Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Luffy to szczęśliwy drań

 ☠ east blue saga

 W beczce było ciemno i ciasno, jednak takie rzeczy nigdy nie przeszkadzały Luffy'emu, który był przyzwyczajony do spania w naprawdę dziwnych miejscach. Prawie został wciągnięty przez wir wodny, a teraz prawdopodobnie nie mógł nic zrobić, by poprawić swoją sytuację. To znaczy mógł wcześniej faktycznie na to uważać, ale teraz już na to za późno.

Dlatego zdał się na swoje szczęście i poszedł spać. Może morze wyrzuci go na brzeg zanim za bardzo zgłodnieje. Z przyzwyczajenia rozciągnął swoje haki wokół najbliższego obszaru, jednak nikogo nie wyczuł, a szum morskich fal i niewielkie kołysanie szybko go uśpiło. Cóż, miał nadzieję że trafi na jakiś statek albo wyspę. Byłoby miło.

***

Wstrząsy wybudziły go ze snu. Ktoś chyba pchał beczkę, bo wydawało mu się, że wszystko się kręci. Razem z nim. Nie było to zbyt przyjemne, więc z ulgą stwierdził, że sen znów bierze nad nim górę.

Resztki jego świadomości wychwyciły, że się zatrzymał. Już miał całkowicie stracić przytomność, gdy dotarło do niego, że przecież nie jest już na morzu. Oh, to było miłe. W takim wypadku mógł się już wydostać. I znaleźć coś do jedzenia, jak już o tym mowa.

Słyszał przytłumione głosy, jednak nie starał się ich rozumieć. Ludzie na górze wydawali się irytujący, więc nie obchodziło go zbytnio to, co mieli do powiedzenia.

– To była wspaniała drzemka! – zawołał z uśmiechem, rozbijając otwór beczki i nokautując dwóch nieznajomych.

Z przyzwyczajenia złapał za kapelusz, sprawdzając, czy na pewno jest tam, gdzie powinien. Następnie uśmiechnął się zadowolony i wyszedł na powierzchnię. Nic się nie chwiało, więc prawdopodobnie znajdował się na wyspie. Cool.

– Macie tu jakieś żarcie? – spytał różowowłosego dzieciaka, jednak ten patrzył z przerażeniem na coś za nim.

Zmarszczył brwi i obrócił się. Nic tam nie było. Machnął ogonem z irytacją, po czym dotarło do niego, dlaczego dzieciak wydawał się tak przestraszony. Uderzył się w czoło, przeklinając fakt, że zapomniał schować ogon do spodni.

– K-kim ty jesteś? – spytał różowowłosy, odsuwając się od niego.

Luffy już powinien przyzwyczaić się na taką reakcję, jednak i tak się skrzywił. No dalej, koci ogon chyba nie był aż tak straszny? Są gorsze rzeczy, na przykład nie jedzenie mięsa przez tydzień.

Ah i znów przypomniało mu się, jak głodny jest.

– Mam na imię Luffy i zostanę Królem Piratów. To macie to jedzenie, czy nie?

– Jesteś piratem?!

Pisk dzieciaka dźwięczał mu w uszach, przez co skrzywił się boleśnie. Czuły słuch był częstym atutem, jednak coraz częściej widział jego wady. Na dodatek po tym, jak jego braci wypłynęli. Samotne (no, prawie) życie przez trzy lata sprawiło, że jego nawyk "wyłączania" czułego słuchu praktycznie zniknął. Przez to będzie musiał na powrót przyzwyczajać się do ustawiania odpowiedniej głośności dla otoczenia, co kiedyś wychodziło mu już naturalnie. Skrzywił się. Myślenie o tym nigdy nie było dobrym wyjściem, przez to zaczęła boleć go głowa.

Postanowił zostawić irytującego człowieka tam gdzie stał, samotnie idąc w stronę zapachu jedzenia. Sądząc po ilości różnych znajomych zapachów i pudełek prawdopodobnie wylądował w magazynie lub czymś takim. Fajnie.

Z roztargnieniem zauważył, że jeden z piratów uciekł, podczas gdy dwójka, którą uderzył dalej leżała na podłodze, a różowowłosy dzieciak patrzył na niego w szoku. Po chwili jednak pobiegł za nim.

– Nie ważne. Musisz uciekać, póki pani Alvida cię nie znalazła! – zawołał za nim, na co Luffy odwrócił głowę w jego stronę.

– Alvida? A kto to?

– To kapitan piratów, jesteś w jej magazynie. Ma maczugę i jest bardzo silna, i... nie jedz, kiedy twoje życie jest zagrożone!

– Jesteś strasznym cykorem, co? – spytał Luffy ze śmiechem. Następnie wrzucił do buzi jabłko. Zauważył, że ten dalej się gapi na jego ogon. – Mam diabelski owoc.

Właściwie nie kłamał, to sprawa dzieciaka, jak to zrozumie. Teraz najwyżej nie mógł używać swojej prawdziwej mocy owocu, jakie to irytujące. Ale przynajmniej jego bracia, gdyby go teraz widzieli, byliby dumni, że udało mu się wybrnąć z tej sytuacji. A raczej że udało im się wbić mu do głowy jak ma się zachować, gdy przypadkiem pokaże swoje kocie cechy.

– Ah... nie wiedziałem, że istnieją – mruknął, chyba do siebie. Luffy jedynie wzruszył na to ramionami, nie mając zamiaru na to odpowiadać. Był bardziej zajęty plądrowaniem całego jedzenia, które mógł znaleźć.

– Naprawdę chcesz zostać Królem Piratów? Nawet jeśli wszyscy mówią, że to niemożliwe? – spytał dzieciak po chwili ciszy, bo najwidoczniej lubił częste zmiany tematów. Luffy spojrzał na niego krótko, po czym dotknął swojego kapelusza z nostalgicznym uśmiechem.

– Tak, to moje marzenie. Nie obchodzi mnie, jeśli zginę w trakcie jego realizowania lub coś takiego – odparł w końcu, patrząc na różowowłosego z powaga. Wydawało mu się, że ten walczy sam ze sobą, by coś wyznać. Jego haki było burzliwe, mógł to odczuć, gdy trochę się skupił. Oh, a przy okazji zauważył, że zbliżało się do nich kilka osób.

– Czy myślisz, że mogę dołączyć do marynarki? – spytał cicho, a z ust hybrydy wyrwało się ciche "O?". dzieciak jednak wstał nagle, wydobywając całą pewność z siebie. – Na pewno to zrobię! A potem złapię Alvidę i innych piratów! Spełnię swoje marzenie!

– Kogo zamierzasz złapać, co? Coby! – zapytał ktoś, po czym spojrzał na Luffy'ego. – To nie Roronoa Zoro, idioci, tylko jakiś głupi dzieciak!

Nad nimi uniosła się masywna, kobieca postać. W ręce trzymała ogromną maczugę, a jej twarz była rozciągnięta w grymasie złości. Na pierwszy rzut oka trochę przypominała Dadan, jednak po dłuższym namyśle, Luffy stwierdził, że jej nie lubił. Wcale nie miała tej atmosfery domu i bezpieczeństwa, którą emanowała jego przyszywana matka. Dlatego nie czuł się źle, obrażając ją.

– Co to za gruby babsztyl? – spytał Luffy, jakby nie wyczuwał napiętej sytuacji, po czym pokazał na kobietę.

Piraci zdawał się być zszokowani tym, co powiedział. Co było w tym takiego dziwnego? Czyżby nie widzieli, że jest gruba?

– L-luffy! Nie mów tak, to Alvida, najp... NAJWIĘKSZY SPASIONY BABSZTYL NA TYCH MORZACH – Coby wrzasnął, a Luffy zaśmiał się. Najwidoczniej jednak był trochę odważny. Może mógłby go polubić.

– COBY!

Kobieta zamachnęła się na nich swoją maczugą, jednak Luffy odskoczył, ciągnąc za sobą dzieciaka. To, że nie mógł używać teraz mocy swojego owocu, było naprawdę słabe. Oraz że nie znał innego haki prócz obserwacji. To naprawdę ból.

Jednak już po chwili mógł się przekonać, że kobieta nie grzeszy zwinnością. Uśmiechnął się, uderzając ją w brzuch. To odrzuciło ją do tyłu. Wpadła na swoich podwładnych i potoczyli się w stronę wyjścia z magazynu.

Luffy pobiegł za nimi. Został otoczony przez piratów, jednak za pomocą wysuniętych, ostrych pazurów szybko ich pokonał. Nawet nie zauważył, gdy razem z Albeitą, czy jak ona miała, znaleźli się w lesie, gdzie musiał unikać spadających na niego drzew. Przynajmniej byli na tyle daleko, że Coby nie mógł go zauważyć. Uśmiechnął się dziko, odrzucając ręce do tyłu.

– Gomu Gomu no... – zaczął, na co kobieta uniosła broń. – BAZOOKA!*

Dłonie uderzyły prosto w jej brzuch, posyłając ją wysoko w powietrze. Już po chwili stracił ją z oczu. Zaśmiał się zadowolony i wrócił do reszty piratów, którzy powoli odzyskiwali przytomność.

– Gdzie pani Alvida?!

Luzie wołali do niego, starając się dowiedzieć, co się stało z ich kapitanem, na co wsadził palec do swojego ludzkiego ucha i zaczął w nim dłubać.

– Pokonałem ją. Poleciała dość daleko, więc nie wiem, czy ją znajdziecie.

Nie zwracał uwagi na głośne skargi skierowane w jego stronę, szukając wzrokiem tego, którego Alvida nazywała Coly'm czy jakoś tak. Polubił dzieciaka, chociaż na początku zdawał się być tchórzem.

Szybko udało mu się go znaleźć, więc podszedł do niego i złapał za rękę, wyciągając z tłumu.

– Hej, głupki! Coly zamierza wstąpić do marynarki, więc dajcie mu łódź i pozwólcie odejść! – rozkazał, przeszywając ich poważnym spojrzeniem. Piraci mieli na tyle rozsądku, by od razu go posłuchać.

– To Coby... – wyjąkał jedynie tamten, wydaje się, że jeszcze nie doszła do niego cała ta sytuacja.

– Jak powiedziałem.

Razem z wciąż zszokowany różowowłosym wsiedli na łódkę i czym prędzej odpłynęli z wyspy. Luffy śmiał się wesoło, podczas gdy dzieciak zabrał się za ustawianie żagli. Sprawdzał też coś na zabranej ze sobą mapie, więc może był nawigatorem? A przynajmniej wiedział, jak żeglować. Cóż, to dobrze, dzięki temu się nie zgubią. Chociaż to nie tak, że Luffy jakoś bardzo martwił się czymś takim. W końcu to dalej może być wspaniała przygoda, nawet jeśli nie wiesz, kiedy trafisz na jakiś ląd!

Do czasu, aż nie zabraknie jedzenia, oczywiście. Ale w głownie Luffy'ego, jego łódka zawsze miała niewyczerpywalny zapas mięsa, więc nawet nie myślał o czymś takim.

– To co, zamierzasz płynąć na Grand Line? – spytał różowowłosy w chwili, gdy wyspa była już jedynie małym punktem na horyzoncie.

– Tak, shishishi! Dlatego muszę mieć silną załogę! Na przykład tego gościa, o którym mówił ten babsztyl. Jak on tam miał? – Luffy przekrzywił głowę w zamyśleniu, a jego ogon uderzał o deski łódki.

– Chodzi ci o Roronoę Zoro, słynnego łowcę piratów. Teraz przetrzymują go w bazie marynarki – powiedział Coby, na co zmarszczył brwi.

– Hę? Czyli nie jest taki silny!

– Jest bardzo silny, ludzie nazywają go potworem! To wręcz bestia! Jeszcze nikt go nie pokonał!

– Świetnie. W takim razie zdecydowałem. Chcę go w swojej załodze, shishishi.

Luffy odwrócił głowę w stronę morza, nie zwracając uwagi na różowowłosego, który próbował go odwieść od tego pomysłu.

Więc na tym morzu był ktoś, kogo też nazywali potworem lub bestią? Po prostu nie mógł się doczekać, by go poznać. Nawet jeśli okaże się być zwyczajnym człowiekiem, zapewne będzie dość interesujący.

___
wyjaśnienia technik:
* gomu gomu no bazooka - myślę, że nie trzeba tłumaczyć, ale w pl mandze jest to "gum-gumowa bazooka"

Dzięki za przeczytanie! Na początku historia nie odbiega zbyt wiele od oryginału, ale staram się w miarę szybko to zmieniać (oczywiście im więcej nowych osób w załodze, tym więcej zmian). Rozdziały zamierzam wstawiać w weekend co 2/3 tygodnie. Będę się tego trzymać przynajmniej do 9 rozdziału, bo tyle mam napisane XD

Także pierwsze rozdziały są krótkie, jednak od 4 zaczynają się dłuższe (ok 5k słów na rozdział). Na razie techniki będę pisała jak w oryginale, ale nie wiem, czy później tego nie zmienię... zobaczę jak jest wygodniej.

Nie będzie romansu w załodze

okładka jest w trakcie tworzenia... nie mam dostępu w tej chwili akurat do telefonu, gdzie mi się najlepiej robi takie rzeczy. dzisiaj chyba wstawię jeszcze drugi rozdział...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro