czy mięso było z owcy, czy z wilka. Rzucił się na nie jak oszalały, w niektórych chwilach zahaczając zębami o pozostałe kości. — Łaa... — wymsknęło się szatynowi, który wciąż bacznie go obserwował. — Jak długo nie jadłeś mięsa? Wyglądasz mizernie.
- Wyffarfajonfo dugo, żeby zapomnief hak fakuje — wydusił odpowiedź, niemal się nie zachłystując.
- Mm. Masz może ochotę na mleko?
Nie odpowiedział już, tylko kiwając głową. Czuł się, jakby odnalazł raj. Uczucie posiadania w ustach normalnego jedzenia, innego niż stary ser czy skamieniały chleb, było nie do opisania. Nie przejmował się tym, co myślą o nim wchodzący raz po raz do stodoły wieśniacy. Oni nie wiedzieli, co czuje. Nim wrócił jego towarzysz, skończył wszystko. Miał pusty tobołek, ale pełny żołądek. Wymiana, która brzmi uczciwie.
- Masz. — Tamten podał mu butelkę z mlekiem, a Jeongguk wychłeptał je w mgnieniu oka.
Najedzony położył znów głowę na poduszce. Na jego ustach błąkał się mały uśmiech. Czuł, jak zmęczenie powoli odpływa, zastępowane przez chwilowe szczęście.
- Nie wyobrażam sobie zjeść tak dużo w tak krótkim czasie. Jesteś nowym mistrzem, Jeongguk — rzekł z podziwem opiekun bruneta, wywołując u niego chichot.
- Wyglądasz, jakby to nie był problem — mruknął cicho, niemal niesłyszalnie, po czym dodał już głośniej — Bardzo dobrze wymawiasz moje imię. Chyba naprawdę nie jesteś tutejszy, tak, jak mówił Cord.
- Nie jestem. Pochodzę zza morza, tak, jak ty.
- Skąd wiesz, że pochodzę zza morza? — zdziwił się Jeongguk.
- No nie wiem. Może dlatego, że tak samo jak ja, różnisz się trochę od tutejszych? — rzucił kąśliwie szatyn. — Widziałeś się kiedyś w tafli wody?
Złośliwy komentarz sprawił, że Jeongguk otworzył oczy i spojrzał na wydymającego wargi chłopca.
- Widziałem się nawet w lustrze — fuknął. — Kilka miesięcy temu. Jak masz w ogóle na imię?
- Jimin. Ile masz lat?
- A który mamy teraz rok?
- Trzeci drugiej ery.
- No to mam dwanaście.
- Ja mam trzynaście.
- Nie wyglądasz — burknął pod nosem Jeongguk. — Dałbym ci może dziesięć.
Niezbyt miła ocena sprawiła, że Jimin jeszcze bardziej skurczył się w sobie. Spojrzał na młodszego spod byka, a malutkie oczy zaszkliły się. Nie zwiastowało to niczego dobrego.
- No przestań, nie bądź beksa, żartowałem — powiedział szybko Jeongguk, starając się odratować sytuację, ale niestety... przyniosło to odwrotny skutek. Szatyn wstał, zaciskając małe piąstki i spojrzał na niego z ogniem i łzami w oczach.
- Od kiedy Cord cię przyniósł, jestem dla ciebie tylko miły. Przynoszę ci wodę i jedzenie, pilnowałem cię cały czas! A mógłbym w tym czasie siedzieć z owcami i Pepe! Ale ty od początku jesteś do mnie niemiły! Jestem od ciebie starszy! — wykrzyczał to wszystko na jednym oddechu, patrząc zaskoczonemu Jeonggukowi w twarz i wyszedł, w bramie mijając się z wspomnianym przez niego Cordem. Mężczyzna podszedł bliżej łóżka znajdy.
- Nie przejmuj się, on tak czasem ma — uspokoił zaskoczonego chłopca. — Od kiedy on i jego ojciec się tu pojawili, na farmie zrobiło się jakoś głośniej...
Podrapał tył głowy, jakby zastanawiając się nad słowami.
- Więc naprawdę nie jest stąd? — zaciekawił się.
- Nie. Ale już on ci o tym opowie. To nie moja historia. Swoją drogą, byli w podobnym stanie, co ty. Ale wracając do ciebie. — Usiadł na łóżku. — Lepiej z tobą?
- T-tak. Jimin mnie nakarmił. Przyniósł mi też mleko.
Wyrzuty sumienia ugryzły go w gardło. Może naprawdę był niemiły?
- Nie przejmuj się — rzekł mężczyzna, jakby czytając w jego myślach. — Przejdzie mu. A tymczasem odzyskuj siły. Jak tylko pozbieramy cię do kupy, zaczynasz trening.
- T-trening?
Nagła wiadomość zbiła chłopca z tropu.
- Tak, trening. - Starszy uśmiechnął się półgębkiem, spodziewając się takiej reakcji. - Teraz odpoczywaj. Jak będziesz czuł, że nabierasz sił, rozbiegaj to wokół tej stodoły. Kiedy przyjdzie czas twojego treningu, sam cię znajdę. Rozumiemy się?
- T-tak, panie... panie Cord. — Po ostatnim słowie przełknął ślinę.
- Mów mi po prostu Cord. — Z tymi słowami mężczyzna zmierzwił jego przydługie, tłuste włosy, ale nawet nie drgnął przez ich stan. — Do zobaczenia, mały.
Ruszył w kierunku wyjścia, a jego zbroja pobrzękiwała co kilka kroków.
- Cord! — krzyknął, gdy jeszcze jedna myśl wpadła mu do głowy.
- Tak? — zawołany, odwrócił się w jego stronę.
- Gdzie zazwyczaj przebywa Jimin?
Twarz mężczyzny rozjaśniła się ciepło.
- Na pastwisku, po prawej stronie od dworku. Ja też tam często przebywam. Gdy mnie zobaczysz, po prostu idź w tę stronę. Powiem ci, czy warto się fatygować. — Mrugnął do niego na odchodnym i wreszcie opuścił starą, spróchniałą stodołę.
Musi przeprosić Jimina. I koniecznie z nim porozmawiać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro