Rozdział 2
Piach powoli pokrywał wieko trumny. Patrzyłam, jak lśniące drewno miarowo znika przysypywane prochem, w który każdy z nas kiedyś się zamieni. Realność śmierci jeszcze nigdy mnie tak nie dotknęła, jak w tej chwili, kiedy widziałam nazwisko mojego ojca na białej tabliczce i wygrawerowane obok daty. Jego urodzin i śmierci.
Mama bez przerwy płakała, twarz Michała zastygła w wyrazie zaciętości i żalu, a ja czułam się zagubiona jak nigdy wcześniej.
Jednak my zostaliśmy, wciąż żyliśmy. Nadal musieliśmy toczyć bój o każdy dzień, o to żeby rano wstać, żeby szukać tych drobnych, ukrytych w szarej codzienności okruchów radości i nadziei, które składały się na sens życia. Ojciec został pochowany i już nie musiał martwić się tym, co po sobie pozostawił. Niestety to my musieliśmy zmierzyć się teraz z tym wszystkim. A było tego sporo i niejeden siłacz by się załamał pod takim ciężarem.
Po pierwsze długi. Rosnące długi.
Kiedy uporządkowaliśmy już sprawy z pochówkiem, okazało się że w spadku po ojcu dostaliśmy masę niespłaconych zobowiązań, kredytów, pożyczek w banku, chwilówek i od osób prywatnych. W dodatku biznesy, w które inwestował ojciec upadły i przynosiły tylko straty. A przecież musieliśmy z czegoś żyć.
Mama dzwoniła do rodziny, przyjaciółek i znajomych, prosząc o wsparcie, pożyczenie pieniędzy, obiecując że kiedy się z wygrzebiemy z problemów, wszystko oddamy. Niestety nikt nie wyraził chęci pomocy, wręcz każdy się odwrócił. Po jakimś czasie w większości przestali odbierać od nas telefony. Nawet brat mamy mieszkający w Australii tylko skwitował, że przecież odradzał jej małżeństwa z ojcem i to jej wina, a w dodatku jest inflacja i on nie będzie ryzykował. Nikt, dosłownie nikt nie chciał nam w żaden sposób pomóc.
Wszystko się sypało, a śmierć ojca była pierwszym elementem tego fatalnego domino. Obok długów problemem był też gniew tych, którym ojciec był winien pieniądze. Kilkukrotnie odwiedzili nas jacyś mężczyzni, twierdząc że mamy im oddać w sumie kilkaset tysięcy złotych, w przeciwnym razie zapłacimy głowami. Byłam przerażona, ale wciąż miałam nadzieję, że to tylko czcze pogróżki i tak naprawdę ci faceci tylko chcą nas nastraszyć i po prostu wyłudzić pieniądze.
Sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót kiedy nadeszło pismo z sądu zawierające informację o tym, że od miesięcy toczy się postępowanie w sprawie nieuregulowanych bankowi należności. Oczywiście ojciec nic mamie o tym nigdy nie wspominał, dlatego byłyśmy w szoku. Sąd wzywał do szybkiego uregulowania należności inaczej nieruchomość w postaci naszego domu zostanie zlicytowana przez komornika, a kiedy tak się stanie będziemy zmuszeni opuścić nasze miejsce zamieszkania. Kilka dni później mama, po wizycie w banku i u prawnika zasłabła i trafiła do szpitala, gdzie lekarze ledwo ją odratowali.
Stan przedzawałowy serca i ryzyko zapaści. Wdrożona została kosztowna rehabilitacja, przez jakiś czas całodobowa opieka była konieczna i oczywiście trzeba było kupić mnóstwo lekarstw. Widmo eksmisji, kończące się pieniądze, strach o bliskich i w tym wszystkim ja, próbująca ten bałagan jakoś ogarnąć, korzystając z oszczędności zgromadzonych przez mamę. Tylko nawet te odłożone na czarną godzinę paręnaście tysięcy w przeciągu kilku tygodni skurczyło się do trzech, bo musiałam opłacić pobyt babci w domu starców i koszty trzymania Rufusa w stadninie, a także zapłacić cokolwiek mężczyznom, którzy przyszli nocą i zagrozili nam zemstą, jeśli nie dam im pieniędzy. Byłam postawiona pod ścianą i już zaczęłam zastanawiać się nad sprzedażą konia, lecz na myśl o tym pękało mi serce i odkładałam decyzję z dnia na dzień, licząc że uda mi się to wszystko jakoś odkręcić. Bez rezultatów. Po prostu wszystko zmierzało ku jednej wielkiej katastrofie. Spodziewałam się, że jak tak dalej pójdzie, to z mamą i bratem wylądujemy na bruku.
Pewnego dnia Michał wrócił ze szkoły z krwawiącym nosem, rozbitą wargą i podbitymi oczami. Ledwo doczołgał się do domu. Natychmiast wezwałam karetkę, później złożyłam zeznania na policji i czułam się tym wszystkim coraz bardziej przytłoczona. Okazało się, że faceci wcale nie rzucali słów na wiatr i groziło nam realne niebezpieczeństwo.
Grunt sypał się pod naszymi nogami i coraz dotkliwiej odczuwaliśmy skutki tragicznego wyboru taty. Zaczynało mi brakować pieniędzy na podstawowe rzeczy. To była dla mnie zupełnie nowa sytuacja. Nigdy nam niczego nie brakowało. Przez lata żyliśmy w dostatku, nie zawracając sobie głowy pieniędzmi. One po prostu były. Aż nagle znikły i zostaliśmy z pustymi kontami, zablokowanymi kartami kredytowymi, opróżnionymi portfelami. W desperacji przetrzepałam wszystkie płaszcze i kurtki, poszukując jakichś zapomnianych drobnych. Czułam się jak złodziejka, kiedy weszłam do gabinetu taty żeby przetrząsnąć jego rzeczy osobiste. Zbierałam wszystko, co miało jakąkolwiek wartość i gromadziłam w swoim pokoju, chowając to do skrytki za łóżkiem.
Mijały tygodnie, a sytuacja tylko się pogarszała. Mama wróciła ze szpitala kompletnie odmieniona. Dawniej zadbana i pewna siebie kobieta sukcesu zamieniła się w zahukaną i zaniedbaną szarą myszkę. Ubrania na niej wisiały, skóra stała się szara, a włosy się przerzedziły i posiwiały. Wyglądała, jakby w parę miesięcy postarzała się o kilkanaście lat.
Któregoś wieczora siadłyśmy w salonie, mając zamiar kolejny raz spróbować znaleźć rozwiązanie naszych problemów.
— Prawnicy załamują ręce — westchnęła mama. — Mówią że nie są w stanie pomóc. Zdaje się że musimy skierować wniosek do sądu o ogłoszenie upadłości konsumenckiej.
— I co nam to da?
— Nie wiem córciu, ja się na tym nie znam. Tak doradzają prawnicy. Mówią, że to jedyne wyjście z tej sytuacji. Ułożą nam plan spłaty długów, może niektóre zaległości umorzą... Nie mam pojęcia — westchnęła bez sił.
— A co z tymi ludźmi, którzy nas zastraszają? Jak ich spłacimy? — zapytałam, myśląc o pobitym Michale którego od tamtej pory codziennie podwoziłam do szkoły i odbierałam po lekcjach. Brat po śmierci ojca stał się skryty jak nigdy i wszystko tłumił w sobie. Po tym pobiciu kompletnie się odciął i nie byłam w stanie dotrzeć do jego nastoletniego, zbuntowanego serca. — Zgłosiłam to pobicie na policję. Mówiłam im, że nachodzą nas faceci i grożą, ale nic z tym nie zrobili. Brak dowodów. Co my zrobimy, mamo? W końcu któregoś razu przyjdą i... — głos mi się załamał przez ściśnięte ze strachu gardło. Wolałam nie wyobrażać sobie tego, co mogli nam zrobić jeśli ich nie spłacimy.
— Nie wiem.
No tak. Ostatnio słyszałam te dwa słowa wiele razy. Zbyt wiele. Mama od tygodni tylko kręciła głową i ciągle powtarzała, że nie ma pojęcia, co zrobić. Nie miała siły na chodzenie po prawnikach, sądach. Nie miała siły na nic i nic nie wiedziała. Czułam, że cały ciężar problemów ląduje na moich barkach, mimo że sama nie miałam o tych sprawach zielonego pojęcia.
— Może jest ktoś, kto mógłby pomóc... — odezwała się mama po długim milczeniu.
Podniosłam głowę i spojrzałam na nią, nie czując nawet cienia żadnej nadziei.
— Kto niby? — zapytałam, nie mogąc powstrzymać sceptycznego tonu.
— Pamiętasz tego dawnego wspólnika taty? Pracował kiedyś z takim młodym biznesmenem... Sporo razem zarobili i on potem wyjechał za granicę. To było z dziesięć lat temu — zaczęła mama ale przerwałam jej, podnosząc się z sofy.
— Czekaj... Nie mów że chodzi ci o tego olbrzyma, co miał takie dziwne obcobrzmiące nazwisko — spojrzałam na mamę z niedowierzaniem.
— Tak. Dobrze odgadłaś. Chodzi mi o Hektora Dahlke. Słyszałam od Emilii, że ostatnio wrócił do Konstancina. To pół godziny drogi od nas. Możnaby się z nim skontaktować i go odwiedzić — oznajmiła, wprawiając mnie w osłupienie.
— Ale... Czy tata nie mówił kiedyś, że Dahlke uwikłał się w jakieś szemrane interesy? Że ręki by mu teraz nie podał? — zaczęłam od razu doszukiwać się dziur w tym dziwacznym planie mamy. Bo że miała plan, już byłam pewna. Widziałam to w jej ożywionej twarzy i błyszczących oczach. Coś jej się w tej głowie urodziło w ostatnim czasie i wcale mi się nie podobało. — Tata raz mówił, że ten Dahlke przeszedł na złą stronę czy jakoś tak...
— Mówił, mówił — potwierdziła mama machnąwszy ręką.
— Ale tata teraz jest w grobie i co nam po jego słowach? Wiele rzeczy mówił, obiecywał, i też utyskiwał na różnych ludzi, nie tylko na tego Dahlke. Już wszędzie żeśmy się dobijały po pomoc i co? Każdy odmówił, jakby byli zastraszeni czy jak... Nie mam innego pomysłu, to ostatnia osoba, jaka przychodzi mi do głowy. Jest szansa, że to jedyny człowiek którego nie zastraszyli ci ludzie, którzy u nas byli. Zresztą poszukałam o nim trochę w internecie. Nie wygląda na człowieka, którego cokolwiek może przestraszyć.
Prychnęłam, kręcąc głową nad naiwnością mamy. Dahlke... Kojarzyłam go, znałam bardziej z widzenia, funkcjonował w mojej świadomości jako znajomy ojca.
— Słyszałam kiedyś jak tata rozmawiał o nim przez telefon, kiedy w mediach była informacja o tym, że jego żona zginęła w wypadku — przypomniałam sobie. — Taka znana aktorka.
— Tak. Emilia co nieco mi opowiadała. Podobno chciał się z tą żoną rozwieść, a ona robiła problemy — podchwyciła natychmiast temat z ożywieniem. — A potem zginęła w wypadku...
— Dziwny zbieg okoliczności... — mruknęłam pod nosem.
Mama westchnęła i popatrzyła na mnie z miną, która przypomniała mi jej dawny wigor.
— Różne rzeczy ludzie gadają. Dahlke podobno jest teraz bardzo bogaty i to nas powinno najbardziej obchodzić — powiedziała oschle.
— Mamo...
— No co? Wiesz, że stoimy pod ścianą i nie zostało nam wiele ruchów. Bez pomocy z zewnątrz nie uda nam się z tego wyplątać. Co nam szkodzi go zapytać? Może znajdzie jakieś rozwiązanie. Może przez wzgląd na dawną znajomość z ojcem okaże jakieś współczucie?
— Niby dlaczego miałby to zrobić? — prychnęłam ze szczerym powątpiewaniem.
Na świecie mało było bezinteresownych ludzi. Może nawet w ogóle tacy nie istnieli. Nikt nikomu bez przyczyny nie pomagał.
— Na pewno cię pamięta — ciągnęła mama. — Byliśmy na kilku przyjęciach, na których on też był zaproszony.
Przewróciłam oczami. No i co z tego, że bywaliśmy tam, gdzie bywał ten facet? Mama chyba już traciła rozsądek i zaczynała pleść bajki.
— Pamiętam... Ale on nie zwracał na mnie uwagi, byłam dzieckiem, miałam tyle, co teraz nasz Michaś. Typ na pewno nawet nie wie o moim istnieniu.
— Wie. Przecież ojciec zapraszał go na twoje występy. Nawet był na kilku. I raz nawet wpadł na kolację. Akurat ciebie nie było wtedy w domu więc nie możesz pamiętać, ale naprawdę dobrze się dogadywał z naszym ojcem.
— No i co z tego? — wzniosłam ręce do góry. — Teraz z pewnością facet kompletnie ma na nas wywalone. Wtedy pewnie też nie za wiele go obchodziliśmy. W ogóle od pierwszego razu gdy go zobaczyłam wydawał mi się straszny. Jedyne co pamiętam to że się go bałam jak nikogo innego. Mało mówił, a jak się odezwał to ciarki przebiegały po plecach. Jeszcze do tego był taki wielki. Ma chyba ze dwa metry wzrostu.
— To fakt, też zawsze się krępowałam w jego obecności, mimo że przecież był młodszy ode mnie. Teraz musi być jeszcze bardziej przerażający. Dziwny facet, trochę mi przypomina jakiegoś wikinga.... Zresztą ma szwedzkie korzenie, geny przodków się ciągną. Sama zobacz, jaki groźny.
Podsunęła mi telefon z jego zdjęciem wziętym z jakiegoś zagranicznego artykułu. Rzeczywiście prezentował się jak ucywilizowany wiking w garniturze.
— No czyż on nie wygląda jak jakiś goliat? Zobacz, inni przy nim jak karzełki — komentowała mama.
Mimo powagi sytuacji roześmiałam się pierwszy raz od śmierci taty, patrząc na nią w rozbawieniu i zerkając znów na zdjęcie. Rzeczywiście Dahlke wyglądał groźnie i wcale nie przypominał mi tej wersji sprzed dziesięciu lat. Jednym słowem zmężniał, mimo że już wtedy, w moich trzynastoletnich oczach wydawał się przytłaczająco męski. Jasnobrązowe włosy miał bardzo krótko obcięte, w przeciwieństwie do innych mężczyzn na zdjęciu, którzy posiadali eleganckie, opatrzone przedziałkiem fryzury ułożone na współczesną modłę. Dahlke bez dwóch zdań wyglądał jak przestępca żywcem wyjęty z kryminału. Tylko tatuaży mu brakowało ale kto wie, może jakieś posiadał, ukryte pod warstwą markowych ubrań opiętych na jego potężnym, muskularnym cielsku. I te szarozielone, przymrużone oczy. Na samą myśl, że miałabym z nim rozmawiać ciarki przebiegły mi po plecach.
— To ile on ma teraz lat? — odezwałam się nieswoim głosem, oddając mamie telefon.
— A bo ja wiem... Musi być gdzieś przed czterdziestką. Trochę popytałam Emilkę. Kilka miesięcy temu wprowadził się tuż obok ich rezydencji, po sąsiedzku. Zadzwonimy do niej jutro i poprosimy o kontakt do nowego sąsiada.
Parsknęłam wymuszonym śmiechem i pokręciłam głową.
— Nie wiem, mamo... Nie wydaje mi się, żeby on zechciał w ogóle spojrzeć w moim kierunku, nawet jakbym tam pojechała na Rufusie — prychnęłam. — Zmiecie mnie stamtąd jak natrętną muchę. Nie mam mu nic do zaoferowania w zamian za jego ewentualną pomoc. Pojadę tam i co? Rzucę się jego stóp? Wyobrażasz to sobie? Bo ja nie — rzuciłam kompletne nieprzekonana do szalonego pomysłu mamy.
— Sara... Masz urok osobisty, jesteś młodą, ładną dziewczyną. Masz wygląd wzbudzający zaufanie, poza tym on znał twojego ojca... Na pewno nie odmówi przynajmniej rozmowy z tobą — upierała się.
— To nie ma sensu. To pomysł kompletnie oderwany od rzeczywistości. Pomyśl rozsądnie, mamo! — warknęłam, już porządnie wyprowadzona z równowagi głupotą i naiwnością tego planu.
— Rozsądek już niewiele nam może pomóc. Teraz trzeba próbować z pozoru najgłupszych rozwiązań — skwitowała mama.
— Nie z pozoru, tylko kompletnie bezsensownych! — poprawiłam ją, podnosząc w oburzeniu głos.
— Co nam szkodzi spróbować?
— Mamo! Mam jechać do obcego faceta i co? Błagać go o pomoc? Płaszczyć się przed nim? — westchnęłam, przecierając spodnie mokrymi od potu dłońmi.
Zawsze, kiedy się denerwowałam z dłoni kroplami ciekła mi woda. Nienawidziłam w sobie tej przypadłości.
— Korona ci z głowy nie spadnie.
— Spalę się tam ze wstydu — odparłam zaciętym tonem.
— No a co cię obchodzi jego opinia? Jeśli odmówi, to trudno. Przez chwilę będzie ci głupio i tyle. To nie koniec świata.
— Łatwo ci mówić — żachnęłam się.
— Nie. Wierz mi, nie jest mi łatwo puszczać córkę samą do tego niebezpiecznego człowieka. Ale nie mam wyjścia.
— No właśnie. To tak jakbym będąc owcą pchała się do legowiska wilka! Ten pomysł jest z góry skazany na porażkę.
— Czasem wilk lubi pobawić się owcą, zanim ta padnie jego łupem. A w ostatniej chwili owca zawsze może się wywinąć. Tylko musi być sprytna — pociągnęła moje porównanie mama.
— Co masz na myśli?
— Może uda się skłonić go do pomocy, a potem...
— A potem? — dociskałam, a w środku mnie buzowała irytacja pomieszana z uczuciem zażenowania.
— W odpowiednim momencie można zawsze się wycofać.
— Czyli co? Chcesz go wykorzystać? Oszukać? Co niby mam zrobić według ciebie? Omamić go? Wiesz, że nie mam do tego żadnych atrybutów. To jest absurd.
— Posłuchaj, Sara. Dla rodziny byłabym w stanie zrobić wszystko. Ty też, prawda?
Sapnęłam z irytacji ale ostatecznie potwierdziłam skinieniem głowy, chociaż wciąż targały mną wątpliwości i wcale nie uśmiechało mi się jechać do Hektora Dahlke.
— Zadzwonimy jutro do Emilii i poprosimy ją o kontakt do niego — zadecydowała mama tonem nieznoszącym sprzeciwu.
— I pojadę do niego na audiencję jeśli wyrazi zgodę? — dokończyłam z przekąsem.
— Tak. I zrobisz tam wszystko, co w twojej mocy, żeby władca wikingów okazał miłosierdzie
Zalożyłam ręce na piersi, gryząc się w język. Nic już nie powiedziałam, chociaż na usta cisnęły mi się różne słowa. Nie miałam najmniejszej ochoty jechać do Hektora Dahlke i narażać się na śmieszność, ale mama była nieugięta. W końcu machnęłam na to ręką i poszłam do swojego pokoju.
Rzuciłam się na łóżko, wdychając zapach zbliżającego się lata. Przez otwarte okno wpadało powietrze przesycone wonią rozgrzanej trawy, jaśminu i piwonii w ogrodzie mamy. Stwierdziłam po namyśle, że nie ma po co zaprzątać sobie głowy Hektorem Dahlke, bo tak czy inaczej ten cały durny pomysł spali na panewce, kiedy facet odmówi spotkania. Byłam pewna że nie potraktuje nas poważnie. I tyle zostanie z wielkich nadziei mamy. Mimo wszystko nie miałam jej tego za złe, chciała dobrze. Rozpaczliwie szukała wyjścia z tego koszmarnego labiryntu, do którego zagonił nas własny ojciec. Na wspomnienie taty po skroniach pociekły mi łzy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro