Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16

Pustka. Odczuwalna fizycznie bezkresna przestrzeń wypełniona żalem i rozgoryczeniem, przelewała się przez umysł i serce Alexa cały tydzień po przylocie. Pochłaniała każdą jego myśl i czynność, jaką wykonywał, gdy nie była pracą. Starał się z nią rozprawić alkoholem, ale od niego jedynie czuł się chory somatycznie, a żal i rozgoryczenie trawiące duszę nie ustępowało. Zanikało jedynie na chwilę, gdy upojony procentami zasypiał na kilka godzin, a potem budził się spocony, śmierdzący i obolały, bo z żołądkiem wywiniętym na lewą stronę. Zaczął mieć problemy w teatrze. Dyrektor wezwał go na rozmowę i wypytywał, czy zapija stres przed premierą, a następnie pogroził, że jeśli się nie opamięta, to znajdą kogoś innego kto zagra Jeana.

Obiecał więc poprawę. Musiał. To była jego życiowa szansa, ale cóż z tego, skoro życie poza teatrem nie pozostawiało mu złudzeń, że zawiódł kogoś, na kim mu zależało? Zaniechał upijania się, ale... co miał rozbić z czasem? Z tą pustką? Nie pamiętał, czym się zajmował, zanim wkroczył w jego życie facet z perełkami na szyi. Siłownia była poza zasięgiem. Wydawało mu się, że jak tylko postawi nogi na bieżni, to zwymiotuje.

Leżał więc w łóżku lub na kanapie w świeżo wyremontowanym salonie, nie jadł, nie pił i chyba nawet nocami miewał gorączkę. Wydawało mu się, że słyszy obok siebie oddech Daniela. Wciąż w myślach widział tylko jego plecy, gdy odwrócił się od niego chwilę po tym, jak opuścili pokład samolotu i odszedł, nawet się nie żegnając. Zastrzegł jedynie sucho, że nie chce mieć z nim nic do czynienia i że liczy na jego zdrowy rozsądek i nie będzie go nachodził.

Alex nawet by nie śmiał. Nie był też idiotą, który by tak zrobił, ale wiedział, że Daniel miał prawo myśleć o nim najgorsze rzeczy. Przyjął ten ostatni policzek z pokorą i tak się rozstali.

Po kilkunastu dniach wegetacji musiał się pozbierać jako tako do kupy. Zaczęły się próby generalne i przygotowania do premiery przedstawienia, trwające nierzadko do późna w nocy, więc miał zajęcie. Za każdym razem, gdy wychodził z teatru, zerkał w górę do okien mieszkania na poddaszu. Nic z tego. Dni zaczęły płynąć coraz szybciej i stały się chłodniejsze, upały ustały, a co za tym szło, okno nie było otwarte na oścież. Wiele razy stał pod drzwiami do kamienicy, ale bał się, że jeśli faktycznie pójdzie pod drzwi skamleć jak pies, Daniel się wyprowadzi, albo... wezwie policję. Co było wielce prawdopodobne. Przecież nikt normalny nie dobija się do kogoś późnym wieczorem lub w nocy. Mijał więc dzień za dniem, a jego tęsknota zrównywała się powoli z codziennością. Ból złamanego serca nie ustawał, ani nawet trochę nie zelżał, ale stał się zwyczajnie znośny. Może po prostu Alex się do niego przyzwyczaił. Wiedział, że zawinił. Zawiódł Daniela na tym najbardziej czułym polu, ale sądził, że może chociaż czas trochę stanie po jego stronie i gdy się znów spotkają, to coś się zmieni.

Liczył na to. Bardzo. Gdzieś w głębi serca czekał na łaskawość losu.

Było wczesne wrześniowe popołudnie, gdy stał w drzwiach, rozmawiając z Basilem, kiedy zobaczył Daniela idącego przez plac przed teatrem. Pchał wózek z dzieckiem. To był piorunujący widok.

Zdecydował się być ojcem — pomyślał Alex i choć wiedział, że tak właśnie będzie, to dopiero teraz, gdy go zobaczył, dotarło to do niego całkowicie.

Dobrze wyglądał w tej roli i zakłuło go coś w piersi od tego widoku. Znał to uczucie. Zazdrość. Nie umiał się jej wyzbyć. Stał jak zahipnotyzowany i nie potrafił oderwać od Daniela oczu.

Z jego chodu jasno wynikało, że się spieszy, ale nie miał zamiaru tracić okazji. Obiecał mu co prawda, że nie będzie go nachodził, ale o przypadkowym spotkaniu przecież nie było mowy.

Serce podeszło mu do gardła, a pod skórą poczuł niedające się zignorować zniecierpliwienie.

— Sory Basile, ale muszę lecieć, mam coś pilnego — wykręcił się od rozmowy i zbiegł czym prędzej po kamiennych, płaskich schodach. — Danny! — zawołał, ale remont ulicy, który trwał tu nieprzerwanie przez całe lato, jeszcze się nie zakończył i zdławił jego krzyki.

Ruszył czym prędzej w jego stronę.

— Danny! — zawołał raz jeszcze, gdy był już bliżej.

Daniel odwrócił się i odszukał wzrokiem adresata wykrzykującego jego imię. Kiedy go spostrzegł, zatrzymał się i poczekał, aż do niego podbiegnie.

— Cześć — przywitał się Alex, gdy już go dosięgnął.

Miał wrażenie, że zemdleje od uderzającej w jego żyły adrenaliny. Serce chciało mu dosłownie wyskoczyć z piersi z radości, a dłonie zaczęły się trząść.

Daniel z kolei nie wiedział, jak niby ma się zachować. Zapach perfum Alexa uderzył w niego wspomnieniami. Ich gorzki smak poczuł w ustach. To było zwalające z nóg doznanie. Sądził, że czas już nieco zaleczył jego rany, a tu nic z tego.

— Cześć — bąknął i z niepokojem spojrzał na dziecko.

Zbliżała się pora karmienia.

— Urodziło się? — zapytał wesołym głosem Alex, jakby nic złego między nimi nie zaszło. — Gratuluję.

Daniel nie wiedział, gdzie podziać oczy. Nie umiał na niego patrzeć. On mu się wciąż podobał. Wciąż był pod wpływem tego jego uroku, uśmiechu i luźnego stylu bycia. Teraz już wiedział, skąd się brał i dlatego to było niesamowicie krępujące. Miał wrażenie, że on znów przed nim gra kogoś, kim nie jest, bo w głowie huczały mu słowa: Dziecko? Zwariowałeś? Kto by cię chciał z takim balastem? I znów czuł się przy nim jak nikt. Przecież Alex nie lubił ani dzieci, ani dzieciatych facetów.

— Dzięki — bąknął znowu. — Trzy tygodnie temu.

Alex zajrzał do fotelika samochodowego osadzonego na ramie wózka i osłoniętego budką. W środku leżał mały człowieczek owinięty puchatym, niebieskim kocykiem w białe chmurki. Jego oczka się uchyliły i spojrzały na Alexa groźnie. Wypisz wymaluj przypominały Daniela, gdy był markotny.

— A co ci się urodziło? — dopytywał, byle tylko zatrzymać go na chwilę dłużej.

— Syn — odpowiedział zdawkowo Daniel.

Alex się uśmiechnął.

— Fajny chłopak, podobny do ciebie — pochwalił.

Daniel znów się skrzywił. Uznał tę uwagę za głupią. Czuł, że emocje znów biorą nad nim kontrolę, choć sądził, że już choć trochę się z tego dramatu uleczył. Nic z tego. Nie umiał tego powstrzymać.

— Niby do kogo miałby być podobny? Do Mili? Czy do Jeroma? — zapytał cierpko.

Było to co prawda możliwe, ale procent szans był raczej odsetkiem. Ich zielone oczy i blond włosy nie miały szans z jego genami.

Uśmiech Alexa pobladł.

— Przepraszam, chciałem być po prostu miły — pokajał się i poczuł, jak bardzo ta rozmowa jest niezręczna. — A jak się czuje Mila? — dopytał, bo mimo wszystko wciąż chciał go zatrzymać na jeszcze jedną chwilę.

— Jerome ci nie opowiada? — uszczypnął go Daniel.

Alex milczał, patrząc na niego z żalem.

— I pomyśleć, że podziwiałem cię za opanowanie i dojrzałość — wyrzucił mu, choć wcale nie chciał.

Nie mógł jednak znieść tej obelgi. Nie zasłużył sobie na nią. Cokolwiek łączyło go kiedyś z Jeromem, nie było zbrodnią, za którą mógł go tak katować, a teraz było zwyczajnie nieaktualne.

Daniel westchnął ciężko. Alex miał rację, ale po prostu ciężko było mu patrzeć na niego takiego zadowolonego, podczas gdy on cierpiał wciąż katusze z powodu rozrywającego jego duszę i serce żalu. Nie umiał być opanowany i spokojny. Nie w tej jednej sprawie. Czuł się wciąż skrzywdzony i wściekał się sam na siebie za to.

— Jest bardziej zmęczona, niż chce się do tego przyznać, dlatego zabieram go na weekend do siebie — odpowiedział zgodnie z prawdą.

Mila za nic w świecie nie przyznałaby się, że jest zmęczona, ale Daniel znał ją za dobrze, żeby tego nie dostrzec.

— Zdecydowałem, że chcę być odpowiedzialnym, obecnym w życiu dziecka, ojcem. Nie chcę być tylko dawcą — powiedział stanowczo. Odważnie. — Nawet jeśli ktoś uzna to za balast — uszczypnął go dotkliwie raz jeszcze, ale tym razem z opanowaniem. — Nie mogę pozwolić, żeby dorastał na moich oczach i być może pragnął jak ja kiedyś, poznać swojego ojca. Nie mogę być takim oszustem jak mój ojciec. Nie chcę. Zakończyłem rozdział kłamstw w moim życiu.

Alex się zmieszał. Pokiwał głową twierdząco.

— Rozumiem — powiedział z wyrozumiałością i cofnął się o krok. Nie sądził, że tak bardzo poczuje się poruszony i jednocześnie dotknięty tym spotkaniem. Daniel miał go za zło w czystej postaci. — Jak ma na imię? — dopytał o chłopca, ale ten zaczął się wiercić i popłakiwać.

Daniel pochylił się do niego i pogłaskał go po policzku.

— Jeszcze chwilka, zaraz będziemy w domu — powiedział do niego uspokajająco, a Alex dostrzegł „okropny" zegarek na jego nadgarstku, który się wysunął spod mankietu koszuli.

Nagle zwrócił uwagę na to, jak Daniel był ubrany. Zwykła koszula, eleganckie spodnie, zero perełek na szyi.

— Jezu, Danny — westchnął rozgoryczony. — Dlaczego nosisz ten zegarek? — zapytał i wyciągnął do niego rękę, żeby złapać za nadgarstek.

To było przerażające uświadomienie, że Daniel być może próbuje się wpasować w „normalne" życie. Cudze życie. Mili? Dziecka? Serce zerwało mu się w piersi boleśnie i zadudniło tak mocno, że usłyszał szum własnej krwi w uszach. Mięśnie nagle zamieniły się w watę. Stracił go? Tak nieodwracalnie?

Daniel się spłoszył i odsunął o krok, nie pozwalając dotknąć.

— Przepraszam, muszę już iść — próbował się wymanewrować z tej rozmowy. — Zbliża się pora na jego kolację. Za chwilę cały plac to usłyszy i nawet koparka nie będzie mogła z tym krzykiem konkurować — niemrawo zażartował.

Prawdą było jednak, że ta rozmowa sprawiała mu dyskomfort. Wiedział, że Alex się zorientował, że znów próbuje się wpasować w cudze oczekiwania. Tym razem jednak nie były cudze, a jego własne. Tak postanowił. Nie miał szczęścia w miłości. Jego życie było pasmem niepowodzeń na tej płaszczyźnie, więc... nie miał nic do stracenia.

Alex pokiwał głową twierdząco, zawiedziony.

— Miło było was spotkać — powiedział z żalem. — Jeszcze raz gratuluję — stęknął.

— Nam również, dzięki, trzymaj się — pożegnał się pospiesznie Daniel i pchnął wózek przed siebie.

Alex stał i patrzył na niego z żałością. Serce pękało mu w piersi z każdym uderzeniem coraz bardziej, gdy się oddalał. Nie mógł też zaprzeczyć, że ten widok go pociągał. Danielowi było do twarzy w roli ojca. Był jakby skrojony na miarę. Z tym wózkiem, troską wymalowaną na twarzy i z łagodnymi gestami, jakimi obdarowywał dziecko.

— Wciąż o tobie myślę! — zawołał za nim w desperacji.

To spotkanie otwarło w nim znów bramy bezbrzeżnej pustki i zalewającego go żalu. Miał ochotę się rozpłakać, podbiec do niego i prosić raz jeszcze i jeszcze, aż do utraty tchu, żeby mu po prostu wybaczył.

Daniel przystanął, ale się nie odwrócił, a po chwili znów ruszył w stronę domu. Już nic więcej nie usłyszał ani się nie obejrzał. Nie miał pojęcia, jak wniósł wózek na czwarte piętro i kiedy znaleźli się w mieszkaniu, gdzie stanął zziajany na środku przedpokoju, samu nie wiedząc, co się stało. Całe ciało mu drżało ze zdenerwowania, a serce chciało mu wyskoczyć z piersi i... bolało. Skurwysyńsko bolało pęknięte na pół. Z letargu wybudził go przeraźliwy płacz syna. Wziął go na ręce i przytulił do siebie. Też chciało mu się płakać.

— Już dobrze, nie płacz, Jean.

🎭🎭🎭🎭🎭

Och...

Mi też pękło serce na pół, a Wam?

Do jutra!

Monika.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro