Rozdział 10
Kiedy tylko Annie i Larry przystąpili do pracy nad zdobytymi materiałami, od razu napotkali na pierwszą trudność. Doktor pospieszył się, mówiąc wcześniej, że ich przeciwnik nie zadbał o bezpieczeństwo danych, umieszczając nośnik tuż przy czułym punkcie machiny. Wręcz przeciwnie, wróg zabezpieczył je przy użyciu specjalnych środków, jakby spodziewał się, które kroki wykona departament. Przez chwilę wahał się, czy aby na pewno powinni dalej podążać drogą przewidzianą przez przeciwnika. Było wysoce prawdopodobne, że chce ich w ten sposób doprowadzić do śmiertelnie niebezpiecznej pułapki, ale czy mieli inny wybór? Musieli spróbować wszystkiego, by zdobyć odpowiedzi na nurtujące ich pytania.
- Odejście od hakerstwa było jedną z najlepszych decyzji w moim życiu - burknęła dziewczyna, odchylając się na oparcie fotela po ponownej z kolei porażce w złamaniu szyfru. - Gdyby to był mój laptop, wylądowałby już za oknem.
- Spokojnie, nic po złości. Jesteś pewna, że spróbowaliśmy już na wszystkie sposoby? - spytał, stojąc tuż za fotelem.
- Nie - przyznała po chwilowym zawahaniu. - Jest jeszcze jedna opcja. Niedawno przed rozpadem Wirtualnych Klaunów liderka zapoznała nas z najnowszym programem, jeszcze niedopuszczonym do sprzedaży, który był zapowiadany jako niezłamalne bariery bezpieczeństwa. Ale to nadal tylko system, stworzony przez tylko ludzi, a oni popełniają błędy. Naszym zadaniem było znalezienie tego potknięcia i przygotowanie się na łamanie tych szyfrów w przyszłości, bo zapewne o zakup pokusiłoby się sporo firm. Gdzie i od kogo dorwała najbliższą finalnej wersję pozostaje jej sekretem, ale ważne, że nam udało się osiągnąć cel - nachyliła się nad klawiaturą. - Skoro nasz wróg jest aż tak zaawansowany technicznie, może również zdobyli ten program przedpremierowo, ewentualnie przerobili lub stworzyli własny od podstaw, ale na podobnych zasadach.
- To na co jeszcze czekasz? Do dzieła, specjalistko - zdopingował ją doktor, krzyżując przed sobą ramiona.
Nastąpiły pełne napięcia minuty, wypełnione stukaniem w klawisze i przesuwającymi się po ekranie cyferkami oraz literkami. Uważnie przyglądał się temu, co robi nastolatka i choć wzbudzało w nim nieco negatywne emocje, nie dał tego po sobie poznać. Dlaczego właśnie takie? Doskonale pamiętał szum wokół programu, o którym wspominała. Nawet departament próbował go wcześniej dostać i porównać ze swoimi zabezpieczeniami, aby je rozwinąć i wzmocnić, jeśli faktycznie wykorzystywał tak nowoczesne sposoby, z jakimi jeszcze nie mieli styczności. Chociaż wtedy im się nie udało, już teraz mógł stwierdzić, że twórcy przygotowali naprawdę twardy orzech do zgryzienia dla potencjalnych włamywaczy, a poradzić sobie z nim umiała niepozorna dziewczyna, właściwie wzięta z ulicy. I to tylko dzięki liderce ich grupy. Z jednej strony niby dobrze, bo dzięki temu nie utknęli w martwym punkcie, ale coś musiało być na rzeczy.
- Dziękuję - odparła cicho, kiedy wreszcie uzyskali dostęp do danych.
- Gratulacje - poklepał ją po ramieniu i przyjrzał się temu, co wyświetliło się na ekranie.
O dziwo, zawartość stanowiło tylko kilka plików wideo i nic poza nimi. Doktor miał ogromną nadzieję, że znajdą prawdziwą kopalnię skarbów, z której dowiedzą się jak najwięcej na temat działania wilkopodobnych robotów, a tymczasem wyglądało, iż zdobyli jedynie małą cząstkę całego mechanizmu. Westchnął cicho po czym wcisnął guzik w urządzeniu obok monitora.
- Póki co, zajmijmy się nagraniami, które tu mamy - wskazał pewien punkt na hologramie mapy Waszyngtonu, która wkrótce się wyświetliła. - Rozmajstrowaliśmy wilka w tym miejscu. Przewijając nagranie do tyłu i zaznaczając trasę na mapie, odtworzymy drogę, jaką pokonał i być może dowiemy się czegoś istotnego. Co ile się zmieniamy?
- Myślę, że co dwie godziny będzie najlepiej - odwróciła głowę w jego stronę, niemniej zawiedziona nikłą zawartością nośnika. - Zacznę.
- W takim razie widzimy się później - uśmiechnął się lekko, nim opuścił nastolatkę.
Zgodnie ze swoimi słowami zajął się typowo laboratoryjnymi sprawami, ale nie oznaczało to, że nie zerkał co jakiś czas w stronę dziewczyny. Może i pokazała, że prawdopodobnie potrafi nieco więcej od niego, ale nie chciał, by praca nagle stanęła w miejscu, bo napotkałaby jakieś problemy. Nie wiedzieli nawet, jaką drogę pokonał wilk i ile czasu mu to zajęło. Podejrzewał, że początkowo na mapie Waszyngtonu i tak powstanie jeden wielki bohomaz. W końcu trwał dopiero trzeci dzień od momentu, w którym wszystko się wydarzyło, więc wilk z pewnością zdążył się nachodzić po mieście, niektóre trasy pokonując częściej niż raz. Niestety, jeśli przez cały ten okres nie dojrzą niczego przydatnego, okaże się, że niepotrzebnie zmarnowali cenny czas. Jednak nie mieli innego wyboru. Każda tajemnica wymagała sporo wysiłku do jej odkrycia, a już szczególnie taka, której twórcy obmyślili każdy detal swego planu.
Na szczęście dla doktora, Annie była pracowitą i obeznaną w technologii dziewczyną, toteż praca szła sprawnie i bez najmniejszych przeszkód. Kiedy Larry siadał do komputera, dawał jej papiery do wypełnienia lub zaniesienia w konkretne miejsce, a czasem wysyłał, aby przyniosła coś od innych. Natomiast gdy nie miał dla niej żadnego zadania, polecał jej iść do Marthy, by dała oczom odpocząć od światła monitora, a jego nie rozpraszała rozmową. I tak aż do późnego wieczoru, kiedy oboje próbowali powstrzymywać ziewanie.
- Myślę, że na dziś dobrze będzie już zakończyć pracę - odparł, podchodząc do swojej pomocniczki i podał jej obiecany kubek gorącej czekolady. - Dojrzałaś może coś szczególnego?
- Nic wyróżniającego się. Same budynki, ludzkie ciała i ogólne zniszczenie - odparła ze spuszczonym wzrokiem. - Masakra...
- Jeśli to dla ciebie zbyt wiele, mogę poprosić o pomoc kogoś innego - zaproponował doktor, spoglądając na nią z lekkim współczuciem.
- Nie, nie. Inni pewnie są zajęci, z resztą już ci mówiłam. Nie chcę siedzieć bezczynnie - zaprotestowała i upiła łyk czekolady. - Cały czas powtarzam sobie, że większość z nich jest wciąż żywa, więc nie jest to aż tak przerażające.
Przyjrzał jej się uważnie, a następnie prychnął cicho z uśmiechem.
- Chyba naprawdę szybko chcesz się stąd wydostać, co?
- Nie o to chodzi - zmarszczyła brwi. - Wszystko tu jest niesamowite, a niektóre osoby całkiem miłe, ale już ułożyłam sobie plan na życie i wolałabym się go trzymać.
- Obawiam się, że w obecnej sytuacji i tak będziesz zmuszona go zmienić - pokręcił głową. - Możemy przywrócić dawny bieg życia, system, ludzkość, ale zanim to wszystko zacznie na powrót sprawnie pracować, nasz świat czeka długa rekonstrukcja. Nie będzie taki sam jak niedawno za jednym pstryknięciem palca.
Zamilkła, spoglądając na okularnika, po czym przeniosła swój wzrok na monitor. Miał rację. Nawet, gdyby już dzisiaj rozwikłali wszelkie zagadki, unieszkodliwili sprawcę i obudzili wszystkich ludzi, pierwszym zadaniem będzie sprzątanie bałaganu oraz odbudowa miast. Nie będzie mogła wrócić na studia, ani nawet podjąć dobrze płatnej pracy czy zająć się czymkolwiek przyziemnym. Przez długi czas pozostanie z wiedzą, którą zdążyła dotąd nabyć, bez możliwości dalszego rozwoju.
Dopiła gorący napój i odstawiła kubek na blat.
- Pójdę już do pokoju. Dobranoc - pożegnała się, ruszając w stronę wyjścia z laboratorium.
Czy aby na pewno chciała wkraczać do nowego świata, który czekał ją po pokonaniu wszystkich trudności? Miała teraz wrażenie, że byłaby w nim bezużyteczna. Nie przydadzą się jej obecne umiejętności, a o ratowaniu życia, pilnowaniu porządku czy budownictwie i temu podobnych nie miała zielonego pojęcia. Z drugiej strony, nie była wyjątkiem. Nie każdy, zwykły człowiek posiadał potrzebne teraz praktyczne zdolności. To znaczyło, że chyba wszyscy będą musieli się co nieco doszkolić w różnych dziedzinach, aby wspólnie powołać do życia zniszczone miasta, prawda? Mimo wszystko, wizja doprowadzenia wszystkiego do porządku nie malowała się już tak kolorowo, jak na początku.
Podobnie, jak zakolegowanie się z nową współlokatorką, ale o tym miała się dopiero przekonać.
- O - uciekło mimowolnie z jej ust, gdy zobaczyła na łóżku czarnowłosą dziewczynę.
Praca w laboratorium pochłonęła ją na tyle, że zdążyła zapomnieć o nowej osóbce w departamencie. O tej, dzięki której pozbyła się miana "najnowszej".
- Ty musisz być Raven - odparła po chwili, uśmiechając się i podeszła bliżej nowej znajomej. - Jestem Annie, miło poznać - wyciągnęła w jej stronę rękę.
Dziewczyna patrzyła się na rówieśniczkę, odkąd ta pojawiła się w drzwiach, ze zdezorientowaniem w oczach. A jeszcze większe pojawiło się u platynowowłosej, gdy doczekała się jakiejkolwiek reakcji na powitanie. Najpierw Raven uniosła wysoko brwi, zerknęła na wyciągniętą w jej stronę dłoń i... Wybuchła śmiechem. Tak głośnym, tak gwałtownym, tak szaleńczym, że aż złapała się za brzuch i zgięła wpół. Annie stała jak wryta, z jednym, wielkim znakiem zapytania w głowie. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Miała coś na twarzy? Powiedziała coś nie tak? W ogóle nie rozumiała, o co chodziło czarnowłosej, której śmiech równie mocno zdziwił też Alexa oraz Huntera, którzy wkrótce pojawili się w drzwiach.
- Czekaliśmy, aż wrócisz z laboratorium, ale chyba przyszliśmy nie w porę. Co się stało? - spytał brunet, marszcząc od razu brwi.
- Nie wiem, przedstawiłam się jej i nagle stało się... To - odpowiedziała całkowicie zbita z tropu.
- Może dopiero uderzył w nią szok spowodowany całym dniem?
- Albo... - zaczął szatyn, unosząc palec wskazujący do góry. - Łzy zamienia w śmiech! Dobra taktyka, dzielna dziewczynka! - klapnął obok, obejmując ją ramieniem.
A zaraz potem rozegrała się scena, która zakłopotanie publiczności zamieniła w szok. Annie aż niekontrolowanie otworzyła szeroko usta, które zaraz zasłoniła dłońmi, gdy ni z tego, ni z owego, Raven przestała się śmiać, równocześnie sprzedawszy chłopakowi strzał dłonią w policzek.
- Pozwoliłam ci mnie dotykać?! - warknęła, wbijając w niego wściekłe spojrzenie.
- Jeśli masz zaborczego chłopaka, wystarczyło powiedzieć - jęknął Alex, rozmasowując policzek.
- Nie miałam, nie mam i nie będę mieć, ale to nie daje tobie prawa do przymilania się do mnie - wysyczała, krzyżując ręce przed sobą. - Zapamiętaj sobie raz na zawsze. To po pierwsze. A po drugie, po prostu coś mnie nagle rozbawiło - prychnęła, nie siląc się na dalsze wyjaśnienia.
Cała trójka przyglądała jej się tak, jakby cierpiała na chorobę objawiającą się zupełnym brakiem stabilności emocjonalnej. Właściwie, to myśleli w tym momencie, że tak właśnie jest i Raven zdecydowanie przydałby się psycholog lub psychiatra. Nie byli nawet pewni, czy mogą zaufać jej słowom, które nie brzmiały zbyt wiarygodnie. A jeśli były prawdziwe, tylko potwierdzały tezę o psychicznych dolegliwościach.
- Wróćcie na razie do siebie, zaraz przyjdę - dziewczyna zaproponowała chłopakom, na co po wymianie spojrzeń między sobą zgodzili się równoczesnym kiwnięciem głowy i opuścili pokój.
- Annie, tak? - odezwała się nagle Raven, gdy tylko zostały same, znów uśmiechając się jakby pogardliwie. - Niech będzie. Miejmy nadzieję, że przynajmniej ty nie naruszasz strefy osobistej innych na siłę.
- Alex tylko próbował cię na swój sposób zaaklimatyzować - próbowała go wytłumaczyć, siadając na brzegu własnego łóżka.
- Nie. To coś zupełnie innego - przerwała jej. - Ale nie zamierzam bawić się w jego oskarżyciela.
- Um... A wcześniej to o chłopaku palnęłaś na odczepnego czy wróciło ci trochę pamięci? - przechyliła delikatnie głowę.
- Huh? A, przed chwilą. Nie przepadam za kontaktem fizycznym z innymi ludźmi, więc wątpię, bym mogła być w romantycznej relacji z kimkolwiek - zmrużyła oczy. - Jesteś dość miła i opanowana, jak na kogoś, kto przeżył przedwczoraj traumę.
- Ja? - zamrugała kilkakrotnie, po czym spuściła wzrok. - Wypłakałam już swoje, więc teraz staram się pomóc departamentowi w rozwiązaniu paru zagadek. Cała sytuacja jest strasznie skomplikowana. Poza tym, nie jestem typem osoby, która woli ronić łzy, zamiast działać - uśmiechnęła się lekko. - Jakieś podstawy o departamencie wiem, więc jeśli masz jakiekolwiek pytania, możesz mi je śmiało zadać.
- Ta, dzięki - mruknęła Raven. - Raczej nie będę ci zbyt często zawracać głowy - po tych słowach położyła się na łóżku i odwróciła tyłem.
Annie otworzyła usta, jakby chcąc coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie nie znalazła słów, jakimi mogłaby pociągnąć rozmowę. W normalnej sytuacji podpytałaby ją o wiek, miejsce zamieszkania, zainteresowania, ale jeśli nic nie pamiętała, podobnymi pytaniami prawdopodobnie tylko by ją rozjuszyła.
- To ja już pójdę do chłopaków - powiadomiła tylko, zanim opuściła pokój i odetchnęła cicho.
Ciężka sprawa. Jeśli tak ma wyglądać ich znajomość przez cały czas, to szczerze, z takim towarzystwem będzie się czuła jeszcze gorzej niż kiedy sama zajmowała pokój. Chyba, że Raven jeszcze zdecyduje się zmienić swoje "anty" nastawienie.
- Nie macie pojęcia, jak trudno mi będzie... Co wy robicie? - zapytała zdziwiona, gdy po otworzeniu drzwi ujrzała Alexa stojącego na parapecie po zewnętrznej stronie budynku i Huntera ciągnącego go za bluzę do środka.
- Mówiłem, że nie zdążysz wrócić przed nią - odparł, zdecydowanym ruchem wciągając chłopaka na tyle silnym ruchem, że ten prawie wyłożył się na podłodze.
- Byłem blisko. A ty powinnaś zapukać - spojrzał na nią oskarżycielsko. - Podglądałem przez okno, czy Raven nie próbuje cię zabić. Nie wiem, jak wy, ale ja od tej dziwnej sytuacji ze śmiechem przestałem jej ufać.
- Chyba nie powinieneś tego mówić w mojej obecności.
- Nie strasz jej - mruknął Hunter. - Raven i tak ma założoną obręcz, która wyczuje, kiedy będzie chciała kogoś zabić i uniemożliwi jej to.
- Coś jak wykrywacz kłamstw? - zainteresowała się.
- Dokładnie. Cały czas analizuje temperaturę ciała, bicie serca i tym podobne reakcje ciała. Ma też zamontowany nadajnik, więc będzie miała zakaz wstępu do miejsc z najbardziej poufnymi informacjami. Dowódca ma wobec niej poważne podejrzenia.
- Ciesz się, że tobie nie kazał tego założyć. Strasznie uwiera, przechodziłem przez to - skrzywił się Alex. - Dobra, przejdźmy do konkretów. Obiecaliśmy, że później opowiemy ci o misji i chyba najwyższy czas. Chyba, że Larry nas wyprzedził?
- Nie, nie, nie mieliśmy czasu na dłuższą rozmowę - pokręciła głową.
- Więc siadaj i słuchaj uważnie - wskazał na brzeg jednego z łóżek. - Nastawiliśmy się na zabawę w chowanego albo berka z tymi wilkami, ale te na nas w ogóle nie reagowały. Leżały z zamkniętymi oczami jak posągi i nie stanowiły właściwie żadnego zagrożenia. Nawet ten, przy którym Larry majstrował, w żaden sposób nie zareagował. Dopiero po jakimś czasie zza budynku wychylił się wilk, który zaczął na nas szarżować, ale z nim poradziliśmy sobie bez problemu. Chociaż trochę bałem się, że Hunter spudłuje - trącił łokciem partnera.
- Uważaj, żebyś ty kiedyś nie spudłował - prychnął z oburzeniem.
- Żartuję, przecież ci ufam - zaśmiał się. - Zaraz potem z budynku została wypchnięta Raven, którą zdecydowaliśmy zabrać ze sobą. I w sumie to była cała misja - spojrzał na Huntera pytająco, czy nie chce on od siebie czegoś dodać.
- Czyli wilki były nieruchome już przed jej upadkiem?
- Dokładnie tak. Dlaczego pytasz? - przechylił głowę.
- Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Larry pewnie już z resztą też na to wpadł - przyłożyła dłoń do podbródka. - Wiemy, że wilki są mniej więcej zaprogramowane tak, aby atakować przytomnych ludzi. Prawdopodobnie mają coś w rodzaju źródła, do którego są podłączone, a gdy zostało ono uszkodzone, przestały działać. Ten jeden działający wilk może być wytłumaczony tym, że zostały podzielone na grupy, aby w razie uszkodzenia jednego źródła nie padły wszystkie, a jedynie jakaś część - wyjaśniła, robiąc chwilową pauzę. - Przez chwilę pomyślałam, że może Raven była w jakiś sposób ich źródłem, ale jeśli już przed jej upadkiem przestały działać, to pewnie było coś innego.
- Czemu nie skonstruowali w takim razie osobnego źródła dla każdego wilka? Byliby jeszcze lepiej zabezpieczeni - mruknął Alex.
- Hm - zastanowiła się przez moment. - W zasadzie, wilk, który gonił naszą trójkę w Waszyngtonie, nie zaatakował od razu. Tak, jakby przeprowadzał analizę lub czekał na coś. A może nie są zaprogramowane, by automatycznie atakować przytomnych ludzi, ale by informować o ich obecności? To znaczyłoby, że tak naprawdę są zdalnie sterowane, a podział na grupy powstał, by kierowały nimi pojedyncze osoby. Gdyby każdy wilk miał osobne źródło, potrzebowaliby znacznie więcej ludzi, po jednym do każdej machiny.
- Dodatkowo ten, który dziś nas zaatakował, miał inny kolor oczu. I też nie rzucił się od razu, tylko najpierw się nam przypatrywał - dodał Hunter. - Może grupy odróżniają się właśnie kolorem oczu?
- Jesteś niezła w tworzeniu teorii - rozciągnął usta w przebiegłym uśmiechu. - Powinnaś podzielić się tymi spostrzeżeniami z Larrym, on tu najlepiej się na tym zna.
- Mówiłam już, że pewnie sam na to wpadł.
- Mimo wszystko, opowiedz mu. Może razem wpadniecie na dobry trop. Ogólnie chyba dobrze się dogadujecie, prawda? Powiedziałbym, że nawet lepiej, niż my z tobą - puścił jej oczko. - Wykorzystaj to. Nikt nie zrozumie naukowego świra lepiej niż drugi naukowy świr.
Co prawda, obaj zachowywał się wobec niej jak dobrzy kumple, ale znacznie więcej czasu spędzała w laboratorium w towarzystwie Larry'ego i nie tylko dlatego, że mogła się tam na coś przydać. Faktycznie, dobrze się z nim dogadywała, bo mieli podobne zainteresowania oraz umiejętności. Trochę jak znajomi z klasy lub po fachu.
- Nie jestem naukowym świrem, znam się tylko na komputerach - sprostowała.
- Gdybyś zdecydowała się u nas zostać, jestem pewien, że zaproponowałby ci poduczenie się w paru innych dziedzinach. Masz nieprzeciętny umysł, powinnaś zrobić z tego użytek. Może wtedy nawet uczyniłby ciebie jego następczynią.
- Nie sądzę, abym nadawała się do takiej organizacji. Z resztą, nie jestem przyzwyczajona do życia na odludziu i w dodatku w zamknięciu. Z tego budynku da się w ogóle wyjść? - zmarszczyła brwi, zerkając za okno.
- Oczywiście, że tak - odpowiedział, po czym prychnął. - Jest tutaj taka jedna, ukryta wieżyczka ze schodami, ale jaka szkoda! Niedługo zaczyna się cisza nocna, więc chyba już nie zdążymy ci jej zaprezentować. Zapraszamy jutro.
- Czekaj. Nic wcześniej o niej nie wspominałeś, nawet podczas oprowadzania. Chcieliście mnie trzymać tu w zamknięciu?
- Annie, nie zadawaj głupich pytań. Przecież wiesz, że chcemy dla ciebie jak najlepiej - poszerzył swój uśmiech, nadając mu nieco upiornego charakteru.
- Baliśmy się, że spróbujesz uciec, jeśli powiemy ci o niej od razu, a potem zabijesz się, wbiegając w barierę ochronną - wyjaśnił Hunter. - Teraz, kiedy jesteś uspokojona i myślisz racjonalnie, chyba możemy ją pokazać - spojrzał za okno. - Ale tak, jak powiedział Alex. Jutro.
- Po co miałabym uciekać? I tak wszyscy na zewnątrz są nieprzytomni, a zanim dobiegłabym do miasta, zabiłyby mnie te mechaniczne wilki lub pożarły leśne drapieżniki - wzdrygnęła się na samą myśl.
- Po co krzyczałaś w galerii "Obudźcie się!", skoro wszyscy byli nieprzytomni? - chłopak wyszedł z kontratakiem. - Tak, słyszałem to, gdy węszyłem w środku. Sama widzisz, ludzie będący w szoku realizują bezmyślne pomysły.
Podziałało, by natychmiastowo zamilkła, pokonana w walce na argumenty. Potrzebowała jeszcze trochę czasu na pogodzenie się z faktem, iż została przyłapana na tak irracjonalnym czynie. Idealnie pamiętała ten moment i do teraz nie wiedziała, co właściwie chciała osiągnąć. Alex miał rację. Po prostu nie myślała wtedy o tym, co robi.
Zakryła twarz dłońmi, wydając z siebie pełne zażenowania westchnięcie.
- Nie musiałeś wyciągać tego przy Hunterze - mruknęła cicho, po czym wstała, prostując się niczym dama. - Pozwól, że pójdę pogodzić się z urażeniem mej dumy w samotności.
- Ależ oczywiście, madame - zwycięzca wstał, kłaniając się jej i odprowadził aż do samych drzwi, otwierając je przed nią. - Dobranoc - odparł ze śmiechem.
- Kolorowych - dorzucił Hunter.
- Nawzajem - odpowiedziała, uśmiechając się i wkrótce zniknęła za zamykającymi się drzwiami.
Alex odwrócił się, a następnie odetchnął głęboko, przeciągając się. Taka pauza zazwyczaj oznaczała, że miał coś do powiedzenia i partner już czekał na to, co usłyszy z jego ust tym razem.
- Wiesz, nie mówiłem tego przy niej, ale w zasadzie mogła mieć rację. Chodzi mi o to, że Raven jest źródłem jednej z grup wilków. Nie wiemy, kiedy oberwała najmocniej. Jeśli przed upadkiem, to układałoby się w logiczną całość. W dodatku ten działający wilk. Może należał do osoby, która ją zaatakowała, bo rzeczywiście mają jakiś wewnętrzny konflikt?
- Powinniśmy o tym opowiedzieć Vincentowi?
- Jutro, wszystko jutro - wyjął z kieszeni telefon, by sprawdzić godzinę. - Idę się przejść, niedługo wrócę - powiadomił i wyszedł na korytarz, kierując swoje kroki do miejsca, o którym już dzisiaj wspomniał.
Ukryta wieża, stanowiąca drogę na zewnątrz, była kanciastą spiralą schodów, do której drzwi znajdowały się na każdym piętrze. Kiedyś stanowiła drogę ewakuacyjną w razie pożaru, ale potem baza została na tyle unowocześniona, że wieża straciła na znaczeniu. Nawet nie odznaczała się wyraźnie, jeśli patrzyło się na budynek z zewnątrz. Jakby ktoś włożył mniejszy walec do większej bryły, by go w niej ukryć. Większość członków nie czuła wielkiej potrzeby spędzania czasu na świeżym powietrzu, zwłaszcza przy tak ekstremalnych temperaturach, jakie panowały w Minnesocie, a dla Alexa nieużywane przejście stanowiło idealną kryjówkę, kiedy chciał przez chwilę stać się niedostępny dla otoczenia. Chociaż Hunter zdążył się już zorientować, gdzie chłopak jest, gdy go nie ma, ale nie narzucał mu swojej obecności. Po prostu pozwalał mu znikać i wracać, kiedy tylko chciał.
*
Użytkownik Wolf dołączył do czatu.
Użytkowniczka Moon dołączyła do czatu.
X: No w końcu! X już myślało, że oboje przysnęliście i nici z rozmowy.
Wolf: Wiesz, że mamy trochę utrudnioną punktualność, jeśli chodzi o rozmowy na czacie.
X: Wy macie? A co X i Pan DJ mają powiedzieć?
Moon: Uznajmy, że wszyscy mają trudności tego samego stopnia i zakończmy ten spór, bo zaraz przekształci się w godzinną debatę.
X: Doszło do tego raz i więcej się nie powtórzy, X już mówiło.
Moon: Wolałabym nie sprawdzać prawdziwości twoich słów. Panie DJ?
DJ: Jestem, jestem. Czytam wasze wiadomości i widzę, że wasza socjalizacja jednak sprawnie postępuje do przodu. Coraz bardziej brzmicie jak żywi oraz całkiem normalni ludzie.
Moon: ...
Wolf: Miło wiedzieć, że dotąd miałeś nas za całkowicie sfiksowane przypadki.
X: Huhu!
Moon: Miał prawo tak myśleć. Do niedawna sam tak twierdziłeś.
Wolf: O sobie i dalej tak twierdzę. Ale nie o tobie i paru innych wyjątkach, które w Ega Wen zostały przy w miarę zdrowych zmysłach.
Moon: Wolf.
Wolf: Wolf, Wolf, Wolf. Błagam, Lucy, raz mogłabyś sobie odpuścić nazywanie mnie pseudonimem. Niedługo zapomnę, jak się nazywam.
Moon: Ja nie zapomnę. Jeszcze kilka dni i przypomnę ci. X, ile dokładnie zostało?
X: Planowaliśmy naszą akcję mniej więcej 14 dni po Wielkiej Czystce, a minęły dopiero 3 dni, jeśli liczyć ten, w którym miała ona miejsce. Zatem pozostało 11 dni.
Wolf: Nie jestem pewien, czy zdołam utrzymać usta Raven zamknięte na kłódkę przez tak długi czas.
DJ: Musicie. W razie czego improwizujcie, ale tak, by plan pozostał niezmieniony.
Wolf: Albo sprytna improwizacja, albo brak zmian w planie, wybierz jedno.
X: Rany, dlaczego Valentinie i Francisowi wszystko poszło jak z płatka, kiedy szczegółowo opracowali swój plan, a nam na finiszu zaczęło się sypać.
Moon: Jeszcze nic nie zaczęło. Jest tylko taka możliwość.
DJ: Pomyślimy z X o ewentualnych planach awaryjnych. Wolf, opowiedz lepiej, co się wydarzyło w Waszyngtonie, po to się tu zebraliśmy.
Wolf: To się wydarzyło, że Gale nie porzucił marzenia o zostaniu Pierwszym Alfą i postanowił ostatnią wykopać z miejsca. Zobaczyliśmy z Hunterem, jak Raven wypada z okna. Hunter zajął się nią, a ja wszedłem do środka na małą pogawędkę. Twierdził, że chciał zabić Raven, ale gdy zobaczył nas na ulicy zmienił zdanie i podarował nam ją w prezencie. Tylko cytuję.
Moon: Widziałeś się z Gale'em?
Wolf: Tak, jak napisałem. Masz od niego pozdrowienia.
X: Ten to nie wie, kiedy przestać.
Wolf: Też bym wolał, żeby odczepił się od mojej rodziny.
Moon: Sama potrafię zdecydować, z kim się zadawać.
X: X nie mówi tylko o tym. Jest taki wierny rodzicom, a teraz zadziałał im na szkodę przez własne ambicje. I nam też.
DJ: Może nam to po części pomóc. Jeśli alfy zobaczą, że ich ukochani mama i tata nawet nie próbują odzyskać Raven z rąk wroga, opadną im morale oraz poczucie bezpieczeństwa pod ich skrzydłami.
Wolf: Też o tym pomyślałem.
Moon: Więc jeszcze 11 dni i znowu będziemy razem?
X: Ojeeeju, Moon się już stęskniła?
Moon: Zawstydzasz mnie takim sposobem pisania.
Wolf: To ciebie jednak da się zawstydzić? Myślałem, że skoro sama pakowałaś mi się do łóżka w Ega Wen, twojej osoby pojęcie wstydu nie dotyczy.
Moon: PRZESTAŃ PISAĆ O PEWNYCH SPRAWACH TAK, BY BRZMIAŁY DWUZNACZNIE!
X: Pakowałaś mu się do łóżka?
DJ: Wolałbym, abyście swoje kazirodcze doświadczenia zachowali dla siebie.
Użytkowniczka Moon opuściła czat.
Wolf: Ahaha, chyba trochę przesadziłem. Spokojnie. Chodziło o to, że po prostu spaliśmy w jednym łóżku, jak za czasów dzieciństwa, kiedy przyśnił jej się jakiś koszmar. Podobno jestem na nie dobrym odstraszaczem.
X: Pan DJ ma rację, jednak potraficie zachowywać się jak normalni ludzie, a już szczególnie blisko ze sobą spokrewnieni. X ma wrażenie, że po wszystkim będziecie najszczęśliwszym rodzeństwem na świecie.
Wolf: Może ona tak, ale ja niekoniecznie. Chociaż odpędzam koszmary innych, własnych nie potrafię. Twarze ludzi, którzy ciążą mi na sumieniu, nawiedzały mnie w snach już tyle razy, że znam je na pamięć. Będą mi przypominać o wszystkim, czego się dopuściliśmy.
DJ: X, idź spać.
X: Mmm, no dobrze. Dobranoc.
Użytkownik X opuścił czat.
DJ: Posłuchaj mnie. Wiem, że chcesz chronić zarówno Lucy, jak i Huntera od tego ciężaru, ale sam widzisz, że jest on dla ciebie zbyt duży. Nie uważasz, że powinieneś przystopować? Miałeś uczyć się żyć wśród ludzi, a nie kontynuować bycie maszyną do zabijania. Jeśli się od tego nie odzwyczaisz, będziesz stanowił niebezpieczeństwo dla ocalałego społeczeństwa.
Wolf: Nie zabijam, kiedy sytuacja tego nie wymaga. Poza tym, ten ciężar nie przybiera na wadze. Zabicie jednego człowieka czy tysiąca osób, to nie ma znaczenia. Jeśli już nieodwracalnie spadł na mnie z pierwszym zabójstwem, nie chcę, by bliskie mi osoby również go doświadczyły.
DJ: Martwię się o ciebie.
Wolf: Niepotrzebnie. Umiem o siebie zadbać i wiem, co robię. Zakończmy ten temat.
DJ: Pamiętaj, że jestem dla was i w razie czego zawsze możesz się do mnie zwrócić o pomoc. Dobranoc.
Wolf: Dobranoc.
Użytkownik Wolf opuścił czat.
Użytkownik DJ opuścił czat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro