Rozdział 12
Alex i Hunter wybrali się, można powiedzieć, że na spontaniczną randkę, kompletnie zapominając o zaproszeniu, jakie złożyli Annie dzień wcześniej. Choć ona dowiedziała się o tym dopiero po południu. Rano nie chciała zawracać im głowy. Zwłaszcza, że sama nie była całkowicie wyspana i wolała najpierw jakkolwiek się rozbudzić. Wprawdzie więcej koszmarów nie miała, ku jej wielkiemu zaskoczeniu, ale spacer w środku nocy wystarczył, by wstanie z łóżka sprawiło problem. Podczas swojej działalności w Wirtualnych Klaunach nauczyła się jednak zmuszania do rzeczy, na które niespecjalnie miała ochotę, jeśli musiała wypełnić swoje obowiązki. Dlatego ukończywszy poranną rutynę na czas, rzuciła "Do zobaczenia" w stronę Raven, nadal nieodzywającej się do współlokatorki i ruszyła do laboratorium.
Na jej szczęście, na tyle dobrze ukryła swoje niewyspanie przed Larrym, że niczego nie zauważył, a przynajmniej nic o tym nie mówił. Od razu wzięła się więc do pracy i dopiero podczas popołudniowej przerwy postanowiła opuścić laboratorium, by udać się do pokoju chłopaków. Oczywiście na początku kulturalnie zapukała, ale nie uzyskawszy odpowiedzi, otworzyła drzwi. Pusto. Jednak to jeszcze nie ten moment, kiedy zaczęła coś podejrzewać. Zamknęła pokój i zawróciła, popadając w chwilowe zastanowienie. Gdzie indziej mogli być? Pierwszym, co przyszło jej do głowy, było któreś z pomieszczeń treningowych. Udała się więc na odwiedzone minionej nocy piętro, gdzie zajrzała ostrożnie do każdego z pomieszczeń, starając nie zwracać na siebie zbyt dużej uwagi. W żadnym jednak ich nie było.
Drugim pomysłem było niższe piętro z pomieszczeniem do trenowania kierowców. Jednak tam, jak się wkrótce przekonała, nie znajdowała z kolei żadna żywa dusza.
Ostatniej opcji zdecydowanie wolałaby nie sprawdzać, ale była zarazem najbardziej prawdopodobna. Chodziło o pomieszczenie, którego unikała jak ognia, bo kojarzyło się jej z wrotami do piekieł.
Dlatego też po zjechaniu windą jeszcze niżej, stała przed drzwiami gabinetu dowódcy dobre pięć minut, przygryzając wargę i rozglądając się na wszystkie strony w oczekiwaniu, że zaraz zobaczy na horyzoncie poszukiwaną dwójkę. Niestety, to chyba nie był jej najszczęśliwszy dzień. A raczej na pewno, bo gdy już odważyła się zapukać oraz wypowiedzieć powtarzaną w głowie regułkę, drzwi nagle same się otworzyły. Takiego skoku adrenaliny nie przeżyła nawet minionej nocy.
- Stoisz tu od kilku minut - powiedział Vincent, patrząc na dziewczynę spod zmarszczonych brwi. - Stało się coś złego, że tak się boisz?
Oj, zdecydowanie stało. Dokładnie w tej sekundzie, kiedy nieoczekiwanie pojawił się w wejściu.
- N-nie, chciałam tylko sprawdzić, czy Alex i Hunter są w gabinecie dowódcy lub czy może dowódca ich widział - wybąkała, czując się, jakby właśnie wyznawała wszystkie swoje winy podczas Sądu Ostatecznego.
- To wszystko? - teraz z kolei uniósł brwi. - Ostatnim razem widziałem ich przez okno gabinetu rano, na zewnątrz. Nie mam pojęcia, gdzie poszli, więc jeśli czegoś od nich potrzebujesz, obawiam się, że musisz zaczekać, aż sami zasygnalizują ci swoją obecność.
- Och - i to był właśnie ten moment, w którym wszystko wyszło na jaw. - Dziękuję za odpowiedź. Już nie przeszkadzam - odparła i już chciała pośpiesznie odejść, ale głos dowódcy zatrzymał ją wpół kroku.
- Dawson, zaczekaj chwilę.
- Tak? - odwróciła się, czując, jak częstotliwość uderzeń serca ponownie wzrasta.
- Wiem, że minął dopiero jeden dzień, ale czy zauważyłaś coś podejrzanego w zachowaniu Raven?
- Ummm - zaczęła niepewnie. - Nie wiem, czy to podejrzane, ale raz wybuchła gwałtownym śmiechem zupełnie bez powodu. Myślę, że na razie jest po prostu zagubiona oraz zestresowana. W dodatku niezbyt lubi kontakty z ludźmi, więc cały czas leży lub siedzi cicho i wpatruje się w jakiś punkt albo zamyka oczy.
- Gdyby coś zasługiwało na uwagę, zgłoś to od razu do mnie. Z nas wszystkich to ty najczęściej przebywasz w jej towarzystwie - zrobił krok do tyłu. - Tylko następnym razem nie stój tu jak przed ścięciem, a normalnie zapukaj - powiedział z ledwo wyczuwalną nutą rozbawienia w głosie, po czym zamknął drzwi.
Może jednak nie taki potwór straszny, jak go malują. Nawet Annie, choć początkowo rozchyliła usta, wkrótce uśmiechnęła się nieśmiało i ruszyła w drogę powrotną do laboratorium.
Zachował się zupełnie tak, jakby już dawno nie widział u kogoś tego charakterystycznego strachu i wręcz poczuł satysfakcję, gdy w końcu znów ktoś go okazał.
Co do Raven, miała wrażenie, jakby stała się teraz za nią w jakiś sposób odpowiedzialna. Przy nieco innym charakterze i bez pomocy Alexa prawdopodobnie też zachowywałaby się tak samo lub bardzo podobnie. Problem leżał w tym, iż czarnowłosa nie chciała niczyjej pomocy oraz od wszystkich stroniła. Zdawało się, że w szczególności od przedstawicieli płci męskiej. Może więc powinna spróbować jakoś do niej dotrzeć? Miała już nawet pewien pomysł, ale wymagał jeszcze dopracowania.
Powróciwszy do laboratorium, skierowała kroki do miejsca, przy którym pracowali razem z Larrym. Po dotarciu stanęła za plecami okularnika, przyglądając się mapie. Nie odzywała się, nie chcąc przeszkadzać pracującemu, jednak oczy mimowolnie zwęziły się, a usta lekko zacisnęły. Oglądali nagranie dopiero drugi dzień, a trasa ciągle biegła po ulicach Waszyngtonu. Doktor ostrzegał, fakt, ale w takim tempie naprawdę będą sprawdzać to nagranie przez co najmniej tydzień.
- Już jesteś? - zdziwił się, jednak nie odrywał wzroku od ekranu i hologramu mapy.
- Alex i Hunter zapadli się pod ziemię, więc moja sprawa do nich musi poczekać.
- Masz dobrą pamięć do miejsc, skoro się nie zgubiłaś. Widziałem, jak co chwila zmieniałaś piętro - przelotnie zerknął na nią kątem oka.
- Starałam się zapamiętać, co gdzie jest. Byłoby kiepsko, gdybym się tu zgubiła. Nie wspominając o tym, że miałabym przechlapane u osób, na które spadłoby szukanie mnie - skrzywiła się.
- Baza nie jest aż tak skomplikowana w konstrukcji, jak się wydaje. Wiele pomieszczeń po prostu nie jest udostępnianych do ogólnego użytku. Nie dlatego, że nie ufamy sobie nawzajem, ale dla dobrego samopoczucia co poniektórych.
Nie mogła ukryć przed samą sobą, że słowa Larry'ego zaintrygowały ją. Więc w departamencie istniały zakazane miejsca? Przypomniała sobie o drzwiach, które widziała podczas oprowadzania na parterze, ale Alex oznajmił, iż tam nie wejdą, bo źle by to na nią wpłynęło. Jednak jego ostrzeżenie nie brzmiało tak, jakby pomieszczenie należało do tych nieudostępnionych dla wszystkich. Dotąd więcej o tym miejscu nie myślała, ale teraz zaczęło ją zastanawiać, co takiego się tam znajduje. Szybko jednak uświadomiła sobie, że nie powinna się teraz skupiać na tej sprawie, dlatego zaraz wygoniła temat z głowy.
- Myślisz, że mogą działać jak żywe wilki? - zapytała nagle po dłuższej chwili wpatrywania się w ekran.
- Nie wykluczam. Szczerze, nigdy nie interesowałem się specjalnie przyrodą i zwierzętami, więc nie znam typowych zachowań wilków.
- Ja niestety podobnie, dlatego spytałam. Myślałam, że ty coś wiesz - zamyśliła się na moment. - A Martha może mieć coś u siebie na ich temat?
- Martha ma wszystko. A nawet jeśli zdarzy się, że czegoś jednak nie posiada, z pewnością wie, gdzie to znajdziesz - odwrócił głowę w jej stronę. - Zamierzasz o nich poczytać?
- Dlaczego nie? Może to pozwoli nam choć trochę zrozumieć ich mechanizm.
- Naprawdę jestem pod wrażeniem twojego zaangażowania - uśmiechnął się, powodując u nastolatki lekkie zmieszanie, po czym znów zwrócił się w kierunku komputera. - Dobry pomysł. Tylko postaraj się nie stracić poczucia czasu, jeśli lektura cię wciągnie.
- Jasne, będę pamiętać - odparła, a następnie ruszyła w drogę do drugiego najczęściej odwiedzanego przez nią pomieszczenia.
Jego rezydentka sama była zdziwiona tym, że dziewczyna tak często do niej zaglądała w ciągu dnia. W zasadzie, to na każdej przerwie i nie tylko by coś wziąć lub przynieść, ale czasem po prostu dla rozmowy. Martha nie mogła powiedzieć, że tego nie lubi. Dotąd również miewała odwiedziny kilka razy w ciągu dnia, ale zazwyczaj trwały one bardzo krótko, gdyż celem wizyt było jedynie uzyskanie jakiegoś przedmiotu. Rzadko miewała okazję porozmawiania z kimś dłużej.
Annie również polubiła składać tu wizyty i dość szybko zaczęła zwracać się do kobiety "ciociu", po usłyszeniu jej namów po raz n-ty. Hunter z Alexem zajmowali się sobą, Larry podczas pracy wolał nie wdawać się w długie oraz zajmujące dyskusje, do Raven trochę strach się odezwać i jedyną osobą, z którą mogła spędzać wolny czas była właśnie Martha. Jeszcze trochę, a nauczy się od niej nurkować w tym pomieszczeniu.
- Ciociu, masz może w swoim asortymencie jakąś książkę o wilkach? - zapytała od progu, mimo braku kobiety w zasięgu wzroku.
Już nauczyła się, że nawet jeśli jej nie widzi, na pewno znajduje się gdzieś w tym morzu pudeł, papierów oraz innych rzeczy, z których większość była bliżej niezidentyfikowana. Faktycznie, wkrótce w jednym miejscu powstał mały grzbiet, który wkrótce zaczął się przemieszczać zygzakowatym szlakiem, by po chwili w jego miejscu wynurzyła się Martha ze znalezioną książką w dłoni.
- Ta jest o psach, ale zawiera ich historię począwszy od wilków. Nada się?
- Pewnie - kiwnęła głową. - Nadal nie mogę zrozumieć, jak możesz rozeznawać się w tym bałaganie - pokręciła głową z rozbawieniem.
- Lata praktyki. Kiedyś nie umiałam, ale tak długo zwlekałam z uporządkowaniem tego, że w końcu wiedza, gdzie co mniej więcej leży jakoś sama przyszła - wyszła na brzeg, wręczając lekturę.
- Dziękuję. Będę miała co czytać - przekartkowała książkę.
- I mnie zostawisz? Nie skazuj mnie znowu na samotność, już się przyzwyczaiłam do ciebie - kobieta zrobiła smutną minę.
- Spokojnie. Ty i wilki dostaniecie po tyle samo czasu.
- Mam nadzieję - zerknęła na książkę. - Jesteś pewna, że nie przemęczasz się?
- Co konkretnie masz na myśli?
- Wczoraj wyglądałaś na wstrząśniętą śmiercią tych dwóch osób z Waszyngtonu. Ale gdy Larry wrócił, szybko zabrałaś się do pomagania mu, a teraz to - wskazała ruchem na lekturę w rękach Annie. - Oglądanie ukochanego miasta w ruinach oraz tych wszystkich ludzi pogrążonych w śpiączce każdego by przytłaczało. Podziwiam, że tak bardzo starasz się pomóc, ale powinnaś też dać sobie odsapnąć.
- Kiedy właśnie im więcej robię, tym mniej myślę o wszystkim, co się wydarzyło - wyjaśniła. - Nie martw się. Wiem, jak otrząsnąć się po traumie i kiedy mogę wrócić do normalnego funkcjonowania. Myślę, że teraz nie trwało to zbyt długo, bo mimo wszystko nie znałam tych ludzi. Poza tym, jak sam Hunter powiedział, kto wie, czy w ogóle chcieliby żyć w obecnym świecie. Może po prostu tak miało być - objęła książkę rękami i westchnęła cicho, spuszczając wzrok. - Bardzo nie chcę, żeby komukolwiek stała się krzywda. Zwłaszcza tym, których zdążyłam polubić. Alex, Hunter, Larry, ty, dowódca i nawet Raven, choć dwoje ostatnich wzbudza niepokój. Największe zagrożenie stwarzają aktualnie te machiny, ale jeśli zrozumiemy ich działanie, podczas kolejnej misji będzie można go uniknąć.
- Chyba w przeszłości często sprawowałaś nad kimś opiekę, co? - wypaliła nagle Martha. - Jesteś bardzo troskliwa i wrażliwa. W dodatku ciągle robisz coś bardziej dla innych niż dla siebie. Dobra z ciebie osoba - uśmiechnęła się. - W takim razie nie zatrzymuję cię, leć czytać. Im szybciej skończysz, tym prędzej zaczniesz mi znów poświęcać więcej czasu - puściła jej oczko.
- Dziękuję - Annie również odpowiedziała jej uśmiechem, a następnie wyszła z pomieszczenia.
Tak, jak poleciła jej "ciocia", od razu wzięła się za uważne czytanie. Na szczęście w laboratorium łatwo było o koncentrację. Laboranci prawie w ogóle nie rozmawiali, bo głównie pracowali, a jeśli już porozumiewali się między sobą, to zazwyczaj półgłosem, prawdopodobnie nie przyzwyczajeni do gwaru oraz hałasu. Dzięki temu jej tryb życia w ciągu dnia wyglądał bardzo prosto: komputer, książka, komputer, książka i tak dalej. Niestety, z każdą kolejną stroną lektury jej teoria o działaniu mechanicznych wilków coraz bardziej traciła na prawdopodobieństwie. Przede wszystkim, system polowania nie zgadzał się. W naturalnym środowisku wilki polowały wspólnie oraz dla pożywienia, do którego pierwszeństwo miała para przywódców. Natomiast te mechanicznie atakowały pojedynczo, w dodatku nawet niespecjalnie się czaiły. Nie potrzebowały też pożywienia, więc nie chciały zabić dla własnych potrzeb. Tylko dlaczego w takim razie ich twórca wybrał im właśnie taki wygląd, jeśli nie opierał ich działania na naturze pierwowzoru? Kolejny trop, z którego zostali zbici. Powoli zaczęła tracić nadzieję na to, że rozgryzą ich mechanizm. Dlatego też wieczorem wracała nieco przygnębiona i nawet gorąca czekolada, przyniesiona wcześniej przez Larry'ego, nie poprawiła jej humoru. Może jeszcze znajdzie jakieś wspólne cechy między mechanicznymi wilkami a innymi zwierzętami? Westchnęła cicho i już chciała wejść do swojego pokoju, ale coś ją powstrzymało. Temat, który wcześniej wyrzuciła z głowy, ale wrócił jak boomerang. Zatrzymała się przed drzwiami i spojrzała w stronę dalszej części korytarza.
Miejsca wpływające na psychikę... Co takiego znajdowało się w pomieszczeniu, którego Alex nie chciał jej pokazać? Od zawsze była ciekawska i mimo mawiania, że ta cecha jest pierwszym stopniem do piekła, często wychodziło jej raczej na lepsze, niż gorsze. Może tym razem też powinna pozwolić się poprowadzić temu zainteresowaniu? W końcu co złego może się stać? Chłopak lubił wkręcać, równie dobrze mógł sobie po prostu zażartować lub wyolbrzymić faktyczny wpływ tego, co się tam znajdowało.
Po drobnej potyczce w jej umyśle, wreszcie zdobyła się w sobie i ruszyła dalej. Minęła pokój chłopaków, cały szereg innych i zakręciła w lewo, gdzie pokonała kilka stopni w dół, po czym wreszcie stanęła przed rozsuwanymi drzwiami. Odetchnęła głęboko i powtórzywszy w głowie jeszcze raz frazę "co złego może się stać?" wcisnęła przycisk otwierający.
I faktycznie nic złego się nie stało. W ogóle nic się nie wydarzyło. Drzwi pozostały zamknięte, a mały ekranik obok nich wyświetlił mały prostokąt, prosząc o podanie czterocyfrowego kodu.
- Patrz, jednak ją podkusiło - odezwał się Alex, który jak zawsze, pojawił się przy zakręcie znikąd, tym razem w towarzystwie Huntera.
- Już ci mówiłem, że jak będziesz za często wyolbrzymiał, to ludzie przestaną brać twoje ostrzeżenia na poważnie - spojrzał na niego z wzrokiem typowym dla sytuacji, które sprowadzały się u nich do "a nie mówiłem".
O, teraz się pojawili? Momentalnie zapomniała o drzwiach, o dziwnym pomieszczeniu i jego rzekomym wpływie. Odwróciła się powoli w ich stronę ze śmiertelnie poważnym wyrazem twarzy, krzyżując przed sobą ręce.
- Zapomnieliście - odparła z wyrzutem.
- O czym? - zdziwił się szatyn, przechylając lekko głowę.
- ...Faktycznie - zmarszczył brwi jego partner. - Wybacz, wyleciało nam z głowy. Mieliśmy ci pokazać wyjście z bazy, prawda?
- Aaa, to. Ups? - wzruszył ramionami, po czym roześmiał się. - Nie obrażaj się. Przepraszamy.
- Nic nie szkodzi - pokręciła głową, a następnie rozpogodziła. - To jak wam się udała randka?
- Nic specjalnego, ale było świetnie. Wiesz, że mamy tu wiewiórki? Myślałem, że w obrębie bariery ochronnej żadna się nie ostała, ale najwyraźniej mają się bardzo dobrze. Następnym razem trzeba skombinować jakieś orzechy.
- Jakbyśmy w ogóle mieli w bazie orzechy. - mruknął Hunter.
- Jakieś na pewno mamy. Trzeba dopytać Marthę albo dowódcę - ekscytował się niczym małe dziecko, które niezbyt często miało okazję pobawić się z jakimkolwiek futrzanym stworzeniem. - A ty skąd wiedziałaś, że byliśmy na randce?
- Nie mogłam was znaleźć, więc w końcu poszłam do dowódcy spytać, czy was nie widział. Powiedział, że wyszliście razem na zewnątrz, a dalsze wnioski wysunęłam sama.
- Poszłaś do niego sama i nie pożarł cię? - otworzył szeroko oczy.
- Nie, ale chyba nigdy w życiu się tak nie stresowałam - przyznała, wzdrygnąwszy się lekko.
- Odważna jest, co? - Alex strącił partnera łokciem. - W nagrodę pokażemy ci to wyjście teraz, tylko nie korzystaj z niego dzisiaj. Jest już za późno.
- Naprawdę? - aż jej się oczy zaświeciły. - Oczywiście, nie uśmiecha mi się gubić w nocy - szybko wbiegła po schodkach i razem z chłopakami ruszyła w drogę.
Tylko Hunter wiedział, że zaraz będzie albo krzyk, albo płacz, bo błyskotliwe pomysły szatyna, o których dawał znać właśnie takim trącaniem, zazwyczaj zabawne były tylko dla niego. Wprawdzie dla nich obu czasem też, ale bardzo rzadko.
- Zmieniając temat, co to za książka? - wskazał ruchem głowy na trzymaną przez Annie rzecz.
- O psach i wilkach, ale głównie chodziło mi o te drugie - odpowiedziała, zerkając na okładkę. - Razem z Larrym pomyśleliśmy, że może te machiny działają jak żywe wilki, więc poprosiłam Marthę o jakąś książkę o nich, żeby sprawdzić, czy mamy rację. Ale jak na razie nie znalazłam powiązań.
- Jak dla mnie, zachowują się bardziej jak psy stróżujące, dla których jesteśmy intruzami - prychnął Alex.
Bardziej lub mniej świadomie sprawił, że w głowie dziewczyny nagle zapaliła się lampka, przez którą zawiesiła się na krótki czas, myśląc intensywnie nad jego opinią. Może faktycznie te machiny nie miały zachowywać się jak dzikie wilki, ale jak specjalnie wytresowane psy, słuchające komend swoich właścicieli? To by miało o wiele więcej sensu.
- Alex, jesteś genialny! - otworzyła książkę, szukając rozdziału o psach stróżujących.
- Wiem, ale niestety bardzo rzadko to słyszę - przyłożył dłoń do serca.
- Będę musiała jeszcze o nich poczytać, ale jeśli trafiłeś w dziesiątkę, to jesteśmy o krok bliżej rozwiązania tej zagadki - szeroko rozciągnęła kąciki ust.
- O, bardzo dobrze powiedziane! "My". Miło słyszeć, że w końcu zaczęłaś się czuć częścią naszego zespołu. Teraz pozostało nam tylko załatwienie formalności, ale one zajmują dosłownie parę minut - spojrzał podstępnie na nastolatkę.
Zerknęła na niego kątem oka, natychmiast tracąc uśmiech z ust. Naprawdę musiał wrócić do tej kwestii? Nie, nie czuła się częścią ich zespołu. Wszystko co robiła, miało na celu pozwolić jej jak najszybciej się stąd wydostać i wrócić do jej dawnego świata, nawet jeśli był cały w gruzach. Może jego odbudowanie zajmie nawet kilka lat, ale nadal był jej środowiskiem, do którego była przyzwyczajona. A departament? To zupełnie inna galaktyka.
- Przestań jej dokuczać, bo naprawdę w końcu spróbuje stąd uciec - wtrącił Hunter, widząc reakcję Annie.
- Jako przybrany starszy brat czuję się w obowiązku od czasu do czasu z nią podrażnić - zaśmiał się i zatrzymał przed metalowymi drzwiami. - To tu - pociągnął za klamkę i otworzył je na oścież. - Schodzisz w dół, a tam są już tylko jedne drzwi, które prowadzą bezpośrednio na zewnątrz. Niestety nie ma tu klimatyzacji, więc już podczas drogi czujesz gęstsze powietrze oraz inną temperaturę. Tym się nie przejmuj.
Zamknęła książkę i objąwszy ją ramionami tak, jak poprzednio, zajrzała do środka. Schody były ułożone w kanciastą spiralę, która prowadziła na sam dół prawdopodobnie aż z najwyższego piętra bazy. Oczywiście były wykonane z metalu, prawie jak wszystko w tym budynku. Jedyną różnicą było słabe oświetlenie, które dawały żarówki umocowane na ścianie w takiej odległości między sobą, by było widać tylko stopnie i poręcz.
- Często go używacie? - spytała, wychodząc na klatkę i spoglądając do góry.
- Bardzo rzadko. Chyba tylko ja z niego korzystam. Czasem też Hunter, gdy uda mi się go wyciągnąć na spacer.
Nagle drzwi zamknęły się z trzaskiem, co było początkiem niecnego planu, który stworzył się w głowie chłopaka w tej samej chwili, kiedy zaproponowali dzoewczynie pokazanie wyjścia jeszcze dziś. Od razu przyparł je ramieniem, napierając na nie z całej siły tak, by nastolatka nie dała rady ich otworzyć.
- Co ty robisz? - Hunter zmarszczył brwi.
- Alex? - rozległ się zdziwiony głos za drzwiami, a zaraz potem klamka zaczęła się ruszać w górę i w dół wręcz desperacko. - Alex! - krzyknęła głośno, dodając do tego uderzanie pięściami o drzwi.
- Skoro brakowało ci wrażeń, proszę bardzo - odparł, odnośnie jej próby wejścia do "zakazanego" pomieszczenia.
- To nie jest zabawne! - jęknęła z wyrzutem.
- Wszystko zależy od perspektywy.
- Jesteś okrutny - westchnął brunet. - Na mnie nawet nie patrz, nie pomogę ci w tym.
- Więcej zabawy dla mnie - poszerzył swój uśmiech, mając z tego wyśmienitą rozrywkę.
Tymczasem uderzania w drzwi i ruchy klamki nie ustawały. Ofiara Alexa miała szczerą ochotę zabić go tu i teraz. Jak on mógł? Niestety po bezskutecznych próbach uświadomiła sobie, że siłą z nim nie wygra. I co, miała po prostu bezczynnie czekać, aż temu łaskawie się znudzi? Jeszcze czego. Rozejrzała się na boki w poszukiwaniu innego rozwiązania, a jej wzrok zatrzymał się na schodach. Skoro biegną przez całą wysokość budynku, dostęp do nich powinien znajdować się na każdym piętrze. Pytanie tylko, czy drzwi również tam są otwarte. Jeśli nie sprawdzi, nigdy się nie dowie, prawda? Dlatego po chwili zdecydowała się wbiec po schodach o piętro wyżej, nie zaliczając nawet jednego potknięcia. Jak najprędzej nacisnęła klamkę i... Alex, już jesteś martwy.
Nie zważając na znajdujący się na tym piętrze gabinet dowódcy, przemknęła przez korytarz w błyskawicznym tempie i dopadłszy windę, zaczęła energicznie wciskać zero, jakby to miało przyspieszyć zjeżdżanie kabiny. Chyba jeszcze niczego w życiu nie mogła się tak doczekać, jak dotarcia na parter. Niech tylko poczeka. Dorwie go i da mu na tyle porządną nauczkę, że odechce mu się znęcać nad nią w ten sposób. Kiedy w końcu drzwi upragnienie rozsunęły się, wystrzeliła jak z procy, w kierunku niczego nie spodziewających się jeszcze chłopaków.
- Pewnie się zmęczyła - rzucił szatyn z rozbawieniem niedługo po tym, jak próby Annie ustały.
W takim przekonaniu trwał do momentu, w którym Hunter jako pierwszy zauważył ją na horyzoncie. Gnała z miną drapieżnika biegnącego po swoją ofiarę, jakby złość była dla niej niekończącym się paliwem. Oho, zapowiadało się ciekawie.
- Chyba masz problem - ostrzegł swojego chłopaka, który w tym momencie uniósł lekko brwi, kierując wzrok w tym samym kierunku.
- O w ciapkę - mruknął, nim błyskawicznie otworzył drzwi i zatrzasnął je za sobą, w ostatniej chwili umykając niebezpiecznie wściekłej samicy.
W ciągu ułamka sekundy role się odwróciły. Teraz Alex chował się za drzwiami, będąc niedoszłą jeszcze ofiarą, a dziewczyna próbowała się do niego dostać i dorwać w swoje ręce.
- Wyłaź stamtąd i przyjmij konsekwencje jak prawdziwy mężczyzna! - krzyknęła, ciągnąc uporczywie za klamkę, ściskając książkę między wyciągniętymi rękami.
- Żywcem mnie nie dostaniesz!
O ile wcześniej Hunter patrzył na wszystko pobłażliwie, teraz sytuacja nabrała dla niego zupełnie innego klimatu. Uniósł jedną brew przysłuchawszy się krótkiej wymianie zdań walczącej dwójki, po czym mimowolnie prychnął śmiechem.
- Naprawdę zachowujecie się jak rodzeństwo - skomentował, kręcąc głową.
Annie aż na chwilę przestała ciągnąć za klamkę po usłyszeniu jego słów. Miał rację. Mimo, że była zła na chłopaka za zamknięcie jej w półciemnej przestrzeni i chciała mu się należycie odpłacić, w rzeczywistości gdzieś głęboko uważała tę sytuację za komiczną. No i w gruncie rzeczy nie miała na myśli zrobienia mu krzywdy. Żywiła tylko szczerą nadzieję, że ma on łaskotki i atak nimi przyniesie oczekiwany rezultat.
Szybko jednak powróciła do prób otworzenia drzwi, których bycia zamkniętymi uważnie pilnował Alex, nie pozwalając na utworzenie choćby szpary między nimi a framugą. W zasadzie mógł zrobić to, co nastolatka i również pobiec o piętro lub dwa wyżej, ale ona ruszyłaby wtedy za nim i najprawdopodobniej dopadła w windzie. Wtedy byłby już stracony.
Raban, jaki narobili na parterze usłyszało wielu, ale początkowo tylko Raven zainteresowała się na tyle, by w końcu wyjrzeć z pokoju. Co prawda, niewiele było stąd widać, ale po otwarciu drzwi znacznie lepiej słyszało się odgłosy dochodzące zza zakrętu. Nie potrzebowała wiele, by wyłapać z nich stukanie klamki i szuranie czyichś stóp po podłodze, nie wspominając o wykrzykiwanym co jakiś czas imieniu. Głosy Huntera oraz swojej współlokatorki również rozpoznała i nie wiedziała tylko, czy cała sytuacja rozgrywa się na poważnie, czy tamci nabrali ochoty na wygłupy.
Ktoś inny postanowił zbadać sprawę dokładniej. Wkrótce przed oczami dziewczyny mignęły ogniste włosy, a sylwetka ich właścicielki szybkim krokiem podążyła za hałasem do jego źródła. Teraz dopiero zacznie być poważnie i niebezpiecznie.
- Co wy wyprawiacie? - rozbrzmiał w końcu głos pełen frustracji, irytacji i zdaje się, że ogromnej chęci zamordowania kogoś.
Annie widocznie drgnęła na jego dźwięk, a Hunter aż otworzył szerzej oczy. Ostatnią osobą, której się tu spodziewali, była Caroline. W przeciwieństwie do dziewczyny, chłopak zachował spokój. Wiedział, że jeśli on znajduje się przy całym zderzeniu, pozostała dwójka oberwie znacznie słabiej, niż gdyby go tu nie było. Ale nastolatka tego nie wiedziała. Chwilowo zastygła w bezruchu, a jakaś gula ugrzęzła w jej gardle, nie pozwalając wypowiedzieć ani jednego słowa. Powoli odwróciła się w stronę rudowłosej, ale wykonanie tego pierwszego kroku w stronę odpowiedzi niewiele pomogło. Wręcz przeciwnie. Stanie twarzą w twarz z kobietą jeszcze bardziej ją paraliżowało.
- Alex drażni się z Annie - wyjaśnił Hunter, wyręczając ją z tego pierwszego kroku.
- Czemu przesta... łaś. Cholera - wymknęło się szatynowi, który wyjrzał zza drzwi, gdy przestał odczuwać siłę ciągnącą je w przeciwną stronę.
- Jasne, znowu Alex. Czego innego mogłam się spodziewać - Caroline wymierzyła swoje gromiące spojrzenie w jego stronę. - Mógłbyś w końcu przestać wprowadzać tyle chaosu?!
- O co ci chodzi, przecież tym razem nie znęcam się bezpośrednio nad tobą?
- Masz na tyle pecha, że wszystko słychać w moim pokoju. Z resztą, podejrzewam, że reszcie członków też niezbyt pasuje zamieszanie, jakie tu tworzycie. A ty - tu przeniosła wzrok na bruneta. - Powinieneś ich pilnować i hamować, jako ten najbardziej odpowiedzialny.
- Myślisz, że nie próbowałem? Oboje są nie do poskromienia, kiedy już się rozkręcą. A rozkręcają się błyskawicznie.
- Mniejsza o to. Albo się uspokoicie, albo zacznę być naprawdę niemiła - ostrzegła, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę swojego pokoju.
Miała dosyć. Alexa, Annie, tej drugiej nowej i każdego kolejnego, kto przybłąka się do ich bazy. Ludzie z zewnętrznego społeczeństwa byli w jej mniemaniu dzicy i głupi. Departament im pomagał, chronił, a oni? Nawet nie starali się zmienić, by choć trochę pomóc samym sobie. Nawzajem krzywdzili się, doprowadzając do mniejszych lub większych konfliktów na świecie, a przecież należeli do tego samego gatunku. Powinni się wspierać, zamiast wiecznie ze sobą walczyć. I nie chodziło o zachowanie, którego świadkiem była przed chwilą, ale to ono było śladem po wrodzonej potrzebie rywalizacji i bycia lepszym, która u niektórych osiągała niebezpieczne rozmiary. Właśnie takich idiotów pozamykali w celach na minusowym piętrze. Od wielu lat próbowali każdego z nich doprowadzić do stanu, w którym stanowiliby dla ludzi zerowe zagrożenie, ale z żadnym się nie udało. Resocjalizacja była jakąś bzdurą.
Zerknęła przelotnie na czarnowłosą, która nadal wyglądała z pokoju. Ich spojrzenia skrzyżowały się i obie przekazały sobie w nim mrożącą krew w żyłach wrogość, choć nawet jeszcze ze sobą nie rozmawiały. Caroline, bo dawno straciła zaufanie do kogokolwiek spoza departamentu. Raven, bo intuicyjnie nie zapałała do niej sympatią, a wręcz przeciwnie. Czuła do niej dziwną niechęć po samym zmierzeniu wzrokiem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro