⚜️Trzydzieści Dziewięć⚜️
— Wyluzuj, nie zamierzam cię zamordować — powiedział. Sam dźwięk jego głosu mnie uspokoił, ale kiedy chwycił mnie za rękę i przytrzymał ją, okazjonalnie pocierając moje kostki swoim kciukiem, całkowicie się uspokoiłam. Trzymał moją dłoń przez resztę drogi, dopóki się nie zatrzymaliśmy. Wtedy puścił ją, tylko po to, by wyciągnąć mnie z samochodu i ponownie chwycić moją dłoń, prowadząc mnie gdzieś.
Nie zrozumcie mnie źle – uwielbiałam trzymać jego dłoń – była tak miękka, nawet mimo odcisków od grania na gitarze – i jak bzdurne by to nie było, jego dłoń perfekcyjnie pasowała do mojej, a motyle nie chciały odejść. Ale, skoro na australijskim lądzie było około tysiąca stopni, moja dłoń robiła się naprawdę wilgotna.
— Dotarliśmy już?
— Nie.
Westchnęłam.
— A teraz? — zapytałam 32 sekundy później.
— Nie, Mae.
Westchnęłam ponownie.
— Teraz?
— Mae — jęknął, przez co moje policzki się rozgrzały. — Przestań próbować zepsuć niespodziankę.
— Wiesz, że ich nienawidzę — przypomniałam mu, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu, formującego się na moich ustach.
— Pogódź się z tym — odpowiedział, a ja właściwie mogłam usłyszeć, jak przewraca oczami.
— Czy mogę przynajmniej zdjąć opaskę? Ma dziwny zapach. Jakby pot i masturbacja.
— To jedna ze starych bandamek Ashtona.
Zadławiłam się i zadrżałam, ale trzymałam buzię na kłódkę i dalej pozwalałam Michaelowi ciągnąć mnie przez coś, co wydawało się lasem.
Słuchałam śpiewu ptaków i dźwięku liści i gałązek, kruszących się pod naszymi stopami. Australijskie powietrze było bliskie uduszenia mnie, ale czucie promieni słonecznych na moim ciele było przyjemne, przez co lekko się uśmiechałam. Może do czasu kiedy będę musiała wracać do domu, nie będę wyglądała jak duch.
— Kaczka! — krzyknął nagle Michael.
— Co...
Nie dokończyłam tego zdania. Dlaczego, zapytacie?
Bo przeklęta gałąź pojawiła się znikąd i uderzyła mnie prosto w twarz, cofając mnie o krok. Właśnie dlatego.
Machnęłam rękami, próbując złapać się czegoś, co uchroniłoby mnie przed upadkiem, ale bez skutku. Po chwili znalazłam się na ziemi, jęcząc z bólu.
— Na litość boską — odetchnęłam, sięgając do mojej twarzy. Michael nagle znalazł się przy mnie, powstrzymując mnie.
— Nie! — powiedział szybko. Westchnęłam, ponownie opadając na ziemię. Byłam zmęczona i właśnie dostałam w twarz od samej matki natury, a on nadal nie pozwalał mi zdjąć tej głupiej opaski.
— Idziemy już jakieś 27 lat. Pozwól mi odpocząć prze...
Chwycił mnie za ręce, podciągając mnie na nogi. Jęknęłam ponownie, czując ból w plecach. Delikatnie dotknęłam swojego nosa, krzywiąc się lekko.
— Czy możesz mi chociaż powiedzieć, czy skądś krwawię?
— Nie.
— Nie, nie możesz mi powiedzieć czy nie, nie krwawię?
— Nie — powiedział ponownie, z uśmiechem ewidentnie wyczuwalnym w głosie.
Westchnęłam po raz osiemdziesiąty, kiedy on (ponownie) zaczął ciągnąć mnie za sobą. Czasami był tak cholernie uparty.
Kiedy nareszcie dotarliśmy do naszego celu, wszystkim, co słyszałam, był słaby dźwięk fal, rozbijających się pode mną i wszystko pachniało jak morska woda. W oddali słyszałam krzyk mew, a powietrzem poruszała bryza. Zmarszczyłam brwi.
— Myślałam, że nie masz zamiaru mnie zabić — zażartowałam, śmiejąc się nerwowo. Michaela spokojnie nucił sobie coś pod nosem, stojąc za mną.
— Za dużo myślisz — powiedział mi do ucha, wysyłając dreszcz wzdłuż mojego kręgosłupa. Opaska, która jak zdawać by się mogło, spoczywała na mojej twarz godzinami, nagle zniknęła, a ja zmrużyłam oczy przed jasnym słońcem. Ale kiedy już zaczęłam widzieć dobrze i objęłam wzrokiem otoczenie, sapnęłam i odskoczyłam w tył, prosto na Michaela.
— Po co innego miałbyś zostawiać mnie niczego nieświadomą, stojącą na krawędzi klifu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro