5. Przybycie do wioski Syrup!
Dla Nami Luffy od początku wydawał się jakiś... dziwny. Nagle wpadł, uratował ją i ustanowił swoją nawigatorką, ani razu nie pytając ją o zdanie.
Był po prostu małym, samolubnym dzieciakiem. To jedynie kolejny pirat na jej drodze. Ale jakoś... przyciągnął ją do siebie i nie chciał puścić.
Który pirat by zostawił swój skarb wieśniakom, ponieważ rozwalił im kilka budynków? Arlong raz za razem niszczy całe wioski, wyzyskując wcześniej ich wszystkie pieniądze. Więc dlaczego ten chłopak w słomianym kapeluszu był tak inny?
Nami fuknęła zirytowana, kończąc wszywanie nitki do kapelusza. Odegnała od siebie głupie myśli i wyszła na pokład swojej łódki. Na tej należącej do chłopaków leżał Zoro, chrapiąc w najlepsze i przytulając swój biały miecz.
Nie, ale serio, o co mu chodziło z tym mieczem? Nami naprawdę miała wiele pytań.
Spojrzała jeszcze, czy ich łódki były do siebie odpowiednio przymocowane i kiwnęła do siebie głową z zadowoleniem, gdy zobaczyła, że tak właśnie jest. Chłopcy by się pewnie od razu zgubili, gdyby ich nie przywiązała.
Oni nawet w pierwszej chwili nie zamierzali brać ze sobą więcej jedzenia niż na dzień lub dwa! Ta dwójka idiotów zginęłaby bez niej!
Właśnie. Gdzie tak właściwie był drugi idiota, Luffy?
Rozejrzała się zdziwiona. W łódce chłopaków było trochę jedzenia, do tego jakieś ich osobiste rzeczy (czyli w sumie dwa koce i poduszka, które zwinęli po nocnej imprezie), ale kapitana nigdzie widać nie było.
Zmarszczyła na to brwi. Chciała oddać mu kapelusz i zająć się swoimi sprawami, nie spędzając z resztą ich małej załogi więcej czasu niż to absolutnie konieczne.
Chyba nie wypadł za burtę...? Powinien umieć pływać, skoro to pirat, więc w porządku. Ale to i tak dziwne.
Nami wzięła jabłko i rzuciła je w stronę głowy Zoro, chcąc go obudzić. Później tylko trochę się wzdrygnęła, gdy ten złapał je tuż przed swoją twarzą.
(Jakoś gdy Luffy tak zrobił, Zoro nawet się nie obudził, więc co tak właściwie właśnie się stało?)
– Widziałeś Luffy'ego? – zapytała, przechylając się przez burtę w jego stronę.
– Pewnie gdzieś śpi. W jakiejś szafce lub czymś – odparł tamten, wzruszając znudzony ramionami.
– Przecież nie zmieściłby się do szafki! Zresztą, zauważyłabym go!
Nami nawet nie wiedziała, dlaczego tak właściwie była zła. Po prostu... wydawało jej się niestosowne, by Zoro ̶p̶i̶e̶r̶w̶s̶z̶y̶ ̶o̶f̶i̶c̶e̶r̶ pierwszy towarzysz Luffy'ego w ogóle nie zwracał uwagi na ich kapitana. Przecież wcześniej nie chciał go odstąpić nawet na krok! A podczas imprezy jego oczy wciąż podążały za młodszym chłopakiem.
– Gdyby wypadł za burtę, wiedziałbym o tym – powiedział w końcu, gdy cisza się przedłużała, jednak to tak właściwie nie odpowiadało na jej pytanie.
Ta dwójka była po prostu dziwna.
– A róbcie co chcecie! – Zirytowana wyrzuciła ręce w górę. Nie powinna martwić się o tych idiotów. – Powiedz mu, żeby mnie zawołał, jak już go znajdziesz. Muszę mu oddać kapelusz. Lepiej, żeby miał czym za to zapłacić, bo zaczynam nadliczać za to odsetki.
Z tymi słowami odwróciła się i weszła do przybudówki.
– Wiedźma!
Zajęła się mapami. Sprawdziła, czy płyną w dobrą stronę, by dotrzeć do najbliższej zamieszkanej wyspy. Powinni dopłynąć do niej w przeciągu dnia lub dwóch, co było całkiem dobrym czasem.
Nie zapowiadało się na to, by pogoda miała nagle zmienić się podczas ich żeglugi. To dobrze, bo Nami nie miała pojęcia, jakim cudem mogłaby sterować dwoma łódkami podczas sztormu.
Dziewczyna ze zdziwieniem stwierdziła, że się nudziła. Nie pamiętała już kiedy miała tyle czasu, by to zrobić. Teraz faktycznie mogła się odprężyć i odpocząć, wiedząc że chłopaki ją obronią, jeśli ktoś ich nagle zaatakuje. To było naprawdę miłe.
***
Zoro drzemał, gdy wybudził go czyjś krzyk i odgłosy walki. Od razu wstał, wziął miecze i przeskoczył na drugą łódkę. Otworzył z rozmachem drzwi, łapiąc już drugą ręką za katanę. Uderzenie w przeciwnika zajęłoby mu zaledwie sekundy... jednak żadnego przeciwnika nie było.
Spojrzał nieco zbity z tropu na Nami, która opierała się w szoku o biurko za nią (kilka rzeczy, które na nim wcześniej leżały, spadły na podłogę. To zapewne one spowodowały hałas), podczas gdy Luffy wystawiał głowę znad do połowy otwartej szuflady. Jego oczy były przymknięte i ziewał, próbując najwidoczniej odpędzić ostatki snu.
Zoro wypuścił wstrzymywane powietrze, chowając katanę.
– Co tu się stało? – spytał zirytowany, patrząc na dwójkę winowajców.
– On siedział w mojej szufladzie! – Nami machnęła ręką w stronę kapitana, a Zoro jedynie wzruszył ramionami.
– Przecież ci mówiłem, że może to zrobić.
W tym momencie Luffy przeciągnął się z długim ziewnięciem. Następnie wygramolił się z szuflady i przeniósł na nich wzrok. Zdziwiony, przekrzywił głowę.
– Oh, hej. Czemu niszczycie pokój Nami? – spytał jak najbardziej niewinna osoba na świecie.
– To przez ciebie, idioto! – odkrzyknęła od razu na to Nami, przez co spojrzał na nią. Zrozumienie rozjaśniło jego twarz.
– Ah tak? Przepraszam, shishishi!
Następnie po prostu ich wyminął, krzycząc coś o tym, że pożycza zapasy Nami.
– Kto to w ogóle jest? – spytała dziewczyna, prychając.
– Czekaj, niczego ci nie powiedział?
– Co miałby mi powiedzieć?
Przez dłuższą chwilę wpatrywali się w siebie w ciszy.
– NO POWIEDZ COŚ W KOŃCU!
– Pogadam z nim.
– Co... CZEKAJ, NIE UCIEKAJ TERAZ!
Drzwi za szermierzem zamknęły się, a Nami znowu została sama z jeszcze większym mętlikiem w głowie niż wcześniej. Dlaczego Luffy miał koci ogon i uszy, zachowywał się jak kot, a do tego umiał się rozciągać?
Nie była głupia. Wiedziała o diabelskich owocach (piraci Arlonga po upiciu się lubili dzielić się swoimi przygodami z Grand Line). Ale czy naprawdę istniał owoc, który mógł dać mu te wszystkie cechy?
***
Wieczorem, biedniejsi o połowę swoich zapasów żywności (winny: Luffy), siedzieli w kółku na łódce Nami, ponieważ ta była największa.
– Więc możesz nas teraz o wszystko zapytać! – powiedział szczęśliwy Luffy, chichocząc.
Wpadł na pomysł, by zagrać w coś gro-podobnego. Nami miała zadawać im pytania, które ją nurtują, a oni na nie odpowiadać (o ile to nie drażliwy temat lub coś). Zoro nie miał żadnych przeciwwskazań, a dziewczyna zdawała się już przyzwyczajać do sposob bycia Luffy'ego, więc też dość szybko zaakceptowała ten plan.
– Na początku zrzekam się funkcji drugiego oficera. – Uniosła rękę na Luffy'ego, który już chciał coś odpowiedzieć. – Nie chcę brać na siebie takiej odpowiedzialności. Mogę być nawigatorem i skarbnikiem.
Bycie oficerem pirackiej załogi... to, przynajmniej z nazwy, przypominało jej Arlonga i ten okropny znak na ramieniu. Zresztą, jakim byłaby drugim oficerem, skoro i tak zamierzała ich zdradzić?
Ta myśl od jakiegoś czasu sprawiała jej dziwny ból w klatce piersiowej. Przecież praktycznie ich nie znała, więc dlaczego...?
Dlaczego zdawała się coraz bardziej do nich przywiązywać?
– Okay – odparł Luffy, przez co spojrzała na niego zdziwiona. Nie sądziła, że tak szybko się zgodzi.
– Więc o co chodzi z tymi uszami i ogonem? – spytała po chwili z lekkim podekscytowaniem, pochylając się w ich stronę.
– Oh, to! Zapomniałem, że jeszcze ci tego nie powiedziałem, shishishi! Wiesz, ludzie zazwyczaj są przerażeni do czasu aż im tego nie wyjaśnię, twoje zachowanie mnie zmyliło! – Luffy powiedział to wyjątkowo lekkim tonem głosu, jednak Nami jakoś zrobiło się przykro. – Wiesz, jestem połączeniem człowieka i kota, coś takiego. Mam lepszy słuch i węch, mogę używać pazurów i takie tam. Oh, jeszcze mogę zmieniać się w kota!
– Czekaj, naprawdę?! To nie jest owoc ani nic takiego?!
– Nie, shishishi! Ale mam owoc! Gomu-gomu. Nie mogę przez to pływać, ale jestem gumowym człowiekiem i się rozciągam!
Nami siedziała przez chwilę w ciszy, podczas gdy Luffy popisywał się owocem (czyli po prostu rozciągał policzek na niewyobrażalną długość).
(Nami, będąc całe życie w towarzystwie ryboludzi właściwie nie sądziła, że może w ogóle istnieć pirat, który nie jest w stanie pływać. To był dla niej lekki szok. Czy teraz nie muszą być dwa razy bardziej uważni, skoro każde wpadnięcie do wody dla ich kapitana jest praktycznie jak wyrok śmierci?)
– Cóż... czegoś takiego akurat się nie spodziewałam – mruknęła później, gdy Luffy w swojej kociej formie usadowił się na jej kolanach. Automatycznie zaczęła głaskać go po głowie i jakoś już tak zostali. – Więc... co teraz zamierzamy zrobić?
– Huh...? Oczywiście płyniemy na Grand Line, shishishi!
– To zbyt lekkomyślne! Nie jesteśmy na to przygotowani! – zawołała wzburzona dziewczyna, na co odwrócili się w jej stronę ze zgodnym "Ha?".
– Czy to nie ty przypadkiem ukradłaś mapę Buggy'ego i zamierzałaś sama płynąć na Grand Line? – spytał Zoro, co Luffy od razu podchwycił.
– Właśnie, właśnie! I to sama! – dodał, jakby Zoro już tego wcześniej nie uwzględnił.
– To co innego! Zamierzałam tylko okraść jedną bądź dwie pirackie załogi i wracać!
– To samo!
– Nie!
– Tak!
– Nie!
– A właśnie, że tak!
Zoro przyglądał się bezczynnie tej kłótni. Następnie przypomniał sobie, że niedawno stał się pierwszym oficerem i prawdopodobnie powinien coś teraz zrobić (może powinien zrezygnować z tej funkcji tak jak Nami?)
(Ale jakoś... nie chciał zawieść swojego kapitana)
– Do niczego tak nie dojdziecie. I zgadzam się z Nami, brakuje nam gorzały – powiedział krótko, na co dwójka spojrzała na niego.
– Eh? Mięsa w sumie też mało mamy.
– Nie tylko o jedzenie chodzi! Musimy zdobyć statek! I ludzi, którzy by go obsługiwali! Wiecie jakie pirackie załogi są duże?!
– O, tak! – Twarz Luffy'ego rozjaśniła się, dając Nami nadzieję, że ten wreszcie zrozumiał o co jej chodzi. – Zanim trafimy na Grand Line musimy znaleźć muzyka!
– NIE TO JEST NAJWAŻNIEJSZE!
Jedną kłótnię i kilka uderzeń później załoga znów siedziała w kółku wraz z obitym kapitanem.
– Aktualnie płyniemy w stronę Wyspy Gecko, a dokładniej wioski Syrup. Możemy dowiedzieć się, czy mają tam jakiś statek – powiedziała Nami, rozkładając mapę na podłodze i wskazując odpowiednią wyspę. – Przy okazji możecie zdobyć zapasy jedzenia i alkoholu, a Luffy może poszukać swojego muzyka lub kogo tam będzie chciał.
– Oooh! Podoba mi się ten plan!
– Jestem za. – Zoro uśmiechnął się, podczas gdy Luffy biegał po pokładzie, skandując: "Muzyk! Muzyk! Zdobędę muzyka!"
– Oh, hej! Byłoby fajnie, jakbyśmy spotkali kogoś takiego jak ja! Mógłbym go wziąć do załogi! – zawołał nagle ze śmiechem, na co spojrzeli na niego zdziwieni.
– Uhh... to jest więcej takich osób...? – spytała w końcu Nami.
– No jasne! Tata mówił, że nikt dokładnie nie wie, ilu nas jest i wszyscy musimy się ukrywać, ale jeśli odwiedzę wiele miejsc to na pewno kogoś takiego spotkam podczas podróży!
– Lepiej nie nakręcaj się tak, Luffy. East Blue jest najspokojniejszym morzem i jakoś nie sądzę, by mogło utrzymać ten tytuł, gdyby było na nim więcej ludzi podobnych do ciebie – powiedział Zoro, zamyślając się. Po chwili jednak zauważył, jak entuzjazm Luffy'ego opadł, więc dodał: – Za to na Grand Line powinno być ich więcej.
– Tak! Na Grand Line!
– Najpierw statek! – Nami znów uderzyła chłopaka. – Nie mogę z tobą. Zoro, masz wartę.
Dziewczyna wykopała ich ze swojej łódki, mówiąc, że idzie spać. Luffy jedynie wzruszył na to ramionami, opierając się o szermierza, by mieć wygodniejsze posłanie. Zasnął od razu, gdy tylko jego głowa uderzyła o ramię przyjaciela.
Zoro został sam z myślami... oraz próbami nie dotykania niczego, by przypadkiem nie zmienić kursu, gdyż wiedźma pewnie by się wkurzyła.
***
Następnego dnia okazało się, że popłynęli w całkowicie inną stronę, ale Zoro naprawdę niczego nie ruszał. Może to wiedźma lunatykowała lub coś.
(Oberwało mu się za to stwierdzenie.)
Szybko jednak udało się naprawić kurs, jedynie kilka razy wyławiając Luffy'ego z wody podczas całego tego procesu. Mogli ruszać na następną wyspę. Po statek i (prawdopodobnie) nowego członka załogi!
***
Trochę później pewien chłopiec razem z pewnym lisem o jasnym futrze biegł przez wioskę.
– Alarm! Powiadomić wszystkich! Piraci! Piraci atakują! – krzyczał, z czego lis wyraźnie się śmiał.
Wieśniacy zaczęli przygotowania do swojej codziennej rutyny. Ich cały dzień zależał od tych kilku słów ostrzeżenia – chłopiec nigdy się nie spóźnał. Niektórzy dzięki temu wiedzieli, że powinni zbierać się do pracy, inni zaczynali uprawiać poranny jogging, próbując złapać chłopca.
– Ahahaha! Znów udało nam się was nabrać!
– Wracaj tutaj, smarkaczu! Tym razem cię dorwiemy!
Jakiś przypadkowy garnek trafił w głowę chłopca, jednak udało mu się w porę uciec przez wieśniakami i schronić się na drzewie.
Mężczyźni chodzili chwilę w okolicy drzewa, zastanawiając się, gdzie wcięło ich irytującego dowcipnisia. Niektórzy wyciągali tych nieszczęśników, którzy wpadli w jakąś dziurę która pojawiła się znikąd.
(Żaden nigdy nie powiedział mu, że właściwie od jakiegoś czasu potrafili go znaleźć)
Oto Syrup. Wioska napędzana przez nawoływania młodego chłopca, któremu towarzyszył niewielki, biały lis.
***
– Mwahahaha! Kolejny dobry uczynek wpadł na nasze konto! Ta wioska potrzebuje trochę ruchu, czyż nie? – zawołał, a rozbawiony lis przysiadł na gałęzi obok niego.
– Tak! Za mało się bawią! Nihihihi! – zawołała lisica, zakrywając swoje łapki ogonem.
– Wracasz, czy...? – Chłopak spojrzał na swoją towarzyszkę, trochę z nadzieją.
– Ah, chyba powinnam. Przepraszam, Usopp.
– Rozumiem. Jak zawsze cię odwiedzę i opowiem o moich wspaniałych przygodach! – Usopp wyprężył swoją klatkę piersiową, na co lisica znowu zachichotała.
– O, tak. Będę czekać.
I już jej nie było. Chłopak mógł jedynie obserwować jak jej ogon znika w zaroślach. Tutaj nawet jego dobry wzrok na nic się nie zdał.
– Panie Kapitanie! Panie Kapitanie!
Oh, więc niedługo znów będzie zabawnie. Może tym razem nauczy chłopców lepszego strzelania z procy bądź ukrywania się?
Usopp nie wiedział jeszcze z jakimi wieściami przybędzie jego załoga.
Prawdziwi piraci właśnie nadchodzą!
***
Luffy leżał z głową opartą o burtę, wpatrując się w fale. Było tak nudno! Nie miał co robić!
– Zoooorooo, Naaamii~ Nudzi mi sięęę~
Zajęczał, na co dostał zirytowane spojrzenie od swojego pierwszego oficera i westchnienie nawigatorki.
– Już prawie dopłynęliśmy.
Luffy od razu uniósł głowę. Faktycznie! Tak długo wpatrywał się w fale, że nie zauważył nawet, że dopływają do lądu! Już czuł przygodę!
A także czwórkę ludzi w pobliżu brzegu. To mogło oznaczać tylko jedno – będzie świetnie się bawić.
– Oi, Nami! Szybciej! – zawołał podekscytowany. – Chcę już zejść na ląd!
– Nie da się szybciej! Jak chcesz tak szybko tam iść, to bierz zoro i poleć z nim gumgumową rakietą!
Zoro spojrzał przerażony na dziewczynę, a następnie swojego kapitana. Krew odpłynęła mu z twarzy.
– Nie, czekaj, NIE-!
– Oh, Nami! Jesteś mądra! To świetny pomysł!
I już ich nie było.
Nami odetchnęła zadowolona. Miała od nich trochę przerwy na kilka zbawiennych minut. Naprawdę to wszystko zaczynało przyprawiać ją o ból głowy.
(Ale jednak... jakoś chciała zostać)
Luffy wpadł na plażę, po czym razem z Zoro przeturlali się trochę dalej. Zadowolony gumowy chłopiec wstał i otrzepał się z szerokim uśmiechem.
– Więc jesteśmy! Wyspa Bekon!
– To Gekon. Czy naprawdę wszystko musi ci się kojarzyć z mięsem? – narzekał Zoro ze swojego miejsca na piasku trochę dalej, również wstając. Sprawdził jeszcze, czy jego miecze ciągle są na swoim miejscu, po czym podszedł do Luffy'ego.
– Wszystko jedno. Tak czy siak, czeka nas przygoda!
Luffy wibrował z podniecenia. Wręcz w kościach czuł nadchodzącą przygodę. Już dawno tak nie miał! Do tego zapach, którym przesiąkła ta wyspa... zdawał się mu znajomy, chociaż czuł go po raz pierwszy. Był też mocny. Jakby ktoś chciał mu powiedzieć, że to jego terytorium.
Ale jakim piratem byłby Luffy, gdyby nie zaśmiał się mu w twarz, mówiąc, że może zrobić wszystko, co tylko chce?
Z tą właśnie myślą zrobił następny krok w stronę wyspy.
– Stójcie, piraci! Władzę w tej wiosce ma Wielki Kapitan Usopp, który pod swoim dowództwem ma potężną armię osiemdziesięciu milionów żołnierzy!
Luffy spojrzał na górę. Wśród drzew nagle zaczęły ukazywać się pirackie bandery. Jednak nie było wśród nich więcej ludzi niż jedynie czterech.
– Hej, Zoro, jak to się dzieje, że jest czterech ludzi, a wygląda jakby ich było więcej? – spytał w końcu, odwracając się w stronę swojego pierwszego oficera. Sabo zawsze mówił, że powinien pytać zamiast wyciągać pochopne wnioski, a on starał się stosować do tej rady. – To duchy?
– Nie. Pewnie to jakiś mechanizm czy coś. Nie znam się.
Zoro wzruszył ramionami, a Luffy pokiwał z uznaniem głową. Jego załoga była taka mądra!
– Oiii! Walczmy jak dwójka kapitanów! Kapitanie Yasoppie-! Nie, czekaj. To Usopp. Chwila, jesteś synem Yasoppa?! – Luffy powiedział to wszystko z prędkością karabinu maszynowego, a jednak mimo to trzy osoby zdążyły uciec po jego pierwszym zdaniu. Szybcy byli, to musiał przyznać.
– Znasz mojego ojca?! – zawołał zdziwiony chłopak, robiąc kilka kroków w przód. Następnie trójka piratów (Nami właśnie dołączyła) patrzyła, jak noga mu się osuwa i on sam spada na ziemię.
– Oi, żyjesz? – spytał po chwili Luffy, niepewny.
– Ja nie będę kopał na niego dziury – odparł na to całkowicie niewzruszony Zoro.
– Zanim go zakopiecie, sprawdźcie mu kieszenie – dodała swoje Nami.
– DOBRA PRZESTAŃCIE, ROZUMIEM! JUŻ WSTAJĘ! – wykrzyknął samozwańczy Kapitan, obrońca wyspy, już po chwili stając na nogi.
– Nie mów, że udawałeś martwego, żebyśmy przestali zwracać na ciebie uwagę i byś mógł zwiać. – Nami spojrzała na niego krzywo, na co głowa Luffy'ego wystrzeliła w jej stronę.
– Zrobił coś takiego?! Rozgryzłaś go! Jesteś mądra, Nami!
Zoro wraz z nawigatorką poczuli pot, spływający im po skroni. Byli pewni, że ich kapitan również to zauważył, sądząc po jego reakcji. Czy naprawdę myślał, że chłopak jest martwy, czy teraz po prostu udaje?
Nami właściwie poświęciła chwilę na zastanowienie się nad tym, ile razy Luffy nazwał ją mądrą przez ten czas, odkąd dołączyła.
(To było właściwie dużo. Nami z pewnością się to podobało. Od czasów Belle-mere nie pamiętała, jak to jest, być docenianym.)
– Ah tak, więc znasz mojego ojca? – Usopp postanowił zmienić temat rozmowy. To znaczy, miał być dzielnym wojownikiem morza, więc nie mógł tak uciekać... po prostu noga mu się osunęła, nawet największym Kapitanom się zdarza.
– O, tak! Jest w załodze Shanksa! Dużo mi o tobie opowiadał, właściwie w ogóle się nie zamykał i miałem już tego dość. Więc Yasopp serio jest twoim tatą?
– Tak! Więc jest w załodze Shanksa, co... CZEKAJ, JEST W ZAŁODZE SHANKSA?
– ZNASZ SHANKSA?
– KAŻDY ZNA SHANKSA, TO IMPERATOR! – wrzasnęła Nami, praktycznie do ucha Luffy'ego, na co ten się skrzywił.
– Dobra, nie musisz tak krzyczeć, rozumiem.... kto to imperator?
Nami i Usopp padli na ziemię, prawdopodobnie bliscy stracenia przytomności z głupoty chłopaka stojącego obok nich, podczas gdy Luffy po prostu patrzył na nich zdziwiony.
Następny kwadrans zajęło im wytłumaczenie Luffy'emu, że imperator to bardzo silny człowieki nie może go ot tak pokonać (to znaczy, według Nami i Usoppa oczywiście).
Sam Luffy bardziej zwracał uwagę na zapach Usoppa. To znaczy, to było dziwne. Bardzo mocno pachniał kimś innym, jakby należał do czyjegoś stada. To tak, jak wtedy, gdy Luffy zostawia swój zapach na członkach załogi, żeby wszyscy wiedzieli, że są jego. Jego stado. Usopp też należał do jednego i Luffy był zdecydowany dowiedzieć się, czy na tej wyspie naprawdę żyje ktoś podobny do niego.
(A potem zaciągnąłby tę osobę i jej stado do swojej załogi, bo spotkanie kogoś takiego jak on byłoby tak super i nie mógłby go od tak zostawić!)
(Więc właściwie Usopp już został dołączony do załogi Słomkowych Kapeluszy nawet o tym nie wiedząc.)
Koniec końców wylądowali w restauracji, gdzie Nami rozpoczęła kłótnie o zniżkę, a Luffy wraz z Zoro po prostu jedli bądź pili wszystko, co było w menu.
Usopp patrzył na nich, nie będąc pewnym czy ta trójka bardziej go przeraża, czy zadziwia (w końcu byli prawdziwymi piratami! To pierwszy raz, kiedy takowych spotkał).
– Więc co tutaj robicie? – spytał w końcu, stwierdzając, że żołądek bez dna Luffy'ego nie jest najważniejsza rzeczą, o której powinien myśleć w tej chwili.
– O, właśnie! Szukamy statku. Bo wiesz, mamy swoją łódź, która dostałem od piratów Alvidy jak pokonałem ich kapitana no i Buggy pożyczył nam też swoją, ale ciężko jest tak pływać.
Zoro poświęcił chwilę, by podziękować w myślach kapitanowi, że nie postanowił mówić z pełnymi ustami. Tłumaczenie tego było bardziej upierdliwe niż sądził, że mogło być. Nami jakiś trafem nie rozumiała wcale swojego kapitana, gdy tak mówił.
– Statek, mówisz? Zdaje się, że właściciel rezydencji na wzgórzu ma taki, którego nie używa. Chociaż właściciel to trochę za dużo powiedziane, to młoda dziewczyna, która zajmuje się rezydencją, odkąd jej rodzice odeszli – powiedział po chwili ciszy Usopp. Nie sądził, by ci piraci byli źli i właściwie chciał przedstawić ich Kayi. Pewnie by się wkurzyła, gdyby pozwolił im odejść, zanim ona mogłaby ich spotkać.
– Mogłaby go nam dać?! Byłoby super! Oh, nie, ludzie zazwyczaj nie oddają statków. Ile trzeba by za niego zapłacić?
Usopp przez kilka sekund po prostu próbował poskładać zdania Luffy'ego w jakąś sensowna opowieść. Nie pomagało to, że szybkość wypowiadanych przez niego zdań była... właściwie zadziwiająca. Usopp nie sądził wcześniej, że ktokolwiek na świecie może być w stanie mówić tak szybko.
– Musielibyście o tym z nią porozmawiać... mogę iść i ją uprzedzić zanim przyjdziecie – odpowiedział po chwili. Kaya co prawda doceniała różnego rodzaju żarty, jednak pewnie wolałaby wiedzieć wcześniej o tym, że do jej rezydencji zmierza trójka piratów. Nawet jeśli to całkowicie nie groźni piraci. – Rezydencja jest na wzgórzu. Na pewno tam traficie.
– Świetnie! To chodźmy! – zawołał Luffy, który prawdopodobnie z rozmowy wyłapał jedynie ten jeden szczegół.
– MÓWIĘ CI, ŻE MUSZĘ JĄ UPRZEDZIĆ – wrzasnął na to Usopp, uderzając go w głowę. Potem odsunął się przestraszony.
Czy naprawdę właśnie uderzył kapitana jakiejś pirackiej załogi? Co on sobie myślał?!
Luffy jednak nie wydawał się być o to zły, tak samo jego załoga, bardziej rozbawiona reakcją Usoppa niż cokolwiek innego. Dlatego chłopak mógł odetchnąć z ulgą i dokończyć rozmowę.
– Jestem pewny, że szef kuchni zna jeszcze dużo potraw, których nie spróbowałeś. Wrócę po was, gdy skończycie jeść, co ty na to?
Zoro i Nami właśnie rzucili mu bardzo dumne spojrzenie, na co Usopp przystanął trochę zdekoncentrowany.
– Koleś od razu wie, jak sobie z nim poradzić. – Zoro kiwnął głową, jakby właśnie oficjalnie zatwierdził Usoppa jako ich nowego towarzysza.
– To było sprytne, myślę że pasuje – dodała Nami.
Oboje, jak na dobrych członków załogi, wspaniale znających nawyki swojego kapitana, przystało, od razu wiedzieli, że Luffy już go nie puści. Nie odkąd patrzył na niego z tym spojrzeniem, gdy rozmawiali razem na plaży (Zoro już to widział w Orange Town, a Nami doświadczyła tego na sobie, więc można powiedzieć, że mieli doświadczenie).
– Dobra! To do zobaczenia, Usopp! – zawołał Luffy, przygryzając przy okazji kość, która została z całego wielkiego talerza jedzenia.
– Oh, tak, to super. Tak, przyjdę później. Pa!
I już go nie było.
– Myślisz, że go wystraszyliśmy? – spytał Zoro, na co Nami wzruszyła ramionami.
– Tak czy siak pasuje. Przydałby się nam ktoś, to umie poradzić sobie z Luffy'm i coś z tym robi.
Dziewczyna rzuciła Zoro zirytowana spojrzenie, które postanowił zignorować.
– Hm? O czym gadacie? – Luffy, jako często najbardziej nieogarnięta osoba na świecie, spojrzał między swoim pierwszym oficerem a nawigatorem ze zmarszczonymi brwiami.
– To nic takiego, szefie – westchnęła Nami.
– To kapitan! Przestań już!
***
Jedzenie skończyło się zadziwiająco szybko, tuż po tym, gdy restauracją straciła całe zapasy i kucharza, który padł bez życia po skończeniu ostatniego zamówienia.
Nami poszła do właściciela, by wrócić do kłótni o zapłatę, podczas gdy Zoro z Luffy'm bawili się pozostałymi po jedzeniu kośćmi, układając je w artystyczne stosy.
Właśnie tę chwilę wybrała trójka dzieci, by wpaść do restauracji w celu wybawienia swojego Kapitana.
– Co zrobiliście Kapitanowi Usoppowi, brudni piraci?! – zawołali, po czym spojrzeli na kości i ich twarze wykrzywiło przerażenie.
– To mięso było takie dobre! – powiedział Luffy, jakby wcale nie wiedział, o czym mogli pomyśleć na to chłopcy. Ukradkiem puścił oczko w stronę Zoro, na co pierwszy szermierz uśmiechnął się, kładąc głowę na dłoni.
– M-mięso?!
– Oh, pytaliście, co zrobiliśmy z waszym kapitanem...? Otóż... zjedliśmy go.
Przerażony pisk sprowadził z powrotem do ich stolika Nami, która szybko zrozumiała całą tę sytuację. Uśmiechnęła się lekko, po czym zwróciła się w stronę Luffy'ego.
– Jak smakowało? Kucharz podobno pierwszy raz gotował... takie mięso.
Tym razem dzieci zemdlały, a trójka piratów pokładała się już ze śmiechu po stole. Luffy w agonii spadł na podłogę, gdzie wił się przez chwilę. Może gdyby zdobyli lekarza, ten mógłby go uratować przed potencjalnym uduszeniem się.
...ale wciąż jeszcze lekarza wśród nich nie było, więc Nami i Zoro po prostu zaczęli jeszcze mocniej się śmiać.
***
– To było niemiłe, tak się z nas śmiać! – zawołał jeden z dzieciaków, krzyżując ręce na piersi.
– Właśnie, właśnie! – zawołał drugi, chociaż sam chował się za tym pierwszym.
– Shishishi przepraszam, przepraszam. To było zabawne!
Luffy wcale nie wyglądał na skruszonego, a jego przeprosiny były raczej jedynie pustymi słowami, jednak dzieciom to wystarczyło. Zapewne logicznym było, że tak się stanie, skoro chłopak często zachowywał się jakby był na tym samym poziomie intelektualnym co oni.
– Czyli Kapitan już wyszedł...
– Pewnie poszedł do panienki Kayi!
– O, tak! Odkąd musi zajmować się sama rezydencją, Usopp zawsze idzie jej poprawić dzień!
– Ale Kapitan już wcześniej i tak codziennie do niej chodził...
– Tak, ale wtedy ona wychodziła razem z nim, a teraz nie może...
– Zastanawiam się, jaką historię tym razem jej opowie...
– Skoro dzisiaj przybyli do nas piraci, to pewnie o tym, jak pokonał sam kilka ich statków!
– Nie! Coś takiego było w zeszłym tygodniu! Teraz będzie o wyprawie Kapitana Usoppa do Złotego Miasta wśród chmur!
– To było miesiąc temu! Teraz będzie o-
Trójka piratów patrzyła nieco zbita z tropu na trójkę kłócących się dzieci. Z tego wszystkiego udało im się wyłapać jedynie to, że z jakiegoś powodu ta dziewczyna, Kaya, musi sama zajmować się całą rezydencja (może spadek po zmarłych rodzicach?), a Usopp poprawia jej dzień... dziwnymi opowieściami? Nie, jednak nic z tego nie rozumieli.
– Czyli codziennie kłamie? – spytał w końcu Luffy, przerywając kłótnie.
– Tak, ale to dobre kłamstwa!
– Właśnie, nie waż się śmiać z Kapitana i mówić, że to nieładnie!
Luffy jedynie wzruszył ramionami. Nie, żeby obchodziło go cudze życie. No i Sabo często naginał prawdę. Luffy również... cóż, może nie do końca kłamał, bo jest w tym do kitu, ale cały czas zatajał to, kim jest. To prawie to samo. Nawet Ace stwierdził, że w niektórych sytuacjach trzeba robić coś takiego! Na przykład przy spotkaniu z marines.
Na dodatek byli piratami, więc w sumie co to ich obchodziło?
– Nie zawsze kłamanie jest złe, zresztą nie zamierzam oceniać czyjegoś życia – powiedział w końcu, po czym wstał od stołu. – Zaprowadzicie nas do tej rezydencji? Chcieliśmy zapytać, czy mogą odsprzedać nam statek.
Dzieci przez chwilę były cicho. Po raz pierwszy ktoś nie nazwał wcale Kapitana złą osobą, gdy dowiedział się, co takiego robi. Dlatego chłopcy zaprowadzili piratów tam, gdzie ci chcieli się udać.
***
Tymczasem w rezydencji pewna jasnowłosa dziewczyna wyglądała znudzona przez okno. Książka medyczna leżała na jej kolanach otwarta na jednym z tematów, jednak już od jakiegoś czasu przestała ją czytać.
– Chciałabym spotkać się z Usoppem – westchnęła cicho. Jej uszy obróciły się, wychwytując czyjeś wejście do jej pokoju.
Ah, Klahadore. Kamerdyner, co do którego wciąż miała mieszane uczucia. Jej serce chciało mu bezwzględnie uwierzyć w każde słowo, w końcu opiekował się nią tyle lat. Instynkt jednak wciąż wysyłał jej ostrzeżenia, gdy przebywała w jego towarzystwie. Jakby nawet po tylu latach nie mogła mu zaufać (była jednak już przewrażliwiona przez wzgląd na swoje pochodzenie, więc prawdopodobnie to było powodem wariowania jej intuicji).
– Przebywanie z tym chłopcem nie jest dobre dla twojego zdrowia, panienko.
– Nie rozumiem, dlaczego tak bardzo nie chcesz, żebym się z nim przyjaźniła. W końcu już od dawna praktycznie należy do naszej rodziny. Moi rodzice nie mieli nic przeciwko przyjaźni z nim – powiedziała nieco zirytowana.
– Syn pirata nie może być dobrym przykładem na przyjaciela dla kogoś o takim statusie jak twój, panienko.
Kaya westchnęła, gdy drzwi za kamerdynerem zostały zamknięte. Miała już dość tego, że za każdym razem, gdy zostawała sama z Klahadorem, ten zakazywał jej się spotykać z Usoppem.
Wtedy usłyszała jakiś stukot przy oknie. Uśmiechnięta wstała i otwarła je szeroko, siadając na parapecie.
– Usopp! Przyszedłeś!
– Ha! Punktualny jak zawsze, czyż nie?
Oboje zachichotali. Usopp siedział na drzewie, tuż naprzeciw jej okna. Gdy byli mali, często tędy przechodzili. Teraz jej "nie przystoi", przynajmniej według słów Kulahadora.
– Ale tym razem mam wieści do przekazania. – Chłopak nagel stał się poważny, przez co spojrzała na niego nieco zaniepokojona.
– Nie mów, że Klahadore....
– Nie, to nie o niego chodzi. – Przerwał jej szybko. Na tę wieść odetchnęła z ulgą.
Klahadore oczywiście nic by jej nie zrobił – miał dług wdzięczności wobec jej rodziny, ojciec uratował mu życie. Jednak był coraz bardziej wredny i nieprzyjemny względem Usoppa, starając się go wykurzyć. Stawał się coraz bardziej zuchwały w swoim zachowaniu i już sama nie wiedziała, co mógłby zrobić. Trochę bała się o Usoppa, jednak ten nie zwracał uwagi na jej ostrzeżenia i dalej przychodził.
(W głębi serca Kaya wiedziała, że Usopp, mimo bycia ogromnym tchórzem, poważnie traktuje ich przyjaźń i nawet gdyby to faktycznie było niebezpieczne, dalej by znajdował wymówki, by przyjść. A ona nie wiedziała, czy się tym cieszy, czy ją to przeraża.)
– Na wyspę przybyli piraci. Nie są źli i jedynie chcieli kupić statek, jednak wolałem cię uprzedzić. Na razie zostawiłem ich u państwa Cucumber, ale widziałem, że kończą się zapasy. Nie wyglądają na cierpliwych, więc pewnie na mnie nie poczekają i przyjdą tutaj sami.
– Prawdziwi piraci?! – zawołała, wychylając się podekscytowana przez okno. – Naprawdę tu przyjdą?!
Usopp spojrzał na nią, po czym wyglądał, jakby właśnie zjadł cytrynę. To była jego wina, że Kaya ma takiego bzika na punkcie piratów i wcale się ich nie boi, prawda?
O boże, jej rodzice mogliby go za to zabić...
Chociaż nie, oni byli jeszcze gorsi. Usopp czasem sam nie wiedział, czy powodem, dla którego tak go polubili nie było właśnie jego pokrewieństwo z piratem. Cała ta rodzina najwyraźniej miała na tym punkcie bzika.
– Czekaj, Kaya! Musisz najpierw schować uszy! I ogon! Nie możesz im pokazać kim jesteś, okay? Mogą być fajni, ale prawdopodobnie nigdy kogoś takiego nie widzieli, a pewnie są silni... nie chcę, żeby coś ci się stało.
– Spokojnie, będę uważać!
Kaya uśmiechnęła się do niego, jednak Usopp jakoś nie był co do tego przekonany. To znaczy, kiedy Kaya w jakikolwiek sposób uważała? Pamięć miał wręcz doskonałą, a jakoś nie pamiętał żadnego takiego zdarzenia.
To będzie totalna katastrofa, prawda..? Boże, że też to akurat on stwierdził, że będzie bronił dziewczynę. Teraz miał mnóstwo pracy, próbując odciągnąć ją od kłopotów. Nie na to się pisał!
Może nie powinien w ogóle mówić o Kayi.. prawdopodobnie byłaby na niego o to zła, ale przynajmniej byłaby bezpieczna. Jeśli coś się stanie, będzie to tylko jego wina...
– opp! Usopp! – Z jego myśli wyrwał go głos Kayi. Dziewczyna patrzyła na niego niezadowolona z wypchanymi policzkami. – W ogóle mnie nie słuchasz! Będę tym razem naprawdę uważać, więc nie martw się, dobra? Zostaw to mi!
Uśmiechnęła się, co Usopp słabo odwzajemnił.
– A potem może do nich dołączę..?
– Kaya! Nie!
– Nihihihi! Spokojnie, tylko żartowałam!
– Kaya, proszę, nie chcę umrzeć przedwcześnie na zawał serca...
– Usopp.... czy chcesz, żebym wyrecytowała ci rozdział o zawale z mojej książki o medycynie?
– Nie, przepraszam panią.
***
– Więc to tutaj? – spytał Zoro, na co dzieciaki żwawo pokiwały głowami.
– Tak! Kapitan Usopp powinien być tutaj! Ale lepiej tu nie wchodzić, bo jeden z lokajów, Klahadore, się wścieknie.
Nami poświęciła chwilę na ocenę domu. Na pewno należał do bogatej rodziny, pewnie nawet nie potrzebowaliby dzieci, by tu trafić. Arlong Park jednak wciąż był większy, prawdopodobnie przechowując jeszcze więcej pieniędzy. Ich pieniędzy... jej myśli znów zeszły na tego drania, Arlonga, przez co mimowolnie zacisnęła pięści.
Dziewczyna nie miała jednak czasu dłużej nad tym myśleć, gdyż Luffy wyciągnął jedną rękę w stronę ogrodzenia, drugą łapiąc ją i Zoro w pasie.
– Czekaj, Luffy, co ty-!
Nie zdążyła nawet dokończyć zdania, gdy zagłuszyło ją głośne "gomu gomu no roketto!", po czym zostali katapultowani na drugą stronę, wpadając prosto w drzewo. Podczas upadku Nami chyba na kogoś wpadła, jednak trudno jej było to określić, gdyż całe jej ciało wciąż o coś uderzało w drodze na dół.
W końcu jednak wszystko się zatrzymało. Luffy stał obok nich, śmiejąc się głośno, za co obaj piraci postanowili go kiedyś zabić.
Podczas gdy Zoro starał się wydostać spod dwóch ciał (skąd tu się wziął Usopp?), Luffy spojrzał na dziewczynę, siedzącą na parepecie po stronie swojego pokoju i spoglądającą na nich z ciekawością.
– Hej. Jestem Monkey D Luffy. Człowiek, który zostanie Królem Piratów.
___
wreszcie doszliśmy do arcu, na który byłam bardzo podekscytowana! a także kaya! dziewczyna dostanie w przyszłych rozdziałach trochę więcej osobowości niż zostało nam to pokazane w mandze czy anime, więc to trochę jakby stawała się po części moją własną postacią... pisanie jej jest ekscytujące! mam nadzieję, że ją polubicie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro