Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

| - free - |

   Chłopiec sapał z bólu i pragnienia. Podróż była długa i męcząca, ale wiedział, że musi wykrzesać z siebie jeszcze trochę więcej siły. Jego własna krew i wszechobecny smród niemyjących się od tygodni mężczyzn dźgały go w nozdrza, sprawiając, że nie był w stanie oddychać normalnie. Kręciło mu się w głowie, czuł, że zaraz się popłacze, ale wiedział, że nie może.

   Nie może, bo go usłyszą.

   Przesunął się o kilka kroków do przodu, mając nadzieję, że trzaskający w kominku ogień zagłuszy jego nagie stopy. Nagle usłyszał szelest. Przerażony odwrócił głowę w tamtą stronę, starając się uspokoić rozszalałe serce, które łomotało, jakby wiedziało, jak niewiele brakuje, by przestało bić. Uspokoił się, widząc, że to jeden ze zbirów po prostu odwrócił się na drugą stronę na starym, brudnym łóżku. 

   Balansując na własnych stopach, zwrócił się ponownie w poprzednim kierunku. Jego celem były drzwi do wyjścia z wieży. Wiedział, że brakuje mu do nich zaledwie kilku metrów.

   Wiedział również, że od tych kilku metrów zależy całe jego życie. 

   Wziął głęboki oddech najciszej jak potrafił i spróbował znów. Ręce mu się pociły, zlepiając znajdujący się na nich brud, ale nic nie mógł na to poradzić. Gardło paliło go ze strachu, czuł się, jakby miał zwymiotować i pewnie by to zrobił, gdyby nie fakt, że od dobrych kilku dni nie miał w ustach nawet kęsa sera czy łyka wody, więc zwyczajnie nie miał czym wymiotować. Krew w żyłach pulsowała mu coraz szybciej. Był już tak blisko drzwi... niemal mógł dostrzec połyskującą w świetle księżyca piłę do drewna, leżącą tuż obok kłody znajdującej się w okolicy nieosłoniętego wówczas mostu. Wszyscy bandyci spali, wymęczeni podróżą. Jeszcze chwila, a byłby wolny...

   I właśnie wtedy zahaczył palcem o opartą o ścianę miotłę, która wywróciła się, a później, jakby chcąc mieć pewność, że zrujnuje cały plan bruneta, odbiła kilka razy od kamiennej podłogi.

   Adrenalina uderzyła mu do mózgu jak strzała. Usłyszał za sobą sapnięcia budzących się zbirów, ale wtedy nie myślał już trzeźwo. Słyszeli go; już chyba nie miało sensu być ostrożnym. Wystrzelił z wieży, kalkulując w głowie swoje otoczenie. Nie ma szans, żeby zdążył na czas przebiec przez most. 

   Kryjówka, potrzebna ci kryjówka, skup się.

   Rozglądał się, wciąż biegnąc, a wtedy jego wzrok padł na rosnące nieopodal drzewo. Nie potrafił przypisać do niego nazwy, ale drzewo miało gęste igły, które wystawały z wiszących nisko gałęzi, a to mu wystarczyło. Podbiegł na palcach, by nie zostawić po sobie śladów w gęstej trawie i schował się w ciemnej głębi. Nie zdążył się nawet dobrze ukryć, ale już usłyszał urywane głosy.

   - Gówniarz wam uciekł, kurwa! Który idiota miał go pilnować?!

   - Przecież był uwięziony! Klucz wisi na ścianie!

   - Mówiłem wam, jebane debile, żeby go karmić, bo prześlizgnie się przez te pieprzone kraty! To nie! Bo to pies!

   - To chłopiec...

   - Chłopiec, który zwiał ci spod tego twojego krzywego kinola! Nie macie pojęcia, jak szef się wścieknie! — Nie mylisz się, pomyślał młodziak. — Za kasę za tego gnojka resztę życia moglibyśmy wszyscy spędzić w Czerwonej Latarni!

   - Co tu się dzieje?

   - Tylko te dziwki ci w głowie...

   - Co to za hałas?

   - Co tak stoicie? Szukać go!

   - Czemu nie zgasiliście ogniska?

   - Jakim cudem wam uciekł?!

   - Uciekł?

   Młodziak przysłuchiwał się przekrzykującym się bandytom, którzy panikowali nad jego zniknięciem. Jedno dawało mu satysfakcję: jeśli naprawdę uda mu się uciec, Adanos jeden wie, jaką karę wymyśli łotrom ich przywódca. Był jednak świadom tego, że czas działa na jego niekorzyść. Im więcej czasu spędzał w kryjówce, tym więcej czasu mieli jego oprawcy na odnalezienie go. 

   Nie bał się już o hałas, bo bandyci byli tak głośno, że na pewno go nie usłyszą. Musiał jednak pozostać niewidoczny. Cofnął się o kilka kroków, by spojrzeć w dół urwiska do małego wąwozu. Było za ciemno, by cokolwiek dostrzec, ale światło księżyca, rezydującego dumnie na bezchmurnym niebie, pozwoliło mu stwierdzić, że zeskakując kilka metrów na prawo od miejsca, w którym stał, wylądowałby bezpiecznie w jakichś krzakach. Byle nie były tak naszpikowane igłami, jak to drzewo, pomyślał. 

   Obejrzał się za siebie. Krzyków było coraz więcej, nie miał czasu na zastanawianie się. Musiał działać. Podszedł do krawędzi skały i zmrużył oczy, starając się ocenić, czy będzie w stanie przemieścić się na niej, ale ze względu na gęsty mrok niewiele więcej dostrzegł. Postanowił zaryzykować. Nic gorszego, niż dotychczasowe życie w niewolnictwie już go nie spotka. Chwycił się zimnego kamienia i zsunął nogi. Nie miał siły na zbyt długie wędrówki. Wisząc w powietrzu, nieustannie kalkulował. Aż w końcu go usłyszał. I nastała cisza.

   - Co się tu, do jasnej cholery, dzieje? Skąd ten hałas?

   Dexter.

   - Sz-szefie. — Głos mówcy był przesiąknięty strachem. — T-to nie moja wina.

   - Co nie jest twoją winą, Malcolm?

   - To...

   - To wina tych niedorozwojów. Dzieciak zwiał — wtrącił się inny głos i brunet domyślił się, że wskazuje na winowajców.

   Zapanowała cisza, podczas której chłopiec słyszał tylko swój oddech i cichy szum wiatru, czasem pohukiwanie jakiejś sowy w oddali. Najciszej, jak potrafił, przesunął stopę w lewo i przymknął z ulgą oczy, gdy spotkała twardy grunt. W myślach dziękował zbójom za to, że jest teraz taki lekki. 

   Nagle, niemalże w ułamku sekundy, usłyszał kilka rzeczy naraz. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy to nie jego wyobraźnia. Dźwięk wyjmowanego z pochwy miecza, ostrze wbijane w ciało, jęk bólu i zaskoczone westchnięcia zlały się ze sobą tak szybko, że aż musiał zatrzymać ruchy, by upewnić się, że nie przeoczy momentu, w którym klinga dosięga jego sylwetki.

   - JAK MOGLIŚCIE POZWOLIĆ MU UCIEC?!

   - Szefie...

   I znów. Zawahanie, czy to rzeczywistość, czy też umysł płatający mu figle, bo to, co rejestrował w ciągu milisekund, było nie do uwierzenia. Świst, przenikające ciało ostrze i kilkakrotny odgłos dudnienia. Dźwięk przywołał wspomnienia, których zdecydowanie nie chciał mieć.

   - Jeszcze jeden się odezwie, a stracicie łeb jak on.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro