❖ Rozdział ósmy
Ledwie udało jej się powstrzymać płacz, gdy po raz dwudziesty nie otrzymała pracy. Chociaż wiedziała, że w obecnej sytuacji będzie jej bardzo ciężko się z tym uporać, zaczęła odnosić wrażenie, iż wszyscy robili jej na złość. Przeszło jej nawet przez myśl, że ojciec obskoczył wszystkie sklepy w Seulu i przekupił ich szefów, by nie przyjmowali jej do pracy. Oczywiście od razu odrzuciła od siebie tę absurdalną myśl.
Niechętnie wsiadła do samochodu i od razu zgromiła Jongina wzrokiem. Chłopak momentalnie spochmurniał i wbił się bardziej w siedzenie.
– Jestem pewien, że...
– Przestań! – przerwała stanowczo, wpatrując się w drzewo. – Nie potrzebuję twojej litości.
– To nie jest litość, Rian.
– Daruj sobie, Jongin, ok!? – krzyknęła, a w jej oczach zalśniły łzy.
Tak bardzo nienawidziła świata i otaczających ją ludzi! Jak Kai mógł się udzielać, skoro o nic nie musiał się martwić? Sama zawsze miała wszystkiego pod dostatkiem, dzięki bogatym rodzicom, a teraz z dnia na dzień stała się bezdomna. Nie miała prawa pokazać się w domu przez chłopaka, którego tak naprawdę nigdy nie kochała. Nie sądziła jednak, że ze względu na Junsu i zerwany kontrakt, ojciec zrobi z niej włóczęgę. Zawsze była uważana za czarną owcę w rodzinie, ale nigdy przez myśl jej nie przeszło, że ojciec bez jakiegokolwiek zastanowienia wyrzuciłby ją z domu. Potraktował ją jak nic niewartego śmiecia, choć była jego córką.
– Nie mówię nic złego. Ja tylko...
– Boże! Daj mi święty spokój, do cholery! Ty nic nie wiesz i niczego nie rozumiesz! – Odpięła pas i opuściła samochód, z całej siły trzaskając drzwiami.
Ani śmiała odwrócić się w stronę nawołującego ją chłopaka. Zamierzała czym prędzej udać się w miejsce, które przez jakiś czas miało posłużyć za jej nocleg. Pragnęła usiąść w kącie i wypłakać się, by dać upust ciążącym jej emocjom. Nigdy nie płakała przy ludziach. Przy nich zawsze udawała szczęśliwą, ponieważ nie chciała, by tworzyły się na jej temat niepotrzebne plotki. Ten nawyk tak bardzo wszedł jej w kość, że nie potrafiła zauważyć, gdy ktoś naprawdę chciał jej pomóc.
Wiedziała, że Kai za nią nie pobiegnie, ponieważ wokół kręciło się zbyt dużo ludzi. Mógłby zostać przez kogoś rozpoznany, a to wiązałoby się z rozdawaniem autografów i pozowaniem do zdjęć z fanami. Za bardzo cenił swoją prywatność i czas wolny, by ryzykować dla kogoś takiego jak ona. W końcu ledwie się znali. Jedyne co ich łączyło to fakt, iż oboje znali Chana i kochali taniec. Nic więcej.
Gdy tylko znalazła się przy budynku opuszczonej pralni, dostrzegła skuloną przy ścianie postać o kruczoczarnych włosach. Chłopiec miał na sobie brudną, białą koszulkę i podarte spodnie dresowe. Od razu rozpoznała byłego podopiecznego, który widział w niej swojego wybawcę. Tak wiele razy powtarzał, że chciałby, żeby została jego mamą, że serce momentalnie cisnęło jej się do gardła. Tak bardzo jej ufał, a ona zostawiła go bez słowa. Zdołała jedynie zadzwonić do rodziców podopiecznych z prośbą, by poinformowali dzieci o zamknięciu szkoły.
Starła z policzków łzy i z wymuszonym uśmiechem podeszła do chłopca. Kucnęła, ostrożnie gładząc jego tłuste włosy. Piwne, ogromne oczy momentalnie spojrzały na nią ze strachem, który już po chwili zamienił się w głęboki żal.
– Noona... – załkał żałośnie i momentalnie otoczył ją ramieniem, wybuchając głośnym płaczem.
Rian zagryzła wargę i przytuliła chłopca. Musiała upomnieć siebie w myślach, by nie płakać. Sam fakt, że Hoon jej szukał sprawił, iż poczucie winy narastało w jej sercu z jeszcze większą prędkością. Nie miała żadnego usprawiedliwienia swoich czynów, dlatego też nie zamierzała okłamywać dziesięciolatka. Był mądry jak na swój wiek i z pewnością doskonale wszystko zrozumiał.
– Co się stało, Hoon? – odsunęła chłopca i spojrzała na niego z uśmiechem. – Dlaczego mnie szukałeś?
– Tęsknię za tobą, noona. Odkąd zamknęli naszą szkołę... cały dzień siedzę na dworze, gdy wracam ze szkoły. – Przetarł zasmarkany nos ręką i wytarł ją w spodnie. – Nawet but mi się rozwalił. Czuję każdy kamień, a rodzice nie chcą mi kupić nowych – ponownie zaniósł się szlochem, co chwilę pocierając mokre policzki brudnymi dłońmi.
Rian dopiero teraz zauważyła, że w lewym bucie chłopca brakowało całej podeszwy. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że rodzice chłopca wszystkie pieniądze przepijali. Hoon w życiu nie dostał od nich nawet głupiego lizaka. Chociaż wielokrotnie próbowała coś w tej sytuacji zdziałać, nie mogła nic zrobić. Jedynym wyjściem byłoby umieszczenie Hoona w Domu Dziecka, jednak ten nie chciał opuszczał swojego rodzinnego domu. Nieważne, jak w nim było - nie chciał znaleźć się w sierocińcu. Tylko ze względu na jego prośbę, nie zrobiła nic więcej w tej sprawie. Nie raz zdecydowała się porozmawiać z państwem Och, jednak kończyło się to wyzwiskami w jej stronę i wyrzuceniem za drzwi.
– Nie płacz już, dobrze? – Zmierzwiła chłopcu włosy. – Chodź ze mną. Kupię ci nowe buty i nie będziesz więcej smutny.
– Naprawdę? – Hoon przetarł oczy z niedowierzania. Na jego okrągłej buzi znów zawitał promienny uśmiech. – Będę mógł sobie sam wybrać buty?
– Oczywiście! – przytaknęła. – Jakie tylko będziesz chciał.
Chociaż wiedziała, że nie miała za dużo gotówki, nie potrafiła zostawić chłopca w takim stanie. Kto, jeśli nie ona, zaopatrzy go w odpowiednie obuwie? Na jego rodziców nie miała co liczyć, a jeśli Hoon będzie chodził w takim obuwiu do szkoły, prędzej czy później może zostać odebrany jego rodzicom. Nauczyciele przymykali oczy na brudne ubrania chłopca, ponieważ państwo Choi tłumaczyło się tym, że syn wychodził do szkoły czysty, tylko po drodze zawsze się ubrudził. Rian nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nauczyciele wierzyli tym bzdurom, jednak nie chciała się w to wtrącać. Jeśli Hoon miałby zostać zabrany do Domu Dziecka to nie z jej winy. Nie chciała, by chłopiec ją znienawidził.
Próbowała nie myśleć o tym, że zostanie jej pieniędzy na jedzenie dużo mniej, przez co będzie musiała jeszcze raz wszystko przekalkulować. Jieun bez wątpienia nie poratuje jej kolejną gotówką. Musiała czym prędzej znaleźć sobie pracę, inaczej umrze z głodu. Z pewnością nie będzie stała na ulicach i nie poniży się do żebrania o każdą monetę. Zbyt dużo ludzi ją znało. Ponadto, prasa od razu miałaby kolejny ciekawy temat, który pokazałby jej ojca w złym świetle. Nawet jeśli jej się wyparł, nie zamierzała zszargać ich nazwiska.
Jin Pyo nerwowo krążył przed opuszczoną pralnią, spod której chwilę temu odeszła Rian z jakimś małym chłopcem. Przez to, że nie mógł się do nich bardziej zbliżyć, żeby nie zostać przyłapanym, nie usłyszał zbyt wiele z ich rozmowy. Miał jednak pewność, że nie było to dziecko Rian. W końcu była zbyt młoda. Ponadto, wiele słyszał na temat rodziców tej dziewczyny i szczerze wątpił, by pozwolili jej na dziecko w tak młodym wieku.
Poza tym, dowiedział się jeszcze dwóch bardzo istotnych rzeczy. Mianowicie: Rian za wszelką cenę próbowała znaleźć pracę, a także spotkała się z Jonginem. Byłby jeszcze zapomniał o tym, iż dziewczyna dużo czasu spędzała w opuszczonych murach starej pralni. Nie wyglądało to zbyt dobrze, jednak nie chciał wyciągać zbyt pochopnych wniosków. Musiał dowiedzieć się więcej szczegółów, by móc podzielić się nimi z Chanyeol'em.
Niepewnie uchylił skrzypiące drzwi i wszedł do środka, kierując się schodami na dach. Prócz porozrzucanych butelek i innych śmieci nie było tu dosłownie niczego. Nie zdziwiłby się, gdyby to miejsce zamieszkiwali jacyś bezdomni.
Tak bardzo bał się, że za chwilę ktoś na niego napadnie, że knykcie zbielały mu od ściskania pordzewiałej poręczy. Nigdy nie nadawał się do śledzenia ludzi, dlatego nie potrafił zrozumieć, czemu Chan wybrał akurat jego do tego zadania.
Zamknął oczy, gdy otworzył drzwi prowadzące na dach, nie chcąc ujrzeć czegoś, czego nie powinien. Po kilku sekundach ostrożnie uchylił powieki i niepewnie rozejrzał się dookoła. Ani jednej żywej, czy też martwej duszy. Znowu tylko walające się puszki i sterta śmieci uprzątnięta w jeden kąt.
– Co ona tutaj robi tyle czasu? – zastanowił się na głos i usiadł na chłodnej ziemi.
Nerwowo zerknęła na komórkę, która niebawem miała się rozładować. Mijała dwudziesta druga, a Jieun wciąż nie było. Umówiły się na dwudziestą, a siostra nawet nie odbierała od niej połączeń. Chociaż było ciepło, na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, gdy usłyszała zbliżający się dźwięk, dobiegający ze ścigaczy. Nigdy nie szwendała się po ciemku na dworze. Doskonale wiedziała, że istnieją na świecie ludzie, którzy mogliby ją skrzywdzić i kto wie, czy ktoś w ogóle by się o tym dowiedział. Jedna z jej koleżanek ze studiów zaginęła, wracając z imprezy i do dziś jej nie odnaleziono. Nikt nie wierzył, by jeszcze żyła.
Schowała telefon do kieszeni i zerwała się do biegu, chcąc czym prędzej znaleźć się w swojej w miarę bezpiecznej kryjówce. Dopiero teraz zrozumiała, jaka była naiwna, ufając Jieun. Przecież idealna córeczka nigdy nie zrobiłaby czegoś, co mogłoby zawieść ojca. Przyniesienie rzeczy Rian wiązałoby się z niewykonaniem polecenia i odpowiednimi konsekwencjami, z którymi Jieun bez wątpienia by sobie nie poradziła.
Słysząc coraz głośniejszy warkot silników i okrzyki nieznajomych, przyspieszyła, nerwowo mijając kolejne uliczki. Chociaż nie miała pewności, że ruszyli za nią, przerażała ją myśl, że mogli ją zauważyć. Nie każdy człowiek, który chodził ulicami nocą był niebezpieczny, ale jaką mogła mieć pewność, że nie trafi na zbirów albo gwałcicieli? Nawet odprowadzając Hoona do domu, który znajdował się w nieciekawej dzielnicy, bała się, że ktoś ją skrzywdzi.
Nagle wpadła na kogoś i gdyby nie jego silne ramiona, bez wątpienia runęłaby jak długa na ziemię. Przerażonymi oczami spojrzała na zakrytą czarną maską twarz chłopaka, która sięgała aż do nosa. Serce omal nie wyskoczyło jej z klatki piersiowej, gdy zaczęła wyobrażać sobie, że wpadła w ramiona mordercy. Przerażona wyrwała się z uścisku nieznajomego i nieznacznie odeszła od niego, nerwowo rozglądając się na boki.
– Nic ci nie zrobię, Rian. To ja.
Zaskoczona, ponownie skierowała wzrok na chłopaka, który zdjął maskę. Chociaż latarnia rzucała delikatne światło na jego osobę, od razu go rozpoznała.
Ścisnęła dłonie i już miała odejść, gdy ponownie usłyszała jego głos:
– Widziałem cię w wiadomościach. Nie wiedziałem, że to miejsce tyle dla ciebie znaczyło.
– Gdyby dla mnie nic nie znaczyło to nie przyszłabym do ciebie z prośbą, byś pomógł mi je ocalić! – krzyknęła ze złością, gdy motory ich minęły. – Jesteś ostatnią osobą, którą prosiłabym o cokolwiek!
– Rian... – Chanyeol podszedł bliżej, zatrzymując się kilka kroków przed dziewczyną. Bał się, że ucieknie, gdy przekroczy pewną granicę. – Obowiązuje mnie kontrakt, który nie pozwala mi podejmować jakichkolwiek działań, których w nim nie ma. Nawet gdybym chciał to nie mógłbym ci pomóc.
– Nie chciałeś mi pomóc.
– Nigdy nie chciałem cię stracić! – krzyknął, a w powietrzu zawisła niezręczna cisza.
Spuścił wzrok, nie potrafiąc powstrzymać łez od spłynięcia. Tak bardzo chciał utrzymać to wszystko w sekrecie, ale jedno spotkanie z Rian wszystko zmieniło. Gdy tylko znów zobaczył jej twarz, zrozumiał, jak ogromny błąd popełnił. Nienawidził siebie za to, że ją zostawił i przez to zaczął się zachowywać jak skończony palant. Nawet chłopaków z zespołu potrafił zwyzywać bez powodu, a tak nie powinno być. Musiał w końcu uporać się z przeszłością, by nie zniszczyć przyszłości.
Rian z początku stała jak zamurowana, analizując w myślach jego słowa, jednak ostatecznie roześmiała się na całe gardło.
– Ty mnie nie straciłeś! Po prostu mnie porzuciłeś, a to jest różnica – zauważyła gniewnie.
Chanyeol zagryzł dolną wargę i zacisnął dłonie, nie wiedząc co odpowiedzieć.
– Czego ode mnie chcesz, Chan? Naprawdę nie potrafię znieść twojego widoku, więc pospiesz się i przestań mnie męczyć! – Choć ton jej głosu zabrzmiał stanowczo, wyczuł w nim szczerą prośbę.
Cierpiała, gdy go widziała. Wiedział o tym, jednak co miał zrobić, gdy tak bardzo pragnął znów przy niej być?
– Dlaczego nie jesteś w domu? Jest naprawdę późno, a ty masz jutro zajęcia, prawda? Martwię się – wyznał szczerze.
– Śledzisz mnie, Chan?! – warknęła, krzyżując dłonie na piersi. – To nie twoja sprawa, co się ze mną dzieje, ale jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć to rzuciłam studia i obecnie mieszkam na dachu opuszczonej pralni. Jak idiotka szukam pracy, której z pewnością nie otrzymam przez brak doświadczenia i odpowiednich wpływów.
– O czym ty mówisz...
– Żartowałam! – krzyknęła sfrustrowana, powstrzymując się od płaczu. – Przestań mnie śledzić. Nie jesteśmy przyjaciółmi, więc nie jesteś mi nic winien. To ty wybrałeś dla nas taki los, więc pozwól mi z tym żyć i przestań mnie ranić. Nie dokładaj oliwy do ognia.
Przeszła obok niego ze spuszczoną głową. Gdyby tylko wiedział, że wszystko co powiedziała było prawdą...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro