Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

- Martha, proszę cię, jeszcze trzydzieści minut do pobudki! - dało się słyszeć błaganie Alexa, a gdy Annie uchyliła powieki, dostrzegła gwałtowny ruch przy brzegu łóżka.

Na którym z resztą zrobiło się nagle bardzo luźno.

Aby zrozumieć co się stało, należało cofnąć się w czasie o parę godzin wstecz. Całe popołudnie spędziła w laboratorium na pomaganiu Larry'emu i przy okazji powiększaniu swojej wiedzy o departamencie np. kiedy oraz jak powstał. W 1945 roku, zaraz po drugiej wojnie światowej, pewien wpływowy człowiek doszedł do wniosku, że potrzebna jest grupa działająca w cieniu, o większych uprawnieniach i niepodległa w stu procentach amerykańskiemu rządowi, która będzie dbała o ogólne dobro wszystkich ludzi na świecie oraz ich poczucie bezpieczeństwa. Między innymi do jej celów miało należeć zapobieganie wojnom oraz konfliktom na większą skalę. Spośród dwudziestu zapytanych rodzin, osiemnaście zgodziło się wziąć udział w tworzeniu organizacji. Na początku była ona całkowicie tajna i nie miała nawet stałej bazy. Spotkania odbywały się w różnych miejscach, a decyzje podejmowano raz na dłuższy czas. Dopiero z biegiem czasu zawiązywano porozumienia z rządzącymi i zbudowano dwie siedziby: jedna będąca bazą, a druga ośrodkiem szkoleniowym dla przyszłych członków. Do departamentu nie przyjmowano nikogo spoza rodzin, które brały udział w jej tworzeniu. Wszyscy wspólnie uznali, że zamknięte oraz zaufane grono będzie najlepszym rozwiązaniem na zapobiegnie szpiegom, zdrajcom i tym podobnym.

Obecnie wyjątkiem był Alex, który dostał się do organizacji w sposób, którego szczegóły znali tylko on sam oraz Vincent.

Po zasileniu umysłu sporą ilością informacji, Annie niczego nie potrzebowała tak bardzo, jak ciepłego prysznicu i odpoczynku. Tym bardziej jej zdezorientowanie przybrało na sile, gdy po wyjściu z łazienki myślała, że od upragnionego snu dzieli ją zaledwie kilka kroków do łóżka, a zamiast tego ujrzała...

- Co wy tu robicie? - spytała zaskoczona, widząc Alexa oraz Huntera.

W jej pokoju. Siedzących na brzegu jej łóżka. To znaczy, ten pierwszy siedział, drugi stał niezbyt przekonany co do pomysłu swojego chłopaka.

- Jutro wyjeżdżamy na niebezpieczną misję, a mamy z Hunterem taki zwyczaj, że każdą noc przed misją spędzamy razem, bo nigdy nie wiadomo, czy nie będzie ostatnią. Skoro jesteś jak młodsza siostra, postanowiłem, że dziś dołączysz do tej tradycji.

- Od kiedy jestem dla ciebie jak młodsza siostra? - zmierzyła ich wzrokiem, zestresowana na samą myśl, że miałaby się z nimi kisić w jednym łóżku.

- Odkąd podpatrzyłem w papierach, że jesteś ode mnie młodsza o trzy lata, a Vincent przypomniał o panującej u nas zasadzie: kto znajdzie, ten się zajmuje. Na początku chciałem cię nazwać moją małą córeczką, ale jakoś nie spieszy mi się do ojcostwa, a młodszą siostrę zawsze chciałem mieć!

Stała jak wryta. Spojrzała na Huntera, szukając u niego jakiegokolwiek ratunku i interwencji. Telepatycznie próbowała przekazać "Powiedz mu coś" i chociaż wyglądał, jakby odebrał wiadomość, jego spojrzenie mówiło samo za siebie.

- Już próbowałem, jest uparty jak osioł.

Dlatego powzięła szybką decyzję przejęcia sprawy w swoje ręce. Niby spokojnie podeszła do łóżka, a następnie w mgnieniu oka chwyciła poduszkę, z którą rzuciła się niespodziewanie na szatyna, wciskając ją w jego twarz, by odciąć wszelki dopływ powietrza.

- Sam się przekonaj, jak smakuje posiadanie rodzeństwa!

Tego drapieżnego trybu Annie jeszcze nie znali, chociaż musieli przyznać, że był całkiem zabawny. Na tyle, że wywołał cichy śmiech u obydwu. Niewiele jeszcze o niej nie wiedzieli, ale na tyle, ile ją poznali, spodziewali się jednej z trzech opcji: zacznie krzyczeć, wypchnie ich za drzwi lub wyjdzie z pokoju i poszuka noclegu u kogoś innego. Ale nie tego. Chociaż reakcja Alexa wskazywała na coś zupełnie odwrotnego. Szybko udało mu się chwycić za poduszkę, którą odsunął od siebie i podnosząc do siadu, przycisnął do klatki piersiowej dziewczyny.

- Spokojnie, młoda. Załatwmy to po męsku. Kamień, papier nożyce. Jeśli wygram, zgodzisz się na mój pomysł. Jeśli ty wygrasz, wychodzimy stąd. Zgoda?

- Stoi - odpowiedziała natychmiast, dostrzegając dla siebie szansę.

Niestety przeliczyła ze swoim szczęściem, bo po trzech szybkich rundach zakończyło się jej przegraną. W ten sposób znalazła pierwszy powód do pałania nienawiścią wobec braku zamków w pokojach.

Następnym problemem, jaki pojawił się tego wieczoru, było ustalenie miejsc. Annie chciała leżeć przy zewnętrznym brzegu, ale koledzy podejrzewali ją o niecny plan wymknięcia się w nocy do sąsiedniego łóżka, więc przepchnęli ją pod ścianę. Hunter jednak uznał, że po tym wszystkim może dojść do kolejnych rękoczynów, więc lepiej, żeby on leżał w środku, rozdzielając dwójkę od siebie. Wtedy Alex uparł się, że on będzie znajdować się w środku, bo chce mieć przy sobie ich oboje jednocześnie. Gdyby ktoś przeprowadzał dyżury na korytarzu, już dawno zostaliby zganieni za hałas, jaki robili za drzwiami.

Sen, w jaki w końcu udało im się zapaść, został nad ranem przerwany przez Marthę, która zawsze przed pobudką roznosiła tabletki śniadaniowe. Przeżyła niemały szok, gdy zobaczyła w pokoju nowej w ich organizacji dziewczyny ją oraz dwóch chłopaków w jednym łóżku. Od razu obudziła Alexa i Huntera, niemalże wyciągając ich za uszy na podłogę. Właściwie pociągnęła ich na tyle mocno, że sami się sturlali. I właśnie tym spowodowany był jęk, który obudził nastolatkę.

- Martha, proszę cię, jeszcze trzydzieści minut do pobudki!

- Mogłabyś nam bardziej ufać, przecież wszystkiego pilnowałem - mruknął Hunter.

- I przez ciebie partner mi będzie marudził na misji z niewyspania!

- Nie obchodzi mnie to. Nie będziecie jej demoralizować na moich oczach - odrzekła oburzonym tonem głosu.

Kiedy Annie rozpoznała głos kobiety, natychmiast otworzyła oczy szerzej, podnosząc się do siadu. Jej oczom ukazał się widok chłopaków leżących na podłodze i stojąca nad nimi Azjatka, wyglądająca jak nauczycielka, która przyłapała uczniów na czymś bardzo złym. Od razu przypomniało jej się ich nieporozumienie poprzedniego dnia.

- Martha, to nie tak... - zaczęła się tłumaczyć, próbując jakoś ratować sytuację.

- Miałam cię za wychowaną dziewczynę. Jeśli jednak nie chodziło ci o gumkę do włosów, mogłaś mi wyznać, że cię do tego namawiają - chwyciła obu chłopaków za fraki, a następnie wywlekła ich po podłodze na korytarz oraz zamknęła drzwi.

I tyle ich tego ranka widziała.

Następny raz był, gdy siedziała już przy biurku Larry'ego, pilnując nieprzytomnych i nagle rozległ się komunikat, że członkowie wyznaczeni do misji, mają dziesięć minut na pojawienie się w miejscu zbiórki. Zobaczyła ich w windzie, gdy znaleźli się już na dość sporej wysokości i pomachali w jej stronę. Uśmiechnęła się tylko lekko i zrobiła to samo. Mogłoby się wydawać, że będzie na nich zła, w szczególności na Alexa za to, co odstawił wieczorem i porannym tego zakończeniem. Jednak nigdy nie potrafiła się na kogokolwiek długo gniewać, a teraz była w stanie nawet śmiać się z tego. Pewnie właśnie to zrobiłaby też w tym momencie, gdyby nie inne uczucie, które zaczęło się tlić gdzieś w głębi niej.

Niepokój. Miała okazję ujrzeć na własne oczy, jak niebezpieczne było tamto wilkopodobne coś. Bez wątpienia stanowiło tylko robotyczny mechanizm, ale po części zachowywało się, niczym żywe zwierzę. W dodatku z bardzo mocnym pancerzem, skoro nawet pociski szatyna go nie spowolniły, dopóki nie strzelił w oczy. Banalny słaby punkt, ale trudny do trafienia, gdy jest osadzony głęboko we łbie, który podczas biegu cały czas się ruszał. Spory minus stanowiła też niewiedza na temat tego, czy są z góry zaprogramowane do wykonywania konkretnych zadań, czy ktoś nimi na bieżąco steruje. Tak czy inaczej, starcie z nimi było jak polowanie, tylko z zamianą ról - tu człowiek był ofiarą, która musiała walczyć o przetrwanie, a wilk myśliwym. Właśnie to powodowało niepokój u Annie. Może nie zdążyła się bardzo przywiązać do kogokolwiek w organizacji, ale miała nadzieję, że wszyscy wrócą cali i zdrowi. Widziała już wystarczająco śmierci. Teraz przynajmniej wiedzieli, z czym się mierzą i byli lepiej przygotowani, ale nie umniejszało to niebezpieczeństwu, jakie wiązało się z misją.

Jeszcze większą jego świadomość mieli ci, którzy zostali wtajemniczeni w plan działania. Był na pozór prosty. Larry z Vincentem mieli zająć się unieruchomieniem jednego z wilków i wymontowaniem nośnika danych. Hunterowi i Alexowi przydzielono kręcenie się w pobliżu i oślepianie machin, które przybyłyby na ratunek lub po prostu zwabione przytomnymi ludźmi. Cała reszta miała odwracać uwagę innych wilków oraz odciągać je daleko od miejsca, gdzie będą pracowali dowódca wraz z doktorem. Innymi słowy, tym razem nie mogli uciekać, a wręcz wychodzić naprzeciw machinom.

Jednak nie mieli pojęcia o jednym, istotnym szczególe, a raczej dwóch, które mogły narazić ich plan na niepowodzenie. Dwójka osób walcząca w Waszyngtonie o... Właśnie, o co? Gale rzucił rękawicę, a Raven nie miała nawet czasu na zdecydowanie, czy chce ją podnieść, czy nie. Została od razu zaatakowana i doskonale wiedziała, że chłopak nie chciał żadnego fair-play pojedynku, a jedynie jej eliminacji. Nie miał skrupułów, podobnie jak ona oraz całe ich rodzeństwo, które zostało w ten sposób wychowane. Albo jej życie, albo jego. Nie było żadnej innej opcji. Jak departament nie spodziewał się jakichkolwiek oznak życia w Waszyngtonie, tak walcząca dwójka nie spodziewała się, że organizacja powróci do miasta po dwóch dniach. I to akurat w najmniej dogodnym dla nich momencie.

Zanim jeszcze odrzutowiec wylądował w stolicy, wyleciały z niego dwie kulki, które pełniły rolę małych satelit. Przesyłały one obraz miasta oraz poruszających się po nim obiektów kierowcom, by mogli oni sterować Quick Jackami będąc w bezpiecznym miejscu. Dzięki temu osoby znajdujące się na pojazdach mogły skupić się na celu, zamiast pilnować drogi. Było to przydatne zwłaszcza teraz, gdy wilki mogły wyskoczyć dosłownie z każdej strony. Tym razem kierowca dowódcy miał sterować Quick Jackiem Alexa oraz Huntera i trzymać ich tuż za Vincentem oraz Larrym, który z kolei umocował holograficzny ekran na panelu pojazdu, który zajmowali, aby wyjątkowo móc samemu nim kierować. Kiedy obraz wyświetlił się już na wszystkich ekranach, podjazd opadł na ziemię i wyjechały z niego wszystkie Quick Jacki po kolei. Po opuszczeniu pokładu przez ostatni pojazd, odrzutowiec dla bezpieczeństwa znów wzbił się w górę, by szybować w pobliżu miejsca lądowania.

W mieście niewiele się zmieniło. Ludzie nadal leżeli nieprzytomni, z których część była już martwa, o czym świadczył na razie jeszcze nieintensywny, ale nieprzyjemny zapach unoszący się w powietrzu. Jednak czymś, co budziło zdziwienie, było zachowanie wilków. Na początku w ogóle nie mogli żadnego dojrzeć i już mieli nadzieję, że po prostu ich nie ma. Zgasił ją dopiero ten, którego ujrzeli za rogiem jednego budynku. Alex już przygotował łuk spodziewając się natychmiastowego pościgu, jednak machina ani drgnęła. Leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami, w pozycji Sfinksa niczym zaczarowana. Tak samo, jak cała reszta wilków, które wkrótce napotkali.

- Tyle z zabawy? - szatyn nie krył swojego zdziwienia.

W końcu Larry zatrzymał Quick Jacka przy jednym z leżących, a następnie dla bezpieczeństwa wbił w szczelinę z boku małe urządzenie przypominające metalowy kołek, które pierwotnie miało unieruchomić któregoś z goniących ich wilków.

- Nie traćcie czujności, któryś z nich może zaraz się obudzić i zaatakować znienacka - polecił Vincent, po czym razem z doktorem podeszli do łba machiny, a doktor wspiął się na pysk, z którego miał lepszy widok na oko, skąd chciał zacząć rozwiercanie mechanizmu.

Jak się wkrótce okazało, mężczyzna miał chyba wrodzoną intuicję, jaką zazwyczaj posiadały kobiety albo po prostu bardzo dobrze przewidywał każdą z możliwych opcji. Nagle rozległ się pisk z panelu pojazdu, a gdy Hunter nacisnął zielony guzik, otrzymali komunikat od kierowcy.

- Coś się do was zbliża, uważajcie.

Zaraz po wypowiedzeniu tych słów zza najbliższego rogu wyłonił się spokojnym krokiem wilk, od razu zwracając głowę w ich kierunku. Przez chwilę stał nieruchomo, po prostu im się przyglądając. Zupełnie inaczej niż ten spotkany przez nich dwa dni wcześniej. Od tamtego odróżniał go również zielony kolor oczu, przez co wyglądał zdecydowanie mniej złowieszczo. Przez moment wydawało się, że zrezygnuje z atakowania i przejdzie obok obojętnie, ale niestety nadzieja okazała się złudna. Machina nagle zerwała się do biegu, na co Hunter równie szybko zareagował, nie czekając na wydanie polecenia kierowcy, a potem czekanie, aż je wykona.

- Według twojego planu - ruszył pojazdem w kierunku wilka, coraz bardziej się rozpędzając.

- Zapewniam, że zadziała - dobył łuku i już naciągał jego niewidzialną cięciwę.

Może jechanie wprost na machinę wydawało się szaleństwem, ale mieli w tym cel. Nie mieli pojęcia, czy machina rusza na Vincenta i Larry'ego czy na nich, toteż musieli upewnić się, że przyciągną jej uwagę. Znalazłszy się dostatecznie blisko, Alex umyślnie chybił pierwszą strzałą, trafiając nią między oczy. Zgodnie z przewidywaniami, nastąpił moment zdezorientowania machiny, który wykorzystali na przemknięcie tuż pod jej brzuchem.

- Dobrze idzie! - krzyknął podekscytowany szatyn, unosząc obie ręce do góry.

Zgodnie z planem, wilk natychmiast odwrócił się do tyłu i puścił się biegiem za nimi. Bo który plan Alexa by się nie sprawdził? Może jakieś wyjątki się zdarzały, ale sporadycznie i na całe szczęście nie tym razem.

- Cody, jesteś tam jeszcze? - spytał Hunter, nachylając się do głośnika.

- Jestem i widzę, że przejęliście stery.

- Wybacz, zabrakło nam czasu na komunikację. Oddaję ci kierowanie. Trzymaj nas w takiej odległości od wilka, by nas nie doścignął, ale i nie zniechęcił się zbyt szybkim dla niego celem. Zostawiam cię na linii.

- Rozumiem - odparł kierowca.

Brunet odszedł od panelu i stanął obok swojego partnera, dobywając własnej strzelby, która również rozłożyła się z postaci małej kostki do pokaźnej broni. Uniósł ją na wysokość oczu, mierząc w lewe oko wilka, podczas gdy Alex miał już na celowniku prawe i tylko czekał z uśmiechem, aż chłopak się przygotuje.

- Mam odliczać? - zerknął na partnera.

- A kiedykolwiek odliczasz?

- Tylko upewniam się, że nadal czujesz się w formie.

Równocześnie wystrzelili, doskonale wyczuwając moment, w którym drugi także to zrobi. Nigdy nie potrzebowali specjalnego sygnału, aby wykonać zgrany ruch w tym samym momencie. Może właśnie ta niewyuczona synchronizacja, która właściwie pojawiła się znikąd, czyniła ich idealnym duetem, jakiego nie było w organizacji już od bardzo dawna.

Machina natychmiast się zatrzymała, panicznie obracając we wszystkie strony jakby przestraszyła ją nagła utrata wzroku. Oczywiście z tego też względu wstrzymała pościg, a po chwili położyła się, skomląc cicho.

- Cody, są jeszcze jakieś znajdujące się w ruchu? - spytał brunet, podszedłszy do panelu.

- Jeden, ale kieruje się w stronę granicy miasta i zaraz ucieknie poza nie. Najbliżej znajdują się Caroline z Jace'em, ale nie wiem, czy go dogonią, by spróbować zestrzelić.

- Nawet jeśli im się nie uda, nie sprawia to problemu tak długo, jak wilk nas nie atakuje. Aczkolwiek jego zachowanie jest dość dziwne.

- Mniej roboty dla nas, przynajmniej się nie namęczymy. Chociaż przyznam, że oczekiwałem więcej adrenaliny - prychnął z rozbawieniem Alex.

Przymknął na moment oczy, zaczesując włosy do tyłu, a gdy na powrót uchylił powieki doznał wrażenia, jakby czas nagle zwolnił.

Ciekawe, czy ona też tego doświadczyła, kiedy ich spojrzenia się skrzyżowały.

- Zawróć nas natychmiast - powiedział szybko zaniepokojony, nie spuszczając wzroku z jakiegoś minionego przez nich punktu.

- Co się stało? - Hunter odwrócił się do tyłu i właśnie w tym momencie z okna wypadła dziewczyna, na której widok oboje otworzyli szerzej oczy.

Znowu istniała osoba, która była dziwnym przypadkiem przytomna. Tym razem nawet nie jedna, bo gdyby dziewczyna dopuściła się samobójczego aktu, raczej wybrałaby dach albo chociaż wyższe piętro. I spadłaby tuż przy samej ścianie, a nie w pewnej odległości od budynku. Z pewnością ktoś wypchnął ją z okna przy użyciu dość dużej siły.

Natychmiast zawrócili Quick Jacka do miejsca, gdzie prawdopodobnie spadła dziewczyna.

- Co się stało? - powtórzył pytanie Huntera Cody, widząc, że znów przejęli kierowanie.

- Potem ci wytłumaczymy - odparł Alex, po czym rozłączył ich z kierowcą.

Jako pierwszy zeskoczył z pojazdu i od razu pobiegł do punktu, w którym powinna spaść. Uklęknął obok, gdy już ją znalazł, teraz również nieprzytomną jak ludzie, na których wylądowała. Skąd wiedział, że to właśnie ta, którą widzieli spadającą z wysokości? Nikt w pobliżu nie miał takich kruczoczarnych loków, a jej ubiór stanowiły jedynie biała koszula oraz spodnie w tym samym kolorze, pobrudzone w licznych miejscach i gdzieniegdzie naznaczone plamami krwi. Siniaki na twarzy również sugerowały, że była uczestnikiem zaciętej bójki z kimś jeszcze. Czy te osoby też zostały obudzone przez sprawcę? Na to wyglądało. Tylko dlaczego jedna próbowała wyeliminować drugą?

Teraz leżała bezwładnie, zupełnie jak martwa. Żaden fragment jej ciała nie drgnął, nawet powieki, na których uchylenie najbardziej liczyli. Po chwili przyłożył ucho do jej ust i skierował wzrok na klatkę piersiową. Oddychała, a więc przeżyła upadek. Albo zadziałała siła uderzenia, albo została pozbawiona przytomności tuż przed wypchnięciem. Chłopak skierował wzrok w stronę wejścia do budynku, mrużąc oczy.

- Zajmij się nią przez chwilę, pójdę sprawdzić, czy ktoś tam jest - rzucił, gdy tylko Hunter do niego doszedł i zignorował głośne "Alex!", wbiegając do środka.

Budynek od wewnątrz wyglądał, jakby coś w nim wybuchło i cała konstrukcja ledwo trzymała się całości. Leżący wszędzie ludzie znacznie utrudniali poruszanie się, ale szatyn zręcznie ich omijał, posuwając naprzód. Dopiero w pomieszczeniu wypełnionym kolumnami zwolnił, aż w końcu całkowicie zatrzymał. Zdecydowanie wyczuwał tu czyjąś obecność.

- Wyjdziesz, czy czekasz na specjalne zaproszenie?

W tym momencie przestał jakkolwiek przypominać siebie. Albo raczej osobę, którą wykreował i prezentował w organizacji wszystkim dookoła jako swój prawdziwy wizerunek. Może właśnie taki by był, gdyby nie wydarzenia, w które został wciągnięty? Jego wyraz twarzy zmienił się teraz na śmiertelnie poważny, tak samo jak ton głosu. Gdyby Annie lub Hunter go teraz zobaczyli, prawdopodobnie przeraziliby się nie na żarty, uznając go z góry za niebezpiecznego człowieka, który z pewnością nie ma dobrych zamiarów. To właśnie była jego prawdziwa osobowość, która zakorzeniła się w nim głęboko już dawno temu, a maskował ją tylko po to, by zdobyć zaufanie innych. Nie było w nim ani krzty tej radości, którą tryskał w departamencie na prawo i lewo.

- Zastanawiam się, czy to na pewno ty, czy ktoś bardzo podobny lub duch - odpowiedział chłopak, po czym wyszedł zza kolumny. - Kopę lat, Alex - przywitał się, kładąc wyraźny nacisk na jego imię. - Myślałem, że do ponownego spotkania ze mną nie będziesz się tak rwał. Miła niespodzianka.

- Więc to ty, Gale - skwitował niezbyt zadowolony. - Co tu robisz? Niespodziewane problemy w raju?

- Powiedzmy, że mamy mały spór o miejsce w hierarchii - wzruszył ramionami. - Właściwie zamierzałem ją udusić, kiedy miałem do tego okazję, ale spojrzała w waszą stronę tak błagalnie, gdy przejeżdżaliście obok, że postanowiłem dać ją wam w prezencie. Powiedziałbym, że mam nadzieję, iż dobrze się nią zaopiekujecie, ale liczę na coś wręcz odwrotnego. Jej zniknięcie będzie mi bardzo na rękę.

- Jesteś pochrzaniony na miarę tej waszej rodzinki - odparł z niezmienną mimiką.

- Nie zaprzeczam, ale nie tylko o mnie w tym pomieszczeniu można tak powiedzieć - spojrzał na niego znacząco. - To wszystko, o co chciałeś spytać? Nie interesują cię inne nowinki? Mamy pierwsze efekty eksperymentalnego projektu "Nowe Społeczeństwo", mogłyby cię zainteresować.

- Niespecjalnie mnie obchodzą - prychnął. - Miałem chwilową nadzieję, że zaczynacie się rozpadać, ale skoro to konflikt jedynie pomiędzy tobą a Raven, jestem szczerze zawiedziony - odwrócił się do niego tyłem, a następnie ruszył w drogę powrotną bez słów pożegnania.

- Do zobaczenia za jakiś czas. Pozdrów siostrę - rzucił na odchodnym Gale.

Alex gwałtownie zatrzymał się, mając ochotę zawrócić i strzelić go prosto w twarz. Resztkami sił powstrzymał się, zaciskając mocno zęby, po czym przyspieszył kroku zmierzając do wyjścia z budynku. Nigdy go nie lubił i nie polubi za nic w świecie. Szczerze wolałby nigdy nie trafić na niego w swoim życiu. Gale miał zdecydowanie za wysokie mniemanie o sobie. Kiedyś go to zgubi, jak każdego ze zbyt wysokimi ambicjami i górnolotnymi marzeniami.

Wraz z przekroczeniem progu twarz szatyna złagodniała, nie pozostawiając żadnego śladu niedawnej zmiany ani nawet jednym drgnięciem wskazując na to, że zaraz z jego ust posypią się same kłamstwa.

- Nikogo nie ma, więc jej niedoszły zabójca albo zdążył uciec, albo się ukrył. Ja z nim w chowanego nie będę się bawił - poinformował bruneta, który stał na Quick Jacku z czarnowłosą dziewczyną na rękach.

- Może to nawet lepiej, że go nie znalazłeś. Mógłby chcieć dokończyć swoje dzieło, a przy okazji spróbować zrobić krzywdę i nam.

- Najwyżej bym go zastrzelił. Byłoby po problemie - odpowiedział i po wskoczeniu na pojazd wziął dziewczynę na swoje ręce.

- Nie zastrzeliłbyś go, bo mimo wszystko mógłby nam udzielić cennych informacji - poprawił, postanawiając od razu zmienić temat. - Historia lubi się powtarzać, co? - uniósł jedną brew. - Masz chyba talent do znajdowania dziewczyn w potrzebie.

- Doprawdy, ze wszystkich zdolności akurat ta? - uniósł kąciki ust. - Wygląda na to, że Annie będzie mieć koleżankę, a ja dodatkową podopieczną.

- Lepiej powiedz, skąd wiedziałeś, że powinniśmy zawrócić, zanim jeszcze wypadła?

- Zobaczyłem ją przez otwarte okno, gdy mijaliśmy ten budynek - odpowiedział, zamyślając się na moment. - Wyglądała na równie zdziwioną, ale też przerażoną.

- Miejmy nadzieję, że opowie nam wszystko, gdy już się obudzi. Może okaże się kolejnym elementem do układanki - mruknął, gdy nagle z panelu rozległ się pisk, który szybko uciszył odebraniem połączenia z kierowcą. - Co jest?

- Dowódca kazał mi was skierować z powrotem do niego. Wszystko w porządku?

- Powiedzmy. Skieruj nas do nich - polecił, po czym zakończył połączenie.

Pojazd ruszył z miejsca w odpowiednim kierunku, dając Alexowi i Hunterowi dość mało czasu na wymyślenie odpowiedniego wytłumaczenia obecności obcej dziewczyny na pokładzie. Zastanawiało ich też, jak dowódca zareaguje. Wbrew pozorom potrafił okazać wyjątkowo dobre serce, ale to zależało od ułożenia gwiazd na niebie oraz linii papilarnych jego pradziadka, a więc tak naprawdę od niczego. Rzadko ujawniał przyczyny swoich decyzji i zazwyczaj zachowywał je dla siebie. Innym pozostawało zaufać, że podjął najwłaściwszą ze wszystkich.

Ledwo zatrzymali się przy Larrym i Vincencie, a dowódca już wymierzył w nich pytające i zarówno karcące spojrzenie.

- Wydaje mi się, że dałem wam inny rozkaz. Dlaczego kogoś ze sobą zabraliście?

- Ona też odzyskała przytomność w którymś momencie. Straciła ją dopiero po upadku z wysokości, prawdopodobnie za mocno uderzyła głową - wyjaśnił Alex.

Okularnik aż przerwał wykonywaną właśnie czynność, odwracając się w stronę chłopaków i chociaż reakcja mężczyzny nie była gwałtowna, po nim również dało się poznać zdziwienie.

- Gdy zobaczyliśmy, jak wypada z okna od razu podjechaliśmy, żeby sprawdzić, czy żyje i zdecydowaliśmy zabrać ze sobą. Wiemy tyle, że ktoś ją wypchnął, ale na szukanie tej drugiej osoby nie chcieliśmy marnować zbyt wiele czasu, zwłaszcza, że nie wiedzieliśmy, kiedy znowu będziemy wam potrzebni - dodał Hunter.

- Larry, kontynuuj. W odrzutowcu ją opatrzymy, a w bazie przebadamy dokładniej - zadecydował dowódca, po czym podszedł bliżej, przyglądając się czarnowłosej. - Wygląda, jakby dostała porządny łomot.

- Niewykluczone. Pewnie opowie nam, gdy odzyska przytomność - odparł Alex. - Długo wam to jeszcze zajmie? - spytał, wychylając się w bok, żeby dojrzeć doktora.

- Obiecuję, że dosłownie parę sekund. Na nasze szczęście to, czego potrzebujemy znajduje się w miarę na wierzchu, więc twórcom zapewne nie zależało na zabezpieczeniu tych danych. Chętnie pomajstrowałbym przy nim jeszcze dłużej, ale nie wiemy, czy zaraz reszta się nie obudzi. Oby pomysł z prześledzeniem pamięci się sprawdził - mówiąc to, okularnik wyciągnął przez zrobiony otwór metalową płytę. - Skończyłem.

- Hunter, powiedz Cody'emu, aby przekazał innym, że wracamy - rozkazał Vincent, po czym odszedł do swojego Quick Jack'a.

- Cody, przekaż innym, że wracamy. Pilot może już lądować - brunet wykonał polecenie, połączywszy się z kierowcą.

Larry szybko pozbierał swoje narzędzia i niedbale wrzucił je na pokład pojazdu, byle było miejsce do stania. Jak już będą w odrzutowcu, pozbiera je i uporządkuje. Po co tracić na to czas w niedogodnym miejscu? Wraz z ich Quick Jackiem ruszył pojazd Huntera i Alexa, którzy co chwila zerkali na dziewczynę, czy ta przypadkiem już się nie budzi. Może nikt nie zwrócił na to głośno uwagi, ale każdy zauważył, że zachowanie szatyna uległo bardzo drobnej zmianie. Idealnie zamaskował wcześniejszą powagę, jakiej pozwolił się ujawnić w budynku, ale nie miał teraz tej beztroskiej twarzy i szerokiego uśmiechu jak zazwyczaj. Raczej coś w rodzaju głębokiego zamyślenia, jakby duchem znajdował się zupełnie gdzie indziej. I po części tak było, bo obecność Raven w departamencie mogła naprawdę pokomplikować pewne plany, które w najmniejszym procencie nie uwzględniały jej osoby. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro