Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. ... i już nic nie będzie takie samo

- Kochanie, wszystko w porządku? - poczułem jak materac ugina się, kiedy matka usiadła obok mnie na łóżku i troskliwym gestem przyłożyła mi dłoń do czoła. - Przez cały dzień tu siedzisz, nic nie zjadłeś...

Było popołudnie. Od czasu kiedy Preston wparował do mojego mieszkania z awanturą minęło już dobrych kilka godzin, a ja nadal czułem się jak gówno. Nie raczyłem nawet przebrać się w dres, nadal miałem na sobie wypożyczony smoking.

Nie wiem dlaczego tak mnie to ruszyło. Wiedziałem przecież, że szanse na odwzajemnienie przez Prestona mojego zainteresowania są żadne. Ba! Nawet tego nie chciałem.

Bo jakby to niby miało wyglądać?

Król Trent gejem?

W dodatku w związku z Dziwakiem Parkerem?

Kompletne szaleństwo.

A jednak świadomość, że to już definitywnie niemożliwe, że Preston tego nie chce, działała na mnie przybijająco.

- To ma jakiś związek z Prestonem? - drążyła dalej, przeczesując chłodną dłonią kosmyki na mojej głowie w bardzo przyjemny sposób. - Pokłóciliście się, prawda?

Musiało jej wystarczyć znikome mruknięcie z mojej strony.

- Kochanie... Nie ma takich kłótni, po których nie można się pogodzić – uśmiechnęła się lekko i nachyliła żeby pocałować mnie w czoło, zupełnie jakbym nadal był małym chłopcem. - Wystarczy jak wszystko sobie wyjaśnicie, zobaczysz. Poczekaj tylko chwilę, aż pierwsze emocje opadną i wszystko się ułoży.

Jasne.

Ułoży się, na pewno.

Preston na bank stwierdzi, że w sumie dla Palanta Trenta może zmienić orientację... Moja matka naprawdę nie wiedziała co mówi.

- No jak chcesz – podniosła się, kiedy przykryłem głowę poduszką z głośnym jękiem, chociaż w jej głosie nadal można było wyczuć uśmiech. - Dzwonił Eddy. Podobno byliście umówieni na wieczór. Jeśli nie masz zamiaru iść, powinieneś chociaż do niego zadzwonić.

No tak...

Kompletnie zapomniałem.

W sumie... Siedzenie tutaj i dołowanie się na pewno niczego nie zmieni. Nie miałem ochoty ruszać się z domu, ale wiecie – z Eddy'm zawsze jest raźniej. I jeśli był ktokolwiek kto mógłby poprawić mi humor, to na pewno on.



Miałem rację. Kilka rund strzelanki i trzy piwa zagryzane pizzą później [tak, zjadłem dwie pizze w tym miesiącu, możecie mnie pozwać] czułem się stanowczo lepiej. I to właśnie sobie powtarzałem kiedy wróciłem do mojego pustego pokoju. Nie powiedziałem oczywiście Eddy'emu, nie wydawało mi się, żeby potrafił to zrozumieć, ale... Było dobrze.

Tak...

Idealnie.

Preston nie był mną zainteresowany, wielkie mi rzeczy.

Przecież ja wcale nie chciałem być z Prestonem.

Nic nie chciałem robić z Prestonem i to bardzo dobrze, że on nie chciał nic robić ze mną.

Rzuciłem się na łóżko, nadal święcie o tym przekonany. I to, że miałem ochotę czymś cisnąć, absolutnie niczego nie zmieniało.

Absolutnie.

Preston może sobie chcieć kogokolwiek.

I wiecie co?

Na pewno gdybym postanowił być gejem, czy chociaż spróbować... Wybrałbym dużo lepiej niż taki kujonek w okularach. Dużo lepiej. O niebo. Wybrałbym jakiegoś wysportowanego przystojniaka, nie takie chuchro w za dużej bluzie.

Preston wcale mnie nie pociągał.

Nic a nic.

Ani on, ani te jego spłoszone spojrzenia, ani te ciemne, prawie czarne oczy. A już na pewno nie ta blada, idealnie miękka skóra. I pachnące miętą, cytrusami i czymś tam jeszcze włosy. Co to w ogóle było to coś tam jeszcze?

Ze złością zgniotłem w dłoni piłeczkę do baseballu leżącą przy łóżku. Należała do mojego ojca, kiedyś sam Dwight Evans mu ją podpisał i bardzo się tym szczycił.

Ojciec, nie Dwight oczywiście.

Cisnąłem piłeczką o przeciwległą ścianę i z satysfakcją zauważyłem, że trochę pomogło. Wróciła niemal idealnie w moje dłonie, więc cisnąłem jeszcze raz, tym razem dużo mocniej.

Na całe szczęście tą stroną mój pokój graniczył z korytarzem, matka raczej nie byłaby zachwycona, gdybym odbijał piłkę od ściany tuż nad jej głową. Zwłaszcza że było już całkiem późno.

- Nie chcesz mnie? - cisnąłem jeszcze raz. - To dobrze – i kolejny. - Bo ja... Też... Wcale... Cię... Cholera! - przy kolejnym odbiciu drogocenna piłeczka trafiła we framugę przez co odskoczyła nieco w bok i, zamiast trafić w moje ręce, potoczyła się pod nocny stolik stojący przy łóżku.

Warknąłem z irytacji i położyłem się na brzuchu, próbując ją sięgnąć z miejsca w którym leżałem. Natrafiłem na kępkę kurzu, kartonik po prezerwatywach [tam goście przecież nie zaglądają, nie?], wychyliłem się jeszcze trochę...

Moje palce natrafiły na coś gładkiego, czego nie spodziewałem się tam zastać. Nie myśląc wiele wyciągnąłem znalezisko, zapominając na chwilę o piłeczce.

Kartka papieru.

A w zasadzie kilka kartek, zgiętych wpół.

Musiały mi tam wpaść, kiedy... W zasadzie nic nie przychodziło mi do głowy, ale wyglądały na całkiem stare, w dodatku na jednym z rogów były czymś poplamione, to nie mogło być nic ważnego.

Coś jakby...

Kawa?

Rany... Kiedy ja ostatnio notowałem coś na kartce papieru? W dodatku czystej? Przecież ja nawet zeszyt szkolny miałem jeden do wszystkich przedmiotów. W dodatku jeszcze nigdy nie udało mi się go zapełnić, a – możecie mi wierzyć – wcale nie był gruby.

O tak później porze, myśli wyjątkowo wolno przepływały mi przez głowę.

Preston?

W jednym momencie poczułem, jak serce podchodzi mi do gardła, a wszystkie wnętrzności splątują się w jeden wielki supeł. Odrobinę drżącymi rękami rozprostowałem zgięcie.



Czasem jest tak, że jeszcze zanim dotkniecie jakiegoś przedmiotu, wiecie że jest wyjątkowy. O najważniejszych chwilach w życiu wiecie, że się wydarzą, na kilka sekund przed tym zanim nastąpią. To trochę tak, jakby cały wszechświat się zatrzymał, wstrzymując oddech i czekając na to co ma się stać. Podświadomie przygotowujecie się na grom, chociaż nic go nie zwiastuje.

Tak czułem się w tym momencie.

Czułem że los zawiązuje pętelkę wydarzeń właśnie tutaj i za chwilę już nic nie będzie takie samo.

Przełknąłem ślinę z trudem i zerknąłem na pierwszy szkic. Rzeczywiście, to Prestona. Musiał wysunąć się z zeszytu który sobie pożyczyłem i wpaść za nocną szafkę.

Ot, kolejna historia Łowcy.

Chociaż Łowca był tym razem trochę mniej przypakowany i z jakiegoś pokrętnego powodu nosił szkolny mundurek z naszego liceum.

Odetchnąłem głębiej, gotów przyznać, że tym razem wszechświat się pomylił, po czym od niechcenia przerzuciłem kilka kolejnych kartek.

Musiałem wyjść. Natychmiast. Coś ze sobą zrobić.



Nie do końca wiedziałem jak znalazłem się w samochodzie. Wiedziałem tylko, że muszę go zobaczyć teraz, zaraz, nawet jeśli północ minęła już jakiś czas temu i prawdopodobnie od dłuższego czasu już spał. Jechałem jak automat, nie pamiętając zupełnie nic z tego co działo się na drodze, dopóki na horyzoncie nie zamajaczył przystanek na skraju lasu, ten na który zazwyczaj go odwoziłem. Zatrzymałem samochód w zatoczce i zgasiłem silnik.

Musiałem pomyśleć.

Nie mogłem tak po prostu wparować do jego domu o takiej godzinie, choć dojście do tego wniosku zajęło mi trochę czasu. Nie widząc lepszego rozwiązania wyciągnąłem telefon z tylnej kieszeni jeansów i wybrałem jego numer.

- Tony? - odebrał po pierwszym dzwonku, całkowicie przytomny, co znaczyło że nie tylko ja jeden miałem dziś problem ze snem. - Dlaczego dzwonisz o takiej godzinie? Coś się stało?

- Czekam na przystanku – nie poznałem własnego głosu, był dziwnie obcy i beznamiętny. Chyba go wystraszyłem, bo nie pytał o nic więcej, tylko się rozłączył.

Nie miałem pojęcia co mam teraz zrobić. Przyjechałem tu bez żadnego planu czy pomysłu. Nie byłem nawet do końca pewien czego chcę. Na zewnątrz padał gruby, chłodny deszcz ale nie potrafiłem usiedzieć w samochodzie. Wysiadłem i nerwowym krokiem przeszedłem kilka razy wzdłuż przystanku, w dłoni trzymając zgniecione kartki papieru.

Nie obchodziło mnie, że moknę, że deszcz niszczy mi fryzurę, a na zewnątrz jest ledwie kilka stopni. Prawdę powiedziawszy, ledwie to zauważałem.



Na szczęście nie musiałem czekać długo.

Niestety, nie byłem przygotowany na to, że przyjdzie.

I nadal nie wiedziałem co mam powiedzieć.

- Tony? - Preston spojrzał na mnie z niepokojem i podszedł bliżej, żeby przyjrzeć się mojej zaciętej twarzy w nikłym świetle ulicznej latarni. - W... Wszystko w porządku?

On też był mokry. Woda spływała po czarnych włosach i niknęła gdzieś w grubym materiale bluzy na ramionach. Odgarnął nieco nerwowym gestem lok który przykleił mu się do czoła.

- Tony? Powiedz coś, proszę. Czemu przyjechałeś?

Bez słowa wyciągnąłem w jego stronę znalezione trochę wcześniej kartki i patrzyłem jak jego twarz zmienia się z sekundy na sekundę. Zbladł, wycofał się o krok i skulił odrobinę, jakby spodziewał się, że zaraz go uderzę.

- Tony... - wyszeptał przerażony. - To nie tak. Ja... To... Ja...

- W takim razie jak? - w końcu udało mi się wyrwać jakieś w miarę sensowne zdanie z natłoku myśli plączących się w mojej głowie. - Jak Preston? Wytłumacz mi to.

- Ja... Po prostu... Tak jakoś... To mi wpadło do głowy... Taka... fikcja – plątał się i plątał, próbując na poczekaniu wymyślić usprawiedliwienie. - Cholera, Trent! Mówiłem, żebyś nie dotykał tego zeszytu.

- Fikcja? - zrobiłem krok w jego stronę, ale on konsekwentnie się wycofał. - Fikcja? Tak po prostu wpadło ci to do głowy? Bez powodu? Tak...

- Tony – wyszeptał błagalnie, ale skoro już zacząłem mówić, ciężko było mi się powstrzymać.

- ... po prostu postanowiłeś to sobie narysować? Pieprzoną historię...

- Tony...

- ... miłosną z tobą i ze mną w rolach głównych?

- Proszę cię, przestań – ciężko mi było stwierdzić to na pewno, przez deszcz ciągle spływający mu po twarzy i okularach, ale chyba miał łzy w oczach. Dopiero to kazało mi się zatrzymać.

- To ty przestań kłamać Preston.

- Chcesz znać prawdę? - zagryzł wargi, zacisnął dłonie w pieści i w końcu przestał się wycofywać. Nie miał zresztą już dokąd, bo doszliśmy w ten sposób aż do ściany przystanku. - Chcesz? To masz! - w bezsilnej złości uderzył mnie w bark. Pewnie całkiem mocno, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. - Proszę bardzo! Kocham cię idioto! - tym razem uderzył mnie drugą ręką. - Kocham cię, rozumiesz?! Od... pierwszego... cholernego... dnia... - za każdym słowem szedł kolejny cios, chociaż stawały się coraz słabsze, jakby tracił siły. - Chociaż... mnie... olałeś! Chociaż... mnie... nie zauważałeś! Dziwak Parker zakochał się w Trencie! Jesteś z siebie zadowolony?! - ręce nagle mu opadły, a ja znowu nie wiedziałem co powiedzieć, teraz już nie miałam wątpliwości, Preston płakał.

- Preston... Gdybym wiedział...

- To co? - zapytał gorzko i najgorsze było to, że miał rację. - Już. Wydało się. Możesz się śmieć. Możesz iść i opowiedzieć swoim kumplom jakim jestem idiotą.

- Pres...

- Preston! - poprawił mnie, chyba już z przyzwyczajenia i obaj zamilkliśmy na dłuższą chwilę, wpatrując się w siebie w ciemnościach.



Wiecie...

Czasem, kiedy ma się wydarzyć coś niezwykłego, kiedy bliska osoba chce wam powiedzieć coś ważnego, wiecie, jeszcze zanim otworzy usta, zupełnie jakbyście byli połączeni. I cały wszechświat wstrzymuje na chwilę oddech, żeby się przysłuchać.

Czasem dzieje się coś takiego, że wszystkie te bezsensowne rzeczy, pozorne przypadki które los rzuca wam pod nogi, nagle nabierają sensu. Odsuwacie się o krok, chwytacie za odpowiednią nić i nagle wszystko, cały ten splątany wzór, staje się jasny. Nic nie dzieje się przez przypadek. Wszystko ma głębszy sens, nawet jeśli czasem nie potrafimy dostrzec tego od razu.

Cały mój wszechświat zatrzymał się w tym momencie i słuchał.

Cały mój organizm szykował się na grom.

Los zawiązał pętelkę...



- Jest jeden problem... – wyszeptałem i nachyliłem się odrobinę w jego stronę, czując jak nieznany mi dotąd dreszcz rodzi się w dole mojego brzucha i momentalnie ogarnia całe ciało. - Nie widzę w tym absolutnie nic śmiesznego.

Gorący oddech Prestona zmieszał się z moim i delikatnie, z dziwną nieśmiałością trąciłem jego wargi, zupełnie jakbym pytał o pozwolenie. A później zamarłem, z czołem opartym o jego czoło, czekając na jego ruch.

Smakował łzami, deszczem, miętową gumą do żucia i... i czymś jeszcze, czego w tym momencie nie byłem w stanie jednoznacznie określić.

Smakował jak żaden pocałunek do tej pory.

Jego wargi były tak miękkie, ciepłe i delikatne, że nie umiałbym sam sobie tego wymarzyć. Drgnął lekko, widziałem jak czarne w tym świetle oczy rozszerzyły się z zaskoczenia, ale rozchylił usta w niemym zaproszeniu.

Zaśmiałem się. Z niego, z siebie... Czułem jak wielka bańka powietrza rośnie gdzieś w moich płucach i zabiera oddech. Odnalazłem jego dłoń, nadal zaciśniętą w pięść i splotłem delikatnie nasze palce.

A potem pocałowałem go. Nieporadnie, jakbym robił to po raz pierwszy w życiu... A on równie niepodanie odpowiedział.

... i już nic nie będzie takie samo.


______

Wiem, że szybko... Ale bardzo jestem zadowolona z tego rozdziału i nie mogłam się powstrzymać ;)

Pozdrawiam,

Ast

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro