Rozdział 7
Ostrzeżenie⛔
Ten rozdział zawiera sceny brutalnej przemocy i może być zbyt mocny dla wrażliwych na takie treści czytelników.
Leżałam na łóżku i płakałam. Wciąż wracały do mnie słowa, które powiedział Michał.
Dziwka. W jego oczach nią byłam. Może taka była prawda? Czy fakt, że robiłam to wszystko ze względu na rodzinę zmieniał postać rzeczy? Teraz już nie miałam wątpliwości. Jakkolwiek bym nie próbowała tłumaczyć swojego wyboru, odpowiedź zawsze będzie taka sama. Zamierzałam sprzedać samą siebie innemu człowiekowi. Wszystko jasne. Prostytucja. Bez dwóch zdań. Wiedziałam jednak, że jeśli się wycofam, nasza rodzina kompletnie pogrąży się w problemach finansowych i skutkach złych wyborów taty. Musielibyśmy zabrać babcię z domu opieki, co byłoby równoznaczne ze skazaniem jej na cierpienie i szybszą śmierć. Mama nie mogła się nią zajmować, była zbyt słaba po ostatnich kłopotach ze zdrowiem. Michał nie dość że był za młody do takiego zadania, to i tak musiał chodzić do szkoły. Nikt inny nie mógł tego zrobić, więc to na mnie ciążył by obowiązek opiekowania się babcią, która nawet nas nie poznawała. Miała alzheimera i szybko postępującą demencję starczą, która w jej przypadku objawiała się urojeniami, agresją i całkowitym brakiem samodzielności. A ja nie miałam żadnego doświadczenia w pracy z takimi ludźmi.
Jakieś pięć lat temu, jeszcze kiedy babcia mieszkała z nami, chciałam podać jej śniadanie, a ona tak mnie poszarpała, że tata po tym wydarzeniu od razu zdecydował o umieszczeniu jej w domu opieki. Tam jakoś sobie z nią radzili. Chyba podawali jej leki uspokajające. Miesiąc pobytu babci w takim ośrodku kosztował nas pięć tysięcy złotych. Jeszcze do niedawna taki wydatek nie był zbytnio bolesny dla domowego budżetu, ale obecnie, kiedy nie miałyśmy żadnego źródła dochodu, był ponad nasze siły.
Zastanawiałam się od kilku tygodni, czy może udałoby się załatwić opiekunkę z NFZ-u, więc dzwoniłam po urzędach, pytając o różne możliwości załatwienia tej sprawy... Dowiedziałam się, że jeśli chce coś uzyskać od państwa, czekała mnie masa papierkowej roboty. Musiałam zdobyć zaświadczenie o niepełnosprawności, zaświadczenie o tym i o tamtym... A ja nie miałam zielonego pojęcia o tych sprawach, nigdy się tym nie zajmowałam. Wszystko spadło na moją głowę, bo mama wobec napotykanych problemów przyjmowała postawę wyuczonej bezradności, a Michał był zbyt młody żeby cokolwiek brać na siebie. Łatwo mu było mnie oceniać, kiedy to nie na jego barkach leżała cała przyszłość naszej rodziny.
Biłam się z myślami przez cały wieczór. W międzyczasie do domu wrócił Michał i słyszałam jak wrzeszczy na mamę i oskarża ją, że to jej pomysł, że powinna znaleźć jakieś normalnie rozwiązanie. Nie miałam nawet ochoty tam iść i tłumaczyć się bratu z tego wszystkiego. Bo co mu miałam powiedzieć? Że jestem gotowa sprzedać własną godność, byleby tylko uratować rodzinę przed nędzą i groźbami śmierci od jakichś oprychów? Sam został nie tak dawno pobity więc powinien rozumieć moją determinację. Niestety on oceniał tę sytuację zero-jedynkowo. Miał do tego prawo. Jednak jego słowa bolały mnie i sama czułam obrzydzenie do tego, co zamierzałam zrobić.
Na szafce leżała czarna karta kredytowa od Dahlke. Przyciągała mój wzrok, a jednocześnie go odpychała, kiedy przypominałam sobie, co za ten mały kawałek plastiku będę musiała zrobić.
Czy cena rzeczywiście nie grała roli?
Rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili uchyliły się i pojawiła się w nich twarz mamy.
— Sara... — zagadnęła łagodnie.
— Co?
— Przejmujesz się tym, co wygaduje Michał?
— A jak mam się nie przejmować? W końcu ma rację... To, co chcemy zrobić jest... Jest obrzydliwe.
Mama usiadła obok na łóżku i objęła mnie ramieniem. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, aż w końcu mama się odezwała:
— Nie mamy innego wyjścia. Jeśli nie zgodzimy się na tę propozycję, będzie po nas. Musisz oddzielić to w swojej głowie. Zapomnieć, że to tak z boku wygląda. Postarać się spojrzeć na to z innej strony. Przecież Dahlke nic złego ci nie zrobił. To nie jest takie proste do oceny moralnej, jak to się wydaje Michałowi.
— Niby tak. Ale to takie trudne... Chciałam mieć normalne życie. Założyć rodzinę z kimś, kogo bym kochała. A to jest... To jest upokarzające. Czuję się z tym podle — załkałam.
Mama głaskała mnie po włosach i przytulała. Również się rozpłakała. W pewnym momencie obie drgnęłyśmy na dźwięk walenia do drzwi.
— To znowu oni... — szepnęła mama.
Zerwałam się na równe nogi i podeszłam do okna, po czym lekko uchyliłam firankę. Przy drzwiach stało dwóch mężczyzn. Poczułam, jak krew uderza mi do głowy.
— Tak. To oni — potwierdziłam. — Ci sami, co ostatnio. Co robimy? — szepnęłam, obracając się w stronę mamy.
— Powiemy, że już organizujemy pieniądze. Poczekaj tu, ja pójdę — rzuciła mama, ale zatrzymałam ją.
— Może lepiej ja? — bąknęłam niepewnie. — Ty ostatnio musiałaś z nimi gadać.
— Nie. Ty siedź tu cicho. Lepiej żeby cię nie oglądali, ostatnio cię nie widzieli, więc lepiej niech tak zostanie. Takim zwyrolom może przyjść do głowy coś strasznego. Zaraz zechcą się mścić... Nie dzwoń na policję, bo grozili że nam spalą dom jeśli coś piśniemy.
Mama wyszła z mojego pokoju i zeszła po schodach. Ja bezgłośnie podążyłam za nią i stanęłam tuż przy najwyższym schodku, nasłuchując. Po chwili do moich uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Słyszałam, jak przez próg weszło co najmniej dwóch mężczyzn.
— Macie pieniądze? — rozległ się niski, ochrypły głos.
— Niestety... Ale już niedługo będziemy mieli, to kwestia kilku dni, najwyżej tygodni — odparła mama sztywno.
— Chyba trzeba cię trochę przycisnąć, Baśka, bo zbyt długo nas zwodzisz. Ile mamy czekać? Twój Grzesiek też nas długo zwodził, i co?
— Przysięgam wam, że już niedługo będziemy miały pieniądze. Dajcie nam jeszcze parę tygodni.
— Tygodni? A potem tygodnie zmienią się w miesiące! A my potrzebujemy forsy na teraz! Dawaj co masz, szmato, to ci jeszcze darujemy...
— Zostawcie moją matkę!
To Michał wybiegł z salonu i rzucił się na jednego z facetów.
Nagle usłyszałam trzask, jakby ktoś uderzył kogoś z otwartej dłoni w twarz. Złapałam się za usta i po cichu cofnęłam do pokoju, a następnie drżącymi palcami wybrałam numer do Hektora. Słyszałam na dole krzyki mamy i Michała. Po kilku sygnałach Dahlke odebrał.
— Tak?
— Przyszli do nas. Żądają pieniędzy, biją mojego brata i mamę...— zaczęłam bez żadnego wstępu.
— Zostań tam, gdzie jesteś — rozkazał spokojnym głosem Dahlke. — Nie wychodź z kryjówki. Nie dzwoń po policję. Zaraz u was będę.
Połączenie przerwało się, a ja cała rozstrzęsiona wyszłam z pokoju, żeby sprawdzić co z mamą i bratem. Słyszałam jakiś miarowy, głuchy dźwięk i dyszenie. Michała nigdzie nie było widać. Ostrożnie postawiłam krok na pierwszym schodku. Zamarłam, kiedy zaskrzypiał, ale po chwili ruszyłam dalej, aż doszłam do połowy. Wówczas moim oczom ukazał się przerażający, okropny widok. W półmroku przedpokoju odgrywała się scena jak z filmów puszczanych w telewizji późnym wieczorem. Widziałam, że jeden z facetów był odwrócony do mnie plecami. Serce podeszło mi do gardła, miałam ochotę zwymiotować i jednocześnie wyć, jednak nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Mężczyzna poruszał się w miarowym rytmie. Przycisnęłam rękę do ust, kiedy dotarło do mnie co widzę.
Gwałcił moją matkę. Zrobiłam krok w dół, zamierzając to jakoś przerwać, ale dostrzegłam uniesioną rękę mamy. Nasze przerażone spojrzenia zderzyły się, a mama pokręciła głową i oczami dała mi znak, że mam wracać na górę. Facet dyszał coraz głośniej, bez ustanku poruszając cielskiem.
Stałam jak wrośnięta w stopień. Łzy zasnuły mi widok i aż przysiadłam, nie mogąc ustać na drżących nogach. Nagle przez drzwi salonu wtargnął drugi z mężczyzn, ciągnąc mojego brata. Jeden rzut oka na jego twarz wystarczył mi, żeby zrozumieć że został pobity jeszcze mocniej, niż ostatnio. Mężczyzna dostrzegł mnie na schodach.
— O... Jest i druga dziwka — uśmiechnął się, dysząc z wysiłku. — Młodsza będzie dla mnie, świetnie.
Rzucił moim bratem o ziemię, a ten bezwładnie padł na podłogę jak szmaciana, połamana i zakrwawiona lalka.
— Michaś! — krzyknęłam, czołgając się w dół po schodach.
— Sara, uciekaj! — jęknęła matka.
Zobaczyłam, że ten drugi facet się do mnie zbliża i instynktownie zerwałam się do ucieczki, wspinając schodami z powrotem na górę do swojego pokoju. Ledwo zdążyłam przekręcić klucz, jak w drzwi uderzyło cielsko drugiego z bandytów.
— Myślisz, że powstrzymają mnie jakieś gówniane drzwi z dykty? — zarechotał. — Daliśmy wam dużo czasu. Czekaliśmy cierpliwie. Ale nasza cierpliwość się skończyła.
Szybko dosunęłam do drzwi biurko i zabrałam się za przesuwanie regału. Facet ponownie rozpędził się i uderzył barkiem o drzwi, które zatrzeszczały we framudze. Nagle pisnęłam i cofnęłam się, bo ten za drzwiami strzelił z broni palnej w zamek. Blokada puściła. Drzwi otworzyły się i zobaczyłam męską postać przeciskającą się przez szparę. Chwyciłam pierwszą rzecz, jaka miałam pod ręką czyli krzesło i stanęłam trzymając je tak, żeby użyć je w obronie. Mężczyzna z łatwością odsunął przeszkody i utorował sobie drogę do mnie. Kiedy się zbliżył, zrobiłam zamach krzesłem ale facet tylko je chwycił i szarpnął, przez co wylądowałam prawie w jego ramionach.
— No... Skoro nie chcecie nam oddać pieniędzy to inaczej sobie odbiorę zapłatę — wydyszał, odrzucając krzesło na drugi koniec pokoju.
— Nie... Błagam... My naprawdę wszystko oddamy. Co do grosza — jęknęłam, wyrywając się mu.
— Zamknij się, kurwa, i rozkładaj nogi!
— Nie — szepnęłam płaczliwie i próbowałam wyminąć mężczyznę, żeby dostać się jakoś do drzwi.
Słyszałam na dole jakieś wrzaski i krzyki, ale byłam tak spanikowana, że nie rozpoznawałam już, do kogo należą poszczególne głosy. Mężczyzna chwycił mnie mocno za ramię i rzucił z całej siły na łóżko, aż odebrało mi dech w piersi. Próbowałam się przekręcić na bok i uciec, ale zwalił się na mnie ogromnym cielskiem. Śmierdział papierosami, potem i wódką. Prawie nie mogłam oddychać. Czułam szorstki dotyk na odsłoniętym brzuchu. Próbowałam go odpychać, kopać, gryźć... Sprzączka jego pasa boleśnie wbijała mi się w biodro. Dyszał jak zwierzę, próbując sobie jedną ręką rozpiąć rozporek, a drugą trzymając mnie za ręce. Nogami przygniatał moje łydki. Mocowałam się z nim ostatkiem sił, próbując unieść biodra żeby go jakoś zepchnąć.
— Zostaw mnie — wykrztusiłam, uciekając twarzą od jego śmierdzących ust.
Nagle, kiedy ciężar napastnika ustąpił, odetchnęłam głębiej i przeczołgałam się w bok. Na tle lekko jaśniejszego okna zobaczyłam szybki ruch i jednocześnie usłyszałam chrzęst łamanych kości, a sekundę później facet z łoskotem legł bez tchu na podłodze, a nad nim w półmroku pochylała się wysoka, potężna postać, która mogła należeć tylko do jednej osoby.
— Widać do nich nie dotarło jeszcze moje ostrzeżenie — mruknął niskim głosem Dahlke, wyprostowując się. — Zrobił ci coś?
— Nie... Próbował, ale chyba nie...
Hektor Dahlke potarł powoli swój kark, jakby w zakłopotaniu.
— Przepraszam cię, Saro... Spóźniłem się. Chciałem to załatwić dzisiaj, byłem na spotkaniu z ludźmi, którzy mieli załatwić tę sprawę w bardziej cywilizowany sposób... Nie spodziewałem się, że właśnie dzisiejszego wieczora tu przyjdą — westchnął, kręcąc głową.
Głos miał opanowany, jego ruchy były nad wyraz spokojne. Tak jakby przed chwilą nic się nie wydarzyło. Drżałam, wciąż leżąc na łóżku. Nie mogłam się ruszyć.
— Czy on... Czy on nie żyje? — szepnęłam, przypatrując się ciemnej masie leżącej na podłodze.
— Nie miał szans. Wybacz, że musiałaś na to patrzeć — mruknął Dahlke, rzucając pozbawione emocji spojrzenie na trupa.
Zerwałam się z łóżka i obeszłam leżące na podłodze ciało, kierując się do drzwi.
— Tam na dole, oni przyszli i... Co z mamą? I bratem? — zapytałam i zaczęłam prawie na oślep przedzierać się przez pobojowisko w pokoju.
— Spokojnie, moi ludzie się nimi zajęli...
— Muszę do nich pójść! Muszę...
Pchnęłam uszkodzone drzwi i zbiegłam na dół. Rozejrzałam się po przedpokoju, gdzie nikogo nie zastałam. Znalazłam ich w salonie. Mama przykryta kocem siedziała na sofie patrząc w jeden punkt. Jakiś facet opatrywał Michałowi ranę na skroni. Doskoczyłam do mamy i ukucnęłam przed nią, chwytając ją za lodowate ręce.
— Mamo... Tak mi przykro — załkałam.
— To nic... To nic... — szeptała mama bezbarwnym głosem. Nawet na mnie nie patrzyła. Wzrok miała pusty, a twarz bez wyrazu.
— Mamo... Powinnam była coś zrobić... Wziąć coś. Zaatakować go... Nie powinnam była cię zostawiać samej na pastwę tego gnoja.
— Nie zadręczaj się tym. Dobrze, że ciebie nie tknął...
Nagle spojrzała prosto na mnie i aż mnie zmroziło, kiedy ścisnęła mocno moje mokre z nerwów dłonie. Jej wzrok wyostrzył się, tak jakby nagle wróciła jej świadomość.
— Bo nie tknął, prawda? — zapytała przerażonym głosem.
— Nie. Dahlke go... Dahlke się go w ostatniej chwili pozbył.
Mama puściła moje ręce i westchnęła z ulgą:
— No to całe szczęście. Chociaż tyle.
— Ale mamo... Musimy to zgłosić na policję. Złożymy zeznania.
— Już nie trzeba składać żadnych zeznań — wtrącił Dahlke. — Obaj ponieśli najwyższą możliwą karę. A jeśli to zgłosicie, policja będzie chciała ustalić sprawców ich śmierci. Wsadzą mnie.
— No właśnie. Trzeba to wszystko jakoś zatuszować!
— Ale... — zaprotestowałam
— Moi ludzie pozbędą się dowodów i spreparują ich śmierć w innych okolicznościach. Nikomu nic nie powiecie. Wszystko zostanie w murach tego domu — przerwał mi Dahlke.
— Tak, ma pan rację — przytaknęła natychmiast matka.
— Ale może oni mieli jeszcze kogoś nad sobą? Może ktoś się dowie, co tu się stało i się zemści... — zaczęłam powątpiewać w ich pomysł.
— Zadbam o to, żeby nikt już nie ważył się was tknąć. Zamieszkacie w innym miejscu. Będziecie mieli ochronę.
— Nie będę u ciebie mieszkał, jebany potworze! Nie jesteś lepszy od nich! — odezwał się Michał, wstając z kanapy.
Mama próbowała go uciszyć, ale Michał wyglądał na rozwścieczonego i wcale nie zamierzał jej słuchać. Dahlke podszedł do mojego brata i spojrzał na niego z góry.
— Wolisz tu zostać?
— Nie wiem — prychnął Michał. — Po prostu nie pójdę tam, gdzie ty. Wiem, na co umówiłeś się z moją siostrą. Ja na to nie będę biernie patrzył jak matka. Ich możesz kupić, ale nie mnie! Rozumiesz? — krzyknął do Hektora.
— Michał! On nam pomógł! Nie widziałeś, co zrobili tamci? — jęknęła matka, łapiąc się za głowę.
— Pomógł nam, bo on jest taki sam jak oni! — odwarknął Michał, wskazując palcem w Hektora. — Zabił człowieka bez mrugnięcia okiem! To psychol!
— Michał... On nas obronił! — syknęłam.
— Nie chcę mieć z nim nic do czynienia! — krzyknął mój brat buntowniczo i pokuśtykał w stronę mamy.
— Powiedz im. Powiedz, żeby sobie poszli, albo ja pójdę i nigdy więcej nie wrócę do domu — krzyknął.
— Michaś... Nie wiesz o czym mówisz! — matka próbowała wpłynąć jeszcze na Michała, chociaż wydawało się, że nie ma na to szans.
— Michał... Posłuchaj... — odezwałam się łagodnie.
— Nie! Nie będę was słuchał! Wypchajcie się wszyscy! Jeśli myślicie, że będę na to patrzył i przyklaskiwał, to się mylicie!
Patrzyłam bezradnie, jak mój brat, właściwie jeszcze dziecko, wychodzi z salonu zamierzając chyba rozpocząć życie na własną rękę. Bo co innego mógł wymyślić? Wbiegł po schodach na górę, pewnie żeby się spakować.
Natychmiast ruszyłam za nim, ale Dahlke powstrzymał mnie, łapiąc za ramię i przyciągając do siebie. Poczułam jego ciepłe, twarde ciało i cofnęłam się o krok w zakłopotaniu.
— Niech idzie. Zostaw go — mruknął, nachylając się nade mną. Uniosłam wzrok.
— Ale... Wytłumaczę mu. Przemówię mu do rozsądku.
— Nie, Saro.
Umilkłam pod jego chłodnym spojrzeniem i naprawdę musiałam stoczyć walkę sama ze sobą, żeby nadal się spierać. Dahlke był taki dominujący.
— Ale on jest jeszcze dzieckiem! — powiedziałam z przejęciem. — Poza tym jest ranny! Nie myśli racjonalnie!
— Razem z mamą jeszcze tej nocy pojedziecie do jednego z moich domów. I będziecie tam mieszkać, dopóki nie upewnię się, że nic wam już nie grozi. Ale najpierw twoją mamę musi obejrzeć jakiś lekarz. Pomóż jej się ubrać i spakuj najpotrzebniejsze rzeczy.
Nie miałam nic do powiedzenia ale właściwie czy było jakiekolwiek lepsze rozwiązanie? Obie byłyśmy w szoku po tym, co się wydarzyło. Wykonałam polecenie Hektora i poszłam na górę po rzeczy.
Myślałam, że nasze życie przewróciło się do góry nogami w chwili śmierci taty, ale okazało się, że ten moment rozpoczął cykliczne trzęsienia ziemi i obawiałam się, że to dopiero początek. Jeszcze nie wiedziałam, czy Hektor Dahlke był naszym schronieniem, czy tylko jednym z kolejnych tąpnięć w naszym życiu. Tak czy inaczej musiałyśmy mu na razie zaufać. W tym mrocznym podziemiu wszystkie inne tunele się zawaliły i został tylko jeden. Mogłyśmy tylko mieć nadzieję, że na jego końcu będzie wyjście na powierzchnię, a nie ślepy zaułek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro