Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

/4/Każdy ma swoje demony

Kiedy tylko udało mi się zamknąć oczy i oddać się w objęcia Morfeusza nawiedzały mnie demony. Demony wypadku, ojca, fałszywych przyjaciół i wszystkiego, co negatywne w moim życiu. Wtedy nie mogłem spać. Ogólnie mało spałem. Za to, często wpatrywałem się w sufit mojego ciemnego pokoju i myślałem o tym wszystkim. Tym razem było dokładnie tak samo.

Ja i ciemność. Moja stara, dobra przyjaciółka. Paradoks tkwi w tym, że ja nie mam żadnych przyjaciół. 

Poprawiłem się na łóżku i spojrzałem na okno. Blask latarni przenikał przez ciemne zasłony sprawiając, że w moim pokoju jednak nie było, tak ciemno, a ja mogłem dostrzec zarysy różnych mebli czy przedmiotów. Usiadłem i chwyciłem swoją kulę. Ociężale podniosłem się z materaca i pokuśtykałem do biurka. Zasiadłem przy nim i włączyłem laptopa. 

W sumie nie wiem, co chciałem zrobić. Dlatego po kilku minutach wpatrywania się bezczynnie w ekran urządzenia, wyłączyłem  je. Zapaliłem małą lampkę. Odszukałem swoje rzeczy: czarnego Iphone'a, portfel oraz klucze do domu i wcisnąłem je do tylnej kieszeni spodni. 

Tak, więc. Wyszedłem z domu w pidżamie z kulą w ręce. 

Nie dziwiłem się kobiecie na stacji benzynowej, która dziwnie mierzyła mnie wzrokiem, kiedy wszedłem do budynku o trzeciej w nocy. Wybrałem jakieś picie, coś do jedzenia i paczkę papierosów.

Po wizycie w sklepie trafiłem na stary plac zabaw. Tam usiadłem na zardzewiałej huśtawce i odpaliłem pierwszego papierosa. Najśmieszniejsze jest to, że przed wypadkiem brzydziłem się takimi używkami. Kiedy pierwszy raz zaproponowali mi, abym z nimi zapalił, zgodziłem się. Wziąłem jednego bucha, a potem przez piętnaście minut kaszlałem i płakałem, a reszta śmiała się ze mnie. Od tamtej pory nie wziąłem papierosa do ust. A teraz? Po zniszczonych marzeniach i jakichkolwiek szansach na bycie takim samym facetem, jak kiedyś, kochałem palić. 

Więc wypaliłem, aż sześć, chociaż... Może TYLKO sześć? 

Odchyliłem się na starej huśtawce i odepchnąłem się nogami. Wszystko mnie bolało po tej długotrwałej wędrówce. Nogi, ręce, głowa  - lecz to ostatnie to może od braku snu. 

-Myślałem, że nikt tu nie chodzi. - podskoczyłem ze strachu i momentalnie otworzyłem przerażony oczy. - Sorry. - zaśmiał się Ashton.

-Spoko. - odparłem zdezorientowany.

-Nie tylko ty lubisz wychodzić po zmroku. - powiedział i usiadł na huśtawce obok mnie.

-Co tu robisz? 

-Poluję na wampiry. - odrzekł śmiertelnie poważnie, a potem parsknął śmiechem. - Może ty jesteś jednym z nich? 

-Nie wydaję mi się. - powiedziałem próbując się uśmiechnąć, ale po minie blondyna chyba mi się nie udało.

-Nie mogłem spać. A ty co? Z tego, co wiem - a wiem dużo - to mieszkasz na drugim końcu miasta. Szedłeś z tą kulą, aż tu? - kiwnąłem w odpowiedzi głową. - Woah. Podziwiam cię. Ja nie przeszedłbym nawet dziesięciu metrów.

-Daj spokój. Nie może być tak źle.

-Oj uwierz, jest. - uśmiechnął się. - Wyszedłeś smutny od Mike'a, stało się coś? Był dla ciebie nie miły? Czasami taki jest. Po prostu nie ufa ludziom. No może oprócz mnie i Calum'a. 

-Nic się nie stało. - mruknąłem cicho. - Wydaję mi się, że byłem wścibski. Tak, chyba tak można powiedzieć. 

-A może ciekawy? - spojrzałem na Ashtona i pokręciłem głową.

-Dlaczego ja w ogóle was nie kojarzę? Michael chodzi do tej samej szkoły, co ja, a nigdy w życiu go nie widziałem, a przystojnej twarzy się nie zapomina. A Calum? To samo. - pokręciłem w milczeniu głową i zamknąłem ociężałe powieki.

-Mike ma przystojną twarz? - zapytał, unosząc lewy kącik ust do góry.

-Eeeee... tak? - zapytałem, a w głębi duszy przybiłem sobie mentalnego facepalma. 

-A ja? - przybliżył się do mnie gwałtownie, a ja zaczerpnąłem łapczywie powietrza.

-A ty? - zapytałem głupio.

Zapach jego wody kolońskiej mieszał się z jego oddechem przesiąkniętym dymem papierosowym.

-Ja też mam przystojną buźkę? - mrugnął do mnie.

-Mhm. - pokiwałem głową, a policzki szczypały mnie niemiłosiernie.

-Szkoda, że nie widziałeś swojej miny. - zaśmiał się. - Tylko się zgrywam, Lukey. - powiedział słodko i zamrugał, jak te wszystkie przesłodzone dziewczyny.

-Dlaczego ja was nie znam? - zapytałem po raz kolejny.

-Nie wiem. Mieszkamy tu od urodzenia. Calum i Michael chodzą z tobą do szkoły, a ja już dawno ją skończyłem.

-To ile ty masz lat? 

-Dwadzieścia.

-Myślałem, że z osiemnaście. - mruknąłem.

-Ojej, Lukey, ty słodziaku. - powiedział i sprzedał mi lekkie uderzenie w ramię. - Bo się zarumienię. - parsknął śmiechem. - Kocham to robić, bo wtedy masz taką śmieszną minę.

-Ha, ha, ha. Bardzo śmieszne. - powiedziałem, ale pod nosem wymalował mi się mały uśmieszek. - Wiesz, będę się zbierał. - chwyciłem kulę i wstałem powoli z huśtawki. - Mam dziś szkołę, a jest już prawie piąta. Więc, pa. - powiedziałem i odszedłem.

-Ej, Luke! - odwróciłem się do niego. 

Ashton podbiegł do mnie i podał mi mój telefon, który tam zostawiłem.

-Dzięki.

-Może przenocujesz u nas? - zapytał, a ja spojrzałem na niego dziwnie. - Jest piąta, ty masz kulę, a do domu z siedem kilometrów. Chcesz iść? Do tego jest zimno. - mruknął i szczelniej owinął się swoją czarną bluzą. - Chodź.

-Ja nie wiem czy ja mogę. Nie chce robić problemu.

-Nie zrobisz, ale Mike cie nie lubi i się zdenerwuje. W sumie dobrze, bo zjadł moją pizzę dziś. Więc kolorowy jednorożec będzie miał za swoje.

-Dziękuje. - powiedziałem. - Tak w ogóle... - zacząłem, a loczek spojrzał na mnie. - Co on ma z tym farbowaniem włosów?

-Lubi to. - odpowiedział.

Pokiwałem w odpowiedzi głową i przez resztę drogi nie odzywaliśmy się do siebie. Kuśtykałem obok niego i rozglądałem się wokoło, a on wpatrzony był w dal przed sobą zawzięcie o czymś myśląc. Wnioskowałem to po tym, że jego brwi były zmarszczone, a usta ułożone w prostą kreskę. Co chwilę kopał małe kamyczki, które znajdowały się na chodniku.

-Jak doszło do tego? - zapytał, wskazując na moją kulę i nogę.

-Jak doszło do tego, że zostałem kaleką? - zapytałem, a Ashton jeszcze bardziej zacisnął usta w wąską linię. - Miałem wypadek. Nie pamiętam, jak do tego doszło, bo miałem wstrząs mózgu i, po prostu, zapomniałem. Policjanci mówili, że ktoś wjechał we mnie na skrzyżowaniu. - wytłumaczyłem, miodowooki pokiwał głową w zrozumieniu.

-A co pamiętasz, jako ostatnie?

-To, jak dziewczyna zerwała ze mną i uderzyła mnie na oczach szkoły. - zrobiłem zniesmaczoną minę na wspomnienie Madison.

-To ty... co? - zatrzymał się i spojrzał na mnie. - To ty nie jesteś gejem? - zapytał.

-Szczerze? Sam nie wiem. - mruknąłem, idąc dalej.

Bo krew w moich żyłach składa się z błędów.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro