Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

                                                                  Zapraszam na tt: #chłopakzmiami



– Pewnie fajnie jest tu mieszkać – zachwycałam się otoczeniem, gdy wraz z Michelle siedziałyśmy w jednej knajpce.

Dochodziła dziewiętnasta, a wcale nie było tego widać. Na dworze było jasno, a pogoda nam dopisywała. Mimo iż siedziałyśmy na zewnątrz, słychać było bardzo dobrze dźwięki spokojnej melodii, dzięki której mogłam się wyciszyć i chociaż przez moment zapomnieć o dzisiejszych wydarzeniach i szokujących wiadomościach.

– Czy ja wiem? – Wrzuciła końcówkę peta do popielniczki, tym samym kończąc palenie. – Kiedy rodzisz się w danym miejscu, to przyzwyczajasz się do niego i jest to dla ciebie normalne. Gdybym załóżmy przyjechała do ciebie do Georgii, to pewnie też bym się tak zachwycała otoczeniem i w ogóle, a to dlatego, że nigdy tam nie byłam i to byłoby dla mnie takie nowe. – Wzruszyła ramionami. – Tak samo jak ty teraz – mówiła nonszalancko.

– Pewnie masz rację. – Wzięłam łyka Pepsi. – Dobra, to powiedz może co planujesz po wakacjach – zagaiłam.

Wyprostowałam nogi, siadając wygodnie na krześle i czekałam aż dziewczyna zacznie opowiadać.

– Cóż... – przeciągnęła. – Zastanawiałam się nad collegem. Nawet złożyłam papiery, ale nie dostałam odpowiedzi. Jeśli nie dostanę do końca tego miesiąca może pójdę na jakieś nauki fryzjerstwa albo czegoś tam.

– A co ty tak w ogóle chciałabyś robić?

Dziewczyna zaczęła mi coś odpowiadać, lecz jej w ogóle nie słuchałam. Byłam skupiona na pewnych samochodach. Jeden z nich wydawał mi się znajomy, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kiedy jednak wyszedł z niego czarnowłosy, wysoki chłopak, moje przypuszczenia okazały się prawdą. Aaron. Znowu się spotykamy.

Przez chwilę miałam ochotę wyjść. Zabrać ze sobą Michelle i uciec gdzie pieprz rośnie, lecz zrozumiałam, że to byłoby kompletnie bez sensu. Nie dlatego, iż nie miałyśmy się gdzie schować, ponieważ chłopacy byli coraz bliżej, ale również dlatego, iż przecież nie będę uciekać przed jakimś tam chłopakiem. Dlatego też oderwałam wzrok od niego i udawałam, że go nie widzę.

– A ty? – towarzyszka zadała mi pytanie.

Z początku nie wiedziałam o co jej chodziło, jednak gdy sobie przypomniałam o czym rozmawiałyśmy, podeszli do nas chłopacy, witając się z nami. Kiwnęłyśmy tylko głowami w odpowiedzi. Widziałam, jak twarz Michelle nagle zmieniła wyraz. Spoważniała, możliwe, że nawet zauważyłam w jej oczach strach; delikatny lęk.

– Wszystko w porządku? – zapytałam dla pewności.

– Tak. – Posłała mi lekki uśmiech. – Po prostu nie za bardzo lubię z nimi przebywać – dodała szeptem, wcześniej zbliżając się do mnie, abym tylko ja mogła usłyszeć te słowa.

– Powiedz mi, dlaczego każdy się ich boi? Kim oni tak właściwie są? Co zrobili? Zabili kogoś czy co? – zadawałam jej multum pytań, mając nadzieję, że tym razem uda mi się uzyskać odpowiedź. Niestety, to nie był ten dzień. Z lokalu nagle wyszedł Aaron, rozmawiał przez telefon. Był zdenerwowany.

– Przypominam ci, że to nie ja go zniszczyłem, tylko ty, gdy chciałeś mnie dogonić! – warknął przez zaciśnięte zęby.

O mój Boże, czy Aaron zrobił coś złego? Czy on kogoś zabił? Mówiąc „zniszczyłem go" mogłam rozumieć, że ktoś stracił życie z jego ręki. Przełknęłam głośno ślinę. Każdy wiedział o tym i pewnie nikt nie chciał powiedzieć, by mnie tym nie martwić. Dlatego ciocia tak bardzo się o mnie martwiła! Dlatego była taka zła, gdy dowiedziała się, że byłam wtedy na urodzinach Noaha. Kłamstwo wypowiedziane przeze mnie prosto w jej oczy to jedno, a świadomość tego, że byłam wtedy z nimi, to zupełnie inna bajka.

– Graham, powtarzam ci, że to ja wygrałem i nie ma sensu się tak wkurzać. – Chłopak chwycił się za czoło. – To nie ja nie potrafię przegrywać, tylko ty. Musisz w końcu zrozumieć, że jestem lepszy od ciebie i już.

Milczał, co oznaczało, iż Graham coś odpowiada. Czułam, jak mój żołądek drugi raz w ciągu tego dnia się kurczy, a moja głowa zaczęła boleć przez wszystkie emocje i pytania, które raz po raz pojawiały się wewnątrz.

– Kolejny? – Głos Aarona stał się wyższy ze zdziwienia. W tym momencie miałam ochotę zwymiotować. – Znowu przegrasz. – Zaśmiał się lekko. – Wiesz, że to nic nie da, prawda? – mówił coś jeszcze, lecz niczego już nie słuchałam.

– Słuchaj, może pójdziemy... – zaczęła Michelle, jednak nie było jej dane dokończyć, ponieważ podszedł do nas Aaron. Jego rozmowa z Grahamem się zakończyła.

– Możemy się do was dosiąść? – zapytał, a w jego oczach dostrzegłam błysk. Nie wyglądał już na takiego rozgniewanego, jakim był jeszcze kilka minut temu. Nawet uniósł delikatnie kącik ust w górę. Nieźle się maskował.

Zerknęłam na moją towarzyszkę, szukając u niej jakiegoś wsparcia, jednak dziewczyna w ogóle nie odwzajemniła mojego wzroku. Patrzyła się wszędzie, tylko nie na chłopaka. Ignorowała go.

– Wiesz, my właściwie się już zbierałyśmy – odrzekłam z zawahaniem.

Wstałam, zabrałam swoją torebkę i odstawiłam krzesło na miejsce. Zerknęłam Kątem oka na moją koleżankę, która jak się okazało, niemalże od razu pojawiła się obok mnie i kiwając głową na pożegnanie Aaronowi, oddaliłyśmy się od lokalu.

– Coś się stało? – Aaron kroczył za nami szybkim krokiem.

Michelle zerknęła na mnie, czekając aż coś powiem. Sama się bała cokolwiek powiedzieć. Strach malował się na jej twarzy, a ja powoli zaczynałam odczuwać to samo. I pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu kłóciłam się z ciocią o Aarona. Teraz zaczynałam żałować, że nie słuchałam się mojej opiekunki.

– Nic, po prostu zasiedziałyśmy się.

– Noelle – zawołał mnie, zatrzymując się na podjeździe. Przeczuwał, że coś jest nie tak.

– Co? – Odwróciłam się na chwilę w jego stronę.

– Wszystko w porządku? – zapytał spokojnym głosem.

– Tak. – Posłałam mu wymuszony uśmiech.

Nie chciałam tu już przebywać, bo miałam głupie wrażenie, jeśli zostaniemy tu chwilę dłużej, coś się wydarzy. Może za dużo się naoglądałam filmów, ale wyobraziłam sobie, iż nagle znajdziemy się w sytuacji bez wyjścia. Coś w środku podpowiadało mi, bym uciekała gdzie pieprz rośnie, chociażby dla bezpieczeństwa. Do tej pory nie słuchałam się tego głosiku, ale teraz, po tej podejrzanej rozmowie Aarona z Grahamem, nie mogłam tak po prostu go puszczać mimo uszu. Tym bardziej, że coraz bardziej przekonywałam się do tego, iż mój wewnętrzny instynkt za każdym razem podpowiadał mi dobrze. Nie wiedziałam, czy tak zawsze było, ale zdałam sobie z tego sprawę dopiero teraz; tutaj; w Miami. Najważniejsze, że uświadomiłam to sobie teraz, póki nic poważnego się nie wydarzyło.

– Widziałam ostatnio takiego podejrzanego typa z blizną... – zaczęłam nieśmiało, kiedy znajdowałyśmy się na innej ulicy i nie musiałam się przejmować, że Aaron cokolwiek usłyszy. – Orientujesz się może kim jest ten koleś?

Jakimś cudem nie mogłam przestać myśleć, kim był ten człowiek. Graham i Evan też w jakiś sposób byli nieprzyjemni, ale nie zastanawiali mnie tak bardzo, jak ten pierwszy. Mówił coś o dziewczynach w taki sposób, jakby był ich sponsorem albo jakimś alfonsem. Może on posiadał burdel? Miał swoje dziewczyny i na nich zarabiał? Miranda mu się podobała, więc też chciał ją do siebie przygarnąć?

– Nie. Ja zazwyczaj omijam ludzi szerokim łukiem. Jestem aspołeczna, myślałam, że już to zauważyłaś – odpowiedziała, zerkając na mnie kątem oka.

– Myślisz, że oni zrobili coś złego? Wmieszali się w jakieś cholerstwo? – Zupełnie nie wiedziałam, po co ciągle zadawałam jej te pytania, skoro ona sama nie znała odpowiedzi.

Miałam nadzieję, że gdy zerwę kontakt z Aaronem, poczuję ulgę. To była tylko nadzieja. Chyba że to normalne i do tego potrzeba trochę czasu.

– Ludzie mówią, że oni zawsze robią złe rzeczy. Nie wiem czy to, co ludzie mówią jest prawdą, ale...

– Złe rzeczy? – weszłam jej w słowo. – Na przykład jakie?

– Nie wiem, osobiście niczego nie widziałam, ale jak mówiłam, rzadko wychodzę.

Dlaczego nikt nie chciał mi powiedzieć całej prawdy na temat Aarona i jego znajomych? Nawet, gdy sama starałam się ich ciągnąć za język, to nic nie pomagało... Albo się bali, albo nagle im ktoś przeszkodził, albo po prostu nie wiedzieli. Zaczynałam powoli tracić nadzieję, by się czegokolwiek dowiedzieć. A może tu tak tylko się mówiło? „Ludzie mówią, że oni są niebezpieczni, że są źli, że robią złe rzeczy..." Po to, by oni stali się tajemniczy, po to, by ludzie pytali i powiało lekko grozą. By na ulicy mieli ich za złych, mieli złą reputację, a w rzeczywistości byli normalnymi nastolatkami?

Niespodziewanie usłyszałyśmy, jak w stronę lokalu, w którym jeszcze kilka minut temu się znajdowałyśmy, jechała karetka i policja. Nie byłyśmy aż tak daleko, by nie zauważyć, co mniej więcej się tam działo, jednak nie tak blisko, by rozpoznać poszkodowanego. Zabierali na noszach jakiegoś chłopaka. Widać było, że nie za bardzo chciał z nimi jechać. Ciągle się im szamotał, ale koniec końców, udało się go namówić, by pojechał z nimi. Być może chłopak czuł się dobrze i nic poważnego się mu nie stało, zważając na jego zachowanie w stosunku do ratowników medycznych.

– Ej, wy! – usłyszałyśmy jakiś męski głos za nami. Odwróciłyśmy się więc i stanęłyśmy oko w oko z policjantem. Patrzył na nas zielonymi oczami, a jego okrągła twarz była poważna. Zdjął czapkę policyjną, przejechał ręką po włosach, przy okazji je sobie mierzwiąc. – Byłyście w tym barze? – Pokazał ręką na budynek, obok którego stał radiowóz.

Pokiwałyśmy głowami z lekkim zawahaniem. Nie wiedziałam, jak Michelle, ale ja od zawsze miałam lekki lęk jeśli chodziło o policję. Dlatego, zawsze gdy widziałam funkcjonariusza albo ich samochód, od razu odwracałam wzrok. Tym razem nie mogłam tego zrobić. Kiedyś, mama zawsze, gdy byłam nieposłuszna, na przykład nie trzymałam się jej za rękę, gdy byłyśmy na dworze, straszyła mnie policjantem. Może to był powód mojego strachu.

– Muszę zabrać was na komisariat – zakomunikował. Złapał mnie oraz moją towarzyszkę za ramię i zaprowadził do auta, gdzie zajęłyśmy tylne miejsca tuż przy innym policjancie, który nas pilnował, byśmy nie zrobiły żadnych głupot.

Niczego nie rozumiałam, ale nie wdawałam się w żadną dyskusję. Odczuwałam respekt do policjantów, więc wolałam robić to, co kazali, a dopiero później na spokojnie popytać. Może było to trochę dziwne, ale ja naprawdę się ich bałam. Na dodatek nas zabrali do swojego radiowozu, co jeszcze bardziej uświadomiło mi, że to poważna sprawa. Przez to nawet zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno nie zrobiłam czegoś niezgodnego z prawem, czy na przykład zapłaciłam za swoje zamówienie, ale niczego takiego sobie nie przypominałam. Byłam więc prawie pewna, że zachowałam się odpowiednio i nie złamałam żadnej zasady, jednak mimo to przez tę sytuację i stres z nią związany, miałam wrażenie, że jednak się myliłam. Że coś zbroiłam.

– Ale dziwna sytuacja, co? – Spojrzała się na mnie Michelle. Nie była tak bardzo przerażona jak ja. Może nawet w ogóle nie czuła strachu. Oczywiście, jej twarz wydawała się poważna, może trochę zmieszana, ale ona w porównaniu do mnie prezentowała się stoicko, czego trochę jej zazdrościłam.

Ale cóż...Jedni się boją klaunów, ja się bałam policjantów.

– Dziewczęta, wychodzimy! – zawołał policjant, który siedział razem z nami z tyłu. Otworzył nam drzwi i stanął tuż obok pojazdu, czekając na nas. Nawet nie spojrzał się, gdy opuszczaliśmy samochód. W ogóle miałam wrażenie, że on zachowywał się jak jakiś dowódca, ale ten pan wyglądał na młodego, więc miałam wątpliwości co do tego, iż mógł być jakimś szefem czy takim, co wszystkich rozsadzał po kątach. Za mało doświadczenia, za mało lat.

Budynek, do którego weszłyśmy z funkcjonariuszami stał między palmami, a z budy, stojącej tuż obok komisariatu, wyszedł wielki doberman. Chciał do nas podejść, ale przeszkodziła mu w tym smycz, przypięta do jego „domku". Nagle w mojej głowie pojawił się obraz Chipa. Czy on jeszcze żył? Czy kiedykolwiek się znajdzie?

W środku rozdzielili nas, każąc każdej iść za innym policjantem. W taki sposób poszłam w jedną stronę, a Michelle w drugą. Czułam się, jakbym szła na skazanie albo ścięcie.

"Czy aby na pewno nie zrobiłam niczego złego?"

Weszliśmy w końcu do gabinetu funkcjonariusza, który jako pierwszy nas złapał. Niestety Michie nie miała takiego szczęścia jak ja i musiała pójść z policjantem-dowódcą, czego jej współczułam. Gdybym ja na niego trafiła, chyba nie udałoby mi się niczego powiedzieć, jeśli o coś się mnie zapytał.

W sumie pomieszczenie nie było duże. Pan policjant miał tu biurko zawalone jakimiś papierami, komputer, szafki zapełnione po brzegi dokumentami schowanymi w teczkach i okno, z którego widać był parking.

Mężczyzna pokazał mi, gdy mam usiąść, a sam zajął miejsce naprzeciwko mnie. Chwycił za kubek z kawą i wziął łyka. Napój musiał być zimny, ponieważ nie unosiła się z niego para, a poza tym, gdy zerknęłam niezauważalnie, nie wyglądała na świeżą.

Było cicho, jak makiem zasiał, co jeszcze bardziej mnie przerażało. Pocierałam mokre ze stresu dłonie o spodnie, jednak wcale mi to nie pomogło, bo miałam je za krótkie.

Ja naprawdę się bałam policji...

Starałam się patrzeć wszędzie, byle nie na komisarza, jednak na marne, tym bardziej, że mężczyzna sam mi się przyglądał przez ten cały czas. Jakby szukał punktu zaczepienia, by mnie o coś oskarżyć. Jakikolwiek błąd skutkował zatrzymaniem mojej osoby. Mijały minuty, które trwały w nieskończoność. Pan policjant splótł swoje dłonie i oparł na nich podbródek.

– Ma pani jakiś dowód tożsamości? – zapytał, więc bez słowa zaczęłam przeszukiwać swoją torebkę. Legitymację zawsze nosiłam w portfelu, więc byłam pewna, iż tym razem też ją tam znajdę. Najgorzej było ze znalezieniem portfela. Kobieca torebka rzeczywiście była pełna różnych, dziwnych skarbów. Paragony, puste karteczki, dwa długopisy i drobne na dnie. Kiedy chce się coś znaleźć, nigdy nie można tego wyszukać, za to nagle znajdują się zbędne rzeczy. Koniec końców udało mi się znaleźć moją zgubę gdzieś w zakamarkach. Odetchnęłam z ulgą, a gdy wyjęłam z niego legitymację, poczułam, jak ciężar spada z mojego serca. Gdybym nie znalazła dokumentu... – Dobrze... – szepnął, czytając moje dane. – Pani Noelle... – urwał, wracając wzrokiem w moje oczy.

On chyba miał nadzieję, że jednak nie uda mi się znaleźć legitymacji. Dzięki temu mógł naprawdę się na mnie pogniewać, a potem wsadzić do paki czy coś. Rany, jakie ja miałam głupie pomysły! A to wszystko przez komisarza, który siedział niedaleko mnie.

– Tak? – w końcu się odezwałam. Nie potrafiłam już dłużej czekać, więc postanowiłam go trochę pośpieszyć.

– Czy zna pani nijakiego Aarona Hatchetta?

Czy ja znałam tego gościa? Znaczy jakiegoś Aarona znałam, ale czy to był ten sam, o którym myślałam? Chciałam już powiedzieć „nie", ale uznałam, że nawet jeśli bym zapytała, kim jest ten człowiek, jak wygląda albo co się stało, przecież pan policjant nic mi nie zrobi. Prawda? Postanowiłam więc odpowiadać szczerze:

– Znam pewnego Aarona, ale nie wiem czy chodzi o niego – na szczęście mój głos się nie złamał ani nie zadrżał. To zasługa oddechu, jaki wzięłam przed wypowiedzeniem tych słów. Był głęboki i trochę uspokoił moje nerwy.

– Czy ten chłopak ma czarne włosy, brązowe oczy, jest wysoki i dobrze zbudowany? – Spojrzałam na niego sceptycznie, wciąż nie do końca mając pewność, iż mówiliśmy o tym samym Aaronie. Opis rzeczywiście się zgadzał, ale byliśmy w Miami; w mieście, w którym mieszkało naprawdę dużo osób! I równie dobrze mogło tu się znajdować kilku Aaronów z czarnymi włosami i brązowymi oczami. A ja nie chciałam wprowadzać w błąd pana policjanta. – Miał dzisiaj na sobie skórzaną kurtkę i białą koszulkę z krótkim rękawem.

– Tak, to on. Co się stało? – spoważniałam.

Jeśli on ma kłopoty albo jeśli on mnie w coś wpakował, to...

– Twój kolega jest teraz w szpitalu. Jest poobijany i cudem uniknął złamania – poinformował mnie, a ja siedziałam zszokowana. Czyli tamten chłopak, który szarpał się z ratownikami, to był Aaron? Jak to się stało? Kto to zrobił? Dlaczego? Czy to możliwe, by w tak krótkim czasie tyle się wydarzyło? – Pewna klientka baru, w którym byłaś ze swoją koleżanką zadzwoniła po nas, bo przed lokalem widziała, jak Aaron bił się z jakimś chłopakiem. Ty tam też byłaś, widziałaś coś dziwnego?

– Nie, wyszłyśmy przed zdarzeniem. – Przełknęłam głośno ślinę. – Co ja mam z tym wspólnego?

– Teoretycznie nic, ale podobno pani rozmawiała z nim, więc pomyślałem, że może pani z nim jest blisko.

– Przykro mi, ale sam pan widzi, że nawet nie wiedziałam jak ma na nazwisko.

– Będę musiał sam z nim porozmawiać. Jeśli oczywiście wyda zgłoszenie o pobiciu – poinformował mnie. – W takim razie dziękuję pani, a jeśli jednak będzie pani cokolwiek wiedziała, proszę nas zawiadomić. – Uśmiechnął się krzywo do mnie. Wstał z miejsca, by mnie zaprowadzić do drzwi.

– Co z moją koleżanką? – zapytałam, stojąc już przed drzwiami.

– Spokojnie, gdy skończy, to policjant ją wypuści. – Oddał mi moją legitymację, którą kurczowo trzymałam, jakby od tego zależało moje życie i wyszłam z gabinetu.

Bolała mnie głowa od pytań, od ciągłego zastanawiania się dlaczego pobili Aarona, kto to był i czy to wszystko aby na pewno było prawdziwe. Przez chwilę myślałam, że to mój głupi sen, że to moja wyobraźnia i nagle się otrząsnę i obudzę w łóżku. W moim łóżku, tym w Georgii. Niestety, nawet gdy się uszczypnęłam, poczułam sam ból, wciąż znajdowałam się w tym samym miejscu, wciąż był dzień i wciąż czułam otaczającą mnie rzeczywistość. Niestety nie to było najgorsze. Gdy stałam przed wyjściem z komisariatu, rzuciła mi się w oczy moja ciocia, siedząca na krześle. Chyba pierwszy raz widziałam ją tak bardzo poważną. Gdyby mogła, na pewno zabiłaby mnie wzrokiem.

– Co ty tu robisz ciociu? – zapytałam cichym głosem. Właśnie się poczułam jak malutka, bezbronna dziewczynka.

Chyba policjanci po nią zadzwonili. To pewnie dlatego, iż byłam nieletnia, a że ona była w tej chwili moim opiekunem, zawiadomili ją, gdyby była potrzebna w razie czego.

– Ja się pytam, w co się wpakowałaś? – w jej głosie wyczułam gniew i złość. Przez to moja pewność siebie jeszcze bardziej zmalała. Może i nawet powoli zanikała.

– Ciociu, to nic złego, naprawdę. Po prostu musiałam złożyć zeznania – ostatnie słowa wypowiedziałam bardzo cicho, prawie że szeptem.

– Och, kochanie... – Wyglądała, jakby nagle zdjęła mroczną maskę i wróciła do naturalnego wyrazu twarzy. Może nawet dostrzegłam w jej oczach zmartwienie. Szczerze mówiąc nie dziwiłam się jej. Przecież ze mną ostatnio nie było łatwo. Okłamywałam ją, nie słuchałam się jej, całowałam się z podejrzanym chłopakiem, który ciągnął za sobą kłopoty... Po prostu byłam jednym wielkim problemem. Nie chciałam tego, nie chciałam się tak zachowywać i ranić swojej cioci. – To przez tego chłopaka, prawda? Policjant mi powiedział, że była jakaś poważna bójka z udziałem tego twojego kolegi i jakiegoś jeszcze typa. Byłaś świadkiem?

– Tak jakby... Znaczy niczego nie widziałam, ale wcześniej byłam w tym barze – wytłumaczyłam. Czy powiedzenie półprawdy było czymś złym? Powiedziałam prawdę, lecz nie do końca, więc chyba to nic złego. A przynajmniej nie aż tak bardzo, jakbym ją okłamała.

– Noelle... – cioci nie było dane dokończyć jej monologu, ponieważ przerwała Michie, która okazała się moim wybawieniem. Podeszła do nas, sprawdzając czy wszystko ze mną w porządku.

– I jak? W porządku? – pytała się o moje przesłuchanie. Kiwnęłam głową, na co posłała mi delikatny uśmiech. – Muszę zapalić, za dużo emocji. – Jej oczy się rozszerzyły. – Dzięki za wyjście i trzymaj się, Noelle. – Dotknęła mojej zimnej dłoni. Zerknęła jeszcze na moją ciocię, której również posłała uśmiech. – Do widzenia.

Odprowadziłam ją wzrokiem. W głębi duszy miałam nadzieję, że przez spotkanie cioci z Michelle, moja opiekunka trochę złagodnieje.

– Mam nadzieję, że jesteś cała – powiedziała pytająco, gdy moja koleżanka zniknęła nam z pola widzenia.

– Tak, jest wszystko w porządku i przysięgam ci, to był tylko nic nieznaczący wywiad z policjantem – mój głos z każdym wypowiedzianym przeze mnie nowym słowem, stawał się coraz wyższy. To było niekontrolowane.

– Wracajmy do domu – zignorowała moje słowa. Wyjęła klucze od samochodu i wyszła, trzymając mi drzwi, bym i ja mogła wyjść z budynku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro