Rozdział 4
Stałam jak wrośnięta w ziemię, patrząc na ten obraz nędzy i rozpaczy, którego byłam autorką. Mogłam się zatrzymać wcześniej, mogłam pójść po rozum do głowy i skojarzyć, że coś się dzieje z kołem. A ja uparcie parłam do celu, nie bacząc na konsekwencje. I wylądowałam w bramie, niszcząc mienie Hektora Dahlke oraz jedyny samochód, jaki miałam. Nawet nie spostrzegłam się, kiedy łzy popłynęły po moich policzkach. Miałam być silna i już nie płakać, ale kolejny pech chyba był ponad moje siły. Spojrzałam w kierunku luksusowej posiadłości i zobaczyłam wysoką, potężną sylwetkę na tle białej elewacji. Nosiłam soczewki, ale łzy zmieszały się z rozmazanym tuszem i zamazały mi widoczność. Zamrugałam kilka razy, ale niewiele to pomogło. Postać zbliżała się i widziałam ją coraz wyraźniej. Promienie słońca zagrały w jasnobrązowych, krótko obciętych włosach. Zmrużyłam oczy, żeby wyostrzyć wzrok.
To chyba był on. Biała, gładka koszulka wpuszczona w beżowe bojówki opinała się na muskularnym ciele. O, Rufusie... Facet był przepotężny i ta świadomość wywołała w moim brzuchu uczucie nagłego wirowania. W miarę jak mężczyzna się zbliżał ogarniała mnie chęć obrócenia się na pięcie i ucieczki, ale nie potrafiłam się poruszyć. Otarłam naprędce łzy., gdyż wolałam żeby ich nie widział. Co by sobie pomyślał, widząc mnie zapłakaną jak małe dziecko? Przyjechałam tu na poważną rozmowę a nie robienie z siebie godnej pożałowania ofiary losu. Mój żołądek zacisnął się w supeł, a serce zaczęło obijać mocniej o żebra. Spodziewałam się po tym mężczyźnie, że będzie prezentował klasyczny styl bogatego businessmana. On jednak nie miał na sobie ani garnituru, ani nawet koszuli, tylko ciuchy będące przykładem jakiejś wysublimowanej, sportowej elegancji.
Kiedy wpisał kod i przeszedł przez boczną furtkę, stanęliśmy na przeciwko siebie w iskrzącym od napięcia milczeniu. Uniosłam podbródek do góry i zderzyłam się z chłodnym spojrzeniem szarozielonych, wyrazistych oczu. Nie wyglądał na rozbawionego ani też rozzłoszczonego. Po prostu oceniał sytuację. Przyszło mi na myśl, że być może maskował prawdziwe emocje, bo usta o regularnym kształcie lekko zacisnął, a brwi niemal niezauważalnie zmarszczył. Położył ogromne ręce na biodrach, tuż nad czarnym skórzanym paskiem i przesunął ponurym wzrokiem po mojej twarzy, a następnie skierował go na chyba już obecnie wrak auta, z którego wciąż wydobywały się niewielkie kłęby dymu. Spuściłam wzrok na swoje drżące ręce. Nic nie mówił, więc uznałam że czeka na jakieś wyjaśnienia z mojej strony. Szybko się zreflektowałam.
— Przepraszam pana za to... — zaczęłam, bezwiednie ocierając mokre ze stresu dłonie w spodnie. — Straciłam panowanie nad samochodem i niestety wjechałam w bramę — oznajmiłam zupełnie niepotrzebnie, bo chyba widział, że właśnie to się stało. — Naprawdę bardzo mi przykro, a właściwie głupio... To znaczy... Postaram się to jakoś może... Naprawić. Chociaż nie wiem jak. Może pan mi powie, jak mogę zadośćuczynić? — wypaliłam, na sekundę podnosząc na niego spłoszone spojrzenie.
— Jest pani ranna — odezwał się pierwszy raz, podchodząc bliżej. Poczułam zapach jego perfum, który okresliłabym jako morsko-leśny. Przełknęłam ślinę i cofnęłam się o krok, zadzierając brodę do góry. Facet miał prawie dwa metry wzrostu i normalni ludzie, tacy jak ja ledwo sięgali mu ramion. Mama miała rację. Ze swoimi stu sześćdziesięcioma trzema centymetrami byłam przy nim karzełkiem.
— Uderzyła się pani w trakcie tego... Wypadku?
— Co? Uderzyła? — zapytałam zdziwiona. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, jak wygląda obecnie moja twarz. Dotknęłam bolącego policzka. — Nie... Ma pan na myśli tego siniaka pod okiem? — wskazałam palcem lewe oko.
— Mam na myśli siniaki na połowie twarzy — uściślił, przechylając lekko głowę i mierząc mnie uważnym spojrzeniem, od którego mrowiła mnie skóra.
— A... To tylko stłuczenie. Spadłam wczoraj z konia. Nic wielkiego. Trochę się poobijałam, parę dni i zejdzie — machnęłam ręką jakby to była drobnostka i nerwowym ruchen wsunęłam kosmyk włosów za ucho. — To co będzie z tym samochodem? Szczerze mówiąc przytrafia mi się to poraz pierwszy i nie mam pojęcia, co się robi w takich sytuacjach. Chyba muszę zadzwonić po jakąś lawetę, żeby zabrali go do mechanika, prawda? I pewnie zechce pan wezwać policję, całkowicie to rozumiem, jestem gotowa ponieść wszelkie konsekwencje — paplałam jak najęta, czując że uszy z sekundy na sekundę robią mi się coraz bardziej czerwone.
— Niech się pani tym nie martwi. Zaraz każę moim podwładnym wszystkim się zająć — odparł chłodno.
— Nie trzeba, naprawdę. Poradzę sobie. Nie chcę panu sprawiać dodatkowego kłopotu. I tak już narobiłam problemów, niszcząc bramę. Zaraz...
Sięgnęłam do kieszeni po telefon, ale Dahlke chwycił mnie za rękę i powstrzymał przed dalszymi krokami.
— Dlaczego straciła pani panowanie nad pojazdem? — zapytał, cały czas obejmując palcami mój nadgarstek.
— Bo... Odpadło koło. Sam pan zresztą niech zobaczy... — bąknęłam.
— Odpadło koło — powtórzył i zbliżył się do toyoty, po czym przykucnął obok miejsca, gdzie powinno być lewe koło. Następnie wstał i obszedł samochód dookoła. Obejrzał każde koło dokładnie i wrócił do mnie z dziwnym pytaniem:
— Ma pani jakichś wrogów?
Zrobiłam wielkie oczy.
— Yyy... Szczerze mówiąc to tak jakby — bąknęłam, myśląc o tych facetach którzy kilkukrotnie domagali się spłaty długów zaciągniętych przez ojca. — A właściwie mój tata miał. Właściwie było u nas kilku mężczyzn, którzy nam grozili... A mojego brata raz ktoś pobił w drodze ze szkoły. Niestety policja nie była w stanie ustalić sprawców. Nie wiem, dlaczego...
— A ja się domyślam... Ale zostawmy to teraz — mruknął stanowczym tonem. — Cóż, z całą pewnością możemy stwierdzić to, że ktoś celowo odkręcił pani koło żeby zjechała pani na przeciwległy pas i zderzyła się czołowo z innym samochodem. Ma pani szczęście, że koło tyle wytrzymało — wskazał ruchem głowy mój zniszczony samochód. — Cóż... Powiem moim ludziom, żeby przejrzeli samochód pod kątem urządzeń śledzących. Zajmą się też całą resztą. O policję proszę się nie martwić. Ktoś zaraz się zajmie pani samochodem. Więc... Przyjechała pani ze mną porozmawiać, prawda? — zmienił temat.
— Może jednak panu spróbuję zapłacić za te szkody — wskazałam na bramę.
— Zostawmy tę cholerną bramę i przejdźmy do rzeczy — syknął chłodno.
— Ale... — bąknęłam, bo głupio mi było tak po prostu się zgodzić. Jednak w obecności tego mężczyzny ciężko mi było stawiać na swoim, dlatego w końcu się poddałam. — Dobrze. Jak pan sobie życzy — bąknęłam pojednawczo.
— Więc chodźmy — mruknął.
Otworzył przede mną metalową furtkę i przepuścił mnie przodem. Czułam się maksymalnie skrępowana, idąc przed nim ścieżką wysypaną drobnym, beżowym żwirem ku wejściu do rezydencji. Miałam wrażenie, że mężczyzna nie spuszcza ze mnie wzroku ale nie odważyłam się odwrócić, żeby to sprawdzić. W milczeniu dotarliśmy do wejścia i Dahlke znów otworzył dla mnie drzwi. Znaleźliśmy się w ciemnym, chłodnym holu.
— Dokąd teraz? — bąknęłam, oglądając się za siebie bo nie wiedziałam, w którą stronę się kierować.
— Zanim pójdziemy na górę, pozwoli pani, że zarekwiruję tymczasowo pani telefon — oznajmił, wyciągając dłoń po mojego smartfona.
Nie miałam ochoty oddawać mu tak osobistej rzeczy i bezwiednie założyłam ręce na piersi.
— Po co? — bąknęłam zakłopotana.
— Dla bezpieczeństwa. Robię tak w przypadku każdego gościa. Po prostu dbam o swoją prywatność i nie chcę, żeby ktoś mnie nagrywał — wyjaśnił.
Wciąż wyciągał w moją stronę swoją wielką dłoń.
— W porządku — westchnęłam i z niezadowoloną miną oddałam mu telefon, który schował do szuflady.
— I jeszcze jedno... Pozwoli pani, że sprawdzę panią pod kątem urządzeń podsłuchiwych... — mruknął.
— Nic przy sobie nie mam... — prychnęłam, nieco urażona jego podejrzliwością.
— Nalegam — powiedział tonem, od którego robiło mi się dziwnie słabo. Mówił do mnie jakbym była jego potencjalnym wrogiem.
— No dobrze, skoro pan mi nie ufa — mruknęłam po chwili obrażonym tonem i stanęłam, unosząc nieco ręce w oczekiwaniu na przeszukanie.
— Nie można mówić o zaufaniu po dziesięciu minutach znajomości, zgodzi się pani?
— Właściwie tak... Ma pan rację — rzuciłam chłodno.
Wyjął z jakiejś szuflady podłużne urządzenie, którym w milczeniu przejechał wzdłuż mojego ciała. Pochylił się nade mną i spojrzeliśmy sobie w oczy. Zamrugałam i uciekłam oczami w bok. To było tak krępujące. On, jego zachowanie, ta cała niejasna sytuacja między nami. Poczułam owiewajacy moją twarz pachnący slodkawą miętą oddech.
— Naprawdę nic przy sobie nie mam — niemal szepnęłam.
— Zgadza się. Ale niestety nie mogłem wierzyć pani na słowo. Możemy iść. Na górę i w prawo — wskazał ręką w stronę szerokich schodów.
Ruszyłam pierwsza, chociaż wcale nie uśmiechało mi się paradowanie przed tym facetem tak, że miał doskonały widok na mój tyłek. Było to wysoce krępujące i wzdychałam cicho pod nosem, przesadnie świadomie robiąc każdy krok. Mimo maksymalnego skupienia w pewnym momencie jak ostatnia fajtłapa poślizgnęłam się i runęłabym do tyłu, gdyby nie silne, absurdalnie umięśnione ręce, które podtrzymały mnie wokół talii. Myślałam, że spalę się ze wstydu, mamrocząc jakieś podziękowania i wyswobadzając z jego objęć. Nie dość, że się wywaliłam to jeszcze mokrymi rękami narobiłam śladów na jego przedramionach. Co za wstyd. Wstrzymywałam nieświadomie oddech do momentu, aż dotarliśmy do pokoju, który był chyba gabinetem. Omiotłam spojrzeniem wokoło. Wszystko utrzymane było w minimalistycznym, choć eleganckim stylu. Brakowało dodatków w postaci ozdób, obrazów i kwiatów, ale w kilku miejscach stały rzeźby przedstawiające niewyraźne postaci ludzkie uchwycone przez rzeźbiarza w różnych pozach. Przykuwały one uwagę tym, że właściwie nie do końca było wiadomo, gdzie są poszczególne elementy ludzkiego ciała. Na środku znajdowało się biurko, a w rogu pomieszczenia nowoczesna, ciemnoturkusowa sofa i kilka foteli w jednakowym stylu.
— Niech pani siada.
Usiadłam na środku sofy, starając się przybrać pozycję, która nie zdradziłaby mojego zdenerwowania. Na pewno wyglądałam jak jakaś sierotka Marysia pośród tego blichtru i modernistycznej elegancji, mimo że sama miałam na sobie ciuchy drogich, luksusowych marek.
— Napije się pani czegoś? Wody? Kawy? Herbaty?
— Poproszę kawę. Z odrobiną mleka i cukru.
Hektor Dahlke wybrał jakiś numer i przekazał komuś ze służby moje zamówienie. U nas też jeszcze rok temu pracowała kucharka i kilka osób zajmujących się porządkiem w domu i obejściu. Później ojciec wszystkich zwolnił, bo skończyły się pieniądze na takie udogodnienia. Dahlke zadzwonił także do kogoś z poleceniem zajęcia się moim samochodem i "sprawdzenia wszystkiego, co konieczne".
Siedziałam jak na szpilkach, czekając na to, co zrobi Dahlke. Chwilę później zajął miejsce w fotelu na przeciwko mnie, więc dzielił nas jedynie szklany stolik kawowy. Mężczyzna oparł się wygodnie, kładąc umięśnione przedramiona na podłokietnikach i mierzył mnie badawczym spojrzeniem, od którego robiło mi się gorąco. W zamyśleniu zetknął palce ze sobą i zaczął pocierać kciukiem równo przycięty zarost. Obserwował, oceniał, wyciągał wnioski. Ja w przeciwieństwie do niego raczej unikałam kontaktu wzrokowego.
— Przyznam, że nie tego się spodziewałem — mruknął w końcu, sprawiając że pod wpływem jego niskiego głosu drgnęłam.
— Nie rozumiem. Może pan jaśniej? — chrząknęłam, starając się ukryć zażenowanie moim wystraszonym zachowaniem.
Do drzwi gabinetu ktoś zapukał i weszła kobieta z tacą, na której spoczywała biała filiżanka z kawą oraz szklanka z wodą i kostkami lodu. Kawę postawiła przede mną zaś wodę przed swoim pracodawcą.
— Coś jeszcze przynieść, panie Hektorze? — zapytała ciepłym głosem.
— Nie, to wszystko, pani Beato. Dziękuję.
— Proszę uprzejmie.
Kobieta opuściła gabinet, zostawiając nas samych. Dahlke sięgnął po wodę i upił łyk. Zrobiłam to samo, żeby zająć czymś ręce. Kawa oparzyła mnie w spuchniętą wargę i syknęłam z bólu, cofając automatycznie głowę.
— Może jednak woli pani lód? — zapytał Dahlke unosząc swoją szklankę, w której zabrzęczały przejrzyste kostki. Wydawało mi się, że nieco się ze mnie naigrywał.
— Nie trzeba, dziękuję — odparłam z godnością i odstawiłam kawę. Potarłam górną wargę dłonią, czując nieprzyjemne pieczenie. — Poczekam, aż ostygnie — wymamrotałam.
Spojrzenie Dahlke osiadło na moich zaognionych wargach. Bezwiednie zacisnęłam usta, lekko je przygryzając, a on zaczął przyglądać się warkoczowi spoczywającemu na moim ramieniu. Nie myśląc co robię poprawiłam jedwabną gumkę, przesuwając ją nieco do góry.
— To na czym stanęło? — rzucił swobodnie Dahlke. — Ach, tak... Na tym, że to, czego się spodziewałem różni się od tego, co zobaczyłem. Nawet bym powiedział, że zaskakująco diametralnie różni się od moich oczekiwań — rzucił nieprzeniknionym tonem.
— Nadal nie rozumiem.
— Nie będę owijał w bawełnę. Zgodziłem się na to spotkanie tylko dlatego, że chciałem panią skonfrontować z pewnym faktem. Otóż tak się składa że pani ojciec kilka miesięcy temu był u mnie i prosił o pomoc, której mu, co prawda niechętnie, udzieliłem przez wzgląd na dawną znajomość.
Moje ciało napięło się w reakcji na tę informację. A więc to tak. Dlatego się zgodził. Miał w tym swój interes. Właściwie jak teraz o tym pomyślałam, to wydało mi się to oczywiste.
— Rozumiem... Czyli...
— Czyli Grzegorz Wodzyński zadłużył się u mnie na kilkaset tysięcy złotych. Mam na to oczywiście dokumenty...
No masz ci los. Kolejny. Kolejny, od którego tata pożyczył. Jadąc do Dahlke myślałam, że co najwyżej odeśle mnie z niczym, a tu on też wyskakuje ze swoimi pretensjami. Następny do kolekcji.
— Nie wiedziałam o tym, przysięgam — powiedziałam cicho.
— Domyślam się, pani Saro.
Pierwszy raz wypowiedział moje imię, sprawiając że dziwny prąd przebiegł gdzieś wzdłuż mojego kręgosłupa, nasilając się w okolicach lędźwi. Poruszyłam się niespokojnie i nabrałam głęboki wdech. Co ten tata nawyczyniał? Kilkaset tysięcy złotych tu, kilkaset tam. Wychodziło na to, że w sumie byliśmy zadłużeni na parę milionów. Przełknęłam ślinę, zaciskając dłonie na kolanach i wyprostowałam się.
— Przykro mi, że mój ojciec pana oszukał. Nie miałyśmy z mamą pojęcia, że wpadł w takie problemy, a kiedy się częściowo przyznał, nie było już czasu na reakcję. Postanowił... Postanowił nas z tym zostawić — wykrztusiłam, mrugając szybko żeby nie pozwolić łzom wypłynąć na zewnątrz.
Dahlke nie skomentował moich słów. Napił się wody i westchnął.
— No i co ja mam z panią zrobić? Pani Saro... Pani Saro... — mruczał, bębniąc lekko palcami o podłokietnik. — Co ja mam z panią zrobić?
Miałam wrażenie, że patrzy na mnie jak wilk na przestraszone jagnię. Nie znałam odpowiedzi na jego pytanie i nie ośmieliłabym się czegokolwiek mu sugerować. To on był górą i to on miał po swojej stronie najlepsze karty. Ja jedynie mogłam czekać na jego ruch i reagować najrozsądniej, jak umiałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro