Rozdział 9
Kiedy doszedł do pokoju Annie, stanął przed drzwiami i właściwie nie wiedział, co dalej. Teraz rozpoczęła się najtrudniejsza część. Jak powinien zacząć? Powiedzieć coś na pocieszenie? Przytulić ją? Powitać z uśmiechem? Nie przemyślał tego, a mógł chociaż spytać Alexa o jakieś wskazówki, zanim go zostawił. Od dawna wiadomo, że pocieszenie kobiety, to zupełnie inna sprawa, niż z mężczyzną i miał w tej kwestii zerowe doświadczenie. Był pewien tylko jednego: pociągnie za zły sznurek i stanie się jej ofiarą, która po wszystkim pozostanie w jeszcze gorszym położeniu emocjonalnym od agresorki.
A może na początek po prostu sprawdzi, w jakim w ogóle jest stanie? Tak, to dobry pierwszy krok. Nacisnął więc klamkę i uchylił nieznacznie drzwi, wchodząc do środka. Dziewczyna leżała na łóżku z ręką opartą na czole, ale usłyszawszy, że ktoś wszedł do środka, podniosła się do siadu.
- Wróciliście. Jak wam poszło?
- Myślę, że dobrze. Spotkaliśmy się z wieloma dziwnymi sytuacjami, ale o tym później - odpowiedział, po czym odetchnął cicho. - Co ważniejsze, Martha już nam o wszystkim powiedziała. Jak się czujesz?
Przez dłuższy moment milczała, wbijając wzrok w jakiś punkt na pościeli. Jak się czuła? Dobre pytanie. Zaraz po całej sytuacji była tak wstrząśnięta, że gdy tylko została sama, zwyczajnie się rozpłakała. Raz po raz doświadczała na własne oczy, jak kruche jest ludzkie życie i jak wrogowie odbierają je z łatwością porównywalną do pstryknięcia palcami. Przerażające. Kiedy pierwszy szok z niej zszedł, zastąpiło go bardzo dziwne uczucie, które, można powiedzieć, wywołało u niej kolejne, choć słabsze zaskoczenie.
- Przyznam ci, że na początku byłam przestraszona i czułam swojego rodzaju żal - zrobiła pauzę, myśląc nad dalszymi słowami. - Wiesz, jak to jest, kiedy widzisz osobę, która potrzebuje pomocy i nie możesz jej udzielić? Bezsilność w takiej sytuacji jest najgorszą z możliwych i nie do zniesienia. To uczucie, którego nienawidzę najbardziej ze wszystkich, a w ciągu trzech dni dotknęło mnie już kilka razy. Ale najbardziej zaskoczyło mnie to, czego doznałam później. Ukłucie ulgi, że to mogłam być ja, a poszczęściło mi się na tyle, by nie znaleźć wśród nich. Egoistycznie, prawda? - z gorzkim uśmiechem spojrzała na Huntera, który słuchał jej uważnie.
- Wszystko przez wczorajszą gadkę Alexa - skwitował półżartem. - Moim zdaniem nie ma w tym nic złego. Masz prawo być spokojna, a wręcz szczęśliwa, bo los się do ciebie uśmiechnął. Nie od dziś jedni mają farta, a drudzy pecha. Czysto hipotetycznie, kto wie, czy tamta dwójka nie chciałaby w przyszłości odebrać sobie życia lub zrobić tego nam? Wtedy nasze starania o utrzymanie ich żywych byłyby błędem, który dostrzegliśmy zbyt późno. Głowa do góry, ciesz się życiem, póki możesz - posłał jej ciepły uśmiech, widząc u niej zaskoczenie. - Zbaczając z tematu, bo powinienem cię o tym poinformować, od dziś będziesz dzieliła pokój z pewną dziewczyną. Znaleźliśmy ją w Waszyngtonie. Była przytomna, zanim wypadła z okna budynku i znów straciła przytomność. Pewnie gdy tylko się obudzi, Alex z Larrym wypytają ją o parę rzeczy, a potem przyprowadzą tutaj.
- Inna przytomna dziewczyna? - zmarszczyła brwi. - Jak wygląda?
- Niezbyt wysoka, szczupła, ma długie, falowane, czarne włosy, a koloru oczu nie widziałem. Dlaczego pytasz?
- Pomyślałam, że może to ktoś z moich znajomych - odparła po dłuższej chwili zamyślenia, po czym nagle otworzyła oczy szerzej, wciągając powietrze. - Właśnie, miałam pomóc Larry'emu, gdy tylko wrócicie. Zdobył to, co planował, prawda?
- Bez większych komplikacji - kiwnął głową.
- I wszyscy wrócili?
- Wszyscy. Dlaczego tak dopytujesz? Martwisz się? - przechylił lekko głowę.
- Nie chcę już więcej ofiar tej sytuacji - pokręciła głową z poważnym wyrazem twarzy i wstała z łóżka. - Idziesz ze mną do laboratorium, czy musisz udać się gdzieś indziej?
- Pewnie dowódca chciałby, żebym do niego wstąpił. Zazwyczaj dzielimy się swoimi spostrzeżeniami po misji.
- Rozumiem - razem z nim wyszła na korytarz. - Mogę cię spytać o coś osobistego? Nie musisz oczywiście odpowiadać, gdy już usłyszysz to pytanie, ale mimo wszystko chcę je zadać - odezwała się nieśmiało.
- Jasne, pytaj.
- Zwracasz się czasem do dowódcy "wujku"?
Hunter spojrzał na nią zaskoczony, ale zaśmiał się cicho, kręcąc głową. Nigdy nawet nie pomyślał o Vincencie jak o zwykłej rodzinie. Mężczyzna zawsze był po prostu starszym członkiem departamentu, a później dowódcą. Można powiedzieć, że chyba też swojego rodzaju autorytetem dla młodszego bratanka.
- Może to dziwne, ale nie. Kiedyś, zanim jeszcze został dowódcą, widywałem się z nim na tyle rzadko, że nazywałem go po imieniu. Jednak, odkąd jestem w głównej bazie, zawsze nazywam go tak, jak reszta - wyjaśnił. - Od kogo wiesz o naszych rodzinnych powiązaniach?
- Może nie powinnam go zdradzać, ale Larry o tym powiedział przy okazji rozmowy o departamencie - przyznała.
- Nawet lepiej, że wiesz. Chociaż przyznam, że stawiałem na Alexa, okropna z niego papla.
- Zdążyłam zauważyć - uniosła kąciki ust. - Jeśli mam być szczera, dziwny z niego człowiek. Jest trochę jak mieszanka osobowości. Potrafi przestraszyć, zasmucić, ale i wzbudzić zaufanie lub rozbawić.
- Jeśli ja też mam być szczery, mam wrażenie, że to tylko maska, pod którą skrywa się całkowicie inny charakter - odparł, nieco poważniejąc. - Nic nie wiemy o jego przeszłości, zupełnie jakby urwał się z innej planety. Kiedyś tylko wyznał mi, że gdy miał czternaście lat, stracił matkę oraz siostrę. Nie wspomniał, w jaki sposób. Szukałem artykułów o podobnych przypadkach z odpowiedniego okresu w USA, ale tych, które by się zgadzały, było kilkadziesiąt. Gdybym chociaż wiedział, z którego miasta pochodzi, pewnie szybko bym doszedł, kim faktycznie jest - podrapał się po karku z cichym westchnięciem. - Chociaż może dobrze, że nie wiem o nim wszystkiego. Jeśli nie chce mówić o przeszłości, najwyraźniej ma ku temu racjonalny powód. Jednak nie wydaje mi się, żeby po śmierci dwóch bliskich osób nadal był taki radosny. Albo wyjątkowo ich nienawidził, albo niezwykle szybko to przyswoił, ale nigdy się nie pogodził.
- Teraz to ty wyszedłeś na paplę - zauważyła, delikatnie karcąc go spojrzeniem.
Zerknął na nią znów zaskoczony, po czym zamrugał kilkakrotnie, odwracając wzrok.
- Z kim się zadajesz, takim się stajesz - podsumował. - Widzisz, gdyby jego siostra nadal żyła, miałaby mniej więcej tyle lat, co ty teraz. Może o rok starsza lub młodsza. Myślę, że właśnie z tego powodu jest taki opiekuńczy wobec ciebie i pewnie wobec tej nowej też będzie. Wiem, że czasem jest aż zbyt nachalny, ale musisz to po prostu wytrzymać.
- Powoli przestaje mi to tak bardzo przeszkadzać - pokręciła głową. - Przynajmniej szybko zapomina się o tych przykrych sprawach, gdy cały czas zapewnia nam dawkę humoru i optymizmu.
- Też to zauważyłem - odpowiedział, po czym zerknął w stronę obu wind naprzeciwko nich. - Zobaczymy się później. Do potem - rzucił na pożegnanie, ruszając w stronę jednej z kabin.
Jakby się zastanowić, Annie była drugą osobą, z którą podzielił się spostrzeżeniami na temat Alexa. Wydawało mu się, że jest jedynym człowiekiem poza Larrym, który polubił szatyna i chciałby wiedzieć o nim więcej, niż reszta departamentu. Dotąd rozmawiał o Alexie tylko z doktorem, który martwił się o chłopaka równie mocno, co Hunter. Mógł wprawdzie powiedzieć o swoich domysłach również Vincentowi, jednak wolał mu nie zawracać tym głowy i nie zachwiać jego zaufania, nad którym obaj ciężko pracowali. Choć początki były trudne, teraz partner cieszył się dość niezłą opinią jak na członka przyjętego z zewnątrz, o którym w dodatku posiadali tak małą ilość informacji, a raczej ich zupełny brak. Zadecydowały głównie nieprzeciętna inteligencja oraz godne zazdrości refleks i celność. Był nawet taki okres, kiedy Martha podejrzewała, że Alex jest cyborgiem, ale Larry szybko rozwiał jej wątpliwości, pokazując zdjęcia rentgenowskie. Co najważniejsze, mimo przypuszczeń Huntera, wprowadził do ich organizacji bardzo dużo radości i pozytywnej energii. Dlatego też nikt nie podejrzewał, że chłopak może kryć zupełnie inną stronę siebie. Nikt, poza osobą, przed którą jako jedyną potrafił się czasem otworzyć, zrzucając chociaż fragment swojej maski i tym samym zdradzając jej istnienie.
O wilku mowa. Kiedy drzwi windy rozsunęły się, oczom bruneta ukazał się właśnie jego partner.
- Znowu męczysz dowódcę? - spytał żartobliwie, wychodząc naprzeciw.
- Tym razem przekazywałem tylko informacje od Larry'ego. Ta nowa się obudziła, ale straciła pamięć. Niczego nowego się nie dowiedzieliśmy - rozłożył ręce. - Jednak dowódca ma wobec niej pewne podejrzenia. Z resztą, sam ci pewnie o nich zaraz powie.
- Mam nadzieję - ruszył w stronę gabinetu, jednak mijając chłopaka, zatrzymał się. - Alex. Wyglądałeś dziś w Waszyngtonie, jakby coś cię wyraźnie tknęło. Znasz tę dziewczynę?
Stanął w miejscu, przez chwilę na tyle nieruchomo, jakby udawał posąg. Dopiero po dłuższym czasie odwrócił się w stronę Huntera ze swoim typowym uśmiechem na twarzy.
- Przez moment wydawała mi się bardzo znajoma, ale jednak się pomyliłem. Poza tym, jak Annie?
- Podobno miała pomóc Larry'emu po jego powrocie, więc po krótkiej rozmowie odprowadziłem ją do laboratorium. Trzyma się lepiej niż oczekiwałem.
- Naprawdę? Zatem pora sprawdzić, czy odrobiła pracę domową - mruknął przebiegle pod nosem i czym prędzej odszedł w stronę windy, by zaraz potem zjechać na dół.
Czasem zastanawiał się, czy to wszystko nie zaszło za daleko, czy on nie pozwolił sobie na za dużo i czy nie za blisko dopuścił do siebie Huntera. Miał tylko dostać się do departamentu, nie wzbudzać wobec siebie zbyt wielu podejrzeń i grzecznie czekać, aż pozostali zajmą się resztą. Tymczasem sprawy zaczęły się powoli komplikować. Zupełnie nie przewidział, że zapała do kogoś taką miłością, ani że chłopak będzie go znał lepiej, niż ktokolwiek inny, czego dał pokaz chociażby teraz. Słusznie zauważył, iż u Alexa coś się zmieniło. W dodatku wysunął całkiem trafną hipotezę. Gdyby tylko mógł mu wyznać każdą tajemnicę z najmniejszymi szczegółami, wszystko byłoby zarazem łatwiejsze, ale i trudniejsze. Poza tym, obiecał zatajenie wszelkich informacji j e m u, obiecał j e j i temu bezpłciowemu X, którego tożsamości mógł się tylko domyślać. Teraz pozostało już tylko trzymać język za zębami i doprowadzić wszystko do końca według planu.
- Annie, moja najdroższa - przywitał się, kiedy zobaczył platynowowłosą czekającą przed kabiną, w której znajdowała się Raven.
Podniosła na niego wzrok, jednak dostrzegłszy ten podstępny, nie wróżący niczego dobrego uśmiech na ustach szatyna oraz ton głosu, który wzbudzał uczucie niepokoju, po dokonaniu szybkiej kalkulacji w głowie, rzuciła się do sąsiedniej kabiny i zatrzasnęła drzwi, nim zdążył do nich dobiec, gdy tylko zorientował się co do zamiaru swojej ofiary. Jak dzieci w podstawówce, ale jak zachować się inaczej, gdy Alex umyślnie ją straszył? Na nieszczęście nastolatki, tutaj również nie było zamka tak samo, jak w pokojach, więc mogła polegać jedynie na swojej sile, będącej nieporównywalnie mniejszą od chłopaka. Toteż po zażartych siłowaniu, drzwi zaczęły otwierać się do środka, zsuwając walczącą rozpaczliwie nastolatkę w bok.
- Ojoj, ktoś tu ma słabą kondycję - zacmokał z dezaprobatą.
- Nie wiem, co znowu wymyśliłeś, ale wyglądałeś strasznie, a ja nie chcę na tym ucierpieć.
- Chciałem tylko poprzyglądać się twoim oczom - wyjaśnił, jakby była to najzwyklejsza na świecie rzecz.
- Co? - zdążyła wydusić, gdy nagle drzwi zatrzasnęły się pod wpływem jej dalszego napierania, a chłopak magicznie znalazł tuż przed nią.
Oczywiście, teraz już nie stała na nogach, tylko leżała tuż przed wejściem, nie spodziewając się tak gwałtownego zaniku oporu. Co gorsza, była teraz w ciasnym pomieszczeniu sam na sam z Alexem, któremu Bóg wie co znowu przyszło do głowy.
- Pokaż ślicznie swoją buzię i miejmy to za sobą - kucnął tuż przy niej, przyglądając uważnie jej twarzy.
Jej wzrok mówił sam za siebie. Patrzyła na niego jak na osobę niepoczytalną i gdyby nie wiedziała, że był na misji, pomyślałaby, że zwyczajnie się upił lub ostrzej - zażył narkotyki. Po wnikliwych obserwacjach, wreszcie wyprostował się z zadowoloną miną, otrzepując dłonie.
- Płakałaś - stwierdził i wyciągnął do niej rękę, by pomóc wstać. - Grzeczna dziewczynka.
- Ty... Nie wierzę - odetchnęła z niedowierzaniem i z jego pomocą, podciągnęła się na równe nogi. - Mogłeś zapytać, zamiast odstawiać całe to przedstawienie.
- Tak jest zabawniej - zaśmiał się niewinnie. - Byłem ciekawy, czy wzięłaś sobie moje słowa do serca. Pewnie zrobiłaś to zaraz po tym, jak poprosiłaś, żeby Martha wyszła z pokoju, mam rację?
- Mam wrażenie, że zaczynasz o mnie wiedzieć zbyt dużo - skomentowała, a następnie uniosła lekko kąciki ust. - Dobrze, że wróciliście w pełnym składzie.
- Skoro o atak pofatygował się tylko jeden wilk, trochę trudno było zrobić sobie krzywdę, a co dopiero zginąć - mruknął zawiedziony, wzruszając ramionami. - Później ci opowiem, o ile ktoś mnie nie wyprzedzi. Widziałaś się już z tą nową?
- Larry kazał mi poczekać przed kabiną, aż wróci ze zdjęciem rentgenowskim.
- Nie przeraź się zbytnio, gdy już zaczniesz z nią rozmawiać. Straciła pamięć i jest przez to dość zdenerwowana oraz nieprzyjemna - ostrzegł z nieco zakłopotanym uśmiechem.
- Ja zaraz też będę, jeśli nie skończycie romansować w tej chwili i nie wyjdziecie z kabiny - rozległ się nagle głos doktora tuż za drzwiami.
Oboje momentalnie ucichli, zwracając wzrok w tym samym kierunku. Jak długo byli podsłuchiwani? Mogli się tylko domyślać. Chłopak pociągnął za klamkę z oburzeniem wymalowanym na twarzy.
- Nie romansujemy! Omawiamy sprawy światowej wagi - poprawił okularnika, który czekał przed wejściem ze skrzyżowanymi ramionami.
- Możecie je omawiać, robiąc przy okazji coś pożytecznego - zauważył Larry i wskazał ruchem głowy na dziewczynę. - Mam do ciebie prośbę. Jeśli to nie problem, wolałbym, abyś zapoznała się z Raven wieczorem, a do pracy przystąpimy teraz. Przygotowałem już oddzielny komputer, na którym możesz wykonać kopię nośnika, więc powoli zaczynaj, a ja zaraz do ciebie przyjdę. Zgoda?
- Jasne, szefie - kiwnęła głową i natychmiast ruszyła w stronę wspomnianego urządzenia.
- Zanim zaczniecie, mam do ciebie jeszcze jedną sprawę - wtrącił Alex, wychodząc z kabiny. - Dowódca prosił, aby pod jakimś pretekstem założyć Raven elektryczny naszyjnik bezpieczeństwa.
- Ponieważ?
- Ma teorię, według której ta mała wredota może stanowić niebezpieczeństwo. Lepiej chuchać na zimne - rozłożył dłonie na boki.
- Najniższa szuflada w moim biurku - rzucił, po czym odszedł w stronę swojej młodej pomocnicy, aby razem z nią zająć się rozpracowywaniem wnętrzności, które wyciągnął z mechanicznego wilka.
Tymczasem chłopak udał się do wskazanego miejsca, a po znalezieniu przedmiotu, w podskokach ruszył do kabiny, gdzie znajdowała się Raven. Szczerze zaczynał wątpić w to, że nie będzie sprawiać kłopotów, a poza tym, miał stuprocentową pewność, że nie straciła pamięci. Nie stanowiłaby problemu, gdyby mogła tym zdemaskować jedynie samą siebie oraz przybraną rodzinkę, ale krycie w tajemnicy jej tożsamości wiązało się z utrzymaniem w sekrecie prawdziwych informacji o jeszcze paru osobach. Co za tym szło, cały plan przygotowany z Moon, X i Panem DJ zależał od tego, czy departament dojdzie do tego, kim jest ich nowa podopieczna.
- Co to za obroża? - burknęła czarnowłosa na wstępie, kiedy tylko pokazał się w wejściu.
- Coś ty taka sceptycznie nastawiona? Więcej sympatii ci nie zaszkodzi - zaśmiał się cicho.
- Sympatycznym jest się w stosunku do osób, które się lubi. Nie mam powodów do lubienia ciebie - zmrużyła oczy.
- Łamiesz mi serce - spojrzał na nią z wyrzutem. - A ja uratowałem ci życie. Chociaż z drugiej strony, skoro jedna młodsza siostra już mnie całkiem lubi, druga musi być tą wredną, nie?
- Nie mam pojęcia, o czym pleciesz i nawet mnie to nie obchodzi. Ponawiam moje pytanie, co to za obroża?
- Po pierwsze, nie obroża, tylko naszyjnik. Po drugie, to nasz mały wynalazek. Wysyła do organizmu jakieś tam fale stymulujące mózg, które ponoć pomogą w szybszym odzyskaniu pamięci.
Kłamał jak z nut. On to wiedział i ona też wiedziała. A on wiedział, że ona wie. Jednak żadne z nich nie przyznało tego na głos i udało, że haczyk został połknięty. Mieli inne wyjście? Gdyby Raven zaczęła się opierać, użyliby siły, aby jej to założyć. Zgodziła się więc tylko dlatego, że aktualnie znajdowała się na niekorzystnej pozycji i miała na jakiś czas zdecydowanie dość szarpanin.
- Załóż to ustrojstwo jak najszybciej. Nie lubię, kiedy ktoś mnie dotyka - odwróciła się tyłem, odgarniając loki na bok.
- Grzeczna dziewczynka. Kto by się spodziewał, że powiem to dzisiaj już drugi raz – sprawnie założył jej naszyjnik i wcisnął guziczek aktywacyjny z tyłu. - Teraz możemy iść do pokoju i zostawiam cię samą, skoro tak bardzo mnie nie lubisz.
- Dzięki - mruknęła, odrzucając włosy do tyłu i ruszyła za nim.
Podczas badań i siedzenia w samotności doszła do jednego wniosku. Nawet, jeśli uwierzyli w jej rzekomą utratę pamięci, nie mogła w tej bazie zabawić na długo. Musiała jak najszybciej się wydostać, a potem udać do najbliższej stolicy. Z jej pozycją wystarczyło, aby natknęła się na pierwszego lepszego mechawilka, a alfy danego stanu natychmiast udzielą jej pomocy. Tylko Gale był na tyle głupi, by z nią zadrzeć.
***
Opróżniona do połowy butelka wina wraz z jednym, pustym już kieliszkiem stała na stoliku. Czarna marynarka oraz biały kitel leżały na oparciu czerwonej kanapy. Dwie małe plamy po wykwintnym trunku słabo zarysowywały się na wzorzystym dywanie. Jedynymi dźwiękami, jakie wypełniały pomieszczenie, był głośny oddech jednej osoby oraz ciche pomruki drugiej. Kobiece dłonie wyciągnięte wysoko nad głowę co jakiś czas niekontrolowanie zaciskały się i rozluźniały, próbując wyswobodzić z uścisku. Nadal nie przyzwyczaiły się do krępowania linami, które Francis dopiero od jakiegoś czasu zaczął stosować na Amy. Konkretniej od momentu, w którym zauważył, że jego ukochana siostrzenica jest w stosunku do niego zbyt śmiała i zaczyna się czuć ponad nim. Niedoczekanie. Uwielbiał jej przebiegłość oraz spryt w owijaniu sobie ludzi wokół palca, ale jeśli myślała, że jej śliczne oczy i umiejętności manipulowania zadziałają również na niego, grubo się myliła. Dlatego któregoś dnia postanowił odrzucić na bok wszystkie stosowane dotychczas scenariusze na wykorzystanie ich wspólnego czasu. Zamiast tego pokazał Amy, że jest jedynie jego ulubioną lalką, która ma prawo wyglądać pięknie tylko tam, gdzie on ją usadzi, zamiast samej sobie wybierać. Tak, jego siostrzenica zdecydowanie wyglądała zjawiskowo, gdy wiła się z rozkoszy w łóżku, na kanapie lub w innym wolnym miejscu znajdującym się w pobliżu, kiedy już oboje nie mogli się powstrzymać. Jednak miała w sobie jeszcze więcej uroku, gdy pozbawiona wolności nie mogła ani przejąć inicjatywy, ani powstrzymać Francisa przed spontanicznymi pomysłami, które niekoniecznie przypadły jej do gustu. Już dawno nie widział w niezwykle pewnej siebie dziewczynie tego cienia niepewności w oczach, kiedy była zdana tylko na niego. Nauczka zrobiła swoje, a on nie zamierzał zaprzestawać treningu podwładności. Po pierwsze, miała nieprzerwanie zdawać sobie sprawę ze swojej pozycji, a po drugie, niespecjalnie chciał przerywać. Amy znajdująca się w całości pod jego kontrolą jeszcze bardziej doprowadzała go do szaleństwa. Szczególnie, kiedy jedynym oporem było jej proszące spojrzenie oraz zrezygnowanie, gdy dawał do zrozumienia, że tym razem jej swoboda również zostanie ograniczona.
Czerwone strużki spływały po bladej szyi dziewczyny, jednak żadna z nich nie zdążyła zajść daleko. Każdą z nich ostrożnie i powoli zlizywał Francis, uważając, by żadna z nich nie splamiła rozpiętej białej koszuli oraz koronkowej bielizny. Przylegał do niej na tyle, by na własnym ciele czuć unoszący się i opadający w zawrotnym tempie biust. Czasami pozwolił sobie uszczypnąć zębami jej skórę, by wywołać niezwykle satysfakcjonujące go szarpnięcie dłońmi. Po dłuższym czasie, kiedy kielich został już opróżniony, odstawił naczynie na stolik i wrócił do swojej lalki, by wreszcie wpić się w jej rozchylone usta, unieść do góry udo i tym samym pozbawić ostatnich resztek władzy nad ciałem. Przycisnął ją jeszcze mocniej do ściany, gdy nagle rozległ się głośny przerywany pisk dochodzący z komputera znajdującego się na stoliku naprzeciwko nich. Pierwsza oprzytomniała Amy, która między namiętnymi pocałunkami zdołała wydusić z siebie kilka słów:
- Francis, przerwij. Coś się dzieje - zmarszczyła brwi, próbując cokolwiek dojrzeć zza jego ramienia.
- Może poczekać - mruknął, wracając do raczenia pocałunkami skóry w okolicy ucha.
- Rozumiem, że rozładowanie napięcia i tworzenie lepszego świata są dla ciebie tak samo ważne, ale to jest jeden z tych momentów, kiedy musisz wybrać jedno - odparła, tym razem już z większym opanowaniem.
Mężczyzna niechętnie przerwał pocałunki, a następnie obejrzał się za siebie. Po chwili z jeszcze większym niezadowoleniem rozwiązał nadgarstki, pozwalając jej odpocząć oraz doprowadzić się do przynajmniej częściowego opanowania. Szybko zapięła parę guzików koszuli i szybkim, choć nieco chwiejnym krokiem przeszła do rozłożonego laptopa, siadając na kanapie.
Na jej ustach szybko pojawił się szeroki uśmiech wywołany tym, co zobaczyła na ekranie. Zgodnie z wieloma przewidywaniami Valentiny i Francisa, departament wpadł na pomysł rozwiercenia mechawilka i teraz mieli dostęp do jednego z urządzeń w bazie. Na razie. Teraz wejście do innych będzie dla niej dziecinnie proste.
- Wybrali opcję B - zawołała do mężczyzny, który powoli zmierzał w jej stronę.
- Doprawdy? Myślałem, że z brutalnością Vincenta pójdą za opcją A i spróbują schwytać jednego z mechawilków, żeby przebadać go u siebie śrubka po śrubce - stanął za Amy, a następnie oparł dłonie na drewnianej ramie kanapy.
- Byłoby zabawniej - zaśmiała się cicho. - Zobaczmy, jak poradzą sobie z zabezpieczeniami - zmrużyła oczy i po paru kliknięciach, zacmokała pod nosem. - Ulala, ale gorliwie próbują się przebić. Zaraz skończą im się sposoby. W sumie dziwne, że nie pomyśleli o niebezpieczeństwach, jakie mogą się wiązać z ich planem. Ja od razu wpadłabym na to, że podłączając część z podejrzanej maszyny do mojego komputera, mogę przenieść jakiegoś robaczka.
- Dlatego, że umiesz tworzyć te niewidzialne robaczki i zdajesz sobie sprawę z ich istnienia - pogładził jej włosy. - Moja zdolna dziewczynka.
- Pewnie, że zdolna! Przecież ich technologia nie dorasta naszej - odchyliła się na oparcie, krzyżując przed sobą ramiona.
Amy i Francisa łączyła specyficzna więź, przynajmniej w jego mniemaniu. Troskliwie opiekował się nią po śmierci mamy i momentami wręcz faworyzował pośród wszystkich naukowców, których wychował w Ega Wen. Również siostrzenicy powierzył szefowanie nad wieloma projektami, widząc w niej potencjał na naprawdę ogromnego geniusza. Gdyby nie ona, nie wiadomo, czy ich mechawilki i cały plan szedł tak gładko. Z kolei ona była niezwykle wierna wujkowi. Nawet jeśli nie pochwalała któregoś z jego pomysłów, nie umiała się sprzeciwić i na każdy godziła, przy czym non stop wodziła innych ludzi za nos. Wyrosła na cwaną manipulantkę, która potrafiła owinąć wokół palca każdego, oprócz tego jednego mężczyzny.
Mimo ich rodzinnych powiązań, pozwoliła Francisowi zrobić z siebie jego kochankę, by być z nim jeszcze bliżej. Początkowo czuła się z tym nieswojo, ale z czasem stało się normą, może nawet całkiem przyjemną. Oraz mogło w przyszłości pomóc uzyskać pewne korzyści, których bardzo, ale to bardzo potrzebowała.
- O? - nagle pochyliła się do przodu. - Jednak się przebili? To ci niespodzianka - zmrużyła oczy, ani na moment nie tracąc uśmiechu. - Pomyślmy. Jedyną osobą, która mogłaby sobie z tym poradzić jestem ja i Lucy. Albo żyje, albo przekazała komuś swoją wiedzę, albo InfoTech jednak nas zdradził i przekazał departamentowi nasze projekty - obejrzała się w stronę wujka.
- Stawiałbym na drugą opcję. Wprawdzie tego nie potwierdziliśmy, ale nasza dawna teoria, iż to ona utworzyła Wirtualne Klauny, jest bardzo prawdopodobna. Jeśli tak było, na pewno przekazała swojej grupie wiedzę, którą nabyła u nas - potarł palcami podbródek, po czym uśmiechnął się lekko. - Jeśli jednak to Lucy w samej osobie, będę szczerze rozbawiony, gdy w końcu ją spotkamy.
- Drugi Alfa byłby wniebowzięty - dodała dziewczyna i wydęła dolną wargę. - Chociaż nie ukrywam, że ja też. Była dla mnie jedyną przyjaciółką. Wielka szkoda, że postanowiła bezwzględnie trzymać się Michaela.
- Postaram się wstrzymać z wymierzeniem jej kary, aż zdążysz się nią nacieszyć. Tylko dlatego, że cię lubię - pocałował ją w czubek głowy. - Dam ci już na dzisiaj spokój. Jest dopiero po południu, więc ktoś mógłby coś od ciebie jeszcze chcieć. Mam mówić, że do jutrzejszego rana jesteś zajęta?
- Poproszę - kiwnęła głową. - Posiedzę tutaj i jeszcze ich poobserwuję, a potem sama poeksploruję nowe tereny.
- Załatwione. W takim razie pójdę pomóc Valentinie z raportami od Alf - powiadomił, nim wyszedł z biura, zamykając za sobą drzwi.
Dopiero wtedy Amy odchyliła głowę do tyłu i westchnęła głośno. Uśmiech zniknął z jej twarzy, a zamiast niego pojawiło zmartwienie.
- Gdziekolwiek jesteś, Lucy, wytrzymaj jeszcze chwilę. Proszę cię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro