Rozdział 3
1,5 roku temu
Największe dramaty, niczym na przekór, zazwyczaj miały miejsce tam, gdzie było najwięcej ludzi. Przechodzili obok domów, w których odbywały się tragedie, zupełnie ich nieświadomi. Zwłaszcza, jeśli nie towarzyszyły im krzyki, płacze ani widowiskowy finał. Podobnie było z ostatnią sprawą, którą zdecydował zająć się Departament Ochrony Ludzkości. Kto by pomyślał, że w przepięknej willi w centrum miasta, która wyglądała jak prawdziwy pałac, znajdą poćwiartowane ciała młodych nastolatek?
Kilka miesięcy wcześniej w Nowym Jorku zaczęły ginąć bezdomne dziewczynki. Sprawa otrzymała rozgłos dopiero, gdy poszukiwany przeszedł na porywanie ich z domów dziecka. Wszystkie ofiary łączyły te same cechy wyglądu: blond włosy, niebieskie oczy oraz szczupła sylwetka. Być może lokalne służby bezpieczeństwa w końcu poradziłyby sobie z tą sprawą, jednak kto wie, za ile czasu? Patrząc na metody porywacza, po skończeniu "zapasów" w sierocińcach, przeszedłby na uprowadzanie dzieci ich rodzicom. Departament dość szybko zdał sobie z tego sprawę, a skoro inni nie potrafili rozwiązać zagadki, postanowili się nią zająć na własną rękę.
Początkowo myśleli, że właściciel domu, przed którym właśnie teraz stali, będzie tylko kolejną częścią układanki, przybliżającą ich do prawdziwego sprawcy. Żadne z nich nie spodziewało się jednak, co zastaną w środku.
Już na początku podejrzewali, że osoba, do której się wybrali może nie chcieć ujawniać istotnych informacji, dlatego postanowili poszukać też jakiś wskazówek w sekrecie przed gospodarzem. Vincent nakazał Caroline zostanie w odrzutowcu, Peterowi polecił zaczekać przy bramie, by później wkroczył na teren posesji i przeszukał ją na zewnątrz, a z Hunterem i Alexem postanowił zająć się budynkiem od środka. Oczywiście nie przyszli jako jawni członkowie departamentu. Wszyscy trzej byli ubrani elegancko, podając się za dziennikarzy, którzy chcą nakręcić reportaż o właścicielu domu, panu Henrym Dowley'u. Z informacji wyszukanych wcześniej wiedzieli, że był znakomitym neurochirurgiem, zajmującym się najbardziej beznadziejnymi przypadkami. Wielu ludzi zawdzięczało mu życie, na które inni lekarze nie dawali im szans. Niestety, dwa lata wcześniej odszedł z zawodu załamany po śmierci obu córek.
Wybrali taki, a nie inny kamuflaż, gdyż wielu reporterów chciało z nim przeprowadzić wywiad, zatem przybranie właśnie tej tożsamości było najmniej narażone na jakiekolwiek podejrzenia. Jedyne utrudnienie stanowiło nastawienie mężczyzny, który tylko niektórym dziennikarzom udzielił zgody na rozmowę, na całe szczęście również trójce z departamentu.
Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. Zostali wpuszczeni razem z całym filmującym sprzętem stanowiącym atrapę oraz zaprowadzeni do salonu, gdzie mieli nagrać rozmowę. Po jakimś czasie Alex odłączył się od nich pod pretekstem zrobienia kilku artystycznych ujęć w domu, a po parunastu krokach schował swoją kamerę za zasłoną i ruszył na przeszukiwanie budynku. Była to dopiero jego trzecia akcja, odkąd dołączył do departamentu i zamierzał spisać się tak samo znakomicie, jak poprzednio lub nawet lepiej. Uchylał po cichu każde drzwi po kolei i uważnie lustrował wzrokiem ich wnętrze. Jak na złość, akurat te na parterze nie wydawały się kryć czegokolwiek. W przeciwieństwie do nich, napotkana po dłuższym czasie wnęka o znacznie obniżonym suficie zdołała zaintrygować chłopaka. A w szczególności konkretny fragment, który nieznacznie, ale jednak odstawał od reszty. Najciemniej jest pod latarnią, mówiono. Szatyn zmarszczył brwi, po czym wspiął się na palcach i spróbował podważyć ową część sufitu. Bingo! Bez oporu uniosła się oraz dała przesunąć całkowicie na bok. Następnie użył jako podpórki stolika, na którym znajdowała się doniczka z kwiatami, z niego podskoczył do góry i po chwili wspinaczki już był na górze. Nie widząc jednak nic poza ciemnością, wyjął z kieszeni latarkę, kierując jej światło przed siebie.
Sam nie wiedział, czego się spodziewał po wyczuciu specyficznego zapachu, ale na pewno nie tego, co ujrzał. Pierwszy raz od bardzo dawna spotkał na tyle drastyczny widok, który nawet u niego wywołał dreszcze. Pod ścianą stało kilkanaście podłużnych komór z różnymi częściami młodych ciał zalanych żółtawym płynem. W tym głowy z niebieskimi oczami oraz blond włosami, co idealnie pasowało do wyglądu porwanych dziewczynek. Od razu stało się jasne, że chirurg nie był jedną ze wskazówek w sprawie, ale jej rozwiązaniem. Chłopak trwał przez jakiś czas w bezruchu, w pierwszej chwili zszokowany. Ręka trzymająca latarkę lekko drżała, powieki były szeroko rozwarte i powoli zaczęło mu się robić niedobrze. Wreszcie jednak ruszył do przodu, błądząc światłem po całym pomieszczeniu. Z niedowierzaniem patrzył na wszystko dookoła. Więcej komór, więcej ludzkich ćwiartek, a na samym końcu metalowy stół, na którym znajdowało się bezgłowe ciało zszyte z kilku części. Obok stała natomiast metalowa skrzynka z położonymi obok specjalnymi rękawicami. Po namyśle założył jedną z nich i ostrożnie otworzył wieko skrzyni, zaglądając do środka. Jednak po ujrzeniu zawartości od razu pożałował swojej decyzji. Natychmiast zamknął skrzynkę z powrotem, po czym ruszył w stronę odkrytego wejścia. Dowley'a należało jak najszybciej unieszkodliwić.
- Peter, znalazłeś coś? - spytał, po wciśnięciu guzika w mini słuchawce przy uchu.
- Nie, ale skoro dzwonisz, zgaduję, że miałeś więcej szczęścia ode mnie?
- Nie nazwałbym tego szczęściem. W ukrytym pomieszczeniu są te wszystkie zaginione dzieci. Niestety, nie w jednym kawałku - odparł, kucając przy otworze, przez który się tu dostał.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Sam niedługo zobaczysz. Znajdź jak najszybciej Dowley'a i zaaplikuj mu środek usypiający. Powinien być w salonie, a jeśli nie, to na wszelki wypadek zostawiam cię na linii, może się na niego natknę - zeskoczył na dół i jak na zawołanie, zobaczył przed sobą właściciela domu.
Powinien przestać mówić "na wszelki wypadek", bo wyjątkowo często wykrakiwał w ten sposób najmniej pożądane sytuacje. W milczeniu wpatrywał się w Dowley'a, po czym uśmiechnął się szeroko, rozkładając ręce na boki.
- Tak szybko skończyliście wywiad? - zapytał, jak gdyby nigdy nic.
- A ty skończyłeś już robić ujęcia wnętrza? - odparł mężczyzna, śmiertelnie poważnym głosem. - Od początku wiedziałem, że któryś z tych wszystkich dziennikarzy nie będą nimi w rzeczywistości. FBI? Detektywi?
- Nawet ci się nie śni, jakie jeszcze organizacje istnieją na tym świecie - zaśmiał się Alex, mając humor zupełnie nieadekwatny do zaistniałej sytuacji. - Może wrócimy do salonu? Chętnie zadałbym ci pytania odnośnie twojego hobby. Długo już zajmujesz się ćwiartowaniem młodych dziewcząt?
- Nic nie rozumiesz. Nie robię tego dla hobby i doskonale wiem, że to, co robię jest okropne. Ale mam ku temu bardzo ważny powód, a wielkie odkrycia wymagają ofiar - zmrużył oczy. - Od miesięcy próbuję znaleźć części tak idealnie ze sobą współgrające, żeby po złączeniu jak najbardziej przypominały moją małą Lisę.
- Jedną z twoich zmarłych córek - dokończył chłopak, pamiętając uzyskane o mężczyźnie informacje.
A co z drugą?
- Po co? - spytał, pozostawiając dręczącą go kwestię na potem.
- Nie wiecie, jak to jest stracić ostatnie, co wam zostało w życiu? Medycyna w tych czasach jest na tyle zaawansowana, że niedługo będziemy w stanie znaleźć sposób na nieśmiertelność, może nie całego ciała, ale samych umysłów. W mózgu jest zawarte wszystko. Charakter, wiedza, emocje. Wystarczy go zamrozić i przenieść w zdrowsze, młode ciało, by nadal mógł funkcjonować. Lisa miała zadatki na doskonałego lekarza, w przeciwieństwie do Belli. Były ze sobą takie zżyte. Jednak jeśli ja nie zdołam tego dokonać, ktoś musi kontynuować moje badania i całkowicie zmienić...
Nie dokończył, gdy jego ciało upadło na podłogę, ujawniając w szyi małą strzykawkę. Szatyn spojrzał w stronę otwartego okna, przez które po chwili wskoczył do środka blondwłosy mężczyzna.
- Nie ma za co - westchnął cicho, podchodząc bliżej.
- Właśnie dlatego się nie rozłączałem - szatyn wskazał palcem na wybawiciela. - Doskonałe wyczucie czasu, Peter.
- Gdzie te zaginione?
- Widzisz otwór w suficie? Tam. Pójdę zaraz zawiadomić dowódcę o wszystkim.
Nagle drzwi jednego z pokoi zaskrzypiały, kiedy w szparze między nimi a framugą pojawiła się twarz młodej nastolatki, na oko w wieku osiemnastu lat.
Mającej blond włosy i niebieskie oczy.
Przez jakiś czas wpatrywała się pustym wzrokiem w stojącą dwójkę. Jednak dostrzegłszy leżącego mężczyznę, momentalnie wybiegła z pokoju, upadając na kolana przy Henrym. Nie szlochała. Nie krzyczała. Nie mówiła nic. Jedynie potrząsała jego ramionami, próbując obudzić.
- A to kto? - spytał zdziwiony Alex.
Peter przez jakiś czas przyglądał się dziewczynie, a następnie bez słowa wszedł do pokoju, z którego wybiegła. Po chwili wyszedł z kilkoma zeszytami, napotykając skład powiększony o dowódcę i Huntera, którzy przybiegli tu zaniepokojeni długą nieobecnością mężczyzny.
- Kto to? - powtórzył pytanie chłopaka Vincent.
- Wygląda na to, że Bella Dowley we własnej osobie.
Jak wynikło z dalszej dedukcji, doktor upozorował śmierć starszej córki zaraz po tym, jak zginęła młodsza, Lisa. Jaki miał w tym cel? Prawdopodobnie bał się, że Bella mogłaby przez przypadek zdradzić jego poczynania. Wnioskując z rozmowy, którą odbył z nim Alex, córka doskonale wiedziała o badaniach ojca. Możliwe, iż uczył nastolatkę wszystkiego, co robił na górze z ciałami dzieci i chciał, aby kiedyś dalej kontynuowała jego badania oraz eksperymenty. Lepiej było ją odciąć od świata, aby nie zdradziła rodzinnego sekretu.
Z trudem odciągnęli nastolatkę od uśpionego ojca, którym machinalnie potrząsała niczym zaprogramowany w tym celu robot. Mimo, że wyrywała się i szamotała, nie wydała przy tym nawet najcichszego dźwięku. Tak samo jak wtedy, gdy tłumaczyli jej, że Henry musi ponieść karę za wszystko, czego się dopuścił. I tak samo jak wtedy, gdy uspokajali ją informacją, że zostanie zabrana razem z ojcem, więc nie musi się bać o rozłąkę. Przynajmniej w tamtym momencie przestała rwać się w stronę Dowley'a, a błękitne oczy spojrzały na Petera, który cały czas do niej mówił, podczas kiedy Hunter z Alexem próbowali ją utrzymać.
Właśnie tak zapadła decyzja o tym, że poleci z nimi. Zazwyczaj nie zabierali osób nie wymagających zamknięcia w celi, ale czasami zdarzały się wyjątki. Ostatecznie Vincenta przekonał argument o tym, że chcąc oddać Bellę w odpowiednie ręce, musieliby sprawę przekazać oraz wyjaśnić policji, do tego ustalić sposób zatuszowania udziału departamentu, co narobiłoby niepotrzebnego zamieszania oraz przysporzyłoby im więcej pracy. Tym sposobem troska o nią spadła właśnie na Petera, który sam spakował parę jej rzeczy, aby miała choć cząstkę domu w nowym miejscu. Taka zasada u nich panowała - ty znalazłeś lub ty chcesz zabrać, więc ty się opiekujesz i ty bierzesz na siebie całą odpowiedzialność.
Po obejrzeniu laboratorium Dowley'a, postanowili po prostu zburzyć dom, aby nikt inny nie natknął się na mroczny sekret chirurga. Dla całej jego idei lepiej, aby została pogrzebana. Odpowiednim organom przekażą jedynie informację, że sprawa została zakończona i jak to zawsze bywało, nie muszą im podawać szczegółów. Rozłożyli ładunki wybuchowe w odpowiednich miejscach tak, aby eksplozja nie zagroziła innym budynkom i gdy ich odrzutowiec znalazł się już w bezpiecznej odległości, wystarczyło wcisnąć mały guzik na pilocie, aby obrócić wszystko w drobny mak. Ważne, że więcej dzieci nie zginie, a sprawca resztę życia spędzi odizolowany od świata.
Bella natomiast nie odezwała się ani słowem prawie przez całą drogę. Coraz jej wzrok spoczywał albo na ojcu, albo na Peterze, który cały czas o czymś do niej mówił.
- Nadawałbyś się na polityka. Potrafisz gadać i gadać o wszystkim oraz niczym - skomentowała żartobliwie Caroline jeszcze podczas lotu.
- Lepiej skup się na pilotowaniu, zamiast nasłuchiwać, czy przypadkiem cię nie zdradzam. Możesz być spokojna, nie gustuję w młodszych - zaśmiał się blondyn.
- Zaraz lądujemy, teraz już mogę sobie pozwolić na rozdzielenie uwagi.
Faktycznie, wkrótce przez przednią szybę dało się zobaczyć "pochłaniające" ich odrzutowiec białe, oświetlone wnętrze. Peter zarzucił na ramię torbę z rzeczami Belli i chwytając nastolatkę za dłoń, poprowadził ją do wyjścia. Vincent oraz Hunter mieli zająć się doprowadzeniem do celi Dowley'a, który powoli zaczynał odzyskiwać przytomność, a Alex jak zwykle grał na telefonie, chcąc jakoś zagospodarować sobie czas przelotu. Kiedy podjazd opadł na ziemię, pozwalając pasażerom opuścić pokład, nagle stało się coś, co natychmiast zwróciło wszystkie spojrzenia w stronę nastolatki.
- To ty uśpiłeś tatę, prawda? - spytała cichym głosem, podnosząc wzrok na mężczyznę obok niej. - Gdybyś to nie był ty, nie miałbyś wyrzutów sumienia i nie zajmował mną teraz.
Blondyn spojrzał na nią zdziwiony, jednak po chwili przybrał zakłopotany wyraz twarzy.
- Już się bałem, że jesteś niemową. Wybacz, ale to była konieczność. Niedługo się obudzi. Tutaj na spokojnie wytłumaczymy mu jego błąd oraz chorobę i postaramy się pomóc - ruszył po podjeździe w dół, trzymając Bellę za rękę.
Alexowi aż cisnęło się na usta słowo "kłamca". Mógł bardzo lubić kolegę i świetnie się z nim dogadywać, ale doskonale wiedział, że teraz łże młodej w żywe oczy. Psychopaci, których zamykali tu w celach, faktycznie, byli poddawani procesowi resocjalizacji, jednak stanowili oni na tyle trudne przypadki, iż nie dało się tu mówić o pozytywnych rezultatach. Ostatecznie nigdy nie opuszczali specjalnego więzienia. Raz, że istnienie departamentu było oficjalnie tajemnicą rządową, którą mogli wyciągnąć na światło dzienne, a dwa, zawsze istniała szansa, iż owa osoba znów zacznie stwarzać poważne zagrożenie. Trwałe odizolowanie jej od społeczeństwa może i brzmiało brutalnie, ale przynajmniej zapewniało bezpieczeństwo większości.
- Kłamca - odezwała się blondynka, ku ogromnemu zaskoczeniu pasażerów. - Doskonale wiem, że zamkniecie go tu na zawsze. Nie jestem małym dzieckiem, żebyś dał radę wcisnąć mi taką bajkę. A tata nie zrobił nic złego - pokręciła głową, zmieniając wyraz twarzy na iście wściekły. - Chciał tylko przynieść światu wielkie odkrycie, by inne rodziny nie musiały przeżywać tego, co nasza! - wykrzyknęła i zanim ktokolwiek zdążył zareagować, rozległ się pierwszy strzał.
I drugi. I trzeci.
A zaraz po nich czwarty, tym razem z innej broni. Dziewczyna natychmiast ucichła, upadając na ziemię prosto w plamę cudzej krwi, która zaraz zmieszała się z jej.
***
Co znaczyło "przyzwyczaić się"? Albo lepiej: jak się do czegoś przyzwyczaić? Chyba obcować z czymś na tyle często, by przestało wychodzić poza rutynę. Dana rzecz lub czynność musiało się wpasować w czyjąś codzienność stuprocentowo, aż będzie tak samo zwyczajne jak jedzenie czy chodzenie rano do pracy.
Annie nie chciała, by cokolwiek związanego z Waszyngtonem tak łatwo przypominało jej o wszystkim, co dziś w nim zobaczyła oraz odnawiało tamte emocje. Powinny tam zostać, zamiast ciągnąć się za nią niczym cień. Nie chciała ich, bo wprawiały ją w stan, który bardzo jej się nie podobał. Jak na złość, emocje zazwyczaj miały to do siebie, że im bardziej próbowało się od nich uciec, tym mocniej się przyczepiały. Już dawno zdążyła zauważyć, że tak właśnie działają. Jeśli nie mogła od czegoś uciec, lepiej stawić temu czoła. Dlatego zdecydowała się zdjąć dłonie Alexa ze swoich oczu i zrobić pierwszy krok na drodze do przyzwyczajenia. Nawet jeśli chłopak teraz się nią opiekował, w końcu go zabraknie. Na przykład wtedy, gdy przejdą do ratowania świata i resztek ludzkości, a ona będzie mogła tylko czekać.
Z zamyślenia wyrwał ją komunikat z głośnika w kabinie.
- Koniec, możesz wyjść - zawiadomił Larry, odjeżdżając na fotelu od panelu przed kabiną do biurka z komputerem naprzeciwko.
Białe drzwi otworzyły się i nieco chwiejnym krokiem wyszła z nich Annie, podpierając się ręką o ścianę. Spędziła wokół całego mnóstwa urządzeń około pół godziny i chyba każde z nich zdążyło się wokół niej obrócić, poświecić w oczy, nabzyczeć przy uchu, dotknąć tu i ówdzie, a doktor tylko mówił jej przez mały głośniczek, co ma w danym momencie robić, aż dziewczyna zaczęła się czuć, jakby kilka razy przejechała się na kolejce górskiej w wesołym miasteczku. Niby Larry uprzedził, że może jej się potem trochę kręcić w głowie, ale zapewniał, że potrwa to tylko chwilę. Miał rację, bo po przestaniu paru sekund przy drzwiach obraz przed jej oczami przestał się kołysać. Dopiero wtedy zdecydowała się na dalsze kroki. Odszukała spojrzeniem okularnika i stanęła za nim, przyglądając się temu, co robił na ekranie monitora.
- Za ile będziesz miał wyniki? - spytała.
- Za jakieś pięć minut. Wybacz, że tak cię wymęczyłem, po prostu jesteś tu pierwszy raz, więc chciałem cię za jednym razem przebadać od stóp do głów - po tych słowach wyjął z szuflady kilka kartek, które podał nastolatce wraz z długopisem. - Możesz w tym czasie to wypełnić.
Dziewczyna podniosła kartki na wysokość oczu, sprawdzając ich zawartość. Typowa dokumentacja, podobna do często wypełnianych u lekarzy przed pierwszą wizytą. Pochyliła się nad wolną częścią biurka i po odszukaniu na nim długopisu zaczęła wpisywać informacje w odpowiednie luki.
Imię: Annie. Nazwisko: Dawson. Data urodzenia, miejsce urodzenia, miejsce zamieszkania...
Wszystko dość szybko wypełniła i wyprostowała się, czekając grzecznie, aż Larry sam oderwie się od wykonywanej właśnie czynności. Już raz widziała, jak kończy się przeszkadzanie mu i wolała osobiście nie podpadać.
W końcu doktor opadł na oparcie fotela i obrócił na nim w stronę pacjentki.
- Wygląda na to, że tu wszystko w porządku. Teraz tylko będę musiał poczekać na wyniki badania krwi i oczywiście powiadomić zarówno ciebie, jak i dowódcę o wynikach. Mogę? - wyciągnął dłoń, spoglądając na trzymane przez Annie kartki.
- Jasne - podała mu to, co chciał i złączyła ręce za sobą.
- Ostatni rok bycia nastką, hm? - spytał, po zobaczeniu jej daty urodzenia, wskazującej na wiek dziewiętnastu lat. - Jeszcze jedno pytanie ode mnie, z czystej ciekawości. Ta platyna to nie jest twój naturalny kolor włosów, prawda? Jaki się pod nią kryje?
- Jasny blond - odruchowo chwyciła cienki kosmyk między dwa palce. - Farbuję je na ten kolor jakoś od dwóch lat.
- Dotąd Caroline wyróżniała się wśród nas z tym swoim ognistym rudym. Od teraz ma w tej kategorii rywalkę - puścił jej oczko. - Wezwać Alexa i Huntera? Chyba sama nie dotrzesz do pokoju.
- Tak, poproszę - kiwnęła głową i odwróciła wzrok w bok.
Larry w tym czasie nachylił się do małego mikrofonu umocowanego na biurku i wygłosił komunikat, który rozległ się w całej bazie: "Alex Moorsay i Hunter Hendwar, wiecie, gdzie przyjść". Zaraz po tym znów odwrócił się w stronę nastolatki wyglądającej jak onieśmielone dziecko, które zgubiło rodziców w sklepie i poprosiło pierwszego lepszego pracownika, by pomógł ich znaleźć. Ciekawiło go, czy rzeczywiście jest taka na co dzień, czy to tylko przejściowe.
- Mam wrażenie, że nadal się boisz - stwierdził po chwili, nie spuszczając z niej wzroku.
- To nie tak, że się boję. Chyba nadal jeszcze do mnie nie dotarło wszystko, co się wydarzyło - odpowiedziała zmęczonym głosem, robiąc krótką pauzę. - Niby powinnam się już czuć bezpiecznie, ale nie potrafię. Zwłaszcza przy Alexie. Cały czas wydaje mi się w dziwny sposób niepokojący.
- Prawda? Też mieliśmy takie wrażenie. Właściwie nic nie wiemy o jego przeszłości. Znamy tylko imię, nazwisko i datę urodzenia. Cała reszta jest zagadką. Nawet w bazach danych prawie wszędzie ma znaki zapytania, jakby ktoś je zhakował. Ale już wiele razy udowodnił, że jest nam całkowicie wierny. Mogę cię więc zapewnić o jednym: nie jest zwyczajny, czasem wręcz irytujący, ale można mu zaufać. Masz ogromne szczęście, że to on cię znalazł. Zazwyczaj, gdy zdarzały się sytuacje, w których kogoś zabieraliśmy do siebie pod opiekę, to znalazca brał na siebie pełną odpowiedzialność. Dlatego tak się teraz tobą zajmuje. Z Caroline i Jace'em, Barrym i Sally lub Tonym i Harrym nie miałabyś zbyt kolorowo - uśmiechnął się pocieszająco. - Poszczęściło ci się.
- Skoro tak mówisz - kąciki jej ust drgnęły w taki sposób, jakby chciały odruchowo unieść się ku górze, ale nadal nie były na to gotowe. - Mam małą prośbę. Przybliżyłbyś mi mniej więcej zasady, jakie tu panują? Głupio mi cały czas o wszystko pytać chłopaków.
- Nie są bardzo skomplikowane - odparł doktor. - O ósmej rano wszyscy są budzeni przyjemną melodią z głośników przy łóżkach, potem każdy dostaje swoją porcję śniadania do pokoju. Takie tabletki, które opracowali nasi chemicy. Zawierają wszystkie wartości odżywcze jakie człowiek powinien przyswajać w ciągu całego dnia, by dobrze funkcjonować i uaktywniają się w twoim organizmie o odpowiedniej porze. Przy dużej ilości ludzi w naszym departamencie oraz trybie pracy jest to bardzo dobre rozwiązanie. Potem każdy ma umowną godzinę na wyszykowanie się, czyli umycie, ubranie i ogólne doprowadzenie do porządku. Niektóre wprawione kobiety zdążają nawet w makijażem, chociaż większość i tak go sobie odpuszcza. A potem... Robimy to, co nam każą. A jeśli nic nam nie każą, mamy czas wolny. Chociaż podejrzewam, że w obecnej sytuacji dla każdego znajdzie się praca. Ewentualnie większość spadnie na mnie - jęknął ze zmęczeniem, zakrywając twarz dłonią. - Kiedy był Eddie, wszystko szło łatwiej.
- Eddie?
- Nasz informatyk. Zajmował tamto stanowisko - wskazał na ułożone w półkolu komputery. - Był też stałym kierowcą dla Huntera i Alexa. Quick Jack'ami, którymi jeździli dziś po mieście, zazwyczaj kierują specjalne osoby pozostające w odrzutowcu. Dwa tygodnie temu przenieśli Eddiego do placówki szkoleniowej w Kanadzie, żeby uczył przyszłych członków. Jutro mieli przysłać część nowych rekrutów, z których dwójka miała zająć jego miejsce, ale... Z tego co wiem, kontakt z tamtą bazą zupełnie się urwał, jak z pozostałymi instytucjami znajdującymi się poza USA. Z resztą, z tymi w naszym kraju też.
- Skoro to coś usypiającego dostało się wszędzie, czemu akurat nie do tej bazy? - spytała Annie po chwili zastanowienia.
- Też zadałem sobie to pytanie. Albo zadziałała nasza bariera ochronna, albo ten ktoś wie o nas i zwyczajnie z nami pogrywa, specjalnie zostawiając nas nietkniętymi. Może kiedyś się dowiemy.
Na tym zakończyła się konwersacja między nimi, a chwilowa cisza została dość szybko przerwana przez najgłośniejszą osobę w organizacji.
- I jak? Zdrowa jak ryba? - Alex wpadł jak burza do laboratorium. - Mogę ją już zabrać?
- Możesz. Nie mam żadnych przeciwwskazań - potwierdził Larry.
- Świetnie! Już prawie wszystko dla ciebie przygotowaliśmy - złapał dziewczyną za dłoń i natychmiast ruszył biegiem w drogę powrotną.
- Nie szalej tak, bo zaraz oboje się poturbujecie! - krzyknął za nimi okularnik, jednak chłopak zdawał się go już nie słyszeć.
Pędził jak szalony, nie zważając nawet na to, że nastolatka niekoniecznie musi być w tak samo dobrej formie, jak on. Jednak wkrótce sama zwróciła mu na to uwagę.
- Zwolnij, bo zaraz padnę! - krzyknęła zasapana.
Na szczęście, jej szatyn okazał znacznie więcej posłuszeństwa niż doktorowi i zgodnie z życzeniem zwolnił do chodu.
- Przepraszam, nie chciałem zostawiać Huntera samego przez zbyt długi czas. On by z tobą nie biegł, a ja nie lubię być długo sam. Oboje nie mogliśmy po ciebie pójść, bo zostało ogarnięcie pościeli.
- Czy tobie kiedykolwiek kończą się pokłady energii? - wydusiła z siebie pomiędzy haustami powietrza ze zbolałą miną. - Jakiej pościeli?
- Pomyśleliśmy, że będziesz potwornie zmęczona, więc postanowiliśmy przygotować ci pokój. Masz szczęście, że nasz i twój nie są daleko od siebie. Ogółem, cały parter jest zapełniony pokojami członków departamentu. Jest jedna zasada, kobiety nie mogą być zakwaterowane razem z mężczyznami. Jednak nikt tego nie sprawdza, więc jakbyś miała jakieś koszmary w nocy, to śmiało możesz do nas przyjść pod pierzynkę - uśmiechnął się szeroko. - Podejrzewam, że Hunter zdążył już pozostałą nam resztę przygotować, ale pewnie i tak będzie zły, że zrzuciłem to na niego. Tutaj! - zatrzymał się przed szarymi drzwiami niemalże zlewającymi się ze ścianami korytarza. - Ochrzan za trzy, dwa, jeden - nacisnął na klamkę.
- Następnym razem to ja ciebie zostawię ze wszystkim - mruknął brunet, gromiąc przyjaciela spojrzeniem.
- Jasne, jasne. I następnym razem to ty wybawisz jakąś damę z opresji?
- A żebyś wiedział - prychnął.
Pokój sam w sobie nie był jakiś nadzwyczajny. Ściany miały błękitną barwę, a wszystkie meble biały kolor, podobnie jak pościel w obu łóżkach. U sufitu wisiało kilka małych, białych kul z żarówkami w środku, a w przeciwległej do drzwi ścianie znajdowało się duże okno. Nastolatka podeszła bliżej niego i wyjrzała przez szybę, za którą rozciągał się iglasty las skąpany w pomarańczowym świetle zachodzącego słońca. Musiała sama przed sobą przyznać, że widok był śliczny.
- Co to za stan? - spytała, nie odrywając wzroku od drzew za oknem.
- Północna Minnesota - odpowiedział Alex.
- Ładnie tu - skomentowała, a chłopak mógłby przysiąc, że do jego uszu dotarła ledwo słyszalna uciecha w jej głosie.
- Prawda? - oparł się łokciem o ramię Huntera. - Jeśli chodzi o pokój, parę dodatkowych rzeczy, jak lampka, ręczniki i tym podobne znajdują się w schowku pod łóżkami. O, a tutaj przy włączniku od światła masz taki guzik, którym możesz zmieniać kolory ścian, jeśli ci się obecny znudzi lub nie podoba. Super, nie? No i oczywiście własna łazienka, której na razie nie musisz z nikim dzielić, więc pełna prywatność - cmoknął, robiąc z kciuka i palca wskazującego literkę "o". - Na szafce przy łóżku masz telefon stacjonarny, z którego możesz zadzwonić do rodziców lub przyjaciół. Mamy własną sieć telefoniczną i internetową, więc nie musisz się martwić o zasięg. Ah, zapomniałbym! Zajrzyj do tej torby na komodzie.
Na tę wiadomość dziewczyna powoli oderwała się od okna i posyłając zaciekawione spojrzenie w stronę dwójki, podeszła do wspomnianego przedmiotu. Ostrożnie rozsunęła suwak i zajrzała do środka, a jej mina od razu zdradziła zaskoczenie. Wyjęła pierwszą lepszą rzecz, którą okazała się zwykła, biała bluzka z nadrukowanym napisem "Free", rozwieszając ją w dłoniach przed sobą.
- Skąd to macie? - spytała, przykładając bluzkę do siebie, jakby chciała ją przymierzyć bez ubierania.
- To ja już pójdę pomóc dowódcy. Sprawdzenie Quick Jack'a zostawiam tobie - wtrącił natychmiast Hunter i opuścił pokój, ku lekkiemu zaniepokojeniu dziewczyny.
- Chyba po prostu nie lubi słuchać tej historii - wyjaśnił zachowanie przyjaciela szatyn, podchodząc bliżej Annie. - Kojarzysz taką nowojorską aferę sprzed półtora roku, kiedy nagle zaczęły ginąć blondynki z niebieskimi oczami?
- Pewnie, ale ucichło równie gwałtownie jak się zaczęło. Co to ma do całej sytuacji?
- Odnaleźliśmy mężczyznę, który za tym stał. Okazało się, że po śmierci jednej z córek, Lisy, upozorował śmierć drugiej, Belli. Umamił sobie, że zamrozi mózg tej faktycznie zmarłej, żeby przenieść go do nowego ciała, a swoje badania nad tą procedurą będzie na bieżąco przekazywał starszej córce. Porywał odpowiadające wyglądem dziewczynki i z każdej odcinał tyle, aby jego nowy twór, złożony z różnych części, jak najbardziej przypominał zmarłą córkę. Widziałem jego gabinet na własne oczy, jeden z najgorszych widoków w moim życiu - skrzywił się na samą myśl. - Kiedy mnie na tym przyłapał, jeden z naszych, Peter natychmiast go uśpił, na nasze nieszczęście na oczach Belli. Tej, której śmierć upozorowano, a w rzeczywistości żyła nadal u boku ojca. Postanowiliśmy ją zabrać do bazy, żeby po prostu uciszyć tę sprawę. W ogóle się nie odzywała i już myśleliśmy, że albo jest niemową, albo tak bardzo nią to wszystko wstrząsnęło. Dopiero gdy wylądowaliśmy, postanowiła jednak coś powiedzieć. Zdążyliśmy się dowiedzieć tyle, że wspierała ojca w całym przedsięwzięciu i jest na nas wściekła, zanim ją postrzeliłem - westchnął cicho. - Niestety, ona zdążyła wcześniej wykraść broń z kieszeni Petera i wpakować w niego trzy kule. A to właśnie on postanowił wziąć na siebie opiekę nad Bellą. Sam zapakował jej kilka rzeczy, żeby czuła się lepiej w nowym miejscu i pierwszy wyszedł z inicjatywą, żeby zabrać ją do nas. Najbardziej ucierpiała na tym Caroline. Strata narzeczonego musi strasznie boleć - sięgnął ręką za głowę. - Podejrzewam, że dlatego jest teraz do ciebie wrogo nastawiona. Po tym wydarzeniu zaczęła bardzo negatywnie postrzegać ludzi spoza naszego grona.
Nastolatka przez jakiś czas milczała, wpatrując się w chłopaka.
- Alex, nie powinnam nosić rzeczy po zmarłej osobie - wzięła torbę z komody, wyciągając ją w jego stronę.
- Zatrzymaj, w końcu oswoisz się z tą myślą. Kiedyś co pół roku otrzymywaliśmy dostawy potrzebnych ubrań, ale teraz za szybko raczej takiej nie dostaniemy, a przecież w swoich nie będziesz chodziła przez nie wiadomo, ile czasu. Rozpakuj je, a ja pójdę sprawdzić Quick Jack'a, jak kazał Hunter. Zajrzę do ciebie jeszcze później - odparł, po czym zniknął za drzwiami.
Annie przez jakiś czas stała w miejscu tak, jak ją zostawił. Trzymała torbę z ubraniami, myśląc o tym, co przed chwilą usłyszała i co teraz powinna ze sobą zrobić. Ostatecznie odstawiła torbę na poprzednie miejsce, postanowiwszy zadzwonić do ojca, by powiadomić go o dzisiejszych wydarzeniach. Wybrała numer do jej rodzinnego domu, ale nie musiała długo czekać, by usłyszeć: "Abonent ma wyłączony telefon lub znajduje się poza zasięgiem". Westchnęła cicho, spuszczając wzrok i wyjęła z kieszeni smartfon, by sprawdzić numery do kilku znajomych. Niestety, spotkało ją to samo. Czy im wszystkim nagle rozładowały się telefony? Zrezygnowana położyła komórkę obok telefonu stacjonarnego i zajrzała do schowka pod łóżkiem. Faktycznie, znajdowały się tu ręczniki oraz lampka. Wyjęła to ostatnie i ustawiła obok telefonu na szafce, oczywiście nie zapominając o podłączeniu do gniazdka. Następnie wzięła ręcznik i udała się do łazienki, całej skąpanej w białych kafelkach. Po szybkim prysznicu okryła się suchym materiałem i podeszła do okna, jeszcze raz spoglądając na rozciągający się za nim widok.
Minnesota... Tak daleko od obecnego miejsca zamieszkania jeszcze nigdy nie była. I zanosiło się, że teraz musiała ją zaakceptować jako swój nowy dom. Coś czuła, że będzie lubiła wyglądać przez to okno. Odetchnęła głęboko, odchodząc w stronę łóżka. Trzeba być dobrej myśli, prawda? Zerknęła w stronę komody, przez chwilę rozważając wzięcie czegoś na piżamę, jednak ostatecznie pokręciła głową, porzucając ten pomysł. Może jeszcze się przekona, ale nie w tym momencie. Wpakowała się wraz z ręcznikiem owiniętym wokół biustu pod koc i sięgnęła po swój telefon. Na górnym pasku nie świeciła się nawet pierwsza kreska zasięgu. Dziewczyna mimo to odblokowała urządzenie i nie mając nic lepszego do roboty, zaczęła przeglądać zawartość folderów w urządzeniu. Może w końcu usunie to, co niepotrzebne? Miała tu dość spory śmietnik będący mieszanką dosłownie wszystkiego. Jednak spontaniczne oczyszczanie telefonu okazało się na tyle monotonne, że nawet nie zorientowała się, kiedy powieki same opadły, przenosząc ją do krainy snów.
- Patrz, wygląda niemal tak uroczo, jak ty, kiedy śpisz - stwierdził Alex, gdy razem z Hunterem zajrzeli do niej późną porą.
- Tylko ty tak sądzisz - odparł brunet.
- Michael... - nastolatki wymruczała przez sen, wtulając twarz w poduszkę.
- Uuu, ciekawe, czy to jej chłopak - uśmiechnął się cwaniacko szatyn. - Nie ma co jej budzić, pewnie jest potwornie zmęczona. Jak my wszyscy.
Obaj zgodnie wycofali się z pokoju, zamykając za sobą drzwi jak najciszej było to możliwe, po czym udali się do własnego. Mogli być bardziej odporni na drastyczne doświadczenia i stres, ale dzisiejszy dzień również im przysporzył sporo emocji, z którymi musieli się przespać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro