Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⚜️Dwadzieścia Pięć⚜️

— Mae — szeptał, chwytając moje policzki w swoje dłonie.

Był dla mnie taki łagodny, jakby się bał, że rozpadnę się pod jego dotykiem. Szczerze mówiąc, jestem niemal pewna, że moje wnętrze naprawdę się rozpadało.

Nie mogłam dostrzec jego twarzy; wszystko było rozmazane. Ale odczuwałam jego głos. Jego piękny, anielski głos, który gdyby był płynny, przysięgam, że byłby słodką herbatą.

Próbowałam wyciągnąć rękę i tego dotknąć, a przynajmniej tak się czułam.

— Mae — tym razem powiedział to bardziej stanowczo. Jego ręce przesunęły się na moją szyję. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale nie wydałam żadnego dźwięku. Zmrużyłam oczy, starając się zobaczyć jego twarz, ale po prostu nie mogłam.

— Meredith! — krzyknął, gwałtownie potrząsając moimi ramionami. Nie przypominam sobie mówienia Michaelowi, jak brzmi moje właściwe imię. Może Ash mu powiedział? Był jedynym, któremu powiedziałam. Moje ciało wydawało się bezwładne, oprócz głowy i ramion, którymi ktoś potrząsał.

— Meredith Grace, obudź się!

— Michael? — Gwałtownie usiadłam na łóżku, włosy niechlujnie opadły mi na twarz. Przetarłam oczy. Moja mama stała obok mojego łóżka, spoglądając na mnie z rękami założonymi na klatce piersiowej.

— Nie jesteś Michaelem — mruknęłam, unosząc brwi. Mama przewróciła na to oczami.

— Ostatnim razem, kiedy sprawdzałam, byłam kobietą, która spędziła 17 bolesnych godzin, próbując wydostać cię z siebie.

— Musisz to wyciągać co roku? — zapytałam, pocierając skroń w pozorowanym rozdrażnieniu. Ona jedynie uśmiechnęła się do mnie szeroko.

— Kat przyszła — powiedziała.

I jakby na jakiś sygnał, moja przyjaciółka o jasnych oczach, wsadziła głowę do mojego pokoju, przystępując z nogi na nogę, kiedy zobaczyła, że nie śpię. Nie marnując czasu, wskoczyła na mnie, otaczając moją szyję ramionami.

— Wszystkiego najlepszego! — zapiszczała mi do ucha. Również ją przytuliłam, przewracając oczami i śmiejąc się.

— Zrozumiałam, dlaczego ludzie świętują to, że zbliżają się do śmierci — grymasiłam. Kat westchnęła ciężko.

— Dobra, Debbie Downer — odsunęła się ode mnie, przez co znowu opadłam na łóżko. — Przyniosłam prezenty!

— I? — spytałam przekornie. — Chcę spać.

W tym momencie mama postanowiła ukradkiem wymknąć się z pokoju, zostawiając jedynie pudełko w wejściu. Zmrużyłam na to oczy.

— Co to jest?

— Prezenty? — zgadywała Kat. Mogłam jednak śmiało stwierdzić, że doskonale wiedziała, co jest w środku. Zeskoczyła z łóżka i podskoczyła do pudełka. Podniosła je i umieściła na moim łóżku. Westchnęłam i zsunęłam się na podłogę.

Jeśli była jakaś rzecz, której nienawidziłam w urodzinach, to z pewnością były to prezenty.
Sprawiały, że czułam się dziwnie.

Nigdy nie wiedziałam, jak na nie zareagować. Kończyło się to mało komfortowym odczuciem dla ludzi, którzy skakali i płakali ze szczęścia.

Kat nagle dźgnęła pudełko kuchennym nożem, strasząc mnie, przez co podskoczyłam i pisnęłam. Zostawiła nóż wbity w pudło i usiadła obok tej gigantycznej przesyłki.

— A co, jeśli byłoby tam kociątko? Albo szczeniaczek? — zapytałam, patrząc na nią znacząco.

— Lepiej otwórz i sama się przekonaj — mrugnęła do mnie. Ale zrobiła to dopiero, kiedy uniosła swój telefon, więc najprawdopodobniejsze było, że mnie nagrywa.

Spojrzałam na nią, chwytając za nóż i przeciągając nim przez środek, by przeciąć taśmę. Klapy otworzyły się, a kilka styropianowych kuleczek wyleciało z zewnątrz, jedna z nich wylądowała nawet na moich włosach. Kat krzyknęła na mnie, kiedy zaczęłam ją ostrożnie wyciągać.

— Pośpiesz się! — pisnęła, przez co znowu podskoczyłam. Rzuciłam w nią garścią kulek i stanęłam prosto. Zaczęłam odgarniać styropian i przyznam, że naprawdę zaczęłam się tym cieszyć.

Kiedy w końcu uderzyłam o coś dłonią – mocno, muszę dodać – zamarłam, spoglądając na Kat. Wyciągnęłam to coś z pudełka i przeczytałam napis.

— Drukarka? — zapytałam, lekko zdezorientowana. Zerknęłam na aparat, który dostałam kilka miesięcy temu. — Przyda się, kiedy tak sobie teraz myślę. Nie będę musiała chodzić do drogerii, żeby wydrukować zdjęcia — uśmiechnęłam się, poprawiając okulary na nosie.

— Dawaj dalej — zarządziła Kat.

Zanurkowałam w kuleczkach ponownie, wyciągając noteso–podobnie–coś. Kiedy przyjrzałam się temu bliżej, wreszcie do mnie dotarło.

— Album? — uśmiechnęłam się złośliwie.

— Na wspomnienia, Mae! — powiedziała Kat, jakby to nie było oczywiste. Uśmiechnęłam się szeroko, ponownie sięgając ponownie do pudła. Dłonią natrafiłam na coś, co wydawało się materiałowe, więc wyciągnęłam to z pudełka.

To była czerwono-czarna koszula w kratę z długim rękawem. Jej zapach uniósł się w pokoju. Zaciągnęłam się nim. Koszula pachniała miętą i Axe'em. Normalnie by to tak na mnie nie podziałało, ale ta koszula pachniała naprawdę dobrze.

— O mój Boże — wymamrotałam w koszulkę, przyprawiając Kat o chichot. Zerknęłam na nią, zauważając, że uśmiecha się szeroko. — Dlaczego ta koszula pachnie jak mężczyzna?

— Rozwiń ją.

A więc rozwinęłam.

Rozłożyłam ją, chwytając za brzegi. Z zawiniątka wypadło małe pudełeczko.

Na przedniej kieszeni widniało duże, białe X. Moja szczęka opadła, kiedy popatrzyłam na Kat, która śmiała się histerycznie.

— Koszula Michaela? — zapiszczałam. Kat jedynie przytaknęła, kiedy ja przytulałam się do materiału. Porwałam pudełeczko z podłogi, zrywając z niego papier i otwierając je. W środku znajdował się naszyjnik o owalnym kształcie. Otworzyłam go, by chwilę później wybuchnąć śmiechem.

W medaliku było zabawne zdjęcie Michaela, robiącego tak głupią minę, jak tylko to było możliwe.

Możliwe, że płakałam ze śmiechu.

— Podoba ci się? — zapytał nagle głos, który był dla mnie aż nadto znajomy.

Panicznie rozejrzałam się w różnych kierunkach, przez chwilę myśląc, że był w moim pokoju. Dopiero później zrozumiałam, jak niewyraźnie brzmi jego głos.

Kat podstawiła mi telefon pod nos, żeby pokazać mi, że po drugiej stronie znajduje się Michael. Tak myślałam. Chwyciłam jej telefon, uśmiechając się, jak idiotka.

— Wszystkiego najlepszego — zaśmiał się. — Prezenty są od nas wszystkich, ale koszula i naszyjnik są ode mnie.

— Naprawdę wam dziękuję — powiedziałam, brzmiąc, jakbym nie mogła złapać oddechu. — Nie zasłużyłam na to.

Kat westchnęła, wiedząc, do czego zmierzam.

— Wiele dla mnie znaczysz, Mae. Nie przejmuj się. Ale... w pudełku jest jeszcze jedna rzecz... — Michael urwał, uśmiechając się. Podałam Kat telefon i ponownie zajrzałam do pudła. Kiedy niczego nie dostrzegłam, odwróciłam je do góry nogami. Podniosłam kopertę i rozerwałam ją. Wyjęłam zawartość, omal nie mdlejąc, kiedy zobaczyłam, co to.

— Bilety z przednimi miejscami na Halsey? — krzyknęłyśmy razem z Kat. Jej źrenice rozszerzyły się. Najwyraźniej nie wiedziała o tej części prezentu.

— O mój Boże — krzyknęła, zabierając ode mnie bilety.

— Yep. Za to możesz podziękować Ashowi — stwierdził głos Michaela z telefonu. Reszta chłopców stała teraz za nim, uśmiechając się. Cała trójka machała do nas.

— Wszystkiego najlepszego, Mae! — powiedzieli w pełnej synchronii.

— O mój Boże, chciałabym móc was wszystkich teraz przytulić — wykrztusiłam, nadal nie wierząc, że to się dzieje naprawdę.

— Może pewnego dnia — zamyślił się Mike.

— Bardzo wam wszystkim dziękuję, naprawdę. Najlepsze urodziny ever.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro