5. Anthony Trent - obrońca uciśnionych
W życiu nie pomyślałbym, że z Prestona jest takie imprezowe zwierze. Poważnie. Spodziewałem się, że nawet jeśli przyjdzie, usiądzie gdzieś w kącie i do nikogo się nie odezwie. Nie podejrzewałem go też o to, że pije.
No...
Z tym drugim chyba miałem rację. Zachowywał się, jakby nie miał pojęcia jak działa mieszanie piwa z whisky i ile butelek jest mu potrzebnych, żeby dobrze się bawić a nie puścić pawia żadnej dziewczynie na sukienkę.
Pił i pił, zachęcany przez chłopaków którzy zapewne mieli nadzieję, że nawali się i zrobi coś głupiego. A on śmiał się głośno, dyskutując podniesionym głosem o jakimś tam najnowszym filmie ze studia Marvela, coraz bardziej podpierając się o drzewo.
Jeśli nie chciałem dać mu się skompromitować, trzeba było działać.
I to szybko, bo właśnie częstował się papierosem z czyjejś paczki. To już musiało się skończyć źle... Dlatego odnalazłem Jen i poinformowałem ją, że zbieram się do domu, na wszelki wypadek gdyby chciała wracać razem, ale zbyt była zainteresowana rozmowami o wyborach do samorządu. Niech jej będzie, któraś z koleżanek na pewno ją zgarnie.
Zadzwoniłem po taksówkę, przechodząc nad jakąś miętoszącą się z zapałem na piasku parą. Nie byłem bardzo pijany, tylko tyle, żeby przyjemnie mnie zamroczyło. Nie upijam się do nieprzytomności, lubię nad sobą panować... Na wszelki wypadek. Wiecie, nie zniósłbym, gdyby następnego dnia po imprezie opowiadali sobie o moich pijackich wyczynach.
Tak czy inaczej nie byłem na pewno na tyle trzeźwy, żeby prowadzić samochód, nie wziąłem go zresztą nawet ze sobą, podejrzewając jak to się skończy. A Preston był na tyle pijany, że trzeba go było stąd zabrać w trybie natychmiastowym.
- Ej! To moje! - zawołał z oburzeniem, kiedy zabrałem mu papierosa. - Oddaj! - chyba chciał odebrać „swoją własność", bo zamachnął się , ale nie udało mu się trafić. Zatoczył się tylko i zaśmiał, kiedy stracił równowagę wpadając prosto na mnie. - Anthony Trent, obrońca uciśnionych... - wybełkotał, wciąż śmiejąc się głupkowato, oparty o mój tors. - Po co przyszedłeś?
Z tej odległości, w takich ciemnościach, jego szare oczy wydawały się niemal czarne za grubymi szkłami okularów, kiedy tak na mnie patrzył.
- Koniec zabawy Pres – poinformowałem go cicho i z westchnieniem zarzuciłem sobie jego rękę na ramiona. - Wracamy do domu.
- Ale ja nie mogę wrócić do domu.
Dalej się śmiał, opierając o mnie tak bardzo, że praktycznie niosłem go w stronę ulicy. Cóż... Przynajmniej on upijał się na wesoło.
- Nie mogę, Tony! - powtórzył, starając się stawić jakiś opór. - Nie mogę! Ojciec mnie zabije.
Przyjrzałem mu się.
Chyba miał rację, żaden rodzic nie ucieszyłby się widząc swoje dziecko w takim stanie.
- Hej!
Kiedy znaleźliśmy się na cichym parkingu na który miała podjechać taksówka, przysunąłem się trochę bliżej, żeby wyciągnąć mu telefon z tylnej kieszeni spodni.
- Czy ty macasz mnie po tyłku?
- Nie wyglądasz jakby ci to szczególnie przeszkadzało – odciąłem się złośliwie, szukając w kontaktach numeru jego ojca, a Preston zaczerwienił się gwałtownie. Zanim podjechała nasza podwózka, zdążyłem skreślić krótkiego SMSa: „Śpię u Tony'ego".
Jasne, że zabrałem go do siebie. A co innego niby miałbym zrobić? Słaniał się na nogach i ewidentnie nie wiedział co się wokół niego dzieje. Nie wiedziałem zresztą gdzie dokładnie mieszka, a miałem poważne wątpliwości czy trafiłby do domu gdyby taksówkarz wysadził go tam gdzie go ostatnio podwoziłem. Z resztą, Eddy często sypiał u mnie po imprezach i mama zazwyczaj nie miała nic przeciw temu, o ile ja wracałem w przyzwoitym stanie. Pod pewnymi względami była naprawdę w porządku, chociaż śmierdziało mi to trochę podwójną moralnością.
Całą drogę w taksówce Preston przespał, ułożony jak dziecko z głową na moim ramieniu, a ja starałem się żeby nie trząchało nim przy co większych wybojach. Uregulowałem rachunek i rozważałem właśnie czy powinienem go obudzić czy wziąć na ręce i zanieść, kiedy otworzył oczy.
- Tony? - wymruczał sennie, patrząc na mnie wzrokiem zaspanego Cocker Spaniela zanim ziewnął szeroko. - Dokąd mnie zabierasz?
Potrafił być naprawdę rozczulający, kiedy nie kontaktował. Aż szkoda, że na trzeźwo prawie cały czas na mnie warczał.
- Chodź – mruknąłem łagodnie i pomogłem mu wydostać się z taksówki, bo nadal ledwie trzymał się na nogach. - Idziemy spać, dobrze?
- Dobrze Tony – nie Trent, nie palancie, nie troglodyto... Tony. Wtulił się w mój bok kiedy ciągnąłem go na górę i dziękowałem w duchu za panujące wokół ciemności i późną porę. Mniejsze prawdopodobieństwo, że napatoczy się któryś z sąsiadów. Wyglądaliśmy co najmniej... Dziwnie. I idąc w ten sposób i później w windzie... I nawet kiedy grzebałem po kieszeniach szukając kluczy, bo kiedy tylko próbowałem oprzeć go chociaż na chwilę o ścianę, zaraz znów przechylał się w moją stronę.
Nawet nie zapalałem światła, nie chcąc nikogo alarmować, że już wróciłem. Możliwie najciszej przetransportowałem go do swojego pokoju i zamknąłem uważnie drzwi. Niby mógłbym zostawić go na kanapie w salonie, ale wiecie, nawet moja matka ma jakieś granice tolerancji. Gdyby postanowił coś... zmalować w trakcie nocy, lepiej żeby ani ona ani Amy tego nie widziały.
- Teraz musisz chwilę postać – uprzedziłem, chwytając go mocno za ramiona i zaglądając mu uważnie w twarz. - Dasz radę?
Skinął głową i parsknął śmiechem, a ja puściłem go na próbę. Zachwiał się, ale wytrzymał. Przynajmniej na tyle długo, żebym mógł rozpiąć jego bluzę.
- Zostaw – zaprotestował niemal natychmiast i wycofał się o krok. - Co robisz..?
- Zdejmuję to – nie zamierzałem z nim dyskutować na temat jego wariactwa. - Będzie ci niewygodnie.
- Ale...
- Preston – spojrzałem na niego poważnie w ciemnościach i zbliżyłem się dokładnie o tyle ile on się wycofał, patrząc na niego z góry. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, ale nie powiedział już ani słowa. - Od razu lepiej.
Zadrżał lekko, kiedy zsunąłem mu bluzę z ramion, jakby w pomieszczeniu naprawdę było zimno i dalej uparcie nie chciał na mnie spojrzeć.
- Było tak strasznie? - zapytałem rozbawiony, widząc jak ten pociera nadgarstki i przesunąłem dłońmi po jego ramionach. Faktycznie były zimne. Stałem tak, dopóki na mnie nie spojrzał zagryzając wargi i nie pokręcił głową. - Widzisz? - parsknąłem śmiechem, widząc przerażenie w jego oczach kiedy pociągnąłem za szlufkę spodni. - Nie lubisz jak ktoś cię dotyka, co?
Znów pokręcił głową, ale nie protestował więcej, kiedy rozpiąłem znoszone jeansy i posadziłem go na łóżku, żeby zdjąć je razem z butami. Naprawdę... Jak na syna takiej grubej ryby, ubierał się dziwacznie. Zachowywał chwilami też, ale to akurat zwaliłem na karb alkoholu, przynajmniej dzisiaj.
W krótkim czasie spodnie wylądowały obok bluzy, na krześle pod moim biurkiem, a Pres został tylko w za dużym podkoszulku z wizerunkiem Kapitana Ameryki (nie pytajcie proszę skąd wiem takie rzeczy) i... bieliźnie do kompletu.
- Dobierasz gacie do koszulki? - zapytałem, szczerząc się idiotycznie, a Parker w odpowiedzi schował się natychmiast pod kołdrą. Cóż... Każdy JAKOŚ dba o swój image.
- Skarpetki też?
- Zamknij się Trent – usłyszałem zduszony głos z miejsca w którym powinna znajdować się jego głowa i zarechotałem jeszcze głośniej, zrzucając z siebie koszulę. Powinienem iść do łazienki i nałożyć swoją maseczkę... Ale przecież nie pomarszczę się, jeśli raz sobie odpuszczę, prawda? A niekoniecznie chciałem się pokazywać komukolwiek z tak oryginalnym dodatkiem.
- Posuń się – trąciłem go lekko kiedy pozbyłem się spodni i kokon złożony z Parkera i mojej kołdry przemieścił się trochę w stronę ściany. - Bardziej się posuń – zamarudziłem i pociągnąłem za róg przykrycia. - I daj trochę, mam tylko jedną...
Przystawiłem jeszcze trochę bliżej butelkę z wodą która zazwyczaj gdzieś się tu walała (nawilżanie zaczyna się od środka moi drodzy) bo przeszło mi przez myśl, że rano czarnowłosy może jej potrzebować, pociągnąłem mocniej kołdrę i zgasiłem stojącą przy łóżku nocną lampkę.
- Dobranoc Pres – senność przyszła niemal od razu, kiedy tylko zamknąłem oczy, pierwszy raz od kilku dni nie nękany wyrzutami sumienia. Już zrobiło mi się ciepło i przyjemnie, powoli wszystkie myśli uciekały mi z głowy, kiedy poczułem jak Preston porusza się niespokojnie.
- Dziękuję Tony – wyszeptał, chyba spodziewając się, że już śpię i przysunął odrobinę bliżej, żeby oprzeć czoło o moje ramię.
Chciałem jakoś zareagować...
Ale usnąłem jak dziecko, czując jego gorący oddech na skórze.
Jen zmieniła szampon do włosów?
Pachniały nieziemsko, chociaż odrobinę łaskotały mnie w nos.
Mięta, cytrusy...
I cholera, coś jeszcze, chociaż nie byłem w stanie dokładnie określić co.
Niedziela jest jedynym dniem w ciągu tygodnia kiedy mogę się wyspać, bo zazwyczaj nawet w soboty zrywam się z samego rana. Żadnego biegania, godzinnych przygotowań... Amy też wstawała później, więc nie musiałem się spieszyć ze śniadaniem. Dlatego właśnie wcale nie kwapiłem się do wstania, zwłaszcza, że nie byłem sam.
Przez myśl mi przeszło, że mama nie ucieszy się, kiedy zastanie dziewczynę w moim łóżku. Pewnie czeka mnie przynajmniej godzinne kazanie o odpowiedzialności...
Ale co tam.
Skoro już się stało...
Uśmiechnąłem się do siebie i przesunąłem nosem wzdłuż linii jej szyi, żeby złożyć delikatny pocałunek w miejscu w którym zaczyna się ucho. Uwielbiałam to miejsce. Prawie tak samo jak kark, tuż na granicy włosów. Jen westchnęła cicho, choć zazwyczaj irytuje się kiedy ją budzę, co uznałem za wystarczającą zachętę. Pewna część mojego ciała, zazwyczaj z rana potrzebowała... najczulszej opieki.
Ha, ha.
Nie otwierałem jeszcze oczu, chcąc jak najdłużej utrzymać resztki snu pod powiekami, chociaż moja dłoń już pełzła w górę jej uda, zawadzając o materiał bielizny, aż na płaski brzuch.
Jak ona to robi, że ma taką miękką skórę?
Jak satyna.
Dosłownie.
W dodatku nie byłem chyba jedynym który miał ochotę na małą rozgrzewkę z rana, bo kolejne jej westchnienie przypominało już bardziej gardłowy jęk. Jeszcze raz pocałowałem jej kark, zaciągając się tym niesamowitym zapachem, a moja dłoń wędrowała coraz wyżej i wyżej. Prosto między jej dwie jędrne, piękne...
Co?
Gdzie są...?
- Kurwa – poderwałem się do góry jak oparzony, potykając o własne nogi i wypadłem z łóżka prosto na drewniane panele.
Czemu?
Bo w łóżku wcale nie leżała moja piękna dziewczyna. O nie.
To nie moją słodką Jen właśnie zmacałem.
Oczywiście, że nie Jen.
Bo w łóżku, w moim własnym łóżku, pod moją własną kołdrą, leżał Preston Parker we własnej osobie.
Boże.
Zmacałem Prestona Parkera.
Zmacałem Prestona Parkera i w zasadzie całkiem mi się to podobało.
- Nie, nie, nie, nie... - powtarzałem jak mantrę pod nosem, wyglądając nad krawędź łóżka, żeby upewnić się, że to nie sen. Albo zwidy. Może to przywidzenie? Może ktoś mi czegoś dosypał do drinka..?
Ale Preston nadal tam był i sądząc po wydawanych odgłosach spał w najlepsze, z lekko rozchylonymi wargami, owinięty szczelnie kołdrą, tak mocno, jak może spać tylko człowiek który pił pół nocy.
Biedny, niczego nieświadomy Pres.
Nieświadom tego, że jego kolega z klasy właśnie próbował...
Co, tak właściwie?
...
Już po raz drugi tego ranka poderwałem się gwałtownie i ruszyłem w stronę łazienki. Stanowczo potrzebowałem prysznica. Bardzo długiego i bardzo zimnego prysznica.
Dwadzieścia minut które spędziłem pod strumieniem lejącej się nieustannie wody pozwoliło mi na zebranie się do kupy i wysnucie kilku mądrych wniosków. Nic wielkiego przecież się nie stało. Gdybym wiedział, że to Preston i nadal bym go macał, wtedy miałbym problem. Ale przecież nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, że to on jest obok, wziąłem go za Jen. Chciałem macać Jen, nie Parkera. To przecież nie Parker był powodem mojego porannego... namiotu.
Jęknąłem głośno w trakcie mycia zębów, chyba już nie pierwszy raz, bo zaraz usłyszałem pukanie do drzwi i zaniepokojony głos własnej rodzicielki:
- Wszystko dobrze Tony?
- Jasne mamo – wyplułem resztki pasty, opłukałem twarz...
Będę musiał mu spojrzeć w oczy.
Czy coś takiego widać po drugim człowieku?
Ja tam zawsze widzę, jak laska chce mnie zmacać...
ALE JA NIE CHCĘ ZMACAĆ PARKERA DO CHOLERY!
Myliłem się, prysznic jednak nie pomógł mi wiele, a perspektywa spotkania z moim niedoszłym obiektem gwałtu sprawiała, że zimny pot spływał mi po kręgosłupie.
Jak mogłem się nie zorientować?
To dlatego, że pachniał tak przyjemnie.
I ta jego skóra...
Jakim cudem miał taką miękką skórę?
I był taki... taki...
- Starczy – powiedziałem stanowczo swojemu odbiciu w lustrze, a później szybko, zanim zdążyłem stchórzyć, wyszedłem z łazienki i skierowałem się prosto do kuchni, w której czekała już Amy, niecierpliwie zaglądając do lodówki.
Parker wyłonił się z mojej sypialni gdzieś tak w połowie śniadania, sprawiając że moja rodzicielka zakrztusiła się kawą.
- Tony? - spojrzała na mnie karcąco, wciąż kaszląc. - Nie wspominałeś, że mamy gości.
- Preston! - tylko mały, rudy zdrajca zachowywał się w miarę neutralnie, ja wciąż byłem zbyt zażenowany żeby się odezwać. Moja siostra najwyraźniej nie miała z tym żadnego problemu, bo zsunęła się z krzesła i podbiegła objąć jego nogi. - Cieszę się, że przyszedłeś.
- Cześć Amy, dzień dobry pani Trent... - bardziej czerwony już chyba nie mógł być. - Przepraszam, ja...
- Wystarczy Charlie – zapewniła go zaraz moja kochająca wszystkich przyjaciół syna matka, której chyba nie chciało się tłumaczyć, że od rozwodu nie jest „panią Trent". - Siadaj Preston. Gdybym wiedziała że jesteś, poczekalibyśmy ze śniadaniem... - znów pełne wyrzutu spojrzenie w moją stronę.
- Naprawdę, ja...
- No chodź Preston – Amy pociągnęła go za rękę w stronę stołu. - Tony zrobił naleśniki. Robi najlepsze naleśniki na świecie, wiedziałeś?
Na wspomnienie o jedzeniu twarz czarnowłosego pozieleniała, co zresztą nie było wcale takie dziwne po ilości alkoholu jaką wlał w siebie poprzedniego wieczora. Moja matka pojęła to w lot, z młodą było trochę gorzej.
- Odwiozę cię – zaproponowałem i pokręciłem lekko głową, kiedy zaczął otwierać usta. W tym stanie nie nadawał się ani do jazdy taksówką, ani tym bardziej autobusem.
- Ale naleśniki... - twarz mojej siostrzyczki wygięła się niebezpiecznie w podkówkę.
- Następnym razem, dobrze? - zapytałem, nalewając Parkerowi mocnej, słodkiej kawy do termicznego kubka i wciskając mu go w dłoń. Wyglądał naprawdę jakbyśmy zaraz mieli zobaczyć całą jego imprezę od tyłu.
- A zrobimy na nich buźki z czekolady? - chciała koniecznie wiedzieć, idąc za nami do drzwi za które już zacząłem wypychać swojego kolegę.
- Jasne. Preston kocha buźki z czekolady na naleśnikach, prawda Preston?
- Uwielbiam – pozieleniał jeszcze trochę bardziej, ale muszę mu przyznać, że trzymał się całkiem dzielnie.
Przez całą drogę milczeliśmy jak zaklęci. Preston, bo najwyraźniej starał się nie zwymiotować, ja, bo wciąż nie byłem pewny co się wydarzyło rano. Kilka razy wyglądało na to, że Parker chciałby przerwać panującą między nami ciszę, ale zerkał tylko na mnie i zniechęcony chował twarz w kubku z kawą.
- Tutaj wystarczy – rzucił w końcu cicho, kiedy dojechaliśmy do przystanku na który podwoziłem go poprzednim razem, ale kiedy zatrzymałem samochód, wcale nie kwapił się do wysiadania. Przyglądał się tylko mojemu profilowi, kiedy ja uparcie patrzyłem przed siebie, zaciskając mocno dłonie na kierownicy.
A co jeśli tylko udawał, że śpi?
Żeby nie było mi głupio?
Tylko...
Po co wtedy te jęki?
- Ja... - zaczął i zaciął się, czerwieniejąc trochę na twarzy. - Ja chyba nie zrobiłem niczego głupiego..? - zapytał w końcu niepewnie. - Byłem pijany, jeśli powiedziałem... albo zrobiłem coś... cokolwiek...
- Nic nie zrobiłeś Pres – poczułem jak powietrze ze mnie uchodzi, a dłoń zaciskająca się od rana na żołądku trochę odpuszcza. - Naprawdę. Po prostu poszedłeś spać.
- Och.
- A co miałbyś..?
- Nie wiem – odpowiedział szybko, jemu też chyba ulżyło, kiedy usłyszał moją odpowiedź. - Ale różnie to bywa... po pijaku. Czyli między nami wszystko w porządku?
Spojrzałem na niego kątem oka, teraz to on wpatrywał się przed siebie i zaciskał palce na kubku tak mocno, że zbielały mu opuszki.
- Jasne, że tak – zdobyłem się na trochę wymuszony uśmiech.
Gdybyś wiedział Pres...
Gdybyś wiedział, uciekałbyś z tego samochodu, aż by się za tobą kurzyło.
- To w porządku.
- To...
- To na razie Tony – zreflektował się i otworzył sobie drzwi. Znów, tak jak za pierwszym razem, uciekł zanim zdążyłem zareagować.
- Na razie Preston – mruknąłem już do siebie i z całej siły walnąłem pięścią o kierownicę.
Zabolało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro