⚜️Pięćdziesiąt Dziewięć⚜️
Po długim dniu przejażdżek w parku tematycznym, tematyczno-parkowego jedzenia (takiego jak gigantyczne indycze udka albo ciastka w kształcie tyłków) i oślepiającego słońca, byłam wyczerpana.
Były urodziny Kat i w ostatniej chwili postanowiliśmy (my, czyli Kat, Levi, B the bitch i ja) udać się o półtora godziny jazdy na północ do parku w Carowinds. Było zabawnie, ale spaliłam się na słońcu i byłam potwornie zmęczona.
— Powinniśmy to powtórzyć, tyle że na halloween — ekscytowała się Kat, wiercąc się na siedzeniu obok Leviego, który wtedy prowadził.
— Jasne! Na hallowen mają chyba specjalne dekoracje? — zaśmiałam się głośno, gapiąc się przez okno i obserwując mijane drzewa.
— Mówią na to Scarowinds — podpowiedział Levi. B westchnęła z rozdrażnieniem. Ta dziewczynka nie uśmiechnęła się ani razu przez cały dzień — no może poza tym momentem, kiedy stanęłam za blisko wodnej kolejki i zostałam ochlapana przez wielką falę.
Levi podjechał pod mój dom, więc odpięłam pasy.
— Wszystkiego najlepszego, Kat — powiedziałam, szturchając ją w ramię. Odsunęła się ode mnie, ale ze śmiechem.
— Dziękuję za sernik.
— Przepraszam, że był kupiony. Chyba serniki nie są moją mocną stroną — zaśmiałam się. — Pa, Levi. Cześć, B. Przekażcie tacie, że mówię hej.
Levi zatrąbił, odjeżdżając, a ja pomachałam im i weszłam do domu.
Będąc już w środku, powiesiłam kluczyki na wieszaczku i skopałam ze stóp buty, by móc na bosaka pójść do kuchni. Wyciągnęłam z lodówki aloes (zawsze trzymałyśmy go w lodówce, żeby był zimny, kiedy będziemy go nakładać na poparzoną słońcem skórę) i skierowałam się w stronę schodów i mojego pokoju. Od razu załączyłam kamerkę i komputer, i czekając, aż naładują mi się ikonki, związałam włosy w wysokiego kucyka, a potem włączyłam FaceTime.
Zadzwoniłam do Michaela, ale dzwonek trwał wieczność, więc się rozłączyłam. Następnie spróbowałam z Lukiem, który od razu odrzucił połączenie. Zmarszczyłam brwi i zadzwoniłam do Ashtona, który także odrzucił moją próbę kontaktu, ale po chwili przyszła mi wiadomość, że w tej chwili nie może odebrać, bo rozmawia z Bryaną. Jęknęłam głośno.
— Może chociaż Calum mnie wciąż kocha — wymamrotałam, klikając w kolejną ikonkę, ale również nie odbierał przez całą wieczność tak jak Michael.
— Czemu nikt mnie nie kocha?! — krzyknęłam, wyrzucając w górę dłonie sfrustrowana. Zdmuchnęłam z twarzy kosmyk włosów i poprawiłam okulary na nosie.
— Fajnie, i tak nie chciałam spędzać z nimi czasu — mamrotałam pod nosem, by po chwili zrozumieć, że mówię sama do siebie. Może mają występ? Ale przecież Ashton napisał, że rozmawia z Bry. Westchnęłam. Nieważne.
Zaczęłam przeglądać Twittera, kiedy natknęłam się na wiele postów o Michaelu i mnie na koncercie tamtej nocy i o tym jak „spieprzył swoje solo", kiedy mnie zobaczył i nasze zdjęcia, kiedy tuliliśmy się do siebie następnego ranka przed hotelem. Westchnęłam błogo, uśmiechając się i w ciszy zachwycając się tym, jak słodcy jesteśmy. Wycisnęłam trochę aloesu na dłoń i wtarłam sobie w ramię.
Jak tylko moja ikonka zniknęła z ekranu, ktoś zapukał do drzwi, przez co podskoczyłam. Wstałam i zbiegłam po schodach, zastanawiając się, kto może pukać do moich drzwi o 8 wieczorem.
— Kto tam? — krzyknęłam przez drzwi, przykładając do nich ucho. Usłyszałam szuranie, a potem nareszcie głos.
— Pizza Hut — odpowiedział ktoś, a ja zmarszczyłam brwi.
— Nie zamawiałam pizzy — odparłam, lekko zmieszana. — Nawet nie lubię Pizza Hut. Bez obrazy.
— Po prostu otwórz drzwi, Meredith.
Westchnęłam, nareszcie rozumiejąc, z kim miałam do czynienia. Tylko jedna osoba, poza moimi rodzicami, zwracała się do mnie pełnym imieniem.
— Czego chcesz? — zapytałam, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi, na drugą. Słyszałam, jak wzdycha po drugiej stronie.
— Chcę tylko porozmawiać.
— Przecież rozmawiamy.
— Widzę, że nie straciłaś nic ze swojego uporu. Możesz otworzyć drzwi?
Zawahałam się, przygryzając wargę. — Nie czuję się na tyle pewnie.
— Proszę cię, Meredith. — Zaśmiał się głośno, przez co przeszły mnie dreszcze — Przecież cię nie skrzywdzę.
— Wcześniej też tak mówiłeś — przypomniałam miękkim głosem. Nie jestem pewna, czy w ogóle to usłyszał. Ale, będąc cholerną idiotką, odblokowałam drzwi i otworzyłam je lekko.
Nadal był przystojny. Nadal był tak przystojny, że przelał się przeze mnie uczucie nostalgii, kiedy miałam przed sobą jego oświetloną sylwetkę; głębokie piwne oczy, krótkie czarne włosy i mocno zarysowaną szczękę, która pokryła się delikatnym zarostem, a do tego szara bluza i ciemne dżinsy.
Pamiętam, kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Z drzew zaczęły już spadać kolorowe liście. Ja miałam 16 lat, a on 18. Pamiętam, że szukałam jakiegoś romansu, który mogłabym przeczytać, kiedy na mnie wpadł, a książki poleciały na wszystkie strony. Pamiętam, że znalazłam się na kolanach i prawie zakrztusiłam własną śliną, kiedy w końcu na niego spojrzałam. Był najsłodszym chłopakiem, jakiego w życiu spotkałam, a później... no tak, resztę już znacie.
— Hej — powiedział, posyłając mi lekki uśmiech. Popatrzyłam na niego pusto.
— Czego chcesz? — westchnęłam, już znudzona. Chciałam jedynie zrobić edycję zdjęć, a potem je wydrukować.
Wydawał się lekko odrzucony moją złośliwością, czego się spodziewałam. Kiedyś nie odważyłabym się tak do niego odezwać, chyba że chciałam oberwać w twarz. Pozwoliłam drzwiom uchylić się nieco bardziej, a sama oparłam się o framugę, krzyżując ramiona na piersi, jakbym rzucała mu nieme wyzwanie.
— Jak się masz? — zapytał. Uniosłam brew.
— Wyśmienicie — odpowiedziałam. Westchnął, wciskając ręce głębiej do kieszeni dżinsów.
— Spójrz, przyszedłem przepro...
Uniosłam dłoń, uciszając go. Zmrużył na chwilę oczy, po czym powrócił do neutralnego wyrazu twarzy.
— Skończ z marnowaniem mojego czasu, Dylan. Już wystarczająco go zmarnowałeś.
Przez chwilę wyglądał na wściekłego, a potem zamknął oczy i zrobił dwa wdechy i wydechy. Następnie widziałam tylko, jak odwraca się i siada na stopniach prowadzących do domu, plecami do mnie, i patrzy prosto w niebo. Znowu się zawahałam tego wieczoru, przygryzając wargę. Ostatecznie odsunęłam włosy z twarzy i postanowiłam usiąść obok niego.
Siedzieliśmy przez chwilę w ciszy, po prostu oddychając i wpatrując się w gwiazdy.
— Chodzę na terapię z agresji — przemówił w końcu, jego głos wydawał się tak słaby. Zacisnęłam wargi.
— To dobrze — powiedziałam miękko, bawiąc się swoimi palcami.
— Kochasz go? — zapytał. Zaskoczona jego pytaniem, od razu na niego spojrzałam. Uparcie patrzył w ziemię, mnąc w dłoniach jakieś źdźbło trawy.
— Nie rozumiem, czemu miałoby cię to interesować — odpowiedziałam cicho. Milczał, nadal niszcząc ździebełko.
— Czemu tu przyszedłeś, Dylan? — zapytałam ponownie, tym razem miło. Odrzucił garść pełną skrawków zieleni na schody, na których siedzieliśmy i znowu uniósł wzrok.
— Nie wróciłaś do mnie — powiedział w końcu miękko.
— Mówiłam ci, że nie wrócę — przypomniałam mu. Przełknęłam ślinę, bojąc się coraz bardziej. Próbowałam upchnąć ten lęk gdzieś głęboko i zamknąć go na klucz.
— Chcę cię odzyskać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro