Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18. Tony bierze sprawy w swoje ręce

Znów mi wyszedł gniot, ale za to taki, który sporo wnosi fabularnie. Jeszcze jeden taki "przygotowawczy" i zbliżamy się do ostatecznego zawiązania fabuły i końcówki.

Chciałam jeszcze podziękować ThoughtHell za absolutnie przesłodką okładkę.


Kiedy otworzyłem oczy następnego ranka, pierwszym co przebiło się do mojej świadomości był pulsujący ból czaszki i przez chwilę nie potrafiłem rozgryźć, co jest jego przyczyną. Sypialnia w której się znajdowałem też nie przypominała w niczym mojej – za dużo tu było plakatów ze sportowcami i porozrzucanych wkoło ubrań.

Pokój Eddy'ego.

Musiał zabrać mnie z imprezy po tym jak...

Jęknąłem głośno i podniosłem się do siadu, szukając wzrokiem swojego najlepszego przyjaciela, którego niestety nie było w pobliżu. Niepewnie zbliżyłem dłoń do skroni i syknąłem przez zęby, kiedy tylko dotknąłem napuchniętej skóry.

Bolało.

Jak cholera.

Nie, żebym twierdził, że mi się nie należy, bo wyjątkowo mi się należało.

Ale... To był chyba pierwszy raz w życiu jak się z kimś biłem i nie do końca byłem w stanie przewidzieć konsekwencje mojego pochopnego zachowania.

Ta...

Musiałem wglądać bajecznie, ale bałem się spojrzeć w lustro.

Teraz dopiero dałem plotkarzom temat do gadania. I pewnie utwierdzę Prestona w przekonaniu, że jestem niemożliwie zazdrosny o Westa.

Nie byłem.

Zazdrosny.

Bałem się, że West może nagadać Prestonowi jakichś głupot na mój temat, znałem go wystarczająco dobrze żeby wiedzieć, że jeśli będzie miał okazję, żeby mi zaszkodzić, zrobi to.

W zasadzie nie rozumiałem, dlaczego nie pobiegł do Prestona od razu.

Teraz, po tym jak przemodelowałem mu facjatę [chciałem myśleć, że wyszedł z tego starcia przynajmniej tak poszkodowany jak ja], na pewno to zrobi.

Przeklęty West...


Drzwi do pokoju skrzypnęły cicho, więc poderwałem głowę żeby zobaczyć Eddy'ego, wtaczającego się do środka z ogromnym kubkiem kawy.

- Wstałeś – spojrzał na mnie jakoś dziwnie, zanim opadł na stojący przed komputerem fotel. - No Trent... - wiedziałem, że długo nie powstrzyma się od komentarza, chociaż początkowo wyglądał, jakby to właśnie planował. - Tym razem to dopiero odjebałeś. Powiesz mi, o co wam do cholery poszło?

Mruknąłem coś tylko niezrozumiale, a on prychnął i pokręcił głową.

- Słuchaj, Trent – zrobił poważną minę i nachylił się w moją stronę, opierając łokcie o kolana. Nadal przyglądał mi się dziwnie, jakby nie do końca mnie poznawał. - Niezależnie od tego co West tym razem odwalił, jestem po twojej stronie, jasne? Tylko powiedz mi, o co do cholery chodzi. Nigdy nie zachowywałeś się w ten sposób. Czy to ma znowu jakiś związek z Dziwakiem?

Czy to ma jakiś związek z Prestonem...

POMYŚLMY.

Ciekawe co zrobiłby Eddy, gdybym teraz wyznał mu prawdę, jak na spowiedzi. Śmiałby się? Wziął to za żart? Wystraszył, że będę próbował podrywać jego? Powiedział komuś? Reszcie drużyny?

Nadal byśmy się przyjaźnili, gdyby dowiedział się, że jestem...

No dobra, może nie od razu gejem.

Nie wierzyłem też, że Eddy odwróciłby się ode mnie, nie tak do końca. Pewnie próbowałby mi pomóc... Na swój sposób.

Już miałem zbyć go jakimś głupim tekstem, ale kiedy otworzyłem usta...

- Kocham Parkera.

Te dwa słowa zawisły między nami w nagłej ciszy która nastała. Nawet cholerne ptaki za cholernym oknem przestały śpiewać na chwilę. Wścibskie skurwysyny, pewnie próbowały podsłuchiwać.

W końcu Eddy wypuścił powietrze z cichym świstem.

I przeklął, kiedy zorientował się, że zapomniał o kubku który trzymał, a kawa zalewa mu dresowe spodnie w których zazwyczaj spał i cholernie drogie panele.



Eddy był jakiś nieswój, z resztę trudno mu się dziwić, po takiej rewelacji. Wytarł kawę z paneli, a później wyciągnął drugą parę dresów z szafy i spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym wyszedł z nimi z pokoju. Najwyraźniej uznał, że w obliczu zaistniałej sytuacji powinien przebrać się w łazience, zamiast jak zawsze przy mnie.

A ja siedziałem na jego łóżku, starając się nie dać zwariować.

Może popełniłem błąd?

Powinienem trzymać buzię na kłódkę, teraz już zawsze będzie na mnie patrzył przez pryzmat tego, co mu powiedziałem.

Nie odezwał się ani słowem, chociaż kiedy wrócił opowiedziałem mu całą historię, na tyle szczegółowo, żeby nie zdziczał jeszcze bardziej. Powiedziałem mu wszystko – od projektu Fostera, przez wieczór w moim mieszkaniu, później prośbę Jen, imprezę po której Parker spał w moim łóżku i w końcu przyjęcie na którym znalazłem jego komiks. Darowałem sobie tylko wszystkie intymne szczegóły i tłumaczenie, jakim skurwielem jest ojczym Prestona, chociaż Eddy zna mnie lepiej niż ktokolwiek i byłem pewien, że wyczytał między wierszami więcej niż chciałem przyznać.

- Strasznie to wszystko popieprzone – zakończyłem, po tym jak opowiedziałem mu z własnej perspektywy sytuację z poprzedniego wieczoru.

Cisza, która zapadła po ostatnim zdaniu, niemal rozsadzała mi bębenki.

Nie zostało już nic więcej do powiedzenia, nie miałem pojęcia co jeszcze mógłbym dodać, żeby jakoś go przekonać, że nic się nie zmieniło. Poza tym, że moja nowa „dziewczyna" ma penisa.

- Powiesz coś? - nie wytrzymałem w końcu, spoglądając na niego z prośbą w oczach.

A Eddy znów bardzo głośno wypuścił z płuc przetrzymywane w nich powietrze.

- Cholera, Trent – zaczął, po czym przetarł twarz dłońmi i zatrzymał je dopiero na skroniach, zataczając na nich opuszkami kółka, jakby nakręcał myśli w głowie. - Ty faktycznie jesteś popieprzony. I faktycznie go kochasz, co?

Nie wiedziałem co odpowiedzieć, więc tylko skinąłem głową, czując jak żołądek podchodzi mi do gardła.

Czekałem na werdykt i nic więcej nie mogłem zrobić.

- Dobra Trent, wyjaśnijmy sobie jedno – odetchnąłem, bo jego głos nie był taki spięty, na jakiego wyglądał sam Eddy. - Trzymasz się z dala od mojego tyłka i jest w porządku.

- Naprawdę? Wczoraj...

- Naprawdę – mój najlepszy przyjaciel parsknął śmiechem, a ja przypomniałem sobie po raz kolejny dlaczego lubię go tak bardzo. - Wiesz, nie żeby to była jakaś wielka niespodzianka. Wiem od Amy o twoich maseczkach. No i nosisz krem nawilżający dłonie w szkolnej torbie. Ja wiem co to takiego tylko przez ciebie.

Dopóki Eddy się nie zaśmiał, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że mam spięte wszystkie mięśnie. Dopiero teraz poczułem jak się rozluźniają, supeł z moich wnętrzności też trochę odpuścił.

- Dzięki – wiele więcej nie byłem w stanie powiedzieć, a Eddy zrobił głupią minę.

- Podglądałeś mnie w szatni? - zapytał, więc chwyciłem leżącą obok mnie poduszkę i rzuciłem w niego. Bezcelowo oczywiście, bo uchylił się przed nią zgrabnie. - Poważnie pytam! Uważasz, że jestem atrakcyjny? Chciałeś kiedyś mnie przelecieć? Nie, żebym chciał, ale wiesz...

- Jesteś popieprzony.

- A ty jesteś pedałem. I chciałbyś mnie przeeelecieć – Eddy nigdy nie miał talentu muzycznego, więc ostatnie, wyśpiewane zdanie wyszło tragicznie.

- Weź, parówo – oburzyłem się natychmiast i w końcu ja też się zaśmiałem. - Kijem bym cię nie dotknął.



Eddy zareagował... Dużo lepiej, niż spodziewałem się, że zareaguje. Gdybym nie miał wszystkiego tak bardzo dość, pewnie bałbym się mu powiedzieć.

Ale – ponieważ w tej konkretnej chwili było mi wszystko jedno – powiedziałem i zrobiłem dobrze.

Zostałem u niego do popołudnia, napisałem tylko matce krótką wiadomość że żyję, żeby się nie martwiła. Wprawdzie poprzedniego wieczora mówiłem jej, że prawdopodobnie będę spał u Prestona, ale przecież wiecie jak to jest z matkami.

Później przez długi czas wałkowaliśmy temat tego, jak to wszystko jest pochrzanione. Jen, West, ojczym Presa, reszta szkoły.

I...

Naprawdę cieszyłem się, że zdecydowałem się w końcu komuś o tym powiedzieć. Gdybym dusił to w sobie jeszcze chwilę, pewnie bym wybuchł. W najmniej dogodnym momencie.

Jak to się prawie stało na imprezie Westa.

A Eddy zrozumiał.

Trochę namawiał mnie, żebym może dał sobie spokój z Prestonem i załatwił sobie w jego miejsce jakąś laskę w ramach klina... Ale w końcu chyba zrozumiał, że to poważne. Nie tylko durne, chwilowe zauroczenie.


Obaj zgodziliśmy się co do tego, że ja i Preston absolutnie powinniśmy utrzymać sprawę w tajemnicy. Przerobiliśmy też kilka scenariuszy, na wypadek gdyby West puścił parę z ust. Z podrzuceniem mu narkotyków do szafki i donosem do dyrektora włącznie.

Jedynym w czym się nie zgadzaliśmy, była kwestia przyznania się Prestonowi do wszystkiego. Eddy twierdził, że powinienem mu powiedzieć, przyjąć konsekwencje na klatę jak facet i jakoś go przekonać, że naprawdę mi na nim zależy.

Ja...

On nie znał Presa tak dobrze.

Nie wiedział ile niepewności siedzi w jego głowie. West miał trochę racji, taka informacja mogłaby nim poważnie zachwiać, mógłby nawet próbować zrobić coś głupiego.

I bałem się.

Bałem się jak cholera, że mi nie uwierzy, że się odsunie.

Że go stracę.

Nawet jeśli miałem świadomość tego, że z każdym dniem coraz trudniej będzie mi się przyznać.

To nie był dobry moment, właśnie tak.

Najlepszym momentem byłoby zakończenie szkoły. Albo w ogóle chwila w której już się stąd wyrwiemy, żeby nie miał żadnych wątpliwości, że to właśnie jego chcę.

Zgadzaliśmy się jeszcze w jednym – definitywnie powinienem zerwać z Jen, nie tylko ze względu na Presa, też dla niej samej. Najlepiej od razu, żeby matka nie zdążyła uziemić mnie kolejnym szlabanem. Dlatego napisałem do niej wiadomość z prośbą o spotkanie jeszcze tego samego wieczora, na którą odpowiedziała niemal natychmiast.

Czas wziąć sprawy w swoje ręce i wyprostować je nieco.


Dobrze, że powiedziałem Eddy'emu, nie wiem jak mogłem w niego wątpić.

No i wiecie...

Z Eddy'm zawsze raźniej.



- Tony, jak ty wyglądasz?! - zawołała Jen, gdy tylko wszedłem do niewielkiej kawiarenki w której się umówiliśmy. Najwyraźniej postanowiła nie pastwić się nade mną fochem, kiedy jestem cały pokiereszowany, o ironio. Na pewno słyszała już o moim występku, sieć informacyjna w naszej szkole działa bardzo szybko i sprawnie, mogłem się założyć, że ktoś już wrzucił filmik w sieć, ale pewnie nie spodziewała się, że jest aż tak źle. - Powiesz mi co się stało? Pół szkoły robi zakłady.

No właśnie.

Ale to problem Poniedziałkowego Trenta, Niedzielny Trent miał ważniejsze rzeczy do załatwienia.

- Nie o tym przyszedłem rozmawiać – poinformowałem ją, kiedy już oboje zamówiliśmy po kawie. - Przyszedłem...

Żeby mnie przeprosić? - spojrzała na mnie spod uniesionej brwi, w zaskakująco podobny do swojego ojca sposób. Cóż, genów nie da się oszukać.

- Nie Jen, nie przyszedłem przepraszać.

Przy stoliku zapadła niezręczna cisza, przerywana tylko zniecierpliwionym stukotem długich, pomalowanych paznokci mojej dziewczyny o wypolerowany na wysoki połysk blat.

Nie wiedziałem jak mam to powiedzieć.

Nigdy nie byłem szczególnie dobry w rzucaniu kogokolwiek. Szkoda, że to nie było tak proste, jak rzuty do kosza.

Na szczęście Jen postanowiła najwyraźniej przyjść mi z pomocą. Odetchnęła głęboko, a stukot paznokci o blat ucichł, kiedy nachyliła się w moją stronę i złapała mnie za rękę.

Wyglądała znów jak Jen Summer, którą poznałem na obozie w okolicy naszego miasta. Bez wyniosłej miny, bez zadartej wysoko głowy Królowej Szkoły.

- Wiem, że ostatnio trochę mnie poniosło – zaczęła łagodnie, a mnie natychmiast dopadły wyrzuty sumienia przez to co jej zrobiłem, a przede wszystkim przez to, co dopiero miałem zamiar zrobić. - Nie byłam sobą. Te wybory... To było dla mnie naprawdę ważne. Wiem, że zachowywałam się przez nie jak wariatka. Teraz już będzie dobrze. Obiecuję.

I jak miałem teraz zrobić cokolwiek?

Jak miałem wytłumaczyć jej, że już nie chcę z nią być?

W dodatku bez wspominania o Prestonie?

Preston...

Nagle wszystko stało się prostsze.

Bo skoro tak bardzo przejmowałem się uczuciami Jen, jak mogłem robić to jemu?

- Jen, posłuchaj... - zebrałem się na odwagę i zabrałem dłoń spomiędzy jej dłoni. Miałem wszystko wyprostować. - Myślę, że powinniśmy się rozstać.



Jen też zareagowała dużo lepiej, niż się spodziewałem. Nie płakała, a tego chyba bałem się najbardziej. Porozmawialiśmy spokojnie, jak dwójka dorosłych ludzi i doszliśmy do wniosku, że dużo lepiej będzie, jeśli zostaniemy po prostu przyjaciółmi. Lubiłem Jen. Jeszcze przed tymi wszystkimi turbulencjami, naprawdę nie była taka zła. Dobrze się dogadywaliśmy.

Poczułem się lepiej.

Naprawdę.

Resztę wieczoru spędziliśmy głównie śmiejąc się i podżerając różne rzeczy z kawiarnianego menu, później odwiozłem ją taksówką do domu, żeby nie wracała sama.

Wszystko zaczęło się prostować.

- Tony? - zapytała, już z jedną nogą na zewnątrz taksówki. - Wiem, że to może słaby moment, ale za miesiąc Bal Absolwenta, zaczynamy właśnie przygotowania. Myślisz, że nadal moglibyśmy pójść razem? Jako przyjaciele? Skoro z nikim innym się nie spotykasz? Mamy spore szanse na koronę – uśmiechnęła się do mnie zachęcająco, a ja dokonałem szybkiej kalkulacji w głowie.

Tyle chyba mogłem dla niej zrobić, nawet jeśli się rozstaliśmy.

Z resztą...

Sama podkreśliła, że poszlibyśmy na bal jako przyjaciele. A to przecież nie tak, że będę mógł zabrać ze sobą Prestona. Ładowania się w inny związek też nie przewidywałem.

- Jasne Jen – uśmiechnąłem się do niej, a ona klasnęła w dłonie, ucieszona, upewniając mnie w mojej decyzji. - Daj mi znać jaką będziesz miała sukienkę. Żebym mógł dokupić krawat we właściwym kolorze.

Skinęła głową i nachyliła się w moją stronę, żeby pocałować mnie w policzek na dowiedzenia.

- Dzięki Tony. I... Nie pakuj się więcej w kłopoty, co? - poprosiła, zerkając znacząco na moją skroń. Tym razem już musiałem się zaśmiać. - To... Do poniedziałku?

- Do poniedziałku – potwierdziłem i zamknąłem za nią drzwi taksówki.

Teraz została mi jeszcze tylko jedna rzecz do zrobienia.

Uśmiechając się pod nosem, wybrałem numer Prestona i podałem taksówkarzowi adres pod który ma się udać.


Gniotek, jak już mówiłam. Mam ostatnio gorsze dni. Sporo rzeczy muszę sobie poukładać.

Możemy zacząć odliczanie.

Przewiduję jeszcze trzy, góra cztery rozdziały do końca, w zależności od tego jak mi się historia rozwlecze w słowa. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro