Rozdział 14
Zapraszam na tt: #chłopakzmiami
Po szesnastej, tak jak się wcześniej umówiłam z Willem, spotkaliśmy się przed kawiarnią, gdzie zawiesiliśmy na drzwiach lokalu mojej cioci plakat z informacją o zaginięciu owczarka.
— To może przykleimy je w waszych miejscach? — zapytałam, zabierając od chłopaka plik kartek.
Wiatr powiewał moje włosy, przez co musiałam cały czas je poprawiać, ponieważ opadały na moją twarz. Żyły własnym życiem, łaskocząc mnie w buzię.
"A mogłam zostać w kucyku..."
Szliśmy szybkim krokiem, jakbyśmy oboje martwili się o to, iż do końca dnia nie zdążymy przemierzyć wszystkich miejsc odwiedzanych przez niebieskookiego i Chipa.
— Miałem nadzieję, że kiedy wrócę do domu, on tam będzie na mnie czekał, ale niestety... — Posmutniał.
— Znajdziemy go, zobaczysz. — Chciałam go pogłaskać po ramieniu, jednak był dalej ode mnie.
— Jestem samochodem, chodź — mówiąc to, zerknął w lewo, potem w prawo, sprawdzając, czy przypadkiem nic nie jedzie i zaprowadził mnie do swojego samochodu, który stał zaparkowany na drugiej stronie ulicy.
Od kawiarni było trzydzieści minut do centrum, czyli kawał drogi samochodem, a pieszo już w ogóle. Wtedy tu już na bank nie dalibyśmy rady, by sprawdzić wszystkie miejsca.
Nie musiałam się martwić tym, czy będę chodziła po mieście głodna, ponieważ ciocia wcześniej zadbała o to, bym w porze obiadu zjadła ciasta.
Pracując w takim miejscu jak lokal mojej opiekunki, nie było czasu nawet na porządne jedzenie. Niby słodycze lubi prawie każdy albo każdy, ale to wciąż nie było to samo, co zwykły obiad. Chociaż może byłam za bardzo do tego przyzwyczajona.
— Naprawdę jestem ci wdzięczny za to, co robisz — zagaił Will, nie odrywając wzroku od jezdni. — Mógłbym to zrobić z Lucasem, Samuelem, Cooperem albo Joshem, ale każdy z nich jest w pracy. Chcieli się wyrwać, ale wybiłem im to z głowy. Za to dostali pozwolenie, bym obwiesił drzwi do ich miejsca pracy.
— To cudownie. — Uśmiechnęłam się lekko do chłopaka. Ten jednak chyba tego nie zauważył, ponieważ był skupiony na prowadzeniu auta.
Skorzystałam więc z okazji, by gdzieś w zakamarkach swojej torebki odszukać telefonu. Byłam niemalże pewna, iż Phoebe do mnie dzwoniła z milion razy. Starałam się ją zrozumieć, bo wielkimi krokami zbliżał jej się wyjazd nad jezioro, gdzie będzie musiała przeżyć dwa tygodnie bez telefonu. Kto tyle wytrzyma? Tym bardziej ona - dziewczyna, która co kilka minut sprawdzała, czy nie pojawiło się coś nowego na Instagramie, czy Facebooku; przecież ona potrafi po kilka razy w tygodniu dodawać nowe zdjęcia, nie wspominając tu już o jej profilowym, które zmienia chyba codziennie. Co nie spojrzę na jej dymek czatu, zawsze wyświetla mi się jej inne zdjęcie.
Po włączeniu internetu wyskoczyło mi mnóstwo powiadomień z różnych aplikacji. W tej chwili nie to mnie najbardziej zainteresowało, ponieważ dostałam wiadomość na Messengerze. I nie była to Phoebe!
Wiadomość była od Aarona.
— Chyba najpierw pójdziemy do parku — usłyszałam swojego towarzysza.
— Przy okazji będziemy mogli się popytać przechodni. Może gdzieś go widzieli — zaproponowałam, odrywając w końcu wzrok od telefonu. Nie widziałam, by przeszkadzało mu to, iż zaglądałam w telefon. Choć może były to tylko pozory, bo przecież w tej chwili moje zachowanie nie do końca było kulturalne. Powinnam była się skupić bardziej na tym, co otaczało mnie w tym momencie: jazda samochodem, pocieszanie Willa... A zamiast tego zastanawiałam się, czy odczytać wiadomość, czy zignorować i udawać, że niczego nie widziałam.
"Wiadomość nie ucieknie. W tym momencie Will jest ważniejszy."
To właśnie były moje ostatnie myśli na ten temat. Dlatego też wyłączyłam internet i włożyłam komórkę z powrotem do torebki, by całą uwagę skupić na jeździe samochodem z Willem.
— To jest bardzo dziwne, że do tej pory nie wrócił do ciebie — zaczęłam się głośno zastanawiać. — Bo przecież trochę minęło... I nie przyszedł na jedzenie... To trochę podejrzane — te słowa wymówiłam bardzo cicho, mając nadzieję, iż mój towarzysz tego już nie usłyszy. I chyba mi się to udało, ponieważ więcej uwagi poświęcał właśnie na parkowaniu. Właśnie dojechaliśmy do celu, czyli parku.
Ludzi było tu dosyć dużo, z czego się cieszyłam, bo mieliśmy kogo wypytać na temat Chipa. Dlatego też z nadzieją w sercu weszłam na teren parku. Wszędzie była trawa, na której większość ludzi robiła sobie rodzinne pikniki. Co prawda stały tu drzewa i krzewy oraz kilka stolików drewnianych, gdzie można było zjeść na przykład lunch, ale reszta to trawa i pusta przestrzeń, dzięki której dzieci mogły się wybiegać. Z oddali widać był piękny ocean. Było gwarno i pięknie. Gdyby sytuacja wyglądałaby inaczej, zachwycałbym się otoczeniem. Jednak teraz nie było na to czasu.
W dłoni trzymałam plik kartek, otrzymany od Willa jeszcze przed kawiarnią cioci. Na plakacie znajdował się radosny owczarek, pozujący do aparatu.
— Widziałem go — usłyszałam nagle. Uniosłam głowę, spotykając się z brązowymi oczami jakiegoś mężczyzny. Wydawał mi się poważny. Przypatrywał się w zdjęcie, lecz nic więcej nie powiedział.
— Gdzie? Kiedy? — zadawałam mu pytania, bojąc się, że pójdzie sobie, niczego wcześniej mi nie wyjaśniając. — Jest pan pewny? — pytałam zniecierpliwiona.
— Chyba wczoraj. Ale nie jestem pewien, bo było ciemno. Szedł gdzieś niedaleko ulicy. Chyba gdzieś niedaleko muzeum. — Miałam wrażenie, iż jego twarz wyrażała współczucie. Jakby chciał pomóc, lecz nie wiedział jak. Może nawet żałował, że nie przyjrzał się bardziej, bo mógłby jeszcze bardziej pomóc.
— Cóż, mimo to dziękuję. Jeśli coś będzie pan wiedział, to proszę zadzwonić — mówiąc to, podałam mu jedną z kartek. Uśmiechnęłam się delikatnie i odeszłam, szukając wzrokiem Willa.
Dostrzegłam go przy jednym drzewie. Właśnie przyklejał tam plakat. Rozejrzał się, mając nadzieję, iż gdzieś zauważy swojego czworonożnego przyjaciela. Niestety przeliczył się.
— Nie ma go tu. — Odwrócił się do mnie. Przez cały czas miał świadomość, że go obserwuję, ale nie przeszkadzało mu to. — Chodźmy może, rozejrzyjmy się gdzieś dookoła? Zobaczymy czy może nie chodzi jakąś ulicą...
Ostatnie zdanie dało mi do zrozumienia, że usłyszał moją rozmowę z nieznajomym. Nawet go nie zauważyłam.
— Znajdziemy go. — Poklepałam go lekko po ramieniu.
Szliśmy, obklejając mijające słupki i ściany oraz mury. Po drodze mijaliśmy wielu osób, lecz nikt nie widział Chipa. Jednak wciąż trzymałam się nadziei, iż pupil Willa znajdzie się szybciej, niż myśleliśmy. Babcia kiedyś mawiała, by mieć nadzieję. Obojętnie, czy by się waliło, czy paliło, nadzieja jest zawsze ważna. Mówią, że jest matką głupich, ale przecież matka jest najważniejsza.
Chyba za bardzo odleciałam, ponieważ nagle usłyszałam głos Willa, który krzyczał do mnie: "uważaj", a gdy chciałam zobaczyć, o co mu chodzi, oślepiło mnie światło samochodu, jadącego wprost na mnie. Wszystko, co się działo potem, stało się w tak szybkim tempie, że nawet nie wiedziałam, co było pierwsze. Ostatnie, co zarejestrowałam, to szarpnięcie przez Willa i zderzenie się z jakimś budynkiem o moje plecy.
Staliśmy bardzo blisko siebie. Czułam jego oddech. Był szybki, jakby przebiegł maraton. Prawdopodobnie było to spowodowane tym, iż musiał w szybkim tempie mnie asekurować przed autem, które chyba nawet do mnie trąbiło, lecz dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę.
Nie wiem, ile mogło minąć, ale byłam pewna, iż samochód zniknął nam z pola widzenia, lecz mimo to wciąż staliśmy w tym samym miejscu, nie oddalając się od siebie ani kawałek. Zupełnie jakbyśmy znieruchomieli.
Odurzył mnie jego zapach. Pachniał morzem, co pasowało do niego.
Z tej odległości mogłam zauważyć każdą rysę na twarzy czy najmniejszą zmarszczkę, która robiła mu się od uśmiechu. Miał na skroni malutki pieprzyk, który był schowany pod opadającą na jego twarz grzywką. Zdałam sobie sprawę, że chłopak nie miał niebieskich oczu, tylko szaroniebieskie, jednak to można było zauważyć to tylko z bliskiej odległości, jaką dzieliłam z nim w tym momencie. Czupryna już nie była w takim stanie, gdy wszedł do kawiarni. Musiał je ułożyć, a przynajmniej się starał, ponieważ kilka z włosów wolało robić mu na złość.
Spojrzałam się mimowolnie na jego wargi. Usta, które jeszcze kilka dni temu przez cały czas formowały się w uśmiech. Miał je lekko rozchylone i czułam, jak starał się wyrównać oddech. Przez myśl mi przeszło, że Will mnie zaraz pocałuje, ale nic takiego na szczęście się nie wydarzyło, bo po kilku chwilach oddalił się ode mnie, jakby wyczuł, o czym pomyślałam.
Na szczęście, nie dlatego że go nie chciałam, a dlatego, że miałam się trzymać z dala od chłopaków. Obiecałam sobie, że na razie robię sobie przerwę od związków, a także od różnorakich bliższych relacji z nimi. Wciąż miałam ich dość, a szczególnie tego jednego. Lubiłam Willa i to wystarczyło.
— Dziękuję — szepnęłam. Nie byłam do końca przekonana, czy aby na pewno mnie słyszał, tym bardziej, iż wciąż stałam oparta plecami o budynek, podczas gdy chłopak oddalił się dosyć sporą odległość ode mnie.
— Następnym razem uważaj. — Jego głos był łagodny, nie było w nim złości czy czegoś negatywnego. Posłał mi nawet półuśmiech, choć w jego oczach wciąż widać było smutek.
Doprowadziłam się do porządku, poprawiając sobie włosy, które były w całkowitym nieładzie. Nie miałam czasu na szukanie gumki w torebce, więc dałam już sobie spokój z włosami i podbiegłam do Willa.
Szliśmy w ciszy. Nie wiedziałam, czy wiązało się z tym, co się wydarzyło jakiś czas temu, czy po prostu dlatego, iż nie mieliśmy żadnych ciekawych tematów do rozmowy. Nie zastanawiałam się nad tym długo, ponieważ byłam zajęta przyklejaniem plakatów dosłownie wszędzie. Mnie też zależało na odnalezieniu psa, dlatego zaangażowałam się w to całą sobą.
— Dostałem go na swoje szóste urodziny — usłyszałam nagle. Musiał wrócić myślami do tamtego dnia, ponieważ dostrzegłam na jego twarzy delikatny uśmiech. Był szczery, w porównaniu do wcześniejszego. — Był jeszcze szczeniakiem i trochę się mnie bał, w sumie ja go też. Nigdy nie widziałem na własne oczy takiego psa jak on. Widziałem psy, ale on był zupełnie inny od wszystkich. Wydawał mi się nierealny, fantastyczny, jakby z jakiegoś filmu. Wtedy myślałem, że wszystkie rzeczy z telewizji nie istniały naprawdę, że ci aktorzy, miejsca czy sytuacje były czymś niemożliwym... Chodzi mi o to, że to wszystko, co oglądałem w telewizji, gdy byłem mały, bardzo mnie fascynowało. A tu dostałem psa i to takiego, którego widziałem kiedyś w jakimś filmie — tłumaczył. — Chip był niepewny, jakby zastanawiałam się, czy zrobię mu krzywdę. W sumie nie dziwię mu się: szybko został oddzielony od matki i przydzielony do nowej rodziny, na dodatek takiej, w której było dziecko, które nie potrafiło oderwać wzroku od zwykłego psa. Teraz wiem, że Chip nie był zwykłym psem. Stał się moim przyjacielem i to najlepszym. Co prawda mam przyjaciół, ale on znaczył dla mnie wiele więcej...
— Nie mów o nim w czasie przeszłym. Will, on wciąż żyje i jestem pewna, że go znajdziemy. Będziemy szukać aż do skutku. Musisz tylko uwierzyć... Mieć nadzieję, bo inaczej to będzie bez sensu — mówiłam mu dosadnie, by wszystko zrozumiał i stał się pewniejszy i myślał pozytywnie.
"Wszystko się może wydarzyć, gdy się w coś wierzy."
Zatrzymaliśmy się. Stałam tuż obok niego, trzymając rękę na jego ramieniu. Spojrzał na nią, a potem w moje oczy. Wziął głęboki oddech i pokiwał niezauważalnie głową. Wysilił się na uśmiech, a w oczach zauważyłam wdzięczność.
Usłyszałam grzmot. Z początku myślałam, iż to wybryki mojej wyobraźni, lecz dwa kolejne utwierdziły mnie w przekonaniu, że zanosiło się na burzę. Mimo to szliśmy. Niestety niczego nie znaleźliśmy, a ludzie nie potrafili nam pomóc. Wychodziło na to, iż musieliśmy być cierpliwi. Albo ludzie pewnego dnia przypadkiem znajdą Chipa, albo owczarek sam zawita w domu, albo sami go znajdziemy po kilku dniach, o ile zdążymy... Dlatego nie mogliśmy czekać, jednak dzisiejszego dnia nie było to już możliwe, ponieważ przerwał nam w tym ulewny deszcz, który po kilkunastu minutach od pierwszego grzmotu, zaczął się niewinnie: od delikatnego kropienia, które jeszcze wtedy w niczym nam nie przeszkadzało.
— Jestem ci naprawdę wdzięczny, Noelle — powiedział, zatrzymując się pod domem cioci. — Nie zapomnę ci tego.
— To nic takiego. — Odpięłam pas bezpieczeństwa. — Szkoda tylko, że się rozpadało — mówiąc to, spojrzałam przez okno. Z każdą chwilą, padało coraz mocniej i mocniej. — Dziękuję za podwózkę. — Chwyciłam za klamkę od drzwi auta. — Trzymaj się. — Posłałam mu na pożegnanie uśmiech i wyszłam z wozu. Nie oglądając się za siebie, pobiegłam prosto do domu.
Na dworze było przyjemnie, jednak padało. Nie miałam parasolki, więc musiałam się szybko znaleźć w mieszkaniu cioci, by nie zmoknąć do suchej nitki. Tym bardziej że rano układałam długo swoje włosy. To nie tak, że przejmowałam się nimi bardziej niż czymkolwiek innym, ale one żyły własnym życiem i trudno było je w miarę dobrze ułożyć, tym bardziej iż zazwyczaj przeżywały swoje humorki. Jednego dnia były miękkie, jedwabiste i mnie nie denerwowały, a kolejnego stawały się napuszone i nie chciały się układać. Dzisiaj z rana miałam do czynienia z tym drugim typem włosów.
Weszłam do domu i skierowałam się do salonu. Nigdzie nie widziałam cioci. Musiała być w domu, ponieważ w kuchni było zapalone światło, a oprócz tego drzwi stały otwarte, czekając na moje przyjście. Jakby ciocia wcześniej mnie widziała, jak wysiadałam z samochodu Willa.
— Ciociu! — wołałam ją, rozglądając się po pomieszczeniach. Niestety nigdzie jej nie znalazłam.
Nagle usłyszałam głośne pukanie. Najlepsze było to, iż nie dochodziło to z drzwi, lecz od strony tarasu. Albo coś mi się wydawało, albo rzeczywiście ktoś chciał spotkać się z ciocią. Stałam na środku pokoju, nie wiedząc, czy otworzyć, czy udawać, że niczego nie słyszałam. Gdyby nie tykanie zegara, cisza by mnie zaczęła przerastać. Na dodatek moje serce przyspieszyło swoje tempo i myślałam, iż ten ktoś po drugiej stronie usłyszy to bicie, dlatego też miałam ochotę stać się niewidzialna lub po prostu zniknąć. Ale w pewnym momencie przyszło mi do głowy, że może to Will. Może chciał mi coś jeszcze powiedzieć albo oddać coś, co zostawiłam u niego w aucie, chociaż to było mniej prawdopodobne, ponieważ z tego, co pamiętałam, zabrałam wszystko, co należało do mnie. Ale i tak podeszłam do balkonu i powolutku go otworzyłam. Już się tak bardzo nie denerwowałam, a tempo mojego serca zwolniło. Byłam pewna, że to Will, jednak się przeliczyłam.
Z początku się przeraziłam. O mało podskoczyłam zlękniona. I mimo iż w pierwszej chwili nie potrafiłam niczego zrobić, tak z upływem czasu miałam ochotę zamknąć drzwi od balkonu i już nigdy więcej nie przypominać sobie tej sytuacji.
Na dworze zrobiło się nagle ciemno i wcale nie przypominało pięknego, ciepłego lata, tylko co najwyżej jesień. Dlatego też tak zareagowałam na gościa, który nie wyglądał za ciekawie.
Oto przede mną stała cała czarna postać. Ten ktoś przypominał mi widmo, tym bardziej że nie widziałam twarzy, ponieważ czapka, którą miał na głowie, zakrywała mu całą twarz. Całe ubranie, składające się z kurtki, bluzki, spodni oraz wielkich butów, wszystko miało kolor czarnego. Był tak mokry, że z niego się wszystko lało. Miałam wrażenie, iż stałam się bohaterką jakiegoś filmu albo koszmaru, w którym ktoś mnie goni, przywiązuje do łóżka, powolnymi ruchami ćwiartuje, patrząc się na wszystko z satysfakcją i ciesząc się jak głupi do sera, widząc, jak bardzo mnie to boli, a potem zabija. Okropne.
Wystarczył jeden ruch, bym zamknęła okno. W ostatniej chwili do salonu weszła ciocia Jasmine, opatulona szlafrokiem, co oznaczało, iż dopiero co wyszła z kąpieli. Patrzyła zaskoczona na naszego gościa. Czułam, jakby przyłapała mnie na gorącym uczynku.
— O mój Boże, Finn! — krzyknęła zszokowana. Podbiegła do nieznajomego i wciągnęła go do środka. — Noelle przynieś jakieś ręczniki — rozkazała, nie odrywając od niego wzroku.
Nie rozumiałam, o co tu chodzi. Zmarszczyłam czoło, nie potrafiąc się ruszyć. Skąd ciocia znała tego człowieka? Kim on był? Dlaczego przyszedł tu? Nie miał domu? Chciał się schronić akurat u cioci? Tyle pytań...
W końcu zrobiłam, co kazała moja opiekunka. Ten człowiek musiał się jakoś ogrzać, oczyścić z wody, by później nie zachorować. Nie chciałam mieć go na sumieniu, więc bez słowa podałam jej ręczniki.
— Wiem, że nie powinienem był tu przychodzić, ale tu było mi najbliżej. To chyba rozerwanie chmury. — Pokazał palcem na okno, przez które widać było, jak padało. Nic nie wskazywało na to, iż miało przestać.
Jego głos był niski, przez co na jego dźwięk się wzdrygnęłam, ale nie dałam tego po sobie poznać. Obserwowałam, jak mężczyzna zdejmuje czapkę, ukazując swoje mokre i skręcone od deszczu włosy.
— Powinieneś umyć się w gorącej wodzie — oznajmiła ciocia, przerywając ciszę. — Chodź, a ja pójdę znaleźć ci czyste ubrania. — Minęła mnie, dosłownie traktując jak powietrze i zaprowadziła nieznajomego do łazienki.
Nie było już sensu tak stać i czekać aż ktokolwiek wytłumaczy mi co się tu działo, więc ruszyłam do swojego pokoju. Starałam się skupić na czym innym, by nie myśleć o tej dziwnej sytuacji. Dlatego też zajęłam się przeglądaniem internetu. Od razu przypomniała mi się wiadomość od Aarona. Wcisnęłam odpowiednią konwersację i odczytałam ją:
"Chciałbym z tobą spędzić wolny dzień."
********************************************************
Hejo! ♥
Przybywam do Was z nowym rozdziałem! Tym razem
udało mi się dodać planowo, z czego się bardzo cieszę ^^
Czekam na Wasze gwiazdki i komentarze ✨
Trzymajcie się! < 333
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro