Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

00


°°°

- Wszystkiego najlepszego kochanie! - Krzyknęła czarnowłosa kobieta i z całej siły przytuliła swojego najmłodszego syna, który spokojnie spał w swoim łóżku.

Zaskoczony brązowowłosy chłopak jęknął przeciągle nawet nie odwzajemniając uścisku. Nadal znajdował się w swoim cieplutkim łóżku i był starsznie zaspany, jednak jego rodzicielka niezupełnie się tym przejmowała. Wycałowała oba policzki i czoło swojego syna, po czym poczochrała go po i tak już roztrzepanych włosach uśmiechając się przy tym szeroko.

- Mamoo.. przestań. - Wyjęczał wycierając ślinę, która została na miejscach po pocałunkach, drugą ręką przecierając zaspane powieki.

Uwielbiał czułości jednak nie w takiej formie i na pewno nie od swojej mamy. Czuł się niezręcznie i niczym małe dziecko, którym już od dawna nie był. Przynajmniej wiekowo.

- Daj spokój, masz już dziewiętnaście lat! Ostatni rok jako nastolatek, potem dwadzieścia i już z górki do sześćdziesiątki, więc trzeba świętować póki jesteś piękny i młody! - Zaśmiała się kobieta i położyła na stoliku nocnym czekoladowy tort, który prawdopodobnie sama upiekła.

Taehyungowi od razu zaburczało w brzuchu kiedy popatrzył na ilość słodkiego kremu oblanego mleczną czekoladą. Uwielbiał słodycze, nieważne jakiego rodzaju i mógłby je jeść w nieskończoność. Potem niestety przejmował się, że przytyje, ale w tamtym momencie o tym nie myślał wyobrażając sobie jak słodko ciasto musiało smakować, a zważając na wygląd przypuszczał, że niesamowicie.

- Wstawaj leniu, mamy dla ciebie prezent. - Oznajmiła. Przez to, że uśmiechała się niesamowicie szeroko uwydatniły się jej lekkie zmarszki, jednak Tae uważał, że dodawało jej to bardziej uroku, a nie odejmowało. Pani Kim była naprawdę piękną kobietą nawet jeśli była już dawno po czterdziestce, ale w duszy i tak nadal pozostawała wesołą dwudziestolatką. Chłopak większość genów prawdopodobnie odziedziczył po niej i wcale nie narzekał.

Na słowo prezent Taehyung od razu podniósł się do siadu opierając plecami o drewniany zagłówek łóżka ekscytująco klaszcząc w dłonie. Wyszczerzył się od ucha do ucha wlepiając wyczekujący wzrok w swoich rodziców, którzy popatrzyli po sobie porozumiewawczo. Nie zależało mu aż tak bardzo na prezencie, jednak nie mógł nic na to poradzić, że po prostu uwielbiał niespodzianki.

- Czasem zachowujesz się jak dziecko. - Stwierdził jego ojciec i pokręcił z politowaniem głową, a Kim tylko wzruszył ramionami nie przejmując się zbytnio jego słowami, które miały bardziej żartobliwy aniżeli obraźliwy charakter. Jego rodzice byli przyzwyczajeni do jego zachowania, w końcu go wychowali.

Miał świadomość, że był aż zanadto dziecinny jak na swój wiek i nie widział w tym żadnego problemu. Inni nastolatkowie planowali już swoją przyszłość, pracę, znał nawet takich, którzy myśleli o założeniu rodziny, a Taehyung wolał się tym wszystkim nie przejmować tylko czerpać z życia jak najwięcej. Był niesamowicie roztrzepany i niezdarny, zawsze nastawiony pozytywnie do wszystkiego. Rzadko kiedy kwadratowy uśmiech schodził z jego twarzy, a wszyscy jego znajomy uważali go za małe słoneczko, które potrafiło rozjaśnić nawet najgorszy dzień.

Nawet swoją posturą nie przypominał innych nastolatków w jego wieku. Był szczupły, średniego wzrostu i aż nazbyt delikatny, o czym mogą świadczyć jego małe bardziej kobiece aniżeli męskie dłonie, czy ciało nie naznaczone żadnym wytrenowanym mięśniem kiedy jego rówieśnicy pakowali na siłowni by przypodobać się koleżankom ze studiów czy innym w jakiś klubach.

- Proszę kochanie. - Kobieta wręczyła mu różową kopertę, którą sekundę wcześniej podał jej pan Kim. Była tak samo podekscytowana jak Taehyung, a może nawet i bardziej.

- Co to? - Spytał zaciekawiony i zaczął otwierać papier. Otworzył powoli kopertę, którą i tak rozdarł na krańcach, a jego oczom ukazał się mały prostokątny bilet z wydrukowanym na nim wielkim statkiem, palmami i innymi znaczkami.

Przeczytał dokładnie to co było na nim napisane i od razu rzucił się z piskiem małej dziewczynki na swoją zaskoczoną rodzicielkę owiając jej szyję swoimi ramionami.

- Rejs?! Oszaleliście?! - Spytał kiedy w końcu się od niej oderwał. - To musiało kosztować fortunę!

Miał łzy w oczach, jednak nie spowodowane smutkiem tylko niebywałym szczęściem. Nigdy w swoim dziewiętnastoletnim życiu nie spodziewał się, że jego rodzice spełnią jedno z jego największych marzeń. Rejs! Był zakochany w morzu od dzieciństwa i mógłby na plaży najchętniej spędzić całe życie. Zaczął się śmiać jak opętany machając nogami na wszystkie strony by jakoś dać upust swoim emocjom, a jego rodzice uśmiechali zadowoleni jego reakcją.

- Nie było aż tak drogo bo złożyliśmy się z twoimi braćmi. Wiemy jak bardzo kochasz morze, więc uznaliśmy, że ci się spodoba taka wycieczka. Kto wie, może kogoś tam poznasz? Nudzić na pewno się nie będziesz. - Powiedziała jego mama z uśmiechem, a on znowu ich mocno przytulił.

- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Jesteście najlepsi, kocham was! - Zapiszczał zamykając swoich rodziców w niedźwiedzim uścisku.

To był zdecydowanie jeden z najlepszych dni jego życia.



°°°




- Masz dziesięć minut na spakowanie i wyniesienie się. - Powiedziała kobieta i wytarła ze swoich policzków łzy. - Nawet nie wiesz bardzo rozczarowani jesteśmy.

- Mamo proszę, to przecież nic nie zmienia. Nadal jestem tą samą osobą, którą byłem jeszcze dzisiaj rano. - Powiedział błagalnie czarnowłosy chłopak, jednak jego rodzicielka nic sobie z tego nie zrobiła tylko wyciągnęła z szafy czerwoną walizkę i rzuciła mu ją pod nogi.

Huk jaki temu towarzyszył mógł zbudzić martwego z grobu, a z bordowego dywanu uniosła się chmara kurzu jednak nikt nie zwrócił na to uwagi, byli za bardzo pochłonięci rozmową. Młody mężczyzna popatrzył błagalnie na matkę, która tylko pokręciła głową łapiąc się za włosy.

- Właśnie, że zmienia Jungkook. I to dużo. Mam nadzieję, że to przemyślisz. Wróć jak zmądrzejesz. - Powiedziała i pociągnęła nosem wychodząc z salonu. W oddali słychać było stłumiony płacz i głośny trzask zamykanych drzwi.

Gdyby wiedział, że zwykły obiad zmieni się w takie piekło nigdy nie postawił by nogi w jadalni. Nie mógł uwierzyć, że jego własni rodzice chcą wyrzucić go z domu, chociaż jeszcze rano pytali się czy dobrze spał i czy chce jajecznicę z bekonem czy bez na śniadanie.

- Tato.. - Powiedział błaganie patrząc na swojego ojca, który z kamienną twarzą siedział w skórzanym fotelu i obserwował poczynania chłopaka. Miał nadzieję, że chociaż dotrze do mężczyzny i przemówi mu do rozsądku skoro z matką się nie udało.

- Nie nazywaj mnie tak. - Odparł i w końcu się podniósł odkładając szklankę z wodą na niski stolik do kawy. Odkaszlną cicho i poprawił kołnierz granatowej eleganckiej koszuli. Nie spojrzał nawet na swojego syna, który był na skraju załamania.

- Nie wychowałem syna pedała. Nie mam pojęcia co ci strzeliło do głowy młody człowieku ale noga żadnego homoseksualisty nie postanie w tym domu. To pewnie wina tego chłopaka,  którego rzekomo kochasz, ale ja wiem, że jesteś po prostu zagubiony. - Powiedział i w końcu przeniósł na niego swoje spojrzenie. -  Mówiłem, że razem z matką znajdziemy ci najlepszego psychologa i wyleczymy z tej choroby. Możemy temu jeszcze zapobiec. -Oznajmił i poprawił rękawy swojej koszuli. - Sprowadzimy cię na dobrą drogę jeszcze nie jest za późno.

- A ja wam mówiłem, że nie potrzebuję lekarzy i psychologów, jestem zdrowy do cholery! - Stwierdził brunet, który teraz był naprawdę zły. Ledwo hamował się przed naprawdę wielkim wybuchem, który skończyłby się jeszcze gorzej, jednak słowa jego własnego ojca sprawiły, że krew w jego żyłach zaczęła niebezpiecznie wrzeć, a na jego policzkach pojawiły się rumieńce gniewu.

- Jak w ogóle możecie myśleć, że jestem chory?! - Warknął wskazując na niego oskarżycielsko palcem. - Ty zawsze mi powtarzałeś, że jeśli będziemy się kierować w życiu miłością to wszystko będzie dobrze, a teraz zachowujesz się jak jakiś pieprzony homofob! Co jest z wami nie tak?!

- Bycie pedałem nie jest dobre gówniarzu! Chcesz sprowadzić hańbę na naszą rodzinę?! Wiedziałem, że ten wyjazd do Ameryki namąci ci w głowie. Dam ci ostatnią szansę. Zapiszemy cię do najlepszego lekarza w Seulu i wszystko będzie dobrze. Inaczej już nigdy nie będziesz miał czego szukać w tym domu, jasne?

Brunet przygryzł wargi i zacisnął pięści. Kochał swoich rodziców całym sercem, w końcu wychowali go i był z nimi naprawdę blisko. Nie mógł jednak uwierzyć, że mają o nim takie zdanie. Że jest chory. Miłość to nie jest chorobą i nie wiedział dlaczego oni nie mogą tego zrozumieć. Nie interesuje ich jego szczęście? Chcą by męczył się całe życie, znalazł kobietę, której i tak by nie pokochał, a musiałby z nią żyć bo jego rodzice tak chcieli? To było chore i Jungkook nie miał zamiaru się na to godzić.

- Nie będę się leczyć bo nie mam z czego. - Stwierdził patrząc w ciemne oczy swego ojca.

Mężczyzna tylko westchnął i pokręcił głową łapiąc się za czoło. Przejechał powoli ręką po twarzy i spojrzał na swój drogi srebrny zegarek.

- W takim razie zostało ci siedem minut.

A Jungkook nie mógł uwierzyć w to co usłyszał. Czyli naprawdę chcą się go pozbyć? Wyrzec? Tak po prostu zapomnieć, że mają syna? Łudził się, że gdy pokaże rodzicom, że nie chce się godzić na takie warunki to dojdą do porozumienia, jednak jak widać na próżno. Jego ręce opadły bezwiednie wzdłuż tułowia, a on westchnął głęboko patrząc błagalnie na starszego.

- Ale gdzie ja mam pójść? Nie mam aż tylu pieniędzy by wynająć jakieś mieszkanie, a na pokój w hotelu starczy tylko na parę dni. - Powiedział próbując przekonać jakoś mężczyznę. - Naprawdę nie obchodzi cię to, że nie będę miał dachu nad głową?

- To już nie mój problem. Spakuj co twoje i wynoś się. Wróć jak zmądrzejesz, a jeśli nie.. nie chcemy cię już więcej widzieć. - Powiedział. - Jeszcze sześć minut.

I wyszedł. Tak po prostu wyszedł zostawiając Jungkooka pośrodku salonu, z szaleńczo bijącym sercem i załzawionymi oczami. Jego własny ojciec się go wyparł, obrócił plecami.

Opadł na skórzaną kanapę i schował twarz w dłonie przygryzając spierzchnięte wargi. Wszystko się wokół niego rozsypywało jakby było zrobione z suchego piasku, który zduchiwał się dzięki najlżejszemu podmuchowi wiatru.

W tamtym momencie czuł się jakby jego całe ciało zostało zbudowane z tego nietrwałego materiału, a jego rodzice to wiatr, a raczej huragan, który zniszczył go doszczętnie. Przez jedną rozmowę był tak bardzo wykończony psychicznie.

Wszystko zaczęło się gdy rozstał się ze swoim chłopakiem bo tamten stwierdził, że nie może być z kimś, którego rodzice nie wiedzą o jego orientacji, ponieważ jak to określił "nie jest to fair", a gdy w końcu odważył się powiedzieć swoim rodzicom o tym, że jest gejem, ci wywalili go z domu uznając, że jest chory.

Dla nich miłość to choroba? Dla niego homofobia była chorobą tak bardzo okrutną i nikomu nie potrzebną. Niszczyła społeczeństwo bezpodstawnie określając kogoś mianem gorszego tylko dlatego, że kocha osobę tej samej płci, że woli mężczyznę od kobiety bądź na odwrót.

Wytarł samotną łzę spływającą po jego policzku i poprawił włosy. Nie było sensu się mazać. Był w końcu dorosłym mężczyzną, a nie jakimś dzieckiem żeby się nad sobą użalać. Nawet jeśli jego rodzice wyrzucili go z domu nie powinien się załamywać. Wynajmie gdzieś jakiś pokój, znajdzie dorywczą pracę i sam zarobi na swoje utrzymanie. Pokaże, że nie jest słaby i da radę, pokaże, że nie jest gorszy.

Zostało mu pięć minut.

Wziął walizkę i pobiegł do - jeszcze - swojego pokoju i zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy. Wrzucił do środka najlepsze ubrania, buty, laptop, wszystkie ładowarki jakie znalazł, kosmetyczkę i apteczkę, którą spakował na wszelki wypadek, a także swój metalowy kubek, scyzoryk, a wcześniej z kuchni wziął parę zupek chińskich, które prawdopodobnie przez najbliższe dni będzie jadł.

Otworzył małą szafkę nocną znajdującą się obok jego łóżka zabierając resztę oszczędności, które posiadał w gotowce i na dnie szuflady zobaczył niebieską kopertę z dwoma biletami w środku. Uśmiechnął się lekko i przejechał palcami po złotym napisie.

Były to dwa bilety na dwutygodniowy rejs na Pacyfiku, na który miał się wybrać ze swoim chłopakiem. Jednak stało się tak jak się stało, a bilety wylądowały w szufladzie, zakurzone i zapomniane.

Z lekkim trudem zamknął walizkę i schował bilety do kieszeni swoich przetartych dżinsów. Skoro już zapłacił to skorzysta z wycieczki. Zrobi sobie wakacje od wszystkich zmartwień i problemów. Poukłada sobie wszystko i przemyśli, a po dwóch tygodniach wróci z nowym, świeżym i - miał nadzieję - lepszym planem.


Zbiegł po schodach trzymając ciężką walizkę w obu rękach i sprawdził czy jest sam. Może jego rodzice chociaż wyjdą się pożegnać skoro mają się widzieć ostatni raz? Jednak po raz kolejny dzisiejszego dnia się przeliczył, a po jego matce i ojcu nie było śladu.

Westchnął głośno i ubrał jeansową kurtkę oglądając się za siebie po raz ostatni. Opuszczał swój rodzinny dom, w którym spędził tyle lat, przeżył dużo tych złych jak i dobrych momentów i wiedział jedno. Nawet jeśli potraktowali go jak najgorszego śmiecia to będzie tęsknić. Bo rodziny po prostu nie można skreślić nawet jeśli się bardzo chce. Wyszedł z domu, a jedyne co po nim zostało to echo zatrzaśniętych drzwi.

To był zdecydowanie jeden z najgorszych dni jego życia.



°°°



Witam w pierwszej notce! Jeśli dotrłaś/eś do tego momentu to gratuluję i bardzo się z tego cieszę :)
Początki są zawsze najtrudniejsze i pisarka ze mnie słaba, więc jeśli wyłapiecie jakieś błędy gramatyczne, składniowe czy interpunkcyjne to dajcie znać, z chęcią też przyjmę wszelką krytykę jeśli coś wam się nie podoba ;)

Rozdziały ogólnie nie będą aż tak długie, będą miały trochę ponad 1 tys. słów i myślę, że taka długość wystarczy

Mam nadzieję, że się podoba i zostaniecie ze mną na dłużej :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro