3. Zoro wreszcie oficjalnie w załodze!
Luffy stanął przed Zoro i Coby'm, przyjmując na siebie wszystkie pociski. Różowowłosy krzyknął przerażony i nawet Zoro nie mógł uwierzyć, w to, co zrobił jego samozwańczy kapitan. On jednak jedynie się schylił, po czym nagle wyprostował, śmiejąc się z całym swoim życiem. Kule odbiły się od niego i śmignęły z powrotem w stronę skamieniałych marynarzy.
– Coś takiego na mnie nie działa! Aaahahaha!
– Ty... kim ty jesteś? – spytał oszołomiony Zoro, na co odwrócił się do niego z figlarnym uśmieszkiem.
– Już ci mówiłem. Jestem przyszłym Królem Piratów! To które są twoje? – Wystawił przed siebie znalezione katany, wciąż z uśmiechem na ustach.
– Wszystkie trzy.
Luffy uformował usta w krótkie "O.". Następnie na jego twarz wstąpił nieco wredny uśmieszek.
– Oh, ale nie chciałeś do mnie dołączyć, więc nie wiem, czy mogę ci je dać. – Zauważył, że Zoro już ma się odezwać, więc uniósł dłoń. – Chcę mieć czyste sumienie, dlatego najpierw szybkie ostrzeżenie. Jeśli pomożesz mi teraz w walce, staniesz się przestępcą i rząd będzie cię ścigał, zapewne z nagrodą za głowę. Już nigdy nie będziesz mógł wieść zwykłego życia. Więc jaka jest twoja decyzja? Wolisz to czy śmierć?
– Nie wiem, czy jesteś synem samego diabła czy kim, ale niech ci będzie. Jeśli mam tutaj zginąć, to już wolę zostać piratem! – oznajmił Zoro z wykradającym mu się na usta podekscytowanym uśmiechem.
Luffy z uśmiechem wziął się za odwiązywanie więzów nowego członka załogi, nie zwracając uwagi na marines, którzy wyszli już z szoku i biegli na nich z szablami gotowymi do ataku.
– Pośpiesz się, idioto! – warknął Zoro, na co Luffy fuknął zirytowany.
– No staram się...!
W tej chwili więzy puściły, a Luffy wsadził w rękę Zoro katanę. Mężczyzna jednym cięciem uwolnił się, po czym zabrał resztę swoich mieczy i w ostatniej chwili osłonił swojego nowego kapitana. Jak ten idiota zamierzał tak często dawać się prawie zabić, to będzie miał z nim prawdziwe urwanie głowy.
Luffy gapił się w niego podekscytowany. Najwidoczniej zatrzymanie takiej ilości marines naprawdę mu zaimponowało. Zoro uśmiechnął się na to jeszcze szerzej, Luffy dopasował swój drapieżny uśmiech do jego, wysuwając szpony.
A to ciekawa umiejętność, czy były tak mocne jak jego miecze...?
Odsunął od siebie tę myśl. Chwilowo było coś ważniejszego niż to. Z powrotem zwrócił się w stronę Luffy'ego, wciąż trzymając marynarzy i posyłając im groźne spjrzenie. Nie powinni się ruszyć przez jakiś czas, byli zbyt przerażeni, by spróbować cokolwiek zrobić.
– Zanim będziemy wspólnie walczyć chcę, żebyś wiedział, że mam jedno pragnienie – powiedział twardo, patrząc w oczy brunetowi. Ten od razu spoważniał i wyprostował się. – Zamierzam zostać najlepszym szermierzem na świecie! Wtedy nie będzie ważne, w jaki sposób będę sławny, przestępca czy nie. Byleby tylko moje imię obiegło cały świat! Ty mnie zaprosiłeś do załogi, więc jeśli kiedykolwiek wydarzy się coś, co uniemożliwiłoby mi spełnienie tego marzenia, zapłacisz za to życiem!
– Najlepszy szermierz na świecie? Cóż, myślę, że idealnie nadajesz się na towarzysza Króla Piratów, shishsishi!
Mniej więcej wtedy marines na powrót ruszyli, nie dając im szans na dokończenie rozmowy. Luffy powalił od razu kilku, po czym odwrócił się do szermierza z uśmieszkiem.
– To jak, kto pokona więcej marines?
– Wchodzę w to – odparł podekscytowany Zoro, odwracając się i zadając pierwsze cięcia tym, którzy stanęli mu na drodze.
Luffy nie był gorszy, po prostu wskakując w tłum i tnąc swoimi pazurami kogo popadnie. Czuł w ich haki wcześniej niechęć do własnego przełożonego, więc nie sądził, by byli tak złymi osobami. Dlatego nie zabijał, zadając jedynie płytkie cięcia. Jego instynkt przejmował w takich chwilach kontrolę, dzięki czemu był szybszy, zwinniejszy... a także mocno podekscytowany, w końcu mając jakąś dobrą walkę.
Szybciej niż normalnie zauważył zbliżające się do Coby'ego niebezpieczeństwo. Dlatego znalazł się przy bachorze pułkownika prawie od razu, gdy ten zagroził różowłosemu, łatwo go powalając.
– Czy on liczy się podwójnie? – spytał z uśmiechem swojego kompana, ten jednak tylko parsknął.
– Nie bądź śmieszny, kapitanie. Był zbyt łatwy, najwyżej za pół punktu.
– Fakt.
Roześmiał się, na powrót wracając do walki. Co rusz schylał się, ciął, odskakiwał od przeciwników. Był w swoim żywiole, dobrze czując się na polu bitwy. Szybko jednak skończyli, będąc jedynymi stojącymi na polu bitwy.
– Został boss – zauważył Luffy, odwracając się w stronę topororękiego człowieka, który zmierzał w ich kierunku.
Wokół nich rozbrzmiewały przerażone głosy ludzi, mówiących, że nie mogą walczyć z takimi potworami (hej, Luffy wreszcie nie był jedyny!), co zdawało się tylko coraz bardziej rozwścieczać pułkownika. Po chwili krew w Luffy'm się zagotowała ze złości, gdy usłyszał, że mężczyzna rozkazał im wykonać wyrok na sobie samych. Widok posłusznych marines jedynie dodał oliwy do ognia. Od początku nie podobało mu się to haki. Choć mężczyzna był słaby, na pewno był jednym z tych ludzi, którzy chcieliby złapać Luffy'ego.
Ruszył na pułkownika, omijając jego uderzenie toporem i uderzając go w brzuch z wciąż wysuniętymi pazurami. Mężczyzna zamachnął się na niego, jednak ten uskoczył i w powietrzu posłał go na ziemię silnym kopniakiem prosto w szczękę. Marines krzyknęli zaskoczeni. W tym zamieszaniu nikt nie zauważył, że syn pułkownika wstał i znów wymierzył pistoletem w głowę Coby'ego. Luffy oszczędził go wcześniej, nie trafiając go żadnym z pazurów. Najwidoczniej było to głupie posunięcie.
– Stój! Stój, bo strzelę!
Luffy odwrócił się w stronę tej dwójki. Coby krzyczał, żeby się nim nie przejmował, bo jest gotów na śmierć. Jego pewność siebie go ucieszyła. Widział, jak dzieciak się zmienił. Dlatego po prostu zaśmiał się i powiedział: "Wiem, Coby", a następnie uderzył gum-gumowym pistoletem w twarz blondyna, tym samym nie tylko pokazując swoją moc, a także odsłaniając się na atak.
Jednak Zoro już był u jego boku, powalając pułkownika, jakby to było nic. Cóż, zagroził jego kapitanowi, powinien się domyślić, co go czeka.
– Dobra robota, Zoro – powiedział Luffy, nawet nie odwracając się za siebie. Jednak szermierz wiedział, że się uśmiechał.
– To dwa dodatkowe punkty dla mnie, kapitanie. Choć przyznam, że było to dziecinnie proste – odparł ze śmiechem, na co brunet odwrócił się do niego.
– Dwa? To nie fair!
– W końcu to był boss, prawda?
Razem szli w stronę wyjścia z bazy, nie przejmując się wiwatami wokół nich. Marines najwidoczniej byli bardzo zadowoleni z tego, że ktoś wreszcie pokonał ich przełożonego. W sumie nic dziwnego, chociaż dalej, to było dziwne dla piratów, by marynarka cieszyła się z ich zwycięstwa.
Zoro zemdlał z wycięczenia, więc Luffy wziął go pod ramię i zaniósł do najbliższej restauracji, gdzie udało im się go ocucić, a właścicielka podała mu odpowiedni posiłek (i spotkali tę samą dziewczynkę, co ostatnio).
Jego najnowszy członek załogi jednak zmarszczył brwi, patrząc na Luffy'ego, który sam zaczął jeść swoją pierwszą porcję, po czym westchnął.
– Chodź, głupi kapitanie – powiedział, biorąc go za rękę i ciągnąc do łazienki.
– Hmm...? Coś jest nie tak? – spytał brunet w słomkowym kapeluszu, gryząc kość.
– Spójrz czasem na swój wygląd. Nie wychodzi się tak do ludzi.
Luffy miał właśnie odpowiedzieć, że przecież Zoro też jest cały zakurzony, gdy ten podstawił mu jego zakrwawione pazury przed oczami.
– Umyj to zanim zaczniesz jeść!
– Oh... – mruknął Luffy, odwracając się w stronę umywalki. Był na tyle rozważny, by odczuć pewne zażenowanie tą sprawą. Od wyjazdu Ace'a i Sabo nie miał nikogo, kto by mu o tym przypominał, więc czasem się zapominał. Cóż, może trochę zdziczał przez ten czas, jednak wolał o tym nie myśleć. To nie jego wina, że urodził się drapieżnikiem. Jedynie jego ludzka strona trzymała go na wodzy, przejmując kontrolę nad wewnętrzną bestią.
W czasie gdy Luffy szorował pazury, Zoro ochlapał mu twarz, ścierając krew z policzka i karku. Następnie sprawdził, czy ten ma ją jeszcze w jakimś innym widocznym miejscu, doprowadzając go w końcu do stanu, w którym Luffy mógł pokazać się ludziom.
– Dobra, może tak już być.
– Super! Dzięki, Zoro!
Luffy ruszył z powrotem do stołu, a szermierz za nim. Nic się nie odezwał na temat pokazu drugiej mocy Luffy'ego, jednak był pewny, że coś z nim jest nie tak. Cóż, nie żeby jakoś bardzo zawracał sobie głowę takimi rzeczami. Ten chłopak był teraz jego kapitanem, więc nie sądził, że w ogóle powinien o to pytać. Sam mu powie, jeśli będzie chciał.
Następnie dosiadł się do nich ten dzieciak, Coby, który wcześniej rozmawiał z właścicielką i ich córką. Spokojnie skończyli swój posiłek (Luffy zjadł gdzieś z dwa razy więcej niż on, jak wielki ma on apetyt?), po czym jego kapitan wdał się w walkę z dzieciakiem, by ten nie był uznawany za ich przyjaciela i mógł dołączyć do marynarki. Okazało się, że Zoro jest pierwszym członkiem załogi, cóż za ból, oraz że mają jedynie małą łódkę.
Gdy wypływali marines postanowili im salutować. Okay, może to nie było najdziwniejsze, co przydarzyło mu się w tym dniu, ale wciąż zajęło dość wysokie miejsce. Luffy machał im wesoło, po czym siadł na przedzie łodzi, patrząc podekscytowany w morze.
Nie, żeby Zoro wiedział, gdzie w ogóle teraz płyną.
***
Luffy od pewnego czasu wręcz wibrował z podniecenia. Spędził z Zoro już dzień na morzu. Jego haki pozostawała przyjazna oraz zaciekawiona. Zdawał się domyślać, że Luffy nie jest do końca człowiekiem, a jednak dalej z nim wypłynął i nawet nie zadawał mu żadnych pytań! Był bardziej niż odpowiedni na osobę, która jako pierwsza prócz jego rodziny i niektórych osób z wioski pozna jego sekret.
– Ne, ne, Zoro? – spytał, przysuwając się do niego i patrząc z podekscytowaniem. Szermierz otworzył oczy, wybudzając się z drzemki, po czym spojrzał na swojego kapitana.
– Hmm...? – mruknął wciąż nieco sennie. Po chwili zmarszczył brwi a jego wzrok automatycznie zaczął podążać za ruszającym się, czarnym ogonem Luffy'ego.
– Chcesz poznać mój sekret? Tylko nikomu nie mów! – dodał od razu, odsuwając się na normalną odległość.
– Jeśli chcesz mi powiedzieć, to nie mam nic przeciwko – powiedział po chwili tamten, siadając prosto. W jego spojrzeniu można było dostrzec nieumiejętnie skrywaną ciekawość, jednak szermierz wydawał się ostrożny. Jakby myślał, że Luffy go testuje.
– Nie pytałbym cię, gdybym nie chciał ci mówić – sapnął, nieco zirytowany, jednak już po chwili na jego twarzy z powrotem pojawiło się podekscytowanie.
– Więc czym w końcu jesteś? – Zoro w końcu odprężył się, powtarzając już trzeci raz pytanie, które zadał w bazie marynarki. Luffy zachichotał.
– Nie wiem. Coś jak połączenie człowieka i kota? – zamyślił się, po czym ściągnął kapelusz. – Mam uszy i ogon jakiegoś kotowatego, tak sądzę.
Zoro spojrzał na niego zainteresowany.
– Czyli nie jesteś człowiekiem?
Luffy opadł, zerkając uważnie na swojego towarzysza. Zazwyczaj ludzie nie byli zachwyceni, dowiadując się czegoś takiego. Bali się go lub próbowali złapać i sprzedać. Haki Zoro jednak pokazywało duże zaciekawienie, a także podekscytowanie.
– Tak, przeszkadza ci to?
– Nie. Właściwie to całkiem cool. Jesteś dzięki temu silniejszy, nie?
– Shishishi, tak! Ale wielu ludzi chce mnie złapać, by zdobyć szybkie pieniądze lub by zbadać mój organizm czy coś takiego. Dlatego wolę nie pokazywać się tak nieznanym osobom. No i niektórzy się mnie boją. Fajnie, że ty nie! Chłopie, brakowało mi kogoś takiego!
Luffy nie zwracał uwagi na intensywne spojrzenie Zoro. Były łowca nagród zmarszczył brwi. Ktoś chciał go porwać i sprzedać lub robić na nim eksperymenty, a ten mówi o tym, jakby to było nic?
Jednak idealnie w chwili, gdy o tym pomyślał, Luffy pacnął go ogonem po twarzy.
– Za co to było?!
– Bo myślisz o głupich rzeczach, shishishi – odparł gładko Luffy. – To było kiedyś, teraz jestem silny! Oh no i mam diabelski owoc, więc nie mogę pływać! To owoc gomu gomu, tak więc moje ciało jest zrobione z gumy. Ale mogę rozciągać się tylko w ludzkiej formie, co jest dość słabe. Kule i inne tępe przedmioty nic mi nie robią. A no i walczę też pazurami jak widziałeś, ale zazwyczaj częściej używam swoich gumowych mocy. Wtedy nie chciałem ich za bardzo pokazywać, bo Coby już wiedział o mojej kociej formie i myślał, że to mój owoc. Cóż, nie udało się, ale już trudno.
Zoro przez chwilę przetwarzał nowe informacje. Teraz wszystko do siebie pasowało – to, jak Luffy odbił pociski i wydłużył, a raczej rozciągnął, swoją rękę w obronie różowowłosego.
– Tak właściwie dlaczego ta twoja katana jest tak ważna? – spytał po chwili kotowaty, przekrzywiając głowę. Szermierz zmarszczył brwi, jednak uznał, że skoro chłopak podzielił się z nim swoim sekretem, on może powiedzieć mu swój.
– Kiedyś należała do mojej przyjaciółki z dzieciństwa. Przysięgliśmy sobie, że jedno z nas zostanie najlepszym szermierzem na świecie.
– Kiedyś, czyli... ah, przykro mi. – Powiedział Luffy, gdy poczuł smutek przyjaciela.
– Cóż, to stare czasy – odparł Zoro, patrząc na fale, obijające się o łódź.
– Wiesz, też mam coś takiego. To mój kapelusz. – Ściągnął nakrycie głowy, patrząc na nie z sentymentem. Podczas walki ktoś przeciął sznurek, który przytrzymywał go w miejscu na jego głowie, ale pomijając to, był w stanie praktycznie nienaruszonym. – Dostałem go od osoby, która uratowała mi życie, wiesz? Stracił przez to rękę, a ja obiecałem mu, że zbiorę silniejszą załogę niż jego i pokonam go, zostając Królem Piratów. Shanks wtedy dał mi kapelusz, by przypieczętować tę obietnicę. Mam mu go oddać, gdy już go pokonam.
– Czekaj, Shanks... jak Rudowłosy Shanks?! Imperator?!
– Znasz go?!
***
Następnego dnia trafili na wyspę. Luffy w środku wyprawy ledwo się powstrzymał od złapania wielkiego ptaka na obiad (prawdopodobnie spadłby do morza, gdyby spróbował, więc zrezygnował), po czym spotkali kilku piratów Buggy'ego, dzięki którym w rekordowym tempie znaleźli się na lądzie. Trójka zwiała jak tylko odwrócili od nich wzrok, ale jakoś nie chciało im się ich gonić. Ot, małe płotki.
Weszli do miasta. Na ulicach nie można było ujrzeć żadnej osoby, miasteczko wydawało się opustoszałe. Roronoa zmarszczył na to brwi.
– Piraci zajęli to miasto, czy co? – mruknął, co czułe uszy Luffy'ego oczywiście wychwyciły. Kiwnął na to głową w geście zgody.
– Możliwe. Czuję spore skupisko ludzi trochę dalej, możemy to sprawdzić – uznał, idąc przed siebie. Zoro oczywiście był tuż za nim.
Po drodze trochę zboczył z kursu, czując zbliżające się cztery osoby. Jedna wydawała się przestraszona, wyraźnie uciekała przed pozostałą trójką. Możliwe, że byłby to jeden z mieszkańców miasteczka, od którego mogliby się dowiedzieć, co się dzieje, więc warto byłoby go spotkać.
Gdy tylko wyszli na odpowiednią uliczkę, prawie zderzył się z rudowłosą dziewczyną. Ta wydawała się nieco rozkojarzona przez impet uderzenia, jednak szybko się pozbierała.
– Co jest? – spytał Zoro, stając obok Luffy'ego, na co ten wzruszył ramionami.
– Zgaduję, że gonili tę dziewczynę.
– Idźcie stąd, jeśli wam życie miłe! To Piraci Buggy'ego! – syknęła rudowłosa, wyswobadzając się z jego uścisku.
– Wracaj tutaj, złodzieju! Oddawaj mapę!
– Ukradłaś im mapę? – spytał Luffy, po czym uniósł głowę, jakby nagle na coś wpadł. – Jesteś nawigatorem?
– Tak, a teraz uciekajcie – powiedziała zirytowana, próbując wyrwać ramię, za które ją trzymał.
– Wydają się słabi – zauważył Zoro, unosząc brew. – Mam się nimi zająć, kapitanie?
– Jasne, jeśli chcesz.
Trójka już po chwili leżała na ziemi, podczas gdy mężczyzna otrzepał katanę. Pokonał ich jednym mieczem bez żadnej trudności. Na to rudowłosa spojrzała na nich wielkimi ze zdziwienia oczami.
– Kim wy jesteście?
– Monkey D Luffy, przyszły Król Piratów, shishishi. A to Zoro! – przedstawił ich, wyczuwając jednak zmianę haki w dziewczynie na wzmiankę o tym, kim są.
– Więc jesteś piratem?!
– No tak. A ty jesteś naszym nowym nawigatorem.
– Że co?! – wrzasnęła, jeszcze bardziej zdenerwowana niż wcześniej. Luffy za to spojrzał na nią spokojny.
– Jesteś nawigatorem, prawda? A my nie mamy nawigatora. Chciałaś nam pomóc, więc jesteś dobrym człowiekiem. Dlatego będziesz w mojej załodze – powiedział, jakby to była najoczywistrza rzecz pod słońcem.
– Nie będę w twojej załodze! Nienawidzę piratów!
– Daj spokój, on i tak znajdzie sposób, żeby cię zwerbować – mruknął na to Zoro. Luffy po prostu się zaśmiał.
– Co do..? Czekaj, Zoro jak Roronoa Zoro?!
– Tak się nazywam – odparł rozbawiony.
– Byłeś łowcą piratów! Dlaczego sam zostałeś piratem? – spytała zdziwiona.
– To był jedynie sposób na szybkie pieniądze. A Luffy jak już stwierdzi, że chce kogoś w załodze, to będzie go miał. Zgaduję, że wziąłby mnie nawet jakbym się na to nie zgodził.
– Hej, nie biorę ludzi jeśli nie chcą!
Oboje rzucili mu powątpiewające spojrzenie, na co nieco się speszył.
– No... bo wy po prostu nie wiedzieliście że chcecie – odparł szybko, po czym zmienił temat. – Jestem głodny, poszukajmy czegoś do jedzenia. A w ogóle to jak masz na imię?
– Nami – burknęła. – I okradam piratów – dodała, jakby to miało ją uchronić przed jej losem należenia do załogi Luffy'ego.
– Cool – uznał Luffy. – Możesz wziąć wszystkie pieniądze tego Baggy'ego, czy jak on tam ma, kiedy go skopiemy.
– Naprawdę?! – zawołała, nagle szczęśliwa. – Świetnie, szefie, chodźmy!
Zoro spojrzał sceptycznie na dziewczynę. Jej szybka zmiana nastawienia nie mogła oznaczać niczego dobrego.
– Jestem kapitanem, nie szefem. Mów mi po imieniu – jęknął Luffy, na co ta się zaśmiała.
– Tak, tak. A teraz jak podzielimy się skarbem? Na przykład mogę wziąć 60% z każdego, który zdobędziemy, współpracując razem.
– Może być.
– Świetnie się robi z tobą interesy, szefie!
– To zdzierstwo! – zawołał za nią Zoro, a Luffy jedynie wykrzywił usta w zirytowany grymasie.
– Nie mów do mnie szefie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro