Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

8 lat temu

Nigdy nie zapomniała zapachu alkoholu i duszącego dymu od papierosów, przez który ledwo było cokolwiek widać w domu. Czy nienawidziła rodziców? Nie. Kochała ich, mimo, że nie przytulali jej, nie czytali bajek na dobranoc ani nie okazywali żadnych cieplejszych uczuć. Nigdy ich nie doznając, nie wiedziała nawet, co traci. Nie zdawała sobie sprawy, że rodzice innych dzieci traktowali je o wiele lepiej na co dzień. Jej dawali jeść i pić, co prawda tylko chleb oraz wodę z kranu, ale myślała, że utrzymywanie córki przy życiu jest wystarczającym dowodem ich miłości. W myślach zawsze znalazła dla nich usprawiedliwienie. Że to przez ich bezsilność wobec braku pracy i niemożności zapewnienia lepszych warunków do życia. Że starają się, jak mogą. Że któregoś dnia szczęście im dopisze i wreszcie będzie lepiej. Wierzyła w to bardzo mocno. Do czasu.

Miała jedenaście lat. Nie wiedziała, dlaczego to się stało. Nie wiedziała, dlaczego któregoś dnia do jej pokoju przyszedł całkowicie obcy, zadbany mężczyzna i zaczął zdzierać z niej ubranie, mimo, że płakała i krzyczała, żeby tego nie robił. To stało się niespodziewanie i całkowicie bezceremonialnie, jakby odbywało się regularnie już od dłuższego czasu i należało do szarej codzienności. Rodzice nie zareagowali. Słyszała jedynie dochodzące z salonu głosy ich oraz innych osób, z którymi prawdopodobnie znów pili alkohol. Próbowała się wyrwać i szarpała z całej siły, ale mężczyzna miał jej więcej. Nie była w stanie uciec. I nawet, gdy już odszedł, w całym ciele pozostał ból, a na pościeli lepka ciecz wymieszana z krwią. Nikt nie przyszedł jej pocieszyć pomimo wylewanych łez i drżenia przez całą noc. Nikt nie zauważył, jak bardzo była przestraszona. Jakby zapomnieli o jej istnieniu.

Kilka dni później w domu pojawiła się nowa rzecz. Telewizor plazmowy, o którym dotąd mogli jedynie pomarzyć. Wtedy jeszcze nie miała pojęcia, skąd rodzice zdobyli na niego pieniądze. Gdy spytała, z czego zapłacili, odpowiedzieli jedynie, że jeśli będzie grzeczna, za jakiś czas kupią jej również nowe łóżko oraz stos ślicznych ubrań. Po kilku dniach ten sam mężczyzna znów pojawił się w ich domu. Rozpoznała go po głosie, gdy rozmawiał z rodzicami w salonie.

- Dwa tysiące, tak jak poprzednio - powiedział.

- Córka jest w swoim pokoju.

Wtedy dotarło do niej, że wszystko zmierza ku powtórzeniu się sytuacji. Na samo wspomnienie znów zaczęła się trząść i odruchowo cofała jak najdalej od drzwi. Miała ochotę skulić się w ukryciu i błagać Boga o to, by jakoś powstrzymał zbliżający się bieg wydarzeń. Problem leżał w tym, że nie miała gdzie się schować. Którego zakątka swojego małego pokoiku by nie wybrała, dorwie ją. Dlatego powzięła szybką decyzję, której następstwa zmieniły jej życie na zawsze.

Ucieczka. Jedyne, co mogło uchronić ją od ponownego bólu. Ułatwieniem było ulokowanie ich mieszkania, które znajdowało się na parterze bloku zbudowanego z czerwonej cegły. Zmusiła więc swoje nogi do posłuszeństwa i otworzyła na oścież okno, z którego widok wychodził na ciemną, wąską uliczkę ze ślepym zaułkiem. Jednak jeśli zamiast w prawo pobiegnie w lewo, wyjdzie na główną ulicę, gdzie łatwiej będzie się ukryć lub znaleźć pomoc. W chwili, gdy drzwi do jej pokoju otworzyły się, ona lądowała już po drugiej stronie budynku. Usłyszała tylko "Wracaj!" i choć mimowolnie miała chęć odwrócenia głowy, nie zrobiła tego. Liczyła się tylko ruchliwa ulica, do której biegła, ile sił w nogach. Po wpadnięciu w tłum pieszych, zaraz obrała kolejny kierunek, jakim był pobliski park. Wbiegła do niego jak błyskawica i po chwilowym zatrzymaniu się, by rozejrzeć w terenie, natychmiast pognała w stronę krzaków, które stanowiły idealną kryjówkę. Oby jej nie znalazł, oby jej nie znalazł... Nie mógł jej tu znaleźć, prawda? W każdym razie, musiała pomyśleć, dokąd iść dalej. Przecież nie mogła siedzieć w zaroślach całą wieczność. Z drugiej strony, nie miała pojęcia o jakiejś dalszej rodzinie, która mogłaby ją do siebie przyjąć. Nie posiadała też żadnych koleżanek ani kolegów. Innymi słowy, nie miała gdzie się podziać. Każdy człowiek w tym momencie wróciłby do domu, ale ona nie mogła. Nie chciała znowu tego okropnego bólu, nie chciała dłoni tego mężczyzny na swoim ciele, a przede wszystkim nie chciała takiego życia. I nie chodziło o biedę. Mogłaby dalej znać jedynie smak chleba oraz wody z kranu, byleby nie ujrzeć więcej tego mężczyzny na oczy. Jej ciałem wstrząsnął dreszcz, który przebiegł wzdłuż kręgosłupa, a po policzku spłynęła łza.

To był ten moment, kiedy pierwszy raz doznała uczucia zwanego nienawiścią. Do mężczyzny, za jego okrucieństwo. Do rodziców, że się na to godzili. Do świata, że działał w ten sposób.

Opuściła swoją kryjówkę późnym popołudniem, kiedy zaczęło jej burczeć w brzuchu. Wyszła z parku po drugiej stronie, ostrożnie rozglądając się dookoła, czy aby na pewno nigdzie nie ma szukających jej rodziców lub tamtego mężczyzny. Nie mogła dać im się znaleźć ani złapać. Jakoś sobie poradzi sama. Przynajmniej tak myślała do momentu, w którym kolejna osoba proszona o parę drobnych na chleb wyminęła ją, nie poświęcając choćby sekundy uwagi. Zrezygnowana po godzinie bezskutecznych próśb, usiadła pod ścianą budynku, podciągając kolana pod brodę. Może jednak powinna wrócić do domu? Zaakceptować los, jaki został jej przydzielony i przyjąć ten ból jako zapłatę za lepsze warunki do życia? Może to było szczęście, w którego przytrafienie się wierzyła?

Podczas rozważania tej opcji niespodziewanie stanęła przed nią kobieta, która wyciągnęła w jej stronę dłoń.

- Wyglądasz, jakbyś potrzebowała pomocy. Mam rację? - spytała łagodnym, sympatycznym głosem.

Dzień, w którym poznała Valentinę, był pierwszym miłym wspomnieniem w jej życiu.

Kiedy chwyciła dłoń kobiety, pierwszym, co razem zrobiły, było wejście do najbliższej piekarni. Pozwoliła dziewczynie wybrać jakąkolwiek zachciankę, ale ona i tak wskazała najzwyklejszą w świecie bułkę. Po zakupie, kobieta ruszyła do najbliższej ławki, gdzie odbyły krótką rozmowę.

- A teraz powiedz mi, jak masz na imię? - zapytała.

Imię...? Nie wiedziała. Nie znała swojego imienia, bo rodzice nigdy się nim do niej nie zwracali.

- Nie wiem - odpowiedziała nieśmiało. - Ale kiedyś usłyszałam, jak jacyś państwo zawołali na swoją córkę "Raven" i bardzo mi się spodobało.

- W takim razie od dzisiaj możesz się tak nazywać. Nawet ci pasuje. Masz piękne, kruczoczarne loki - przyznała kobieta. - Ja nazywam się Valentina. Co tu robisz? Nie wyglądasz na bezdomną.

Raven przez chwilę milczała, wbijając wzrok w jakiś punkt na chodniku.

- Dzisiaj uciekłam z domu. Nie chcę tam wracać - skuliła się w miejscu, kręcąc głową.

- Rozumiem - pokiwała powoli głową. - Ale zbliża się noc i nie powinnaś zostać na ulicy całkiem sama. Jeśli chcesz, mogę cię zabrać do mojego domu. Razem z mężem tworzymy mały azyl dla dzieci, które również nie miały się gdzie podziać i doświadczyły w życiu wiele złego. Chcemy ofiarować im całą naszą miłość, jak prawdziwi rodzice, których nigdy nie mieli. O ile nie masz nic przeciwko, również możesz do nas dołączyć.

Valentina, jej mąż Francis oraz jego siostrzenica Amy byli jedynymi ludźmi, których Raven w swoim dalszym życiu pokochała. Natomiast nienawiść do mężczyzny z przeszłości, rodziców i całego świata tylko rosła wraz z wiekiem, gdy stopniowo uświadamiała sobie, czego doświadczyła.

Nienawidziła rodziców za ich słabość, przez którą upadli tak nisko.

Nienawidziła mężczyzny za to, że wykorzystał słabość jej rodziców.

Nienawidziła świata za to, że pozwolił, by rządziły nim pieniądze.

Nienawidziła władz za to, że dopuszczali w swoich państwach do sytuacji, w której jednym żyło się lepiej, a innym gorzej.

Nienawidziła ludzi za to, że woleli ignorować problem i zaakceptować dany stan rzeczy, zamiast zacząć robić cokolwiek w kierunku zmian.

Francis wraz z Valentiną dali jej oraz całemu przybranemu rodzeństwu możliwość zemsty na winnych i wymierzenia sprawiedliwości. Raven pochwalała ich marzenie o stworzeniu świata, gdzie każdy będzie żył tak samo. Nie będzie bogatych ani biednych. Wszyscy będą sobie równi. Wreszcie tak, jak powinno być. I zamierzała dać z siebie wszystko, by mogła wziąć udział w realizacji tych planów.

***

Niestety, na nieobecnych dotąd członków departamentu czekała po powrocie niezbyt szczęśliwa wiadomość. Chociaż nic nie zostało głośno powiedziane, Larry poznał po zachowaniu Marthy, że stało się coś złego, gdy zeszli z Alexem i Hunterem do laboratorium, by zająć się znalezioną dziewczyną. W odrzutowcu mogli jedynie zbadać oraz opatrzyć zewnętrzne obrażenia, ale nigdy nie wiadomo, czy uszkodzeniu nie uległo również coś wewnątrz jej ciała. Co prawda, cały czas oddychała i nie miała poważnych ran, jednak lepiej sprawdzić, czy aby na pewno wszystko jest w porządku.

Kobieta nie mówiła nic, dopóki nie umieścili czarnowłosej w jednej z kabin. Jednak otwarte drzwi do drugiej, gdzie powinny znajdować się nieprzytomne osoby z Waszyngtonu, budziły podejrzenia. Zwłaszcza, że była pusta.

- Martha, co tu się stało pod naszą nieobecność? - spytał w końcu okularnik, pełny najgorszych podejrzeń.

- Jakby ci to powiedzieć... - zaczęła doktor, odwracając wzrok.

- Powiedz, że usmażyli się jak stek na grillu - odparła Lizzy, która właśnie dołączyła do towarzystwa. - Śmierdziało spalenizną przez ponad pół godziny, dlatego zostawiliśmy otwarte drzwi. Żeby w kabinie się wywietrzyło.

Azjatka westchnęła głośno na bezpośredniość koleżanki, przez której wypowiedź Larry, Alex oraz Hunter równocześnie przybrali pełne niepokoju wyrazy twarzy. Elizabeth od zawsze chciała zajmować się sekcją zwłok, na co w departamencie bardzo rzadko miała szansę. Dlatego to jej przypadły też takie zajęcia jak badanie krwi, tkanek i innych rzeczy z wnętrza ludzkiego ciała. Mówienie o sposobach śmierci przychodziło jej niezwykle swobodnie, a co ciekawsze przypadki wydawały się wręcz ją fascynować. Niestety, ku częstemu zdegustowaniu słuchaczy.

- Annie zauważyła, że w pewnym momencie ich funkcje życiowe uległy nagłemu zatrzymaniu. Stałam niedaleko, więc od razu mnie zawołała i pobiegła otworzyć kabinę. Niestety, wydobył się z niej okropny odór, a ciała były na tyle spalone, że doszło do natychmiastowej śmierci. Żadne z naszych urządzeń nie uległo awarii, więc podejrzewamy, że wina leży w nanitach, które znajdowały się w ich ciałach. Lizzy zabrała ich na późniejszą sekcję, więc niedługo dowiemy się szczegółów - wyjaśniła doktor.

- Jak Annie to przeżywa? - spytał od razu Alex.

- Odesłałam ją do pokoju i przez chwilę z nią tam siedziałam, ale potem poprosiła, żebym wyszła. Nie wydaje mi się, żeby dobrze to zniosła. Wiecie, jak to jest. Jeśli nie jest się przyzwyczajonym do oglądania śmierci, każdy jej widok będzie na początku wzbudzać silne emocje.

- Hunter, pójdziesz do niej? Wolałbym tu być, gdy ta dzisiaj znaleziona się obudzi, a nie wiemy, kiedy to nastąpi.

- Wiesz, że nie jestem dobry w pocieszaniu?

- Dasz radę. Potem dopracuję to, co zdziałasz - partner mrugnął do niego jednym okiem.

Brunet popatrzył na niego przez chwilę, po czym dość niepewnie ruszył w kierunku windy. Zazwyczaj Alex zajmował się pocieszaniem osób, kiedy któraś tego potrzebowała, ale czasem prosił Huntera, by przejął to zadanie. Dlaczego? Chłopak mógł się tylko domyślać, jednak wydawało mu się, że jest to wynikiem rozmowy, którą kiedyś przeprowadzili na temat metod treningowych organizacji.

W ośrodku szkoleniowym departamentu rekrutów odpowiednio przygotowywano, by po przeniesieniu do bazy byli od razu gotowi na to, co może spotkać ich na misji. Nie mogli pozwolić, aby empatia, żal lub poczucie moralności nimi kierowały. Zawsze musieli stawiać dobro większości ponad jednostkę, bez względu na osobiste odczucia. Jeśli mieli pozbyć się lub pochwycić niebezpiecznego człowieka kosztem życia kilku innych osób, musieli to zrobić, by ocalić resztę społeczeństwa. Kolejnym wymaganiem, było traktowanie wszystkich jednakowo, bez względu na płeć, wiek czy poziom zamożności, o kolorze skóry nawet nie wspominając. Każdy człowiek miał dla nich taką samą wartość. A co najważniejsze, rekruci nie mogli się wahać przed odebraniem komuś życia własnymi rękoma, jeśli było to jedyną opcją.

Alex, poznawszy szczegółowo proces przygotowania i wymagania, uznał, że Departament Ochrony Ludzkości to miejsce, gdzie traci się całe swoje człowieczeństwo, a ich organizacja prędzej czy później upadnie, jeśli dalej będzie się wyzbywać współczucia wobec ludzi. Jak mieli chcieć ich chronić, skoro oduczali się empatii? Prędzej czy później przestaliby dostrzegać sens w swojej działalności. Tylko jeden Hunter stanowił wyjątek i partner widział w nim nadzieję dla departamentu. Na misjach zachowywał się wzorowo i wydawałoby się, że jest przykładem idealnego żołnierza, podobnie jak dowódca. Jednak doświadczył raz sytuacji, w której został postawiony pod ścianą, a zabicie przeciwnika było jedynym sposobem na przeżycie. Wtedy też wyszła na jaw jedna z jego "wad". Gdyby nie Alex, prawdopodobnie bruneta nie byłoby już na świecie. Tylko dlatego, że nie był w stanie wykonać minimalnego ruchu palcem, kiedy na celowniku znajdował się człowiek. Wydarzyło się to w dniu, w którym doszło do ich pierwszego spotkania i po całym zajściu zawarli układ, według którego szatyn miał odtąd pociągać za spust za Huntera. Sytuacja ta została ich tajemnicą, o której nikt nigdy się nie dowiedział.

Alex widział w swoim partnerze kogoś z na tyle silnym kręgosłupem moralnym, że aby go zmienić, potrzeba było znacznie więcej niż typowego szkolenia. Za to go szanował, a za cel obrał pilnowanie, aby nie utracił swoich wrodzonych cech charakteru oraz resztek człowieczeństwa, które inni żołnierze departamentu dawno utracili. Hunter sądził, że wysyłanie go od czasu do czasu, by kogoś pocieszyć, stanowiło jedno z ćwiczeń na zachowanie współczucia i ciepła wobec ludzi.

Kiedy chłopak opuścił laboratorium, Larry odesłał Marthę oraz Lizzy do swoich pracowni, po czym przeszedł do badania dziewczyny. A raczej zamierzał przejść, dopóki jego spojrzenie nie skrzyżowało się z jej ciemnymi oczami. Nie miał pojęcia, w którym momencie dziewczyna obudziła się, bo dałby sobie rękę uciąć, że jeszcze sekundę temu leżała jak zabita. Jednak teraz była na tyle zdezorientowana i wystraszona, że po dłuższej wymianie spojrzeń z doktorem, wybiegła gwałtownie przez drzwi. Nie wiadomo, dokąd by uciekła, gdyby czekający przed kabiną Alex nie wykazał się błyskawicznym refleksem oraz nie pochwycił uciekinierki za ramiona.

- Wooow, spokojnie, gdzie tak pędzisz? Larry nadużył swoich praw jako lekarz? - spytał żartobliwie, jednak jej wcale nie było do śmiechu.

- Puszczaj mnie! Co to za miejsce?! - krzyczała, próbując się wyrwać z uścisku.

- Wszystko ci wyjaśnimy, o ile się uspokoisz. Powinnaś chociaż tyle zrobić za uratowanie życia - odparł, nieco odsuwając ją od siebie.

Zobaczywszy wizerunek tego, który ją złapał, momentalnie znieruchomiała i wbiła w niego spojrzenie, jakiego szatyn jeszcze nigdy nie doznał. Uczucia, które znalazły odbicie w jej oczach, zmieniały się diametralnie w ciągu tych kilkunastu sekund. Najpierw niedowierzanie, potem złość, a następnie nieufność i zdezorientowanie.

- Zgoda - odpowiedziała wreszcie niskim tonem głosu.

- Dziękuję - kiwnął głową i spojrzał na doktora, który czekał przed kabiną, aż wyciszy ich uciekinierkę. - Myślę, że dalsze badania nie będą potrzebne. Ma się całkiem dobrze - zaśmiał się chłopak, po czym ruszył wraz z dziewczyną z powrotem do kabiny.

Tam polecił jej, aby usiadła na łóżku, a on i okularnik usiedli na krzesełkach naprzeciwko. Gdyby usiedli obok niej, mogłaby czuć się zamknięta w małej przestrzeni, z kolei stanie nad nią mogło powodować presję i dyskomfort. Dlatego zajęcie miejsc na innych przedmiotach w pobliżu zawsze uznawali w takiej sytuacji za najlepsze rozwiązanie.

- Zacznijmy od wyjaśnień. Ja jestem Alex, to Larry - wskazał na doktora. - Znajdujemy się w bazie Departamentu Ochrony Ludzkości, tajnej organizacji, która zajmuje się wyjątkowo niebezpiecznymi sprawami. Obecnie w naszym państwie, a możliwe, że na kontynencie lub i całym świecie wszyscy ludzie stracili przytomność, a w miastach grasują mechaniczne wilki i jakkolwiek dziwnie to brzmi, musisz nam uwierzyć na słowo. Gdy byliśmy w Waszyngtonie na powiązanej z tą sytuacją misji, ktoś wypchnął cię z okna budynku. Straciłaś wtedy przytomność i razem z moim partnerem postanowiliśmy cię zabrać ze sobą, aby ci pomóc. Nadążasz? - spytał Alex, a gdy dziewczyna powoli przytaknęła ruchem głowy, kontynuował. - Teraz przejdźmy do ciebie. Pamiętasz może, kiedy obudziłaś się w mieście lub dlaczego ktoś chciał cię zabić?

Dziewczyna spuściła wzrok, intensywnie się zastanawiając. Często zdarzało się, że po utracie przytomności potrzeba było nieco czasu na przypomnienie sobie minionych wydarzeń, toteż szatyn wraz z okularnikiem cierpliwie czekali, nie pośpieszając jej. W końcu zerknęła przelotnie na chłopaka, po czym przymknęła oczy i westchnęła głośno.

- Niczego nie pamiętam.

- Rozumiem - odpowiedział Alex. - Może w takim razie podasz nam swoje imię i opowiesz trochę o sobie?

- Nie słyszałeś, co przed chwilą powiedziałam? Nic nie pamiętam, nawet tego, gdzie mieszkam - warknęła ze zirytowaniem.

Obaj zmarszczyli brwi, widocznie zdziwieni takim obrotem spraw. Jej wcześniejsze słowa uznali za odpowiedź na pierwsze pytanie, co było zrozumiałe, ponieważ często nie pamiętało się zdarzeń tuż przed utratą przytomności. Jednak nie spodziewali się, że jej brak pamięci odnosi się do ogólnego stanu rzeczy.

- Niedobrze - skomentował Larry, patrząc na nią z niepokojem.

- Taka utrata pamięci jest możliwa?

- Teoretycznie tak. Nie wiemy, co dokładnie przeżyła, zanim ją znaleźliście, ale nawet ten upadek z okna mógł spowodować na tyle mocne uderzenie, że straciła wszelkie wspomnienia. Niewykluczone, iż również wcześniej mogła otrzymać cios, który by do tego doprowadził - wyjaśnił doktor.

- Nawet swojego imienia nie pamiętasz? - Alex ponownie zwrócił się do czarnowłosej.

- Mmm - mruknęła, znów wysilając się na przypomnienie sobie czegokolwiek. - Nie pamiętam, ale niech będzie Raven. Jako jedyne przychodzi mi do głowy. Może dlatego, że należy do mnie.

- A swój wiek kojarzysz? - dopytywał się dalej.

- Jaki mamy rok i miesiąc? - spytała, marszcząc brwi.

- Lipiec, dwutysięczny trzydziesty dziewiąty rok.

- Nic - odpowiedziała po dłuższej chwili, krzywiąc się. - Wkurzające - mruknęła, a następnie spojrzała na Larry'ego. - Ty jesteś lekarzem. Wiesz, czy mi to przejdzie?

- Powinno, ale nie wiadomo, po jakim czasie. Może kilka dni, a może kilka tygodni lub nawet miesięcy.

- Ekstra - prychnęła z sarkazmem. - To co teraz?

- Larry przeprowadzi na tobie podstawowe badania kontrolne, a potem zaprowadzę cię do pokoju, który będziesz zajmowała podczas pobytu u nas. Wybacz, ale niestety jest to czas nieokreślony. Pokój będziesz dzieliła z dziewczyną, którą zabraliśmy z Waszyngtonu dwa dni temu, gdy całe piekło się rozpoczęło. Pewnie się dogadacie, wyglądasz na mniej więcej w jej wieku.

- Czekaj. Mówiłeś, że wszyscy ludzie są nieprzytomni - zmarszczyła brwi. - Dlaczego ja, wy i ona nie?

- Też chcielibyśmy znać szczegóły, ale mamy tylko teorie - westchnął Larry. - Prawdopodobnie ją wybudziła ta sama osoba co ciebie i tego, kto chciał się ciebie pozbyć. Chociaż przyznam, że to nie do końca trzyma się kupy. Pozwól, że przejdę do badań. Będzie polegało na pobraniu krwi, rentgenie, zmierzeniu wzrostu, wagi, ciśnienia i tym podobne. Po tym pierwszym wyjdę z kabiny i przez mikrofon będę ci mówić, jak i gdzie masz się ustawić lub usiąść, aby urządzenia odpowiednio wykonały swoją pracę.

- Dobrze - odpowiedziała dziewczyna, choć nie ukrywała niezadowolenia z obecnej sytuacji.

- Alex, pójdziesz w tym czasie poinformować dowódcę?

- Z przyjemnością - kiwnął głową. - Raven, bądź tak miła i zaczekaj tu na mnie, jeśli skończycie badania zanim wrócę - polecił, po czym odszedł spokojnym krokiem.

Znalazłszy się w windzie, od razu wyjął z kieszeni telefon, którego tego dnia używał tylko podczas lotu do Waszyngtonu. Całą drogę powrotną przesiedział przy Raven, z której obecności Caroline okazywała jeszcze większe niezadowolenie, niż z Annie. Może i jej podejrzenia były w jakimś stopniu uzasadnione, ale szatyn uważał, że przesadza. Szczerze tęsknił za tymi paroma miesiącami spędzonymi w departamencie, kiedy Peter jeszcze żył, a rudowłosa zachowywała się zupełnie inaczej. Wtedy prawie cały czas miała uśmiech na ustach oraz lubiła żartować. Alex nawet lubił się z nią droczyć lub wymieniać niewinnymi docinkami, kiedy się mijali. A po śmierci Petera? Jakby wstąpiła w nią zupełnie inna osoba. Spoważniała, stała się chorobliwie nieufna oraz podejrzliwa wobec ludzi spoza organizacji. Nawet chłopakowi zaczęła zarzucać nielojalność oraz zdradzanie ich na każdym kroku. Vincent chciał dać jej miesiąc przerwy od jakiejkolwiek pracy w departamencie, by mogła spokojnie przeżyć żałobę i pozwolić, aż rozpacz oraz gorycz wyciszą się w swoim tempie, zamiast na siłę je w sobie tłumić. Jednak ona uznała, że tego nie potrzebuje i może nadal brać udział w misjach. Może chciała tym zaimponować, a może nie życzyła sobie tych współczujących spojrzeń innych, ale bardziej sobie zaszkodziła niż pomogła. Alex nie znosił osób, które tłumiły w sobie wszystko, zamiast po ludzku dać upust emocjom i mieć je z głowy. Wielokrotnie proponował jej wypłakanie się i wsparcie w tajemnicy przed innymi, gdy byli akurat sam na sam, ale przez to kobieta stała się wobec niego jeszcze bardziej cięta i wrogo nastawiona. Może dlatego, że jako jedyny dostrzegł jej słabość, którą tak bardzo starała się ukryć? Tak podejrzewał na podstawie znajomości jej charakteru z własnych obserwacji. Czekał na dzień, w którym w końcu wybuchnie z całą siłą gromadzoną przez półtora roku.

*

Użytkownik Wolf dołączył do czatu.

Wolf: X, widzę ciebie. Valentinie i Francisowi nie zgubiło się przypadkiem któreś dziecko?

X: Właśnie przybyli do Waszyngtonu kilka minut temu i przekazali wszystkim alfom, że Raven zaginęła. Skąd wiesz?

Wolf: Znajduje się w bazie departamentu cała i zdrowa, tylko trochę poobijana.

X: X jest wielce zaskoczone! Jak to się stało?

Wolf: Opowiem wszystko, kiedy reszta się tu zbierze. Wiesz, kiedy DJ będzie?

X: X przekaże mu, żeby wszedł na czat wieczorem oraz Moon, jeśli pojawi się do tego czasu. Co do Raven, bardzo przeszkadza w realizacji naszego planu?

Wolf: Na razie wszystko jest pod kontrolą. W razie jakichkolwiek problemów damy znać. I tak prawie cały czas siedzisz na tym czacie, X.

X: Ktoś musi pilnować, czy aby nie wystąpiły komplikacje. Na szczęście Valentina i Francis mają X za dziecko technologii, które po prostu uwielbia grać, więc nie podejrzewają, że z kimś się kontaktuje!

Wolf: Czekam na dzień, w którym poznamy twoją tożsamość albo chociaż płeć.

X: Ohoho, X dało wam tu już tyle wskazówek, że Pan DJ ma ochotę przetrzepać X łeb! Spokojnie, jeśli nasz plan wypali, to wkrótce się spotkamy i poznacie moją tożsamość.

Wolf: Mam nadzieję, chociaż nie ukrywam, że posiadam już pewne teorie.

X: X podejrzewa, że któraś z nich jest strzałem w dziesiątkę. Przekonamy się za kilkanaście dni. Postarajcie się wytrzymać do tego czasu z niepewnością. Muszę na chwilę iść, do napisania!

Użytkownik X opuścił czat.

Użytkownik Wolf opuścił czat.

*

- Dowódco! - zawołał radośnie Alex, pukając do drzwi gabinetu.

- Jestem zajęty - odpowiedział stanowczo mężczyzna, tym samym nie udzieliwszy zgody na wejście do środka.

- Mam bardzo ważne wieści od Larry'ego - dodał, uśmiechając się przebiegle.

Już zdążył się nauczyć, że Vincent często wykręcał się rzekomym zajęciem, zwyczajnie chcąc go spławić. To wcale nie tak, że chłopak czasem przychodził z błahostkami czy po prostu w celu zaparzenia kawy w ekspresie, którego jedyny egzemplarz znajdował się w tym gabinecie. Okazał się jednak cwańszy i gdy potrzebował dostać się do dowódcy, sam czasem biegał po całej bazie i pytał, czy nie przekazać jakiejś wiadomości. Tym razem nawet nie musiał długo szukać, bo doktor sam postanowił się nim posłużyć. Dlatego po chwili milczenia wreszcie padła oczekiwana odpowiedź.

- Wejdź.

- Dowódca to jednak potrafi być zabawny - zaśmiał się, wszedłszy do środka i stanął przed biurkiem, za którym siedział mężczyzna, w przeciwieństwie do chłopaka zupełnie nie uznając zaistniałej sytuacji za śmieszną. - Niestety nie mam zbyt dobrych wiadomości. Pod naszą nieobecność dwójka nieprzytomnych osób z Waszyngtonu spaliła się, prawdopodobnie za sprawą nanitów w ich krwi.

- Wiadomo, kiedy dokładnie? - spytał, od razu okazując większe zainteresowanie.

- Trzeba spytać Marthy, Lizzy lub Annie, one przy tym były. Pewnie ciekawi cię, w którym momencie naszej misji to się stało?

- Oraz czy przytrafiło się to tylko tej dwójce, czy większej ilości osób lub może wszystkim. Druga opcja miałaby sens. Jeśli planowaliby mainstreamowo przejąć władzę, łatwiej zapanować nad mniejszą grupą ludzi. Pytanie, czy ci, których pozbawili życia, byli losowi, wybierani według terenu lub w precyzyjny sposób na podstawie jakichś określonych wymagań - rozmasował palcami skórę na czole.

- Cóż, to nie koniec złych wieści - dodał z lekkim zakłopotaniem. - Ta, którą dzisiaj znaleźliśmy, Raven, odzyskała przytomność. Minus jest taki, że straciła pamięć i nie wiadomo, kiedy ją odzyska. Prawdopodobnie w którymś momencie otrzymała bardzo mocny cios w głowę.

- Czyli nie wiemy niczego nowego - podsumował, odchylając się na oparcie swojego fotela. - Skoro już tu jesteś, powiedz mi jedną rzecz. Co myślisz o tym wilku, który uciekał w stronę granic miasta? Caroline i Jace dostrzegli, że miał zielone oczy, tak jak ten, którego oślepiliście wy.

- Myślę, że ktoś nimi sterował i prawdopodobnie był wtedy w Waszyngtonie. Gdy zobaczył, że jesteśmy w stanie oślepić tego wilka, postanowił ostałego wycofać. Jednak to nie tłumaczy, dlaczego reszta pozostała w spoczynku, nawet gdy rozbrajaliście jednego z nich.

- Ten, którym zajął się Larry, miał czerwone szkło, za którym znajdowała się dioda. Tak samo jak te, które spotkaliście dwa dni temu. Zespoły wysłane wtedy do innych stanów również natknęły się na wilki. W każdym stanie miały one inne oczy. Możliwe, że są one podzielone na kolorystyczne grupy i każdą steruje inna osoba, prawdopodobnie monitorująca wszystko z jakiegoś dogodnego miejsca. Sytuacja z Waszyngtonu wskazywałaby na to, że w ich grupie wystąpił jakiś konflikt i teraz jeden próbuje zaszkodzić drugiemu. Kojarzy ci się to z czymś? - zrobił krótką pauzę. - Gdyby hipotetycznie podstawić w tej roli Raven i tego, który według was ją wypchnął, mamy owy konflikt. Tłumaczyłby, dlaczego byli przytomni, ale nie dlaczego toczyli walkę. Oczywiście to tylko teoria, która może okazać się nieprawdziwa, ale mimo wszystko, zalecam być ostrożnym w stosunku do Raven. Nawet, jeśli rzeczywiście straciła pamięć, może w każdym momencie wszystko sobie przypomnieć i nie wiadomo, jak wielkie niebezpieczeństwo będzie dla nas stanowić. Najlepiej, gdyby Larry pod jakimś pretekstem założył jej naszyjnik bezpieczeństwa.

- Przekażę mu - kiwnął głową Alex. - To wszystko?

- Wszystko. Możesz odejść - odpowiedział dowódca i zaczekał, aż chłopak opuści gabinet.

W chwili, w której drzwi się zamknęły, Vincent wstał z fotela, a następnie podszedł do dużego okna za sobą. Miał pewne podejrzenia co do sprawców całego wydarzenia, jednak dotąd podzielił się nimi tylko z Larrym, który był dla niego najbardziej zaufaną osobą w organizacji. Niepokoiło go, że okażą się one niestety słuszne, a co za tym idzie, będzie ich czekać cały szereg bitew do stoczenia. Mimo, że nie mieli o tym żadnych informacji, nikt nie powiedział, że wraz z ich organizacją, nie powstała jakaś inna, która śledziła uważnie ich rozwój. Skoro miała na tyle zaawansowaną technologię, by dokonać tak ogromnego i dopracowanego przedsięwzięcia... Obawy, że istnieją silniejsi od departamentu, mogły okazać się przerażającą prawdą. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro