Rozdział 6
Jeśli po którejkolwiek wycieczce do muzeum lub zabytkowego budynku ktoś myślał, że chodzenie po nich jest niezwykle czasochłonne, bardzo mało wiedział o prawdziwym zwiedzaniu. Albo Alex oraz Hunter byli tak dokładnymi przewodnikami, albo baza była naprawdę ogromna, ewentualnie jedno i drugie. Chociaż szatyn akurat miał w tym też swój ukryty zamiar. Uwielbiał analizować ludzi, rozmyślać nad ich pobudkami do określonych działań oraz sposobem myślenia. W departamencie przez kilka pierwszych tygodni zdążył przejrzeć na wylot każdego, z kim miał okazję spędzić więcej czasu i dzięki temu wyrobił sobie własną opinię na temat całej organizacji. Mimo, iż Annie jeszcze do niej nie należała, nie zamierzał jej tego odpuścić. Przede wszystkim dlatego, że w jakiś sposób zaciekawiła go swoją osobą, zwłaszcza postępowaniem z rana. Nikt, kto doświadczył podobnych przeżyć po raz pierwszy w życiu, nie mógł otrząsnąć się i wrócić do normalności w tak krótkim odstępie czasu. Coś musiało być na rzeczy. Nawet zdążył w swojej głowie postawić pewną hipotezę, którą wystarczyło przy dobrej sposobności potwierdzić.
Rozeznanie na dwóch najwyższych piętrach zajęło im najmniej czasu. Na samej górze, a zarazem na najwyższym piętrze znajdował się pokaźnych rozmiarów garaż, który dziewczyna miała już okazję zobaczyć poprzedniego dnia. To tam stacjonowały wszelkie pojazdy, odrzutowce i samoloty, zwane też przez członków departamentu "IFO". Piętro niżej znajdowały się pomieszczenia do ćwiczeń. Zaliczała się do nich siłownia, jak również strzelnica, pokoje ze specjalnymi symulatorami np. pilotowania lub jazdy którymś z pojazdów organizacji; do używania gogli VR, a nawet z trampolinami. Ostatnie było ponoć używane dla rozluźnienia mięśni po korzystaniu z innych urządzeń. Na kolejnym poziomie znajdowało się ogromne, puste pomieszczenie, z bezokienną budką pod jedną ze ścian i pojazdem, którym poruszali się w Waszyngtonie, obok.
- A to jest moje ulubione piętro - odparł Alex, kierując się w stronę owej budki.
W tym momencie Hunter spojrzał na niego zaniepokojony, doskonale znając ten ton i wprowadzenie. W dziewięćdziesięciu procentach przypadków "A oto..." zapowiadało realizację któregoś z pomysłów, którym nie raczył się podzielić wcześniej z innymi. Tylko on jeden wiedział, co mu znowu przyszło do głowy i jakie miał zamiary wobec swojego towarzystwa. Zawsze jednak pozostawało mieć nadzieję, że ten raz zaliczy się do pozostałych dziesięciu procent.
- To może nie być najlepszy pomysł - ostrzegł brunet.
- Kiedy ja nie miałem dobrego pomysłu?
- O czym mówicie? - Annie spojrzała na nich, już mając pewne obawy, ale chłopak od razu położył ręce na jej ramionach i pogonił do przodu.
- Zaufaj nam - odpowiedział jej, a gdy otworzył drzwi budki, w jej wnętrzu ukazał się panel ze konsolą przypominającą tę do gry, czymś w rodzaju dźwigni oraz ogromny ekran. - To jak gra. Kierujesz tym cackiem, które już znasz, w ten sposób, żeby nie wpaść na żadną z przeszkód widocznych na mapie. W pomieszczeniu są one wyznaczane laserami. Masz różne stopnie trudności i za każdym razem inną trasę. Członkowie, którzy chcą poszerzyć swoje umiejętności o kierowanie Quick Jackiem na tym ćwiczą. Chcesz zagrać?
Niby normalna propozycja, ale właśnie to z pozoru zwykłe pytanie było przynętą przy wejściu do pułapki. Dziewczyna spojrzała na niego dość niepewnie, nawet nie robiąc kroku w stronę panelu. Wprawdzie bardzo lubiła gry, ale nie czuła się na tyle pewnie, żeby cokolwiek tu dotykać bez pozwolenia kogoś "z góry". Nawet, jeśli już przy poprzednim piętrze zapewniali ją, że każdy może używać ogólnodostępnych sprzętów, kiedy tylko zapragnie i nie potrzebuje specjalnego pozwolenia.
Udzieliła takiej odpowiedzi, jakiej właśnie spodziewał się Alex.
- Nie dziś - pokręciła przecząco głową. - Może później nadarzy się jeszcze okazja. Chodźmy dalej.
- Na pewno? Nikt nam za to głowy nie utnie - naciskał chłopak.
- Na pewno.
Mogła sobie być uparta i może innym wcisnęłaby kit, że to zwyczajny brak ochoty. Jednak każda cecha charakteru miała swoje różne odmiany, a ten rodzaj uporu szatyn doskonale znał. Nie pierwszy raz miał z takim do czynienia.
- Dobra, masz mnie. Tak naprawdę chcieliśmy potrenować z Hunterem i zamierzaliśmy wrobić ciebie w rolę potrzebnego nam do tego kierowcy. To jak? - zamrugał, posyłając jej proszące spojrzenie.
- W takim razie chętnie pomogę, ale co byście trenowali? - nastolatka zmrużyła nieco oczy. - Wspominałeś tylko o przeszkodach dla kierowcy, nic o pasażerach. Jeszcze w Waszyngtonie zapewniałeś, że ten pojazd wytwarza specjalne pole, przez które nie da się z niego spaść, więc o równowagę nie może chodzić.
Szach mat.
- Bystra - skomentował, a jego uśmiech zmienił swój sympatyczny wyraz o sto osiemdziesiąt stopni.
- Alex, ona jest tu dopiero niecałą dobę, a ty zaraz postąpisz o krok za daleko - ostrzegł go Hunter, już wiedząc co się szykuje.
- Skądże, zrobię dokładnie to, co należy zrobić - odpowiedział, zbliżając się w szybkim tempie do dziewczyny. - Jesteś bardzo mądra. Gra w szachy, decyzja jaką podjęłaś, gdy Larry powierzył ci opiekę nad dwójką pacjentów, aż w końcu fakt, że teraz nie zgodziłaś się ślepo na moją propozycję, tylko szybko przemyślałaś jej sens. Tym bardziej dziwi to, czemu w Waszyngtonie zachowałaś się dość nieporadnie i biernie. Taka opanowana, racjonalnie myśląca osoba - przyłożył palec do podbródka i skierował wzrok na sufit, udając głębokie zastanowienie. - Myślałem i myślałem, ale przed chwilą bardzo ładnie wykonałaś eksperyment. Masz ze sobą definitywny problem - położył dłonie na jej ramionach, zaciskając na nich palce. - Nie tylko nie chcesz, ale nawet nie umiesz zrobić nic dla siebie. Wyglądałaś na nieźle spanikowaną, kiedy jako jedyna odzyskałaś przytomność. W dodatku dookoła leżało tylu ludzi w potrzebie, a ty nie miałaś żadnego pomysłu, jak im pomóc. Pozostawał ci jedynie ratunek samej siebie i nagle zorientowałaś się, że nie wiesz, jak do tego przystąpić, hm? Nie masz nawet pojęcia, jak bardzo irytują mnie osoby, które robią wszystko dla innych i nigdy dla siebie - zmarszczył lekko brwi. - Ale ciebie z jakiegoś powodu zacząłem lubić. Dlatego dam ci cenną radę. Naucz dbać się o własny dobrobyt i przestań włączać instynkt przetrwania tylko wtedy, gdy chodzi o innych, czy to bliskie, czy zupełnie obce ci osoby. Każdy w potrzebie wzbudza litość, ale nigdy nie wiesz, czy nie pomagasz właśnie seryjnemu mordercy lub psychopacie zdolnemu wysadzić całe miasto. Jeśli myślisz, że właśnie takim ratunkiem zajmujemy się w departamencie, niestety muszę cię rozczarować. Nie dbamy o jednostki, tylko o ogół. Nie zależy nam na pojedynczych osobach, a jedynie na przetrwaniu ludzkiego gatunku. Widziałem po twojej minie, że rozważałaś zostanie z tymi nieprzytomnymi osobami w Waszyngtonie. Chciałaś poczekać, aż się obudzą? Znaleźć sposób, aby do tego doprowadzić? Potwornie zmarnowałabyś własną szansę na przeżycie, w imię czego? Pierwszy raz poświęciłabyś siebie dla kogoś, czy już któryś z kolei?
Nigdy nie spodziewałaby się, że zwykłe spojrzenie tak ją przerazi. Jednak to, które właśnie zafundował jej szatyn swoimi bursztynowymi oczami, paraliżowało każdą cząstkę ciała i nie jedynie na krótką chwilę, tak jak zrobił to Vincent. Wpatrywała się w niego, nie potrafiąc uciec wzrokiem w bok, choć bardzo chciała. Żadne słowo nie mogło jej przejść przez gardło. Bała się nawet pozwalać swojemu sercu na wykonywanie uderzeń. Zupełnie nie poznawała w nim osoby, która ją uratowała. Wyglądał teraz, jakby nie oczekiwał od niej żadnej uległości, przyznania mu racji czy błagania o zaprzestanie, a po prostu chciał ją przebić czymś ostrym na wylot.
- Alex - upomniał go brunet, widząc strach dziewczyny.
Normalnie by nie zareagował, gdyby chociaż wiedział, że obecna ofiara jest silna psychicznie i poradzi sobie z tym "atakiem". Doskonale z resztą pamiętał, jak został potraktowany w podobny sposób. To właśnie też wtedy po raz pierwszy poczuł wobec niego strach i zdał sobie sprawę, jak jeszcze słabo go w rzeczywistości znał.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi - stwierdził, nie spuszczając wzroku wbitego w szare oczy nawet na sekundę. - Jest dużą dziewczynką, nie widzę powodów, dla których miałbym się do niej zwracać jak do dziecka. Umniejszyłbym jej, a zatem może to uznać za wyraz szacunku z mojej strony. Poza tym, nie skończyłem. Wiesz, co jeszcze jest z tobą nie tak? Większość ludzi dałaby upust swoim emocjom przez płacz. Z kolei na twoim policzku nie widziałem ani jednej łzy, odkąd chwyciłaś wtedy moją dłoń. Hamujesz się, widać jak czarne na białym. A wiesz po czym? Ilekroć okażesz poprawę humoru, znika ona równie szybko, jak się pojawi. Rozumiem, że może chcesz udawać silną, ale póki nie uwolnisz tego kłębka, który się w tobie uformował, zarówno on, jak i wspomnienia będą cię nawiedzać w nieskończoność. Wiesz, co się dzieje, gdy dusisz w sobie negatywne emocje zbyt długo? Wyniszczają cię od środka, aż w końcu nie zostaną w tobie żadne inne. Uwierz, nie chcesz doprowadzić do takiego spustoszenia - wreszcie odsunął się o kilka kroków.
Chciała pomóc Larry'emu, żeby nie myśleć o przeżyciach? Pewnie. A nie chciała o nich myśleć, żeby nie musieć walczyć z tym kłębkiem, który rzucał się w jej wnętrzu na wszystkie strony. Alex widział w niej jeszcze młodą dziewczynę, z ogromną wiedzą praktyczną, ale znikomą o ludzkiej naturze. Z jakiegoś powodu poświęcała się dla wszystkich innych, ale nie umiała zadbać o własny komfort. Prawdopodobnie kwestia przeszłości, o której niewiele jeszcze wiedzieli. Jednak chłopak wierzył, że zazwyczaj ludzie potrafią sobie poradzić ze swoimi problemami, o ile znają ich istotę i przyczynę. Czasem trzeba im ją było po prostu dosadnie uświadomić oraz wskazać drogę. Nawet, jeśli po usłyszeniu prawdy ledwo utrzymywali się na nogach i drżeli, niczym po wylaniu na nich wiadra lodowatej wody. Zupełnie, jak Annie w tym momencie.
- Zostawcie mnie na chwilę samą - poprosiła cichym głosem, opierając się plecami o ścianę.
- Jesteś pewna? - spytał ze współczuciem brunet, jednak jego partner natychmiast obrócił go w stronę drzwi.
- Dołącz do nas, jak już skończysz - odparł, po czym wyprowadził Huntera za drzwi.
Kiedy tylko się za nimi znaleźli, chłopak rzucił oskarżycielskie spojrzenie w stronę szatyna, który doskonale zdawał sobie sprawę, że partner nie pochwalał praktyk tego rodzaju.
- Wypłacze się teraz i będzie o wiele lepiej, zobaczysz - odparł całkowicie przekonany o swojej racji.
- Niby robisz za tego ciepłego i miłego, a jesteś bardziej brutalny od Vincenta - prychnął.
Tak jak powiedział Alex, kiedy tylko znaleźli się za drzwiami, nastolatka osunęła się na podłogę, a po policzku spłynęła najpierw pierwsza, następnie druga, a zaraz potem wszystkie łzy, które dotąd z łatwością chowała pod powiekami. Nie była przyzwyczajona do płakania w takich sytuacjach. Ilekroć każdy normalny człowiek po prostu nie wytrzymałby z dalszym powstrzymywaniem łez, ona nie miała z tym problemu. Jej podejście polegało na tym, że czas, który zmarnowałaby na emocje, mogła wykorzystać na znalezienie jakiegoś rozwiązania. Co więcej, nie znosiła okazywać słabości przy innych. Tak samo, jak nie lubiła być bezużyteczna lub w niemocy. Alex miał rację. Rozmyślała zostanie z nieprzytomnymi, bo jeśli w końcu się obudzą, kto im poda dłoń, jeśli nie ona? Jednocześnie nie wiedziała, jak im pomóc i czy w ogóle byłaby w stanie. Okropne, straszne, denerwujące oraz doprowadzające do szaleństwa. Ale nie tylko to nią tak wstrząsnęło. Bezpowrotnie odebrane jej życie również. Chłopak miał też rację co do tego, że tym razem znów tłumiła w sobie wszystko, co negatywne. Ponownie zadziałał system, który zdążyła sobie zaprogramować. Po co tracić czas na płacz czy smutek, skoro mogła w tym czasie pomóc? Jednak teraz, gdy pod wpływem nacisku pozwoliła sobie na coś, czego nie robiła już od dawna, zaczynała odczuwać ulgę. Jakby bardzo duże brzemię zostało zrzucone z jej serca. Nie powstrzymywała teraz łez ani nie wyciskała ich z siebie na siłę. Po prostu dała im płynąć dotąd, aż same ustaną. I wkrótce do tego doszło. Nie wiedziała, ile czasu minęło oraz ile ich wypłakała, ale wilgotny materiał na kolanach mówił sam za siebie. Powoli wstała z podłogi, ocierając policzki skrawkiem bluzki, po czym odetchnęła głęboko. Chyba nastał taki czas, kiedy powinna zacząć słuchać straszych. Wyszła przed drzwi, dołączając do dwójki jej "przewodników".
- Dzięki - rzuciła, jeszcze trochę niemrawa, ku ogromnemu zaskoczeniu wymalowanemu na twarzy Huntera.
- Jesteś niemożliwy - odparł, kręcąc głową z niedowierzaniem.
Szatyn na te słowa wzruszył niewinnie ramionami, po czym zmierzwił delikatnie platynowe włosy dziewczyny, tym razem już ze swoim czysto sympatycznym uśmiechem.
- Mówiłem. Przejdźmy na następne piętro.
Kolejne, jak się okazało, służyło do celów relaksacyjnych. Łaźnia wraz z sauną podzielone na męską oraz damską część były zawsze otwarte i gotowe do użycia. Istny raj szczególnie dla płci pięknej, która zaglądała tu najczęściej. Szatyn, jako bardzo dokładny przewodnik, chciał otworzyć drzwi do damskiej łaźni by pokazać ich podopiecznej jak wygląda od środka i byłby to zrobił, gdyby nie szybka interwencja Huntera, który wyraził definitywny sprzeciw. Wolał oszczędzić ich bębenkom pisku znajdujących się tam kobiet oraz guzów od oberwania przedmiotami wprawionymi w lot.
Na następnym piętrze już w ciągu tego dnia byli. Znajdowało się tu biuro dowódcy oraz biblioteka, a także pomieszczenia robiące za archiwum, serwerownię i tym podobne. Co za tym szło, było to najcichsze i najrzadziej odwiedzane piętro, idealne dla Vincenta, któremu najlepiej myślało się w spokoju.
Parter Annie już całkiem dobrze znała, bo mieściły się tu kwatery wszystkich członków, a także jej. Tym razem została dokładnie poinformowana, kto w którym pokoju mieszka i z kim można pogadać, a komu lepiej schodzić z drogi. Jeśli Alex myślał, że za pierwszym razem to wszystko zapamięta, był w dużym błędzie.
- Dotarliśmy do końca - odparł, gdy doszli do ostatniego pokoju. - Pomieszczenia na piętrach po drugiej stronie windy, gdy przejdziesz po mostku, to już prywatne biura poszczególnych doktorów. Jakieś pytania?
- Masz z tego jakieś notatki? - spytała półżartem.
- Nauczysz się z czasem - poklepał ją po ramieniu. - W takim razie koniec wycieczki.
- A tam nie idziemy? - wskazała za siebie na schody, prowadzące w dół.
- Tam nie wchodzisz, chyba, że chcesz doznać lub już doznałaś trwałego uszczerbku na psychice - wyjaśnił szatyn.
- Już gorszego od twojego chyba nawet to jej nie zapewni - wypomniał Hunter.
- A ty znowu o tym? Nie słyszałeś, jak mi za to podziękowała?
- Pamiętam, jak mi zrobiłeś dokładnie to samo i miałem mętlik w głowie przez cały następny dzień.
- Ale na zakończenie nie narzekałeś - uśmiechnął się zaczepnie, na co brunet zmrużył lekko oczy.
- Jakie zakończenie? - przerwała im Annie.
- Och, ja ci chętnie zademonstruję.
- Czek... - zaczął, ale nie dane mu już było dokończyć, a tym bardziej powstrzymać partnera, który uwięził go w szczelnym uścisku, w tym samym momencie łącząc ich usta w krótkim pocałunku, jednak zasłoniętym przed oczami nastolatki plecami Alexa.
Te kilkanaście miesięcy temu, gdy zafundował Hunterowi podobne przeżycie, pocałowali się po raz pierwszy. Wtedy też wyszło na jaw, że uczucia, które żywili względem siebie, były znacznie bardziej skomplikowane, niż im obydwu się wydawało. Mimo, że często mieli sprzeczne opinie, przez co potrafili się dość ostro pokłócić, nie wyobrażali sobie, aby nagle jedno miało zniknąć z życia drugiego. Tylko Caroline uważała, że Alex robi to tylko, żeby na starcie zapewnić sobie większe znaczenie w organizacji.
- Jesteście parą? - nastolatka spojrzała na nich zaskoczona.
- Już ponad rok - odpowiedział Alex, zdejmując jedno ramię z szyi bruneta.
- Myślałem, że uświadomimy ją o tym przy sposobnej okazji i bardziej delikatnie - Hunter spojrzał z wyrzutem na partnera.
- Teraz była idealna okazja. Hej, Annie, skoro przyjęłaś to tak spokojnie, czy to znaczy, że również kogoś masz? A jego imię brzmi Michael?
- Co? Nie! - krzyknęła natychmiast, choć może ciut za głośno. - Skąd o nim w ogóle wiesz?
- Powiedziałaś jego imię przez sen. A to znaczy, że pewnie łączy was coś specjalnego - uśmiechnął się perfidnie, świdrując ją wzrokiem.
- To po prostu bliska osoba - odwróciła na moment wzrok, pocierając ramiona. - Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku i żyje.
- Warto być dobrej myśli. Sporo ludzi przeżyło, jest duża szansa, że znajduje się wśród nich - powiedział na pocieszenie Hunter.
- Jakim jest człowiekiem? - spytał znienacka szatyn, opierając łokieć na ramieniu swojego chłopaka.
- Jakim? - powtórzyła Annie, wracając do nich spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się na same wspomnienia. - Sprytny, odważny, troskliwy i zawsze o mnie dbał, a ja starałam się dbać o niego. Mieszkał na stałe w Californi, więc nie widywaliśmy się często, ale utrzymywaliśmy stały kontakt. Z resztą, sama świadomość, że żyje, mi wystarczała. Nie musiał być fizycznie obok.
- Jakie to urocze - rozczulił się szatyn. - Zastanówcie się kiedyś nad byciem parą.
- Nigdy nie będziemy niczym więcej niż bardzo bliskimi przyjaciółmi - odparła stanowczo.
- Większość tak mówi, a potem często kończy przed ślubnym kobiercem - zauważył.
- Skończmy ten temat - ukryła twarz w dłoniach, wyraźnie zawstydzona.
- Skład drużyny z poprzedniej misji w Waszyngtonie proszony o natychmiastowe pojawienie się w gabinecie dowódcy. Annie Dawson proszona o pojawienie się w laboratorium u doktora Larry'ego - rozległo się nagle w całej bazie, niczym zbawienie, wywołując zdziwione spojrzenia u trójki znajdującej się na korytarzu.
- Ciekawe, o co może chodzić - mruknął Hunter.
- Kolejna misja? - Alex rzucił pierwsze podejrzenie.
To by tłumaczyło wezwanie akurat tych osób i było najbardziej prawdopodobną opcją. Ale czego mogliby chcieć w związku z tym od nastolatki? Chyba, że wezwania nie były powiązane. Przy windzie ich drogi się rozeszły i chłopcy pojechali na górę, a dziewczyna ruszyła do wskazanego miejsca.
- O co chodzi? - spytała, gdy tylko doszła do biurka, przy którym zastała okularnika.
- Pamiętasz, jak obiecałem ci czekoladę za pomoc? - podniósł z blatu oba kubki z gorącym napojem, który zdążył lekko ostygnąć i podał jeden Annie. - Zawsze dotrzymuję obietnic. Ponadto, chciałbym z tobą omówić pewną sprawę. Dowódca zarządził na jutro misję z samego rana i pewnie teraz tłumaczy całemu składowi plan działania. Doszliśmy do wniosku, że najlepiej byłoby rozwiercić jednego z wilków i wyjąć ze środka to, co możemy przebadać w bazie. Po pierwsze, skoro działał na podstawie tego, co widział, musi gdzieś rejestrować obraz. Po drugie, może się tam znajdować całe mnóstwo informacji na temat systemu, oprogramowania i wszystkich składowych. Patrząc na pancerz wilka oraz prawdopodobny mechanizm, mam nadzieję, że chociaż zapis obrazu znajduje się całkiem blisko oczu. Jeśli mam rację i zdobędziemy chociażby nagranie, przewijając je wstecz ustalimy trasę, jaką pokonał, a tym samym lokalizację miejsca, z którego wyruszył. Być może zobaczymy też twarze osób, które za tym stoją? Na pewno będzie to duży krok w sprawie. I tutaj mam do ciebie dwie prośby. Mogłabyś jutro pomóc Marthie i Lizzy z nieprzytomnymi? Chodzi o to, żebyś znowu ich pilnowała, kiedy one będą musiały zająć się czymś innym, a przy okazji możesz sprawdzać, czy któraś z witryn internetowych nie została odblokowana. Dziewczyny zajmą się wymianą kroplówek i postarają się być cały czas na parterze, by w razie jakichkolwiek problemów szybko pomóc.
- Jasne - kiwnęła głową, uważnie przysłuchując się doktorowi podczas popijania otrzymanej czekolady. - A druga prośba?
- Byłabyś w stanie zaznaczyć na mapie trasę, jaką pokonał wilk, na podstawie nagrania, jeśli je zdobędziemy? Oczywiście możemy się w tym zmieniać, w zależności jak długie się okaże.
- Myślę, że dałabym radę - uśmiechnęła się lekko.
- Świetnie. A, jeśli chcesz na telefonie pograć w coś, co wymaga internetu, jak Alex, to tutaj masz hasło do Wi-Fi - wyjął z szuflady małą karteczkę i podał jej. - Swoją drogą, co robiłaś przez te pięć godzin?
- To zajęło aż pięć godzin? - zdziwiła się, robiąc większe oczy. - Alex i Hunter oprowadzali mnie po bazie.
- I jak ci się podoba?
- Pierwszy raz na oczy widzę coś tak... - tu zawiesiła się na moment, szukając odpowiedniego określenia, którego ostatecznie niestety nie udało jej się znaleźć. - Takiego.
- Znam to uczucie. Też byłem zachwycony, gdy kilkanaście lat temu przyjechałem z ośrodka szkoleniowego i poprzedni dowódca oprowadzał mnie po budynku.
- Poprzedni dowódca? To od kiedy obecny nim jest?
- Od niespełna dziesięciu lat. Charles, który obejmował to stanowisko, niespodziewanie zmarł na zawał serca, a że Hunter był jeszcze dzieckiem, miejsce swojego brata zajął Vincent - spojrzał odruchowo w stronę piętra, na którym znajdował się gabinet dowódcy.
- Czekaj. Skoro gdyby Hunter był starszy, zająłby miejsce zamiast Vincenta, to kim on dla niego jest? - zmarszczyła nieco brwi.
- Nie powiedzieli ci? Hunter jest synem poprzedniego dowódcy i bratankiem Vincenta.
W tym momencie z gardła Annie wyrwał się ostry kaszel, spowodowany zakrztuszeniem się pitą właśnie czekoladą. Podparła się ręką o biurko Larry'ego, który zdążył najeść się strachu, że dziewczyna zaraz mu się udusi na miejscu. Jednak dość szybko kaszel ustał, dając jej upragnione wytchnienie. Do głowy przyszła jej między innymi jedna mimowolna i nieodparta myśl: Alex nieźle się ustawił w organizacji.
- Poważnie? - wydusiła z siebie, patrząc oszołomiona na okularnika. - Przecież są tacy różni. Hunter jest łagodny i potrafi pożartować, a dowódca jest wiecznie poważny i wydaje się, że może zabić spojrzeniem.
- Tak jak powiedziałaś, wydaje się. W rzeczywistości jest po prostu z lekka przytłoczony odpowiedzialnością, jaka na nim spoczywa. W dodatku to, co się wczoraj wydarzyło, mocno dało mu w kość. Zawsze preferował szybkie rozwiązania spraw, a teraz nasz przeciwnik zabiera i podaje wskazówki wedle własnego uznania. Wszystko zmierza do tego, że sam chce nas do siebie doprowadzić, ale przedtem woli pograć i pewnie ma z tego wyśmienitą zabawę. Z kolei u nas wzbudza porządną frustrację - westchnął ciężko. - Nawet ty zostałaś jedną z takich wskazówek, kto wie przez kogo podłożoną.
- Nie wiem, czy nie wolałabym, aby wybrał kogoś innego - odparła, przymykając na moment oczy.
- Ja się cieszę, że padło akurat na ciebie. Nie wyglądasz na paniusię, która tylko narzekałaby na brak wygody i dbała jedynie o swój wygląd. Nie jesteś też typem, który rwie się do pomocy tam, gdzie nic nie umie i sprawiałby tylko problemy. Masz użyteczne umiejętności i pomagasz wtedy, kiedy akurat możesz się przydać. To się ceni. Przynajmniej nie ma z tobą kłopotów - uśmiechnął się pocieszająco.
- Dzięki, to podnosi na duchu.
- Jeśli nie masz nic przeciwko, chętnie powykorzystywałbym cię jeszcze do zastępowania mnie tutaj, gdy jestem potrzebny gdzieś indziej albo do innych zadań. Oczywiście płatne gorącą czekoladą każdego wieczoru - zaproponował zachęcającym głosem.
- Z taką wypłatą jestem skłonna przyjąć ofertę - uśmiechnęła się. - Ale mam jeszcze jedną, nietypową prośbę. Masz może gumkę recepturkę albo taką do włosów? W nocy strasznie się plączą, a wolałabym zaoszczędzić czas na ich rozczesywaniu.
- Wjedź na piętro wyżej, przejdź po mostku i zajrzyj do pokoju sto trzy, Martha powinna coś mieć - wskazał głową do góry.
- Dzięki. W takim razie zaraz wracam.
Według instrukcji Larry'ego, przejechała wyżej, przeszła nad laboratorium na drugą stronę i znalazłszy się w przyciemnionym korytarzu, zapukała do odpowiedniego pokoju. Odczekała parę sekund, jednak po nieuzyskaniu zgody, powtórzyła czynność i uchyliła delikatnie drzwi, zaglądając do pomieszczenia.
- Halo? Jest tu ktoś? - spytała, ostrożnie wsuwając się do środka.
Pokój w żadnym stopniu nie przypominał tego, jaki kojarzył się z czystym i uporządkowanym laboratorium. Wszędzie leżały porozrzucane pudełka, papiery, segregatory i inne różnokolorowe przedmioty. Nie szło uwierzyć, że bałagan nie jest skutkiem jakiegoś mini tornada. I nie byłoby zdziwieniem, jeśli ktoś w tym wszystkim po prostu utonął. Nagle w jednym miejscu graty uniosły się do góry, a po chwili spod nich wyłoniła się głowa kobiety o azjatyckich rysach, która na widok nastolatki uśmiechnęła się serdecznie.
- Cześć, to ciebie wczoraj przywieźli, prawda? Czegoś potrzebujesz od cioci Marthy?
- Dzień dobry - odezwała się nieśmiało, czując się trochę niezręcznie w napotkanym bałaganie. - Larry twierdzi, że ponoć u ciebie znajdę gumki, ale jak widzę, masz tu całe mnóstwo wszystkiego - przełożyła nogę nad gitarą akustyczną, ale szybko zrezygnowała z dalszego brnięcia w to morze.
Kobieta zamrugała dwukrotnie, po czym ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy wstała i ruszyła w stronę dziewczyny. Położyła jedną dłoń na jej ramieniu, a następnie odchrząknęła.
- Kochanie, rozumiem, że to taki wiek, ale przyjechałaś do nas dopiero wczoraj. To nie jest najlepszy pomysł na pozbycie się traumy.
Annie zmrużyła oczy, początkowo nie rozumiejąc, o czym do niej mówi. Kiedy w końcu zdała sobie jednak sprawę, jak nieprecyzyjna była jej prośba i w jaki sposób zrozumiała ją Martha, przyłożyła dłoń do czoła, zażenowana zaistniałą sytuacją.
- Chodziło mi o te do włosów.
- Aaa, było tak od razu! - rozpromieniła się czarnowłosa i natychmiast wygrzebała jakieś pudełko, w którym znajdowała się cała kolekcja. - Do wyboru, do koloru. Weź tyle, ile chcesz.
- Jedna wystarczy, dziękuję - wzięła niebieską, którą założyła na nadgarstek niczym bransoletkę.
- Nie ma sprawy. Gdybyś jeszcze czegoś potrzebowała, nie krępuj się. Między innymi robię tu za żywą rozpiskę posiadanych przez organizację przedmiotów i ich ulokowania. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia - pożegnała się Annie i ruszyła w drogę powrotną do Larry'ego.
Ciocia, hm? Nie przywoływało to dobrych wspomnień, ale Martha była na tyle życzliwa, że nie potrafiła jej kojarzyć z czymś złym. Mało tego, czuła, że będzie lubiła do niej przychodzić w wolnym czasie. Tylko może lepiej powiadomić kogoś o panującym tam bałaganie? Aż dziwne, że kobieta doskonale wiedziała, gdzie co się znajduje.
Kiedy wróciła do dobrze znanego jej stanowiska, już otworzyła usta, aby zawołać Larry'ego, jednak szybko je zamknęła. Jej wzrok w pierwszej kolejności przyciągnęła mała kostka leżąca na biurku doktora. Dałaby sobie rękę uciąć, że wcześniej jej tu nie było.
- Co to jest? - spytała doktora, gdy zobaczyła kątem oka, jak wychodzi z kabiny.
- Ta kostka? - podszedł bliżej. - Właśnie jeden zespół dostarczył mi najnowszy prototyp broni. Zaniesiesz Alexowi? On ją najlepiej przetestuje. Po zebraniu w gabinecie dowódcy powinien być na strzelnicy. Zawsze przed misją Vincent zaleca mu mały trening - wyjaśnił, zasiadając z powrotem przy biurku.
- Jasne, o ile nie zgubię się po drodze - wzięła ostrożnie kostkę do dłoni i zawróciła do windy.
Może i w Waszyngtonie była zszokowana, ale zapamiętała, że szatyn podobną miał, zanim przedmiot przekształcił się w mgnieniu oka w łuk. Prawdopodobnie również ta kostka działała w zbliżony sposób. Z jednej strony nastolatka miała ochotę wcisnąć przycisk i przekonać się na własne oczy, ale z drugiej, kto wie, co może zrobić broń w rękach kogoś niewiedzącego, jak jej używać? Lepiej nie próbować i pozostawić ją specjaliście.
Na jej szczęście, droga do strzelnicy była łatwa. Właściwie do każdego pomieszczenia była całkiem łatwa, wykluczając najniższe piętro z pokojami. Tamto zdecydowanie stanowiło labirynt, z którym niestety przyjdzie jej się zmagać każdego dnia. Pozostało mieć nadzieję, że i tym razem trening uczyni mistrza.
Znalazłszy się przed strzelnicą uchyliła drzwi i ze zdziwieniem spostrzegła, że była jeszcze pusta. Zebranie się nie skończyło?
- Jak miło, że ktoś się już za mną stęsknił - zawołał nagle uradowany Alex, dobiegając do dziewczyny od tyłu.
- Nie minęło nawet pół godziny. Nie ma szans, żebym za tobą tęskniła - natychmiastowo zgasiła jego nadzieję, wyciągając dłoń z kostką. - Larry poprosił, żebym ci przyniosła. Wspomniał, że to najnowszy prototyp broni.
- W końcu! Myślałem, że się nie doczekam. Dzięki - odebrał kostkę i wyminął nastolatkę, jednak zaraz zatrzymał się i obejrzał na nią. - Poza tym, miło, że jednak chcesz do nas dołączyć.
- Przecież nic takiego nie powiedziałam - odwróciła głowę w jego stronę.
- A chcesz powiedzieć, że teraz nie stawiasz pierwszych ku temu kroków? - spytał chłopak z podstępnym uśmiechem.
Nic nie odpowiedziała. Posłała mu tylko dezaprobujące spojrzenie i odeszła.
To, że postanowiła pomagać, nie znaczy, że zamierzała być członkiem tej organizacji. Po prostu chciała się jakkolwiek przysłużyć, zamiast być kolejną tzw. gębą do wyżywienia, w dodatku bezużyteczną. Nic nierobienie nie leżało w jej naturze. To wszystko. Gdy tylko świat wróci do normy, ona rozpocznie nowe, normalne życie. Tak, jak zaplanowała zaledwie kilka dni temu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro