8. Wieczory w domu Parkerów
Nie wyszedłem z jego pokoju. Po tym jak w końcu odsunęliśmy się od siebie, ja mamrocąc coś pod nosem a Preston cały czerwony na twarzy, rozsiedliśmy się na jego wielkim, wygodnym łóżku.
Starałem się ignorować ten fakt.
Tak samo jak myśl o Jen która pewnie mnie szuka i będzie wściekła, że zostawiłem ją na tak strasznie długo. No bo jak miała się chwalić swoim wspaniałym chłopakiem, kiedy nie było go w pobliżu?
Ale cieszyłem się, że zostałem. Preston nie przestawał się uśmiechać. Ciągle opowiadał coś z entuzjazmem, pokazując mi jakieś zeszyty z komiksami i opowiadając zapewne mało interesujące historie ich bohaterów. Prawdę powiedziawszy, nie docierało do mnie ani jedno słowo. Zbyt byłem skupiony na obserwowaniu poruszających się szybko pełnych ust. Zaróżowionych lekko policzków. Błyszczących oczu, kiedy mówił o czymś co uwielbiał. Ja chyba o niczym nigdy nie mówiłem z taką pasją i zaangażowaniem, nawet o koszykówce którą uwielbiałem i z którą wiązałem swoją przyszłość.
Mógłbym na niego patrzeć godzinami.
Na sposób w jaki odgarniał włosy, kiedy wpadały mu do oczu.
Poprawiał okulary.
Miałem naprawdę poważny problem.
Ale Preston potrzebował przyjaciela i musiałem zrobić wszystko żeby uwierzył, że ma go we mnie, nawet jeśli to znaczyło, że będę do niego skrycie wzdychał po nocach.
Albo... Wzdychał przez niego.
- Co to takiego? - zapytałem w końcu, bo milczałem podejrzanie już od dłuższego czasu. Sięgnąłem po gruby, czarny zeszyt, ten sam o który Pres tak bardzo drżał, kiedy Adam oblał go kawą. - Bo chyba nie...
- Zostaw! - pisnął prawie jak dziewczyna, co sprawiło tylko, że jeszcze bardziej chciałem do niego zajrzeć.
- To twój pamiętnik? - droczyłem się, kiedy on próbował odebrać mi go przemocą. Biedny, naiwny Preston... Nie miał ze mną szans w jakiejkolwiek fizycznej konfrontacji. Obezwładnienie go i przytrzymanie obu jego rąk w jednej mojej dłoni nie sprawiło mi większego problemu. - Co to takiego Preston? - wymruczałem, nie zastanawiając się za bardzo nad tym, jak to wygląda z boku.
A musiało wyglądać dziwnie, wierzcie mi.
Ale czułem się wspaniale z jego ciałem tuż pod moim, z jego...
Uderzyło we mnie gorąco, a serce przyspieszyło gwałtownie. Dłoń trzymająca jego przedramiona niemal paliła, choć przecież dotykałem go jedynie przez ubranie. Dwie warstwy ubrania.
Rany...
Oblizałem spierzchnięte usta, wpatrując się w jego wargi, tak blisko moich.
Ciekawe czy były miękkie. I ciepłe. Wystarczyłoby się tylko trochę nachylić i...
- Tony... - jego twarz uzyskała jakiś nowy, nieznany mi dotąd odcień czerwieni, a przerażenie w głosie pozwoliło mi się w końcu skupić. - Zostaw, to.
- Przecież jesteśmy kumplami - z trudem zapanowałem nad głosem i odsunąłem dyskretnie biodra. Na wszelki wypadek. - Możesz mi pokazać.
- Ale...
- Po prostu powiedz. To nie może być nic strasznego.
- To...
- No wyduś to w końcu - automatycznie zniżyłem głos, czując wcale przyjemny dreszcz biegnący w dół kręgosłupa.
Preston wymamrotał coś pod nosem.
- Trochę głośniej, nie rozumiem.
- To komiks - jeśli to w ogóle możliwe, zaczerwienił się jeszcze bardziej. - Mojego autorstwa.
Nie miałem ochoty go puszczać... Ale skoro się poddał, nie bardzo miałem wyjście. Moje zachowanie i tak było już wystarczająco dziwne.
- Komiks? - Entuzjazm wyszedł mi nieco sztucznie. - Rysujesz swój komiks? Mogę zobaczyć? O czym jest?
Nie czekając aż odpowie, otworzyłem zeszyt na pierwszej stronie, byleby zająć się czymkolwiek, zażenowany tym co stało się przed chwilą.
- Tony, to...
Ale już go nie dosłyszałem.
Zorientowaliście się już pewnie, że jestem dosyć próżny.
Całkiem sporo czasu poświęcam na wgapianie się w lustro. Z chyba każdej możliwej perspektywy. I teraz też miałem wrażenie, że patrzę w lustro. Dziwne, czarno-białe, ale jednak idealnie oddające wszystkie szczegóły mojej twarzy lustro.
Nawet tych cholernych siedem piegów na nosie!
Zerknąłem na Prestona, który z zażenowania schował czerwoną twarz pod poduszką.
Ile czasu musiał poświęcić na ten szkic?
Jak dobrze musiał znać moją twarz, żeby narysować coś takiego?
I kiedy do cholery nauczył się tak rysować?!
Kiedy zdążył mi się przyjrzeć tak dokładnie? Bo wiecie, to raczej nie było rysowane w ciągu kilku ostatnich tygodni. To na pewno był ten sam zeszyt, pachniał nawet odrobinę kawą i był przybrudzony w jednym rogu.
Preston mnie obserwował?
Serce dosłownie na chwilę przestało mi bić, nie wiedziałem co mam powiedzieć i jak zareagować. Żeby się czymś zająć, przekartkowałem kilka pierwszych stron. Reszta rysunków nie była już tak idealna, realizm pierwszego został zastąpiony komiksową kreską, ale to nadal byłem ja.
Może trochę bardziej napakowany, jak na bohatera przystało, ale...
- Preston? - zacząłem niepewnie. - Dlaczego rysujesz o mnie komiks?
- To nie o tobie - usłyszałem słaby głos spod poduszki. - To wymyślona postać. I wcale nie wygląda jak ty.
- Wcale - kartkowałem dalej, a oczy rozszerzały mi się coraz bardziej. - I wcale nie jest sportowcem...
- Gra w football!
- I nie jest kapitanem...
- Tony, do cholery! - wyłonił się w końcu spod poduszki, zażenowany do granic możliwości. - Może trochę się na tobie wzorowałem. Odrobinę - rzucił wyzywająco. - Nie wolno?
- Ale... Dlaczego?
- Bo miałem taki kaprys! - zacisnął wargi w uporze. - Nie miałeś tego oglądać, jasne? Mogę sobie rysować kogo mi się podoba!
- Jasne, tylko...
- I nic ci do tego! - miałem wrażenie, że zaraz się zapowietrzy. - Mogłem sobie narysować jak lecisz goły w kosmos na różowym słoniu, gdybym miał ochotę.
- Pewnie tak, tylko...
- Przestań drążyć - uciął, podnosząc się gwałtownie i wyrywając mi zeszyt z rąk. - To nie twoja sprawa co rysuję. A jeśli... Jeśli już musisz wiedzieć - spojrzał na mnie gniewnie - uznałem po prostu, że masz całkiem interesujące rysy. Nie umiem rysować z wyobraźni, muszę się na kimś wzorować i...
- To całkiem miłe Pres - przerwałem mu, zaskakując tym i jego i siebie. - Że wybrałeś sobie mnie do... Że uznałeś, że mam interesujące rysy.
- Lepsze niż West - trochę spuścił z tonu i chyba odetchnął z ulgą, że przestałem drążyć. - Nie mówmy już o tym.
- Jasne, tylko... Pres? - uśmiechnąłem się lekko. - Mógłbym to przeczytać?
- Nie ma mowy!
- Odniosę ci w poniedziałek do szkoły, obiecuję - wyszczerzyłem zęby. - W końcu mam w tym tak jakby swój udział, nie?
- Jesteś chory psychicznie - odwrócił się do mnie plecami, najwyraźniej wracając do taktyki obrażania.
- Prestooon - przeciągnąłem jego imię po dziecięcemu. - Prooooszę. Poczytam go jutro Amy, będzie zachwycona...
- Nie bierz mnie pod włos Trent!
- Wróciliśmy do Trenta? - uśmiechnąłem się pod nosem i bardzo ostrożnie wyjąłem mu zeszyt z dłoni. - No nie bądź taki.
- Nie ma mowy.
- Preston, przecież tak ładnie proszę...
- Nie!
- W porządku - znów zniżyłem głos. - Co chciałbyś w zamian?
- Trent, ty...
Bezczelny flirt przerwało nam donośne pukanie do drzwi. Zerknąłem na Prestona speszony, ale ten tylko przyłożył palec do ust, dając mi znak, żebym był cicho.
- Preston? - usłyszeliśmy po drugiej stronie głos Jen, faktycznie była wkurzona. - Jest tu Tony? Twój ojciec powiedział, żebym sprawdziła u ciebie.
- Będziesz miał duże kłopoty jak ją zignorujemy? - zapytał Parker konspiracyjnym szeptem, a ja parsknąłem śmiechem, zdradzając naszą pozycję.
To wystarczyło Jen jako zaproszenie. Otworzyła drzwi i stanęła w nich ze złożonymi na piersi rękami.
- Jak mogłeś mnie tam zostawić samą? - zapytała z pretensją w głosie, całkowicie ignorując czarnowłosego i patrząc prosto na mnie. - Wszyscy pytali gdzie się podziałeś. I co niby miałam im odpowiedzieć? A pan Yves zna selekcjonera z Brown. Wiem, że nie celujemy w Brown, ale potrzebujesz jakieś alternatywy jeśli Yale nie wypali, nie zaszkodziłoby gdybyś...
- Zapytaj swojego chłopaka na jaką uczelnię on chciałby iść - Preston zmierzył ją chłodnym spojrzeniem. - Zamiast planować jego przyszłość po kilku miesiącach związku, żeby dopasować go do swoich standardów.
Jen otworzyła szeroko usta, nie wiedząc co powiedzieć.
A Preston podniósł się i ruszył do łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Wielkie dzięki chłopie.
Wielkie dzięki.
Kątem oka zobaczyłem leżący na nocnym stoliku zeszyt...
Coś mi się należało w nagrodę, za wściekłość Jen.
Poza tym...
To przecież była historia o mnie, prawda?
Jen była wściekła. Przez całą drogę powrotną milczała jak zaklęta z rękami złożonymi na piersi i wpatrywała się w okno, kompletnie mnie ignorując. Nie pozwoliła mi nawet pocałować się na dobranoc... Nie żeby szczególnie mi zależało. Zbyt byłem zaaferowany podkradzionym Prestonowi zeszytem.
Pożyczonym znaczy się.
Parker mnie zamorduje...
No chyba, że wcześniej zrobi to Jen.
Nawet szczególnie jej się nie dziwiłem. Wiecie, Preston zachował się w stosunku do niej naprawdę niemiło i pewnie powinienem jakoś stanąć w jej obronie. Powiedzieć mu coś, zwrócić uwagę... Ale jakoś nie mogłem się na to zdobyć. Z resztą, co? Miałem gadać do zamkniętych drzwi łazienki?
No dajcie spokój.
A Jen sama jest sobie winna. Nigdy nie zadała sobie trudu żeby zapytać mnie co JA chciałbym robić w przyszłości. Zbyt była skupiona na planowaniu jej tak, żeby pasowała do JEJ wyobrażeń. Dobrze, że sama nie kupiła sobie pierścionka i się sobie nie oświadczyła w moim imieniu. Bo tak to właśnie wyglądało.
A ja nie miałem zamiaru być z nią całe życie.
Wiecie...
Świat jest duży, nie?
Zapomniałem o Jen kiedy tylko opadłem na swoje łóżko, z zeszytem Parkera w dłoni. Było już bardzo późno, ale w końcu nie co dzień ma się okazję przeczytać coś takiego, prawda? Poza tym trochę się bałem, że Pres wparuje tu z samego rana i zażąda zwrotu swojej własności.
A ja bardzo chciałem wiedzieć, co jest w środku.
Wiecie...
Nie mogłem oprzeć się myśli, że skoro stworzył coś takiego... Ja wiem? Może to co się ostatnio ze mną działo, te wszystkie dziwne rzeczy... Może to nie było jednostronne?
Może Pres też...
Nie.
Nie mogłem nawet tak myśleć.
Przecież powiedział, że wzorował się na mnie, bo nie potrafi rysować z wyobraźni. To nie mogło znaczyć niczego więcej.
A gdyby..?
Co bym wtedy zrobił?
Moje rozważanie przerwał dźwięk SMS'a. Nie musiałem nawet patrzeć na wyświetlacz, żeby wiedzieć kto do mnie napisał i dlaczego.
„Pożałujesz tego Trent. Wiem, że go masz."
Uśmiechnąłem się tylko do siebie, ale zaraz przyszedł kolejny.
„Masz tego nie czytać, jasne?"
Tym razem już parsknąłem cichym śmiechem.
Nie czytać.
Dobre sobie.
Biedny, naiwny Preston...
Nie zorientowałem się nawet, kiedy zrobiło się jasno, zbyt pochłonięty wymyśloną przez Parkera historią. To nie był komiks, nie całość w każdym razie. Całość pewnie trzymał w domu na komputerze, czy coś... W tym zeszycie musiał spisywać pomysły i tworzyć szkice, zawsze kiedy nie miał dostępu do komputera. Ale nawet te pojedyncze sytuacje, krótkie przygody...
To było naprawdę świetne.
Naprawdę mnie wciągnęły, momentami śmiałem się do rozpuku, momentami prawie obgryzałem paznokcie, pochłaniając kolejne strony jak zaczarowany. Parker naprawdę miał talent.
Kto by pomyślał, patrząc na niego z boku, że potrafił stworzyć coś takiego?
Z jakiegoś głupiego powodu czułem dumę.
Że to ja byłem jego inspiracją, przynajmniej w jakimś stopniu.
A zaraz potem poczułem się jak palant.
Bo wiecie...
Bohater którego stworzył Preston miał pomocnika. Przyjaciela. Czarnowłosego, trochę nieporadnego speca od komputerów, takiego geniuszka w grubych okularach. I ten pomocnik również kogoś przypominał.
Strasznie dałem dupy i chyba nigdy nie byłem tego bardziej świadom niż w tym momencie.
Musiałem w końcu zasnąć, bo następne co pamiętam, to głośne pukanie do drzwi mojego pokoju.
- Wstałeś już Tony? - zapytała moja matka, która była przyczyną mojej pobudki po tak krótkim śnie. - Przyszedł Preston i...
Preston?!
Poderwałem się z łóżka jak oparzony i przejrzałem w lustrze na drzwiach szafy. Wyglądałem naprawdę koszmarnie. Podkrążone oczy, włosy w kompletnym nieładzie, bo poprzedniego wieczoru nie zmyłem z nich żelu, smoking który wyglądał jakbym wyciągnął go psu z gardła...
- Zajmij go czymś - jęknąłem, uchylając drzwi. - Ja tylko pójdę do łazienki i...
Ale było już za późno. Parker musiał usłyszeć że rozmawiamy,bo po chwili pojawił się w korytarzu i wparował prosto do mojej sypialni.
Powiedzieć, że nie wyglądał na zachwyconego, to stanowczo za mało.
Wyglądał...
Oczy ciskające pioruny, dłonie zaciśnięte w pięści, zaczerwienione policzki...
Wyglądał pięknie.
Co nie zmieniało faktu, że najwyraźniej miał ochotę naprawdę mnie zamordować.
- Zostawię was chłopcy, chyba musicie porozmawiać - miałem ochotę po dziecinnemu poprosić matkę żeby została, bo już wiedziałem co za chwilę nastąpi, ale ona ulotniła się wyjątkowo szybko i usłyszałem jeszcze tylko jak mówi Amy, że zjedzą dziś śniadanie na mieście.
No pięknie.
Zdradzony przez własną matkę...
- Nie miałeś prawa tego wziąć - odrobinę roztrzęsiony głos Prestona sprowadził mnie na ziemię. - Dlaczego go zabrałeś?
Nawet nie podniósł głosu, chociaż wyglądał jakby włosy zaraz miały mu się zapalić.
- Ja... - zacząłem niezbyt inteligentnie, nie bardzo wiedząc co powiedzieć i szukając w głowie każdej możliwej wymówki. - Po prostu... To było o mnie i pomyślałem...
- Źle pomyślałeś! - chyba nerwy w końcu mu puściły. - Nie miałeś prawa tego dotykać, jasne?! Poza tym mówiłem ci, że to wcale nie jest o tobie! Masz tyle wspólnego z głównym bohaterem, co... Co nic! Rozumiesz?!
- Preston, ja...
Nie dał mi skończyć.
- Gdybym faktycznie wzorował się na tobie, musiał bym z niego zrobić prawdziwego palanta, wiesz?! I kretyna! I jeśli wyobraziłeś sobie cokolwiek... Jakiś idiotyzm, po tym co tu zobaczyłeś, to się mylisz! Grubo się mylisz Trent!
- Pres, ja...
- Preston! - poprawił mnie z wściekłością i rzucił się po zeszyt leżący na moim łóżku, wciąż otwarty na ostatniej stronie. - I to nic nie znaczy, rozumiesz?!
Rozumiałem aż za dobrze.
Mógł być tylko jeden powód jego wściekłości.
Preston jakimś cudem domyślił się, że ja...
A teraz pokazywał mi co o tym wszystkim myśli. Jak bardzo go to obrzydza i...
- Ja naprawdę nie chciałem cię zdenerwować - rzuciłem wyjątkowo cicho, bo najwyraźniej skończył krzyczeć. - I naprawdę nic sobie nie wyobraziłem.
Coś w moim głosie musiało sprawić, że powstrzymał się od dalszego wyklinania pod moim adresem i zatrzymał się w pół ruchu, otwierając i zamykając usta.
- Po prostu chciałem to przeczytać - kontynuowałem, skoro już miałem okazję. - Przepraszam, nie powinienem tego brać bez twojej zgody i rozumiem dlaczego się wściekasz. Ale... - wziąłem głęboki oddech - naprawdę uważam, że to... ten komiks... to jest bardzo dobre, wiesz? Powinieneś spróbować to wydać, czy coś. Myślę, że ludziom by się spodobało. Mi się spodobało.
- Na... naprawdę? - patrzyłem jak uchodzi z niego powietrze i, jeśli to w ogóle możliwe, zaczerwienił się jeszcze bardziej.
- Naprawdę.
Chociaż przestał się na mnie wściekać, lodowa gula która usadowiła się wygodnie na samym dole mojego brzucha wcale nie zmalała. Wręcz przeciwnie.
No bo... Jak miałem to odebrać?
Przekaz był raczej jasny. Preston odkrył, że mi na nim zależy. Nietrudno zresztą było się zorientować. Te wszystkie maślane spojrzenia, uśmiechy, zaczepki... To jak ostatnio zachowałem się, kiedy byliśmy sami w jego pokoju...
Domyślił się.
I przestraszył, że po znalezieniu tego komiksu coś sobie uroję, że może on i ja...
Dlatego tak się wściekł, innego wytłumaczenia nie było. Bo co niby było w tym zeszycie takiego, żeby miał dostać aż takiej furii?
Nic.
- Tony, ja... - chyba coś z tych myśli odbiło się na mojej twarzy, bo złagodniał nagle i podszedł kilka kroków w moją stronę. - Przepraszam, naprawdę. Myślałem, że będziesz się ze mnie śmiał i w ogóle...
- Nie mam zamiaru - powoli wypuściłem powietrze z płuc i skupiłem się na kontemplowaniu własnego łóżka, jakby faktycznie było tam coś interesującego. - I nie musisz się tłumaczyć.
- Ale...
- Będzie lepiej jak już pójdziesz Pres - spojrzałem na niego w końcu marszcząc brwi.
- Ale...
- Wystarczająco dużo już dzisiaj powiedziałeś.
Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, jakby chciał coś jeszcze zrobić albo powiedzieć, ale chyba zabrakło mu odwagi.
- Przepraszam Tony - wyszeptał, po czym wyszedł pospiesznie,potykając się o własną nogę. Dopiero kiedy usłyszałem charakterystyczne trzaśnięcie drzwi frontowych, opadłem na łóżko, chowając twarz w zgięciu łokcia.
_____________
Tym którzy nie czytają "Homenum...":
Jeszcze raz, z serduszka, Wesołych Świąt :).
Trzymajcie się cieplutko,
Ast.
P.S. Przepraszam za czwartkowy falstart.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro