Rozdział 1
Pas przeciął powietrze ze świstem i z ostrym dźwiękiem uderzył o moje ramiona, którymi osłoniłam się przed ojcowskim gniewem. Zamachnąwszy się jeszcze raz zahaczył o moje ściśnięte przy klatce piersiowej kolana. Schowałam między nimi głowę, kuląc się jak przerażone zwierzę. Miejsca, które dostały pasem piekły niemiłosiernie. Nie mogłam oddychać, dławiąc się od szlochów, które wstrząsały moim ciałem. Spomiędzy uniesionych w obronnym geście rąk cicho poprosiłam ojca, żeby już przestał się złościć. Nigdy dotąd nie stracił równowagi na tyle, żeby mnie uderzyć. Owszem, często się zdarzało, że krzyczał i stosował wobec mnie przemoc psychiczną, ale nigdy nie podniósł na mnie ręki. Do dzisiaj.
— Czy tak wiele wymagałem? — krzyknął ojciec. Z jego oddechu wyczuć można było, że wypił sporo wódki. — Czy o tak wiele prosiłem? Jeden raz! Jeden raz to ja liczyłem na ciebie, i się przeliczyłem! I zawiodłaś mnie! Tak mi się odwdzięczyłaś za lata płacenia za te twoje kursy, obozy, treningi, stroje... Wszystko miałaś! Wszystko! — wrzasnął, stojąc nade mną niczym jakiś kat nad ofiarą.
Nie pojmowałam, co się właściwie teraz działo. Cały mój świat zachwiał się w posadach... Za chwilę wszystko runie i pozostaną z niego tylko dymiące zgliszcza. Ojciec, choć surowy i krytyczny, zawsze był opoką, na której wspierało się całe moje jestestwo. Rodzina. Dom. Wspólne posiłki. Wyjazdy. Święta. Duże i małe sukcesy. I nagle tak jakby zmienił się w zupełnie obcą osobę. Nie poznawałam go. Patrzyłam na jego wykrzywioną z wściekłości twarz, podkrążone oczy płonące jakimś dziwnym szaleństwem i nie umiałam zobaczyć w nim mojego taty.
— Tato... Ja naprawdę się starałam! — odważyłam się odezwać, walcząc z urywanym od szlochu oddechem.
— Milcz! Widocznie nie jesteś pracowita i zdeterminowana na tyle, żeby osiągnąć jakikolwiek sukces! Wszystko miałaś podane na tacy i proszę, oto efekty. Spektakularna porażka! W wieku dwudziestu trzech lat jesteś nikim! Umiesz tylko w miarę dobrze jeździć na koniu. Wielkie mi osiągnięcie! Mówiłem, idź na studia... Mówiłem, zrób jakiś porządny kurs to ty oczywiście mądrzejsza i mydliłaś mi oczy tymi swoimi mrzonkami o stadninie...Będziesz miała budę! Budę, w której wylądujemy wszyscy razem jak bezpańskie psy...
Mówiąc patrzył na mnie zielono-brązowymi oczami, których kolor odziedziczyłam po nim. Tyle razy porównywaliśmy nasze tęczówki, patrząc razem w lustro. Teraz wydawały mi się obce i wrogie. Jak oczy zdrajcy.
Nagle do pokoju wpadła mama i odciągnęła ode mnie ojca. Musiała dopiero wrócić z domu starców, gdzie od kilku lat przebywała babcia Jadzia.
— Grzesiek, starczy! — zawołała mama, załamując ręce nad moją postacią skuloną w rogu pokoju. Stanęła pomiędzy mną, a rozjuszonym ojcem, starając mnie uchronić przed jego furią.
— Przecież sam jej pozwoliłeś, żeby rozwijała karierę w jeździectwie — zaczęła tłumaczyć, chyba niepotrzebnie starając się przemówić mężowi do rozumu.
— Karierę! — prychnął ojciec z gorzkim, pogardliwym śmiechem. — Gówno, a nie karierę. Że też byłem tyle lat ślepy i pozwalałem na to trwonienie pieniędzy! — ryknął znowu, a mama aż skuliła się ze strachu. Mimo to znów się odezwała:
— Zmarnowałeś więcej pieniędzy na nieudane biznesy niż na pasję córki, więc teraz...
Głos mamy momentalnie zgasł uciszony trzaśnięciem ręki w policzek. Teraz i ona dostała... Postanowiłam stanąć w jej obronie ale mama przytrzymała mnie w miejscu ruchem dłoni.
— Jak śmiesz mnie pouczać! — wrzasnął ojciec. — Na twoją matkę też co miesiąc idzie parę ładnych tysięcy! Skąd ja mam na to wszystko brać? Myślicie że pieniądze ot tak, znikąd się biorą? Z nieba mi spadają? Tylko daj i daj! — krzyczał, machając wściekłe rękami.
Drzwi do pokoju otworzyły się i dołączył do nas zaspany Michał, mój prawie dziesięć lat młodszy brat.
— Michaś, wracaj do siebie — rozkazała mu mama, chwytając go za chude ramiona.
Michał zaparł się, stojąc w miejscu niczym podrośnięty, narowisty źrebak.
— Ale czemu tatuś bije Sarę? Słyszałem uderzenia!
— Michaś, idź stąd — powiedziałam do brata, przywołując na twarz krzywy, fałszywy uśmiech. — Zaraz do ciebie przyjdę, opowiem ci coś fajnego. Niestety brat mnie nie słuchał.
— Mamo! Leci ci krew z buzi! — zawołał i okręcił się w stronę ojca z wykrzywioną złością i przerażeniem buzią. W jego oczach zalśniły łzy.
— Tato! Co ty zrobiłeś! — krzyknął piskliwym głosem.
Ojciec podniósł rękę i zamachnął się ale w ostatniej chwili tylko walnął ręką o szafę.
— Kurwa mać! Michał idź stąd bo nie ręczę za siebie!
Michałek ani myślał dokądkolwiek wychodzić. Złapał mamę wokół talii i mocno się jej trzymał. Łzy leciały mi z oczu... Nie mogłam patrzeć na to, jak moja rodzina się sypie, a ojciec znowu zaczął utyskiwać .
— Pracowałem tyle lat... Tyle lat łożyłem na te bezsensowne ujeżdżanie durnego muła! Ogier, pełnej krwi psia mać! Dałem za niego pierdolone czterdzieści tysięcy i co? Wywalone w błoto! — krzyknął w moją stronę.
Drgnęłam, kiedy kopnął w ramę łóżka. Chciałam, żeby już sobie poszedł. Żeby się uspokoił. Żeby nie zrobił nic mamie i bratu.
— Przecież nie robiliśmy tego dla zarobku! Wiedziałeś, że z tego pieniędzy nie będzie — zwróciła się do niego mama. — Michaś, idź do swojego pokoju — popchnęła brata w stronę drzwi, ale udało się skłonić go tylko do kilku kroków. Zaparł się przy drzwiach.
— Tyle w nią wpakowałem grubych tysięcy, a ona co? Nic! Nawet durnego trzeciego miejsca nie potrafi zająć! Sprzedam tego cholernego konia, póki jeszcze jest coś warty — wydyszał ojciec i zaklął, a ślina podświetlona lampą na suficie prysnęła na wszystko wokół, w tym na plakat przedstawiający mojego Rufusa wiszący na ścianie. Tata gwałtownym ruchem zdarł go i zmiął w kulkę, po czym rzucił na podłogę. — Koniec tego! Mam tego wszystkiego dosyć! I oczywiście to ja jestem ten zły! — wydarł się ostatni raz i wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami tak, że przypadkowo uderzył Michałka w bark.
Mama przytuliła brata i po chwili pomogła mi podnieść się z podłogi. Czerwone pręgi na ramionach pulsowały bólem. Wszyscy troje siedliśmy na moim łóżku w ciszy. Mama pomiędzy swoimi dziećmi. Michałek się rozpłakał, mimo że miał już trzynaście lat i dawno nie widziałam, żeby pozwalał sobie na łzy. Poczułam matczyne ramiona na plecach i oparłam głowę o jej ramię. Michał zrobił to samo z drugiej strony.
— Wszystko będzie dobrze, dzieci. Tata się uspokoi. Na pewno już żałuje swojego wybuchu. On ma ostatnio duże problemy w pracy — tłumaczyła mama cichym, smutnym głosem.
— Nigdy się tak nie zachowywał — rzucił Michaś, pięściami ocierając mokre policzki. — Coś mu odwaliło! Za dużo ostatnio pił! Widziałem jak codziennie wieczorem brał z barku butelkę...
— Problemy go przytłoczyły — wyjaśniła mama, przerywając Michałowi. — Trzeba mu przebaczyć. Pomóc mu się podnieść...
Michał zerwał się na równe nogi z wykrzywioną buntem twarzą i płonącymi gniewem oczami.
— Nie przebaczę! Nie przebaczę mu nigdy, że was uderzył! — krzyknął, zaplatając chude ramiona na piersi. — Uderzył was! Jak najgorszy śmieć! Nie zasługuje na przebaczenie! Nie jestem jego synem, skoro zrobił coś takiego! Nie chcę takiego ojca!
Mama starała się uspokoić brata, zresztą ja również ale wybiegł z pokoju, umykając przed naszymi rękami. Odwróciła się do mnie i wyciągnąwszy z kieszeni złożoną chusteczkę zaczęła ocierać mi twarz. Z jej rozbitej wargi ciekła krew.
— Mamo, sobą się zajmij — złapałam ją za drżącą rękę.
— Mnie nic nie jest — sapnęła niecierpliwie.
— Naprawdę... Niedobrze to wygląda. Może przyłóż jakiś lód — bąknęłam, przyglądając się z troską jej puchnącej wardze.
Mama żachnęła się i usiadła obok mnie, wzdychając raz po raz. Obie byłyśmy w szoku. Ojciec nigdy dotychczas tak sie nie zachowywał. Coś musiało się stać. Nastąpił jakiś przełom, a raczej załamanie. Bez przeczyny tak by się nie zachowywał. Tak bardzo liczył, że zdobędę główną nagrodę w konkursie skoków. W tym roku sponsor był hojny i można było wygrać pięćdziesiąt tysięcy. Niestety ja zawaliłam dwa skoki i nagroda uciekła mi sprzed nosa. Ojciec przed zawodami mówił, że jeśli nie wygram, to koniec z moim jeździectwem. Naprawdę się starałam ale inni byli lepsi, w dodatku Rufus tuż przed konkursem zaczął być bardzo niespokojny. Chyba mój stres mu się udzielał.
— Ojciec ma rację. To wszystko moja wina — szepnęłam smutno. — Zawaliłam... Tak bardzo mu zależało, żebym wygrała tę nagrodę. Spłaciłby dzięki temu część długów. A ja zawaliłam.
— Co ty mówisz, dziecko? — westchnęła mama.
— A nie jest tak? Tyle lat tata mnie wspierał, finansował, płacił za wszystko. A ja dotychczas wygrałam tylko kilka pomniejszych zawodów. Wszystko na nic... Na mnie i Rufusa idzie co miesiąc ponad pięć tysięcy, nie mówiąc już o innych wydatkach.
— Przecież tata zarabiał przez lata o wiele więcej niż ostatnio... Stać nas było — przerwała mi mama. — Nie obwiniaj się. Po prostu niestety dzisiaj dostałaś, bo na kimś musiał się wyżyć. Przerzucił na ciebie winę niesprawiedliwe, ale tak czasem robią ludzie będący w kryzysie. Stanął pod ścianą, pewnie ma spore długi i teraz wścieka się na wszystko i wszystkich wokoło. Napił się. Nie był sobą. Nie myśl, że ma cię za nieudacznika. On jest z ciebie bardzo dumny, tylko po prostu ostatnio ma ogromne problemy.
Umilkła, oddychając głęboko. Obie dobrze wiedzialyśmy, że te problemy były dużo większe, niż ojciec był w stanie przyznać.
— To co my teraz zrobimy?
— Nie wiem. Trzeba z ojcem porozmawiać, wyjaśnić, może uda się to wszystko jakoś załatać. Może sprzedamy dom i wynajmiemy jakieś mieszkanie, dopóki nie uda się z tego wszystkiego wykaraskać.
— A tata? Przecież on jest na dnie. Codziennie pije. Kompletnie się zatracił.
— Tata ochłonie, zobaczysz. Pokażemy mu, że nie jest w tym sam i że jesteśmy gotowe mu pomóc. Zrozum go, Saruś. To dumny człowiek. Chciał dla nas jak najlepiej i się pogubił. Ale nie skreślaj go.
Łzy zapiekły mnie w oczach i zapłakałam, wspominając ból uderzeń. Czułam się podle. Z jednej strony żal mi było ojca, a z drugiej nie wiedziałam, czy będę w stanie kiedykolwiek mu wybaczyć i spojrzeć w oczy bez żalu.
— Wszystko się ułoży, zobaczysz — szepnęła mama przytulając mnie do piersi i gładząc po rozczochranym warkoczu.
Zaplatała mi go wczoraj przed występem w zawodach i był idealny. Teraz ledwo się trzymał, tak samo jak cała nasza rodzina. Ale może uda się to naprawić... Rozplątać, ułożyć wszystko na nowo.
— Rodzina Wodzyńskich się jeszcze podniesie, zobaczysz — szepnęła mama, dumnie prostując plecy.
Tak bardzo chciałam wierzyć w jej słowa. Tak bardzo pragnęłam, żeby wszystko wróciło do normy.
Ale tej nocy nasz świat został zrównany z ziemią i nic już nie było w stanie go odbudować.
Huk wystrzału i odgłos upadku dobiegający z gabinetu ojca był jak tąpnięcie, które oznaczać mogło tylko jedno. Czułam podświadomie, że to koniec. Nie brałam innych scenariuszy pod uwagę. Z jednej strony nie dowierzałam, że to się stało, a z drugiej nie brałam innego scenariusza pod uwagę. Huk oznaczał tylko jedno.
Pobiegłyśmy tam natychmiast, każąc Michałowi zostać w moim pokoju, ale nas nie posłuchał. Kilkanaście czarnych od strachu sekund później, w kompletnej ciszy staliśmy we trójkę, patrząc jak ciemnoczerwona krew ojca rozlewa się po podłodze i wsiąka w dywan. Obok jego ręki leżał pistolet. Mama uklękła i płakała bezgłośnie, a ja trzymałam w ramionach przerażonego brata. Martwe, przygasłe oczy ojca patrzyły w sufit niewidzącym spojrzeniem.
Zostawił nas samych. Nie potrafił unieść ciężaru swoich błędnych wyborów i dokonał tego ostatniego, najgorszego ze wszystkich. Wybrał ucieczkę od problemów w najgorszy, możliwy sposób. Kończąc ze sobą, w jakimś sensie odebrał życie całej naszej rodzinie. Każdego zabił po trochu. Każdemu z nas zabrał część serca, zostawiając pustkę, której nie da się niczym wypełnić. Nasze serca już zawsze będą nosić tę krawiącą bólem ranę, która nigdy się nie zabliźni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro