| - friends - |
Musiało minąć dobre kilkanaście minut, zanim Jeongguk poczuł przypływ sił. Rozepchany żołądek dawał o sobie znać, ale nie na tyle, by z natury ruchliwy chłopak nie był w stanie się podnieść. Kiedy poczuł, że zaczyna czysto myśleć, wstał, rezygnując z dalszego odpoczynku. Wyprostował się i strzelił karkiem w obie strony. Nie bardzo wiedział, gdzie powinien się teraz udać. Uznawszy, że brama, przez którą wpływało do budynku mnóstwo światła, jest dobrym okienkiem na świat, poszedł właśnie w jej kierunku. Dopiero teraz, gdy wstał, zobaczył, że po dworze krzątało się kilka osób. Młoda kobieta stała obok szopy, naprzeciwko znajdowała się, jak się zdawało, karczma, a na niedużej przestrzeni przed nią widać było... kuźnię. Po podwórzu chodziło więcej mężczyzn w zbroi podobnej do tej Corda. W jasnym świetle dziennym zauważył, że nie była ona niebieskawa, lecz srebrna, a na prawym ramieniu każdy z wojowników miał fragment zwierzęcego futra - zapewne trofeum.
Jego zagubiona postać na pewno przykuwała uwagę. Zrobiło się trochę ciszej, gdy czeladnik kowala przestał szlifować broń, patrząc na chłopca. Kilka zbrój brzęknęło, gdy ich właściciele odwrócili się w jego stronę. Ich spojrzenia dawały mu do zrozumienia, jak bardzo zbędna była jego obecność. Zwrócił się do kobiety, która wydawała się być najmniej prawdopodobną z tych, które mogły na niego nakrzyczeć.
- P-przepraszam — zaczął, jak nakazywały jego dobre maniery. Dama zwróciła swoją piękną twarz w jego stronę, sprawiając, że okalające jej chłodną twarz kosmyki zafalowały. — Chciałbym się dostać na pastwisko, czy może mi pani wskazać drogę? — zapytał nieśmiało.
- Oczywiście. Musisz skręcić w prawo przy dużym budynku i iść na wprost. Na pewno od razu trafisz.
- Dziękuję — odpowiedział, i chciał już odejść, jednak jej głos go zatrzymał.
- Przy okazji, jestem Elena. Jestem córką gospodarza i jako taka dobrze ci radzę, nie zbliżaj się za bardzo do domu, przynajmniej póki co. Pojawienie się tutaj takiego odmieńca jak ty i ten drugi maluch to niemały szok. Jedynie cię ostrzegam.
Jej wypowiedź zbiła bruneta z tropu. Przystanął na chwilę i przełknął ślinę, kiwając się na palcach. W końcu spuścił spojrzenie i kiwnął głową, odchodząc w drugą stronę. Zrobił to tak raptownie, że niemal wpadł na kolejną osobę: mężczyznę odzianego w zbroję. Zmieszany, przeprosił i poszedł dalej, jednak gdy znajdował się pod wysokim tarasem, na który prowadziła obita futryną dziura, usłyszał prowadzoną podniesionymi głosami rozmowę, przez co musiał zwolnić kroku.
- ... do czego nam kolejny obcy? Oni przyniosą same kłopoty! — mówił głos, którego Jeongguk nie rozpoznał.
- Nie przyniosą. Na pewno nie ten nowy. Biorę za niego odpowiedzialność. — Zaskoczony chłopiec rozpoznał Corda.
- W takim razie, przyniesie tobie kłopoty. Jesteś moim zaufanym człowiekiem, Cord. Co ci odbiło?
- Mam swoje powody. Tutaj jest bezpiecznie. A wiem, że on ma potencjał.
Dlaczego mężczyzna tak bardzo chciał, by Jeongguk został w bezpiecznym miejscu? Czemu chciał go chronić? Dwunastolatek miał w głowie mętlik.
- Skąd ta pewność?
- Lee, do cholery! — Cord podniósł głos przy akompaniamencie brzękających o stół sztućców. - Połącz fakty!
- Nie zwracaj się do mnie tym tonem — warknął niespodziewanie tamten.
Nastała chwila milczenia. W panującej obok niego ciszy Jeongguk mógł usłyszeć ćwierkającego gdzieś daleko ptaka.
- Przepraszam, generale — powiedział Cord, już spokojniej. — Sęk w tym, że... jest tyle rzeczy, przez które muszę go chronić. Uciekł im. Mało komu...
- Co tu robisz, dzieciaku? Podsłuchujesz?
Jeongguk podskoczył, słysząc nieznany głos tuż za nim. Odwrócił się i z przerażeniem w oczach spojrzał w twarz rosłemu facetowi, stojącemu dosłownie pół metra od niego.
- T-tylko przechodziłem — wydukał, robiąc kilka kroków w tył.
- Zjeżdżaj stąd. Nie wolno podsłuchiwać rozmów generała Lee.
Słowa brodacza brzmiały bardzo zachęcająco, więc brunet nie oponował. Odwrócił się i ruszył, jak mu się wydawało, na pastwisko. Starał się nie myśleć o tym, co właśnie usłyszał. Natura zagrzewała go do wędrówki, szumiąc ciepłym wiatrem i ćwierkając co chwila innym ptaszyskiem. Kilka sekund później do jej akompaniamentu dołączyło wesołe beczenie. Po chwili wiwatował w duchu, widząc na horyzoncie pierwszą owcę. Trafił!
Im dalej szedł, tym więcej owiec widział, jednak widok żadnej z nich nie przyniósł mu tak dużej ulgi, jak ta, którą poczuł, widząc znajomą już brązową czuprynkę. Jimin patrzył na jedną z owieczek, najmniejszą, przeczesując jej wełnę. Kilka metrów dalej od siedzącego w cieniu olchy chłopca stał biednie ubrany mężczyzna, czuwając bacznie. Zwierzęta widząc przybysza beknęły chóralnie, zwracając tym samym uwagę pilnujących ich osób.
Jimin od razu podniósł głowę, a gdy rozpoznał nowego znajomego, mina mu zrzedła. Momentalnie zrobił się nieco przygaszony.
- Dzień dobry — przywitał się z pasterzem, zaciskając dłonie w piąstki.
- Och, w końcu widzę naszego gościa, o którym Jimin tak mi naopowiadał! — zawołał wesoło, bawiąc bruneta śmieszną wymową, spowodowaną zapewne brakiem kilku zębów. Komentarz zwrócił uwagę Jeongguka w stronę starszego chłopca, który, z lekko rumianymi policzkami, udawał, że nie słucha. — Jestem Pepe i pilnuję tych maleństw.
- Miło mi pana poznać, jestem Jeongguk.
- Wiem, wiem. Pogadajcie sobie, chłopcy. Chyba mnie wołają po drugiej stronie pastwiska. — Po tych słowach zgrabnie się ulotnił, za co brunet był mu bardzo wdzięczny. Rozmawianie w obecności dorosłych często go krępuje.
Nie zwlekając, usiadł obok wciąż ignorującego go szatyna. Cień dawał przyjemną ulgę od słońca, nie dziwił się, że tamten wybrał właśnie to miejsce. Zastanawiał się, jak ma zacząć rozmowę, gdy starszy go wyręczył.
- To jest Betty. — Zwrócił oczy ku niemu, pokazując małą owieczkę.
- Uhm... cześć Betty? — przywitał się niepewnie ze zwierzęciem.
- Betty jest młodsza od ciebie, ale traktuje mnie lepiej. Wolę siedzieć z Betty, niż z tobą.
Jeongguk zaniemówił. Zrobiło mu się niewyobrażalnie głupio za to, jak potraktował Jimina. Starszy musiał czuć się naprawdę okropnie, skoro owca była od niego lepsza.
- Przyszedłem przeprosić właśnie. — Młodszy poczuł, jak jego policzki pokrywają się szkarłatem. No bo w końcu, komu łatwo jest przepraszać? — Bo masz rację, nie musiałem tak mówić.
- Malutki Jeonggukie w końcu pomyślał. — Dumny Jimin nadymał się, jak tylko mógł. — Może się nauczysz szacunku dla starszych.
Naśmiewanie się starszego z niego sprawiało, że na usta cisnęły mu się kolejne słowa, ale postanowił, że lepiej dla niego będzie, jeśli ugryzie się w język. Nie potrzebował wrogów, nie w miejscu, gdzie każdy patrzy na niego z góry. Zamiast używać zbędnych słów, wyciągnął do mniejszego prawą dłoń.
- Zgoda? — zapytał z nadzieją w oczach. Szatyn przez chwilę żuł wnętrze swoich ust, ale ostatecznie uścisnął jego rękę, odpowiadając:
- Zgoda.
- Jesteśmy teraz kolegami?
Pytanie sprawiło, że Jimin przez chwilę nie wiedział, co odpowiedzieć. Otworzył usta, jakby się zaciął, niczym nóż na wyjątkowo twardym kawałku mięsa. Po chwili jednak jego twarz rozjaśnił uśmiech. Przytaknął kilka razy.
Od tej chwili rozmowa kleiła im się zdecydowanie lepiej. Jeongguk powstrzymywał wszystkie pomysły na zwrócenie uwagi na wzrost czy dziecinny wygląd Jimina, a Jimin schował urazę głęboko w kieszeń. Rozmawiali o tym, o czym mogą rozmawiać dzieci: o zwierzakach, o tym, który z nich potrafi lepiej wybekać alfabet, o tym, że Pepe śmiesznie mówi. Przyjemny moment przerwał znany im obu głos.
- Jesteście, gołąbeczki. Jeongguk, wszędzie cię szukałem. Musimy porozmawiać.
Poważna mina Corda pierwszy raz sprawiła, że chłopiec z jego powodu się wystraszył.
dziękuję za wszystkie głosy, komentarze i wyświetlenia, kckckc
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro